ZY RAZY 3
na chor zab, narratora i 2 ludzkie glosy
|
| ilustr. Aleksander Jasinski | Ona byla kobieta dojrzala, ogorzala od wiatru, slonca, w biodrach rozlozysta, w gestach zamaszysta, w gniewie porywista, w kolorze cielista. A On? - spytacie zaraz. No coz. Pochodzil z polnocy i byl nad wyraz infantylnym typem. Spotkali sie na zabim koncercie na skraju podmoklej laki.
- Daszpan papierocha? - spytala. W jej cienkim glosie nadzieja dzwieczala jak zloto. A moze to byly zeby?
- Zra, skubane - odparl uprzejmie i trzepnal sie z rozpedu otwarta dlonia w spieczony na raka kark.
- Ostraszmy je precz, natrety jedne... Cos panna to?
- Jak na lato! Damy im popalic, ze zobacza!
- Dobra, dawaj - ucieszyla sie i przysunela na wyciagniecie reki.
Podal jej paczke i zajarali, kazde po 3 sztugi na raz. Komarzyska sie zmyly jak jeden maz.
- Parza sie jak kroliki - wznowil On gadke zataczajac prawica luk wymierzony w kierunku laki.
- Jakza by! Nie jak roliki! O, nie! Czys pan slyszal kiedy jak roliki? Scicha.
- Czyli Zdzislawa? Zdziska co sie sciskaaa ha ha ha! Ha ha! Ha!
- Kaaa? Pan mietu od kaaa nie wyzywaj, bo jaaak...
Blysnelo ostrze, szybkie i zwinne niczym wezowy jezor. On go nie mogl zauwazyc, nie mogl go wiec zlekcewazyc. On runal w trawe na pysk.
- Cos pan! Ale cos pan! - wystraszyla sie Ona nie na zarty.
- Ale mrowy! Taszcza jaja! - glos trzasl mu sie z podniecenia jak osika, gdy tak lezal, z nosem przy ziemi, wodzac to tu to tam czarnym okiem, lsniacym niby jakis klejnot albo pierwsza gwiazdka. - Ktos nie cos! Ktos! - zreflektowal sie i obruszyl.
I tak sie oni dogadywali wlasnie, az w koncu sie dogadali, ustalili szczegoly i sie pobrali. Zyli dlugo, ale w koncu poumierali. On, przez szacunek dla statystyk, wyzional ducha troche wczesniej. Ona troche odczekala i tez wyzionela. I co teraz? Fiu fiu, tfu tfu, cyk. Zagwizdac, zapluc i zapomniec. |
|
|
Jasio Roszkowski
{ korespondencje prosimy kierowac na adres redakcji }
|