|
Spalem mocno. Cos snilem, lecz obudziwszy sie, nic nie moglem sobie przypomniec. Czulem sie znacznie lepiej niz po pierwszym przebudzeniu od czasu eksperymentu i zaraz zaswitala mi mysl, by wyrwac sie z tych bialo, zielono, niebieskich sal szpitalnych na zewnatrz, na powietrze, wiatr, slonce. Stavros przychylil sie do tych zyczen, lecz przeanalizowawszy nocne i biezace zapisy mego stanu powstrzymal te zapedy. Mapy aktywnosci korowej i wykresy pradow czynnosciowych mozgu wskazywaly na jednoczesne istnienie prawie wszystkich faz czynnosciowych. Na falach czynnej swiadomosci pojawialy sie i fale glebokiego snu, przeplatane krociutkimi fazami snu paradoksalnego, i fale snu plytkiego, transu, i echa hipnozy, i wysokoamplitudowe fale intensywnej aktywnosci myslowej, a na dodatek w platach czolowych spontanicznie wzbudzaly sie ogniska aktywnosci neuronowej, rozprzestrzeniajace sie po calej mej korze. Mimo ze czulem sie niemal wysmienicie, postanowiono poszukac w synapsach sladow hipnotropiny i pochodnych jej zwiazkow. Roztoczono nade mna tak troskliwa opieke, ze nie dopuszczajac do perswazji z przyjemnoscia poddalem sie badaniom, choc niezbyt podobalo mi sie grzebanie mikrosondami w rdzeniu kregowym u podstawy czaszki czy wprost w szyjnej tetnicy. Minelo poludnie, gdy dawki inhibitorow i przeroznych neuro-neutralizatorow uczynily wreszcie swoje. Po nastepnych godzinach moj stan na tyle zadowolil lekarzy, ze pozwolono mi wstac i chodzic. Wykorzystalem to. Snulem sie, platalem miedzy nimi, naprzykrzalem, a gdy wreszcie wyczulem, ze maja mnie dosyc, ze z checia by ode mnie odetchneli, zapytalem o zgode na wyjscie. Dostalem ja. Wyszedlem na korytarz, bez trudu odszukalem podziemny transporter i wsiadlszy do kabiny oddalem sie porannej zachciance.
Wysiadlem na koncowym przystanku, gdzie we wnekach czekaly przewiewne ubrania i terminal, ktory po identyfikacji siatkowki oka wydawal karte, pozwalajaca wyjsc na zewnatrz i wejsc z powrotem. Przywdzialem na szpitalny ubior burnus, mignalem karta przed czytnikiem i wkroczylem do luzy. Wrota zewnetrzne rozwarly sie. Zawial goracy jeszcze wiatr, na twarzy poczulem uderzenia ziarenek piasku. Dalem kilka krokow i u wyjscia z podziemi stanalem nieruchomo, lopoczac na wietrze, upajajac sie samotnoscia, z dala od rytmu pracy Osrodka. Wystawilem twarz na cieple, porywiste podmuchy, na powietrzne zawirowania, lowilem cieplo rozgrzanych skal i mruzylem oczy od swiatla ciemnoczerwonego, chylacego sie ku horyzontowi slonca. Odruchowo skulilem sie, przez mgnienie zaparlo mi dech, poczulem suchosc w ustach... Wrazenie minelo tak szybko, jak sie pojawilo. Dlugie, glebokie cienie skal, krwawo czarne refleksy, pomaranczowy w ostatnich promieniach piasek, niebo, przechodzace od rozowego na zachodzie poprzez sine, lsniace granatem dopiero w zenicie... Rozblyskaly pierwsze gwiazdy i zza horyzontu niesmialo wychylil sie waski sierp ksiezyca. Odetchnalem gleboko i otuliwszy sie szata pomaszerowalem w dol, przez skaly i rozrzedzone, przesypywane wiatrem piaski w kierunku majaczacej ciemnej wstegi wedu, wrzynajacej sie czarna bruzda w chaos rumowisk i sterczacych w nim bazaltowych iglic. Sciemnialo sie. Ruszylem szybszym krokiem, potem niemal biegiem, scigajac sie z wyprzedzajacym mnie mrokiem nocy. Kluczac, meandrujac, omijajac glazy, przeskakujac szczeliny, zblizalem sie do znikajacego w ciemnosci brzegu koryta. Mrok szybko zacieral zarysy, poszarzal otoczeniem i pochlanial kamienne masywy, niebo granatowialo, dostajac gwiezdnej wysypki. Ledwo widzac potknalem sie i lekko zwichnalem noge. Utykajac wpelzlem na niewysokie obwalowanie, za ktorym poczulem rowniejszy teren. Ochladzalo sie, skaly stopniowo wypromieniowywaly pochloniete za dnia cieplo. Znalazlem odpowiedni zakatek, u podnoza skalnej baszty, tam gdzie najwiecej promieniowalo cieplem. Skrzypiacy piasek ustapil miejsca szorstkiej, jeszcze rozgrzanej nagiej skale. Usiadlem opierajac plecy o zwietrzala od slonca i wiatru szorstka powierzchnie opoki.
Gwiazdy. Zamrugaly mocniej, rozlaly sie w Mleczna Droge. Zalsnily konstelacjami. Tuz obok w pospiechu przemknal cien jakiegos stworzenia o duzych uszach. Cisza... Nawet wiatr ustal, zamilkly owady. Spojrzenie wylanialo sposrod formacji terenu niczym zjawy przedziwaczne plamy ciepla. Ponoc krotkowzrocznosc mami wzrok, wywoluje zludzenia, wysila wyobraznie, podsuwa jej domysly, domniemania. Tym tlumaczy sie pochodzenie wiary w duchy i zrodla magii... Omiotlem spojrzeniem niebo. Ktore z tych gwiazd i mglawic bylyby widoczne radarowymi oczami? Jak wygladalaby Galaktyka? Konstelacja spiralna nawinieta na siebie, bezlik zamglen rozrzucony... Spojrzalem tam, gdzie tkwilo okno wszechswiata, potem przenioslem wzrok na gwiazdozbior Sekstansu, gdzie znajdowala sie odlegla o parseki Mista. Czy polece tam, by spotkac i poznac samego siebie? Panna... Tam jest jeszcze nie rozjasniona, jeszcze nie rozpadla, przyczynowa domena wszechswiata, klaster z innymi prawami fizyki, relikt nastania praprzestrzeni, ktory skupia swiatlo lezacych blisko niego kwazarow dziesiatki razy silniej anizeli najmasywniejsza z masywnych galaktyka... Wsluchalem sie w cisze Tibesti. Brzeczala, wibrowala delikatnym, nieuchwytnym timbrem. Znad jej wygaslego wulkanu wystrzelila nagle swieca splaszczona, opalizujaca czerwienia kropla, ktora potem zatrzymala sie w zenicie, poczerwieniala, i w mgnieniu oka zniknela za horyzontem. Polowiec, stamtad, z kosmodromu, ktorego tajemnic strzegly urzadzenia maskujace...
Przejmujaca sluch cisza zaszemrala, cos poruszylo sie kolo mnie... Cien. Zamarlem z przestrachu, instynktownie zasklepilem nad glowa platy, polozylem po sobie blony, zwarlem sie, wyciszylem umysl, nastawilem zmysly... Drobiny powietrza zadrgaly, nastroszylem naskorek, czulem jak cos sie zbliza. Prysl nagle fantomowy czar. Sen? Omamy? Zludzenie? Czy tamto, w klimatronie, tez bylo zludzeniem? Wspanialym, cudownym zludzeniem, za ktorym sie nieustannie teskni, ktore zastepuje rzeczywistosc, urealnia senne marzenia, ktorego sie doznaje jak rzeczywistosc? Snem, ktory tak realnie potrafi chrzescic jak chrzesci piasek pod bosymi stopami, ktory cieniem siada obok ciebie, chwyta cie, a ktory wydaje sie byc cieply, zywy, i ktory szepcze?
- Bales sie...
- Wtedy... tak, potem juz nie...
- A teraz?
- Troche... Wcale... A ty?
- Bardzo. Zmieniles sie, nie masz pojecia, jak ty wygladales.
- Czemu tego chcialas?
- Balam sie, ze znow robia ci krzywde. Musialam sie przekonac...
- Przestraszylas mnie, wtedy... Jakbym ogladal ludzki kosciec przyobleczony polyskliwa ektoplazma, zryty krwionosnymi naczyniami, ktorego oczy, serce, trzewia, umysl palaja tecza elektromagnetycznych pol...
- A ty? Monstrum. Cuchnacy, slepy potwor.
- Wcale nie slepy... Inny. Stamtad. - Wskazalem na Miste.
Delikatny dotyk dloni na ustach.
- Nic nie mow... Tak lepiej...
Milczenie. Nieskonczona glebie kosmosu przeszywaja blyski smug, gwiazdy, sunace wolniutko satelity... Zapuscilem spojrzenie w niezmierzona dal. Przepastna jej glebia przytlaczala swym ogromem. Rozumialem chyba, jakie wrazenie moglo wywrzec niebo na dopiero co olsniony swiadomoscia pierwotny umysl, bliski zrozumienia szoku, jaki wywieralo na rozum. Jeszcze troche, a obejme... Prysla zarodz iluminacji ledwie ogarniajacej calosc.
- Zostajesz?
- Tak - szepnalem zaskoczony logika.
- Ja odchodze... Dluzej nie moge...
- Wkrotce powroce...
Puscila ma dlon, wstala, odeszla cieniem wtapiajacym sie w czern skal na tle granatowego wciaz sklepienia... Chrzest oddalal sie, przechodzil w szemranie przesypywanego piasku. Zrobilo sie nagle zimno, skala juz nie ogrzewala, zziebly stopy. Nie pojde, zostane, tak bedzie lepiej, tylko sie skule, okryje, wzmoge przemiane materii...
Zbudzilem sie skostnialy, pod golym niebem, o swicie. Slonce rozjasnialo zmierzch poranka. Nocne doznania... Nie mialem pojecia, co o nich myslec. Kilka energicznych cwiczen i powrocilem do Osrodka. Od nikogo zadnych pretensji, zadnych wymowek, jakby takie nocne znikania byly powszednioscia. Pewnie caly czas monitorowano mnie. Ciekawe, czy namierzano tylko mnie, czy tez kogos jeszcze...
Goraca kapiel, sniadanie. Potem wezwany zostalem na konsylium lekarzy i biologow, z udzialem i Hassana, i Tichonowa. Symultaniczne porownywania zapisow trzech eksperymentow, trzech typow reakcji i zachowan w identycznych fazach symbiozy. Trzy odrebne obrazy tomograficzne trzech mozgowi, mapy przesylania impulsow elektrycznych, trzy drogi rozprzestrzeniania obcych mediatorow synaptycznych, trzy mapy encefalograficzne i magnetyczne, a wszystko razem w zestawieniu ze zmianami parametrow sztucznego srodowiska klimatronu i stanami fizjologicznymi klona... I zaskakujaca na pierwszy rzut oka zbieznosc reakcji i zachowan.
- To poczatkowa faza przeobrazenia - wyjasnial Stavros. - Spojrzcie, jakie rozne reakcje poszczegolnych organow. Brain wstrzymuje bicie serca, Hassan tez, a Oleg spowalnia je niedostatecznie. Temperatury cial: niskie u Hassana i Braina, jakby w hibernacji, normalne u Tichonowa. Porownajcie te tomogramy...
- Spojrzcie, jak zmienia sie oddychanie... Widzicie, jak rozne jest jego tempo? Jak odmienne przewodnictwo naskorka?
Wokol termicznych sylwetek roilo sie od zimnych, migocacych czernia manipulatorow, penetrujacych sondami podstawy mozgowi, a potem sylwetki zaslonila nie przepuszczajaca ciepla, rozlegla plachta blekitu. Symbiont. W przyspieszonym tempie pochlonal trzy ciepla. Ktos poprawil kontrast, barwy i rozdzielczosc obrazu.
- A teraz zmieniamy atmosfere... Sklad, nawilgocenie, cisnienie... Tam sa podawane parametry...
Szescset hektopaskali, temperatura okolo pieciu stopni Celsjusza, amoniak, para wodna, dwutlenek wegla, tlen, azot... Spod niebieskiej plamy nie widac juz konturow czlowieka, ale Tichonow... Nie ma tak plastycznego fizjologicznie ciala jak nasze.
- Sledzimy najciekawsze, przelomowe fazy symbiozy. Pierwsze ruchy...
Nie ruchy, Stavros, nie ruchy. Spazmy. Wstrzasa cialem, jakby pochwycil nas atak padaczki czy plasawica. Spojrz, z jakim straszliwym wysilkiem probujemy powstac, dac chociaz jeden krok, jak peczniejemy, szarpiemy sie, jak nas omal rozrywa... I te drzenia, podrygi, usilowania przejrzenia jego zmyslami. Rozwieramy grzbiety jak rozwiera sie plec...
- Zaskoczeni jestesmy motoryka, sposobem chodzenia - cichutko mowi Okimura. - Te wahniecia cialem musialy byc nader uciazliwe, co?
- Nie pamietam - Hassan zamysla sie. - Niewiele pamietam. Ale jesli nawet sie wahalem, to nie czulem tego. Widocznie nie bylo to az tak meczace.
- A to rozkrzyzowywanie ramion?
- Oddychalismy przeciez skora - wyjasnia Tichonow - a jak wiadomo, wzrost powierzchni ulatwia wymiane gazow. Myslalem z poczatku, ze sie udusze, dlatego tak bardzo... hmm... sie rozszerzylem.
- To chyba wypadasz z gry - lagodnie stwierdza Stavros. - Spojrzcie, odtwarzamy w klimatronie mistyjskie niebo...
Zadnego rozblysku, zaledwie troszke mrocznej czerwieni z gory i z dolu.
- Wskazniki naslonecznienia, promieniowanie powierzchni, czestotliwosc i natezenie radiowych blyskow...
Sylwetki podryguja urywanymi, gwaltownymi, szarpanymi ruchami, kula sie, powiekszaja, wierca jak oszalale, jedna pada... Po jakims czasie nabieraja plynnosci i staja sie bardziej skoordynowane. Spokojne wahniecia, rytmiczne kolysania, przemierzanie komory, macanie i ogladanie otoczenia, przerozne gesty dolnych i gornych konczyn... I tak stale, nieprzerwanie.
- Zdumiewajace podobienstwo odruchow i zachowan - ciagnie Stavros. - Rownoprawni z was kandydaci. Nawet podobnie plywacie.
- Zdecydowalismy sie na dosc ryzykowne posuniecie - wyjasnia Okimura. - Pozwolilismy Ariane na wejscie do klimatronu. Obserwowala cie z galerii, i uparla sie wejsc do ciebie. Weszla na kilka minut, odpowiednio wyposazona... Zauwazylismy u ciebie dziwna reakcje na jej widok, Brain. Dostales szoku, zobacz, widzisz... Ale Ariane tez...
- Przerazila sie?
- Zemdlala. Ale za to ty...
Wyplywam delfinem, staje pionowo w wodzie, trwam tak jakis czas i gleboko, gleboko pochylam sie, jakbym skladal poklon, a po jej zniknieciu motam sie po powierzchni, nurkuje, opadam na dno, wyplywam, wracam... W koncu zwijam sie w klebek i zastygam na dnie w bezruchu.
- Oto encefalogramy... elektryczny, magnetyczny... Jakbys spal, ale mozg klona szaleje. Nie rozumiemy, co sie naprawde dzialo.
Hassan pala zawiscia.
- Po godzinach ozywasz, choc chcielismy przerwac symbioze, bys sie nie utopil. Unosisz sie nad dnem, nadal zwiniety w sobie, wystawiasz oko, ale przyrzady wykazuja sen... Fale delta, widzisz? Ale teraz theta. Na pewnych obszarach kory wygaszasz to jedne, to drugie, jakbys medytowal... Skupiasz uwage na wybiorczych bodzcach... Teraz nie reagujesz na nic, fale sa plynne, spokojne, jak bezwietrzne morze. Myslalem, ze ma to zwiazek z samokontrola, z treningiem jogi, ale mylilem sie. Pojawia sie paradoksalna faza snu, miesnie jednak nie wiotczeja, i nagle w calej korze mozgowej burza fal alfa i theta. Ekstaza, pomyslalem, jakies samadhi, tworcze natchnienie, dekoncentracja uwagi, wszystko naraz...
I wtedy czujniki zasygnalizowaly hipnoze.
Kiwam ze zrozumieniem glowa.
- Ale to nie wszystko, spojrz - wskazuje na mape mozgu klona. - On wrze, szaleje, pojawiaja sie wysokoamplitudowe bioprady... Zobacz... Na przemian to ty, to on, to ty, to on... Jakbyscie sie miedzy soba porozumiewali. Mysleliscie? To znaczy myslales? Czy tylko interferowaliscie stanami neuronowych sieci?
- Nie jestem pewny, zdaje sie ze nie...
- No dobrze... Wpadales w coraz glebsze stadia. Katalepsja, anestezja, kinesteza, w koncu spiaczka, eksterioryzacja czy cos w tym rodzaju...
Myslelismy, ze nie zyjesz, i to nas wystraszylo. Przerwalismy symbioze. Zrozumielismy, ze tak sam z siebie, spontanicznie, nie mogles tego zrobic, ze musial to wywolac jakis czynnik... I dawaj badac symbionta! Znalezlismy, posrod neuromediatorow, tych, cosmy wprowadzili do synaptycznych polaczen...
- Hipnotropine.
- No wlasnie. - Akire opadly emocje. - Mozesz na troche oswiecic? Cos wtedy czul?
- Zwykle halucynacje, jak pod wplywem narkotykow.
- Pewnie bardzo glebokie... A ja juz myslalem, ze poczales myslec po inaczemu.
Niewieles sie pomylil, niewiele...
- Dobrze, ze to tylko halucynacje - przypomnial o sobie Stavros. - Gdyby nie one, musialbym wykluczyc cie z projektu. Wiesz, ze jednym z jego celow jest model inaczego umyslu. Niepotrzebny mi kandydat, ktory subiektywnie mialby odczuwac obce mysli i mialby taki subiektywny model stworzyc. A przy okazji... Jak sie czuje w obcej skorze
- Calkiem znosnie, mozna wytrzymac, ale... Ciasno. I ten amoniak... Dobrze by bylo, gdyby nie dawal sie tak mocno we znaki.
- Nic wiecej nie mozna zrobic. Jest mocna trucizna, ale na szczescie w niewielkim stezeniu. Nie wdychasz go przeciez plucami, nie dostaje ci sie do oczu, nie polykasz go. Robi to symbiont, a ten genetycznie jest skodowany poprawnie. A ciasno jest dlatego, ze cialo inaka ma cos kolo stu dziewiecdziesieciu stopni swobody, podczas gdy ty ponad dwiescie piecdziesiat.
- Czy cos jeszcze utkwilo wam w pamieci? Cos szczegolnego?
- Chyba przestrzenne widzenie, mimo ze ma jedno oko.
- Jedno? Masz jeden mozg, ale z dwoch polkul, masz jedno siedzenie, ale dwa... Oko jest organem parzystym, wyjasnie ci to, chodz...
- Oko inaka to wycinek jednej trzeciej objetosci kuli. Zbiera mikrofale z odpowiadajacego temu wycinkowi kata brylowego przestrzeni. Sklada sie z dziesiatek warstewek coraz to dluzszych, stozkowatych komorek, przypominajacych owadzie oczka proste, ommatidia. Kazda komorke otacza komorka pigmentowo-wodna, kumulujaca pigment w dolnych odcinkach oczka. Na samym dnie znajduje sie komorka-ognisko, pochlaniajaca wpadajaca rownolegle do osi ommatidium paczke mikrofal. Nierownolegle do jej osi kwanty czesciowo ulegaja zogniskowaniu, czesciowo przenikaja do sasiednich oczek. Dlugosc ommatidium pozwala oku dzialac wybiorczo na rozne dlugosci mikrofal, od jednego do dziesieciu centymetrow. Obecnosc w otoczce wody pozwala sadzic, ze tak zwane promieniowanie dziury wodnej, bliskie czestotliwosci wzbudzenia molekul amoniaku, jest przez te wode pochlaniane, i ze inak mikrofalowego promieniowania wody nie dostrzega. Fizycy podsuneli nam mysl, ze kazde ommatidium jest falowodem, taka mikroskopowa antena rozkowa, stosowana dawniej do odbioru mikrofalowego promieniowania tla nieba. Inak odbiera maksymalna ilosc promieniowania z kierunku, na ktory sie kieruje, z kierunkow pozostalych promieniowane jest minimalizowane...
- A szumy tla? Taka antena musi miec chlodzony niemal do zera absolutnego odbiornik mikrofal.
- Tak, ale niekoniecznie w molekulach organicznych... Tu mamy do czynienia z cieklokrystalicznymi, nadprzewodzacymi nerwami wzrokowymi, laczacymi grupy oczek. Synapsy tego obwodu zamieniaja w ognisku ommatidium energie ruchu obrotowego molekuly, wzbudzonej padajaca mikrofala, na impuls elektryczny. Zasada efektu piezoelektrycznego. Przetworzenie odksztalcen na impulsy elektryczne, tyle tylko, ze niebywale slabiutkiego, ponizej granicy szumow.
- Niewiele sie to rozni od oka owada.
- Prawie nie, pomiawszy dlugosc odbieranych fal. Roznica tkwi w przekazywaniu impulsow do obwodow wzrokowych mozgu. U owada z kazdego fotoreceptora biegnie do nerwu wzrokowego oddzielne wlokienko, u inaka pojedyncze wlokienka z kilkudziesieciu ommatidiow jakby zrastaja sie w jedno wlokno integrujace impulsy w neuronalny obwod wzrokowy. Taki obwod asocjacyjny. Grupy obwodow zachodza na siebie, jedno oczko nalezy jednoczesnie do kilku grup obwodow. Dzieki tej wielokrotnej przynaleznosci sygnaly biegnace do mozgu sa juz zintegrowane i wstepnie przetworzone, a dalej, juz w mozgu, nastepuje scalenie postrzezen czastkowych w jednolity obraz. Nie widzisz jak owad mozaiki, calego obrazu kazdym oczkiem prostym, lecz nalozone na siebie scalone juz obrazy czastkowe. To tak jak rozpoznawanie obrazow. Sumujesz wzorce pikslowe i rozpoznajesz caly obraz, mimo ze porownywales ksztalt punkt po punkcie.
- W ten sposob polaczone sa i czopki siatkowki naszego oka.
- Tak, ale mozg czlowieka sam scala plaskie obrazy z obu oczu w obraz przestrzenny, a u inaka obraz podlega wstepnemu scaleniu przed osiagnieciem nerwu wzrokowego. Nie osiagnie, co prawda, z powodu dlugosci odbieranych fal, rozdzielczosci porownywalnej z rozdzielczoscia wzroku czlowieka, ale wystarczajaca, by widziec dobrze w jego swiecie.
- To oko swa konstrukcja przypomina zaniechana przez ewolucje strukture oka trylobita albo raka. Na tej zasadzie buduje sie teleskopy optyczne sluzace do optycznej syntezy apertury, czyli powierzchni zbiorczej - zauwaza ktos.
- Taaak... ciekawe. Nie przyszlo mi to do glowy. Nerwy wzrokowe rozdzielaja sie dalej symetrycznie, dzielac pojedynczy organ na organ parzysty. Widziany obraz nie migocze. Gdy cos przesuwa sie w polu widzenia, wlaczaja sie stopniowo i wylaczaja kolejne grupy ommatidiow. Natomiast bezruch...
- No tak, stad te wahania calej sylwetki inaka! Nam siatkowke oka pobudzaja do widzenia drgania galek ocznych, oczy nieruchome wymagaja ruchu calego ciala.
- Albo samej glowy, jak to robia ptaki. Inak nie ma glowy wyodrebnionej z reszty ciala, musi wiec ruszac calym cialem. Przy wolniejszym tempie zycia i dostosowanym do niego postrzeganiu, dwusekundowe wahniecia cialem, zsynchronizowane z tetnem pulsara, scalaja ciag dyskretnych postrzezen w statyczny, przestrzenny obraz. Jak film. Szumy wygasza juz sam inak, poslugujac sie sterowanym przywykaniem, pomijaniem nieistotnych w danej chwili bodzcow.
- A reszta zmyslow?
- Dalej wszystko sie gmatwa. Drogi wzrokowe wnikaja w gaszcz neuroidow pierwszego mozgowia. Tam zreszta trafiaja polaczenia nerwowe ze wszystkich zmyslow. Z termoreceptorow wyscielajacych skrzelopluca, z powierzchni skory, z nabocznej linii, ze zmyslu elektromagnetycznego, nawet z rozsianych na skorze kubkow wechowych i wibrysow, tej srebrzystej szczeciny. Wszystko zbiega sie w pierwotnym mozgu. Sadzimy, ze mozg ten zawiaduje cala motoryka, termika, efektorami, chemizmem i instynktem inaka. Taki odpowiednik ludzkiego srodmozgowia i miedzymozgowia. Potem z tego mozgowia rozgalezionymi, krzyzujacymi sie splotami wybiegaja polaczenia do mozgu drugiego, jakby korowego, ktory jest zorganizowany wyzej, ma mnostwo neuronowych podstanow sieci. Co najdziwniejsze, nie sa one od siebie wyraznie rozgraniczone. Oba sa rozsiane, przeplataja sie z innymi tkankami. Laczna ilosc neuroidow przewyzsza ilosc neuronow mozgu czlowieka, a ilosc polaczen synaptycznych podobnie. Nie potrafimy zrozumiec, od czego zalezala taka a nie inna droga dualizacji funkcji pierwotnych od wyzszych. Na pewno nie masa ciala, jak w przypadku podwojnych zwojow nerwowych dinozaurow. Nie pionizacja, nie adaptacja do przegrzewania, nie wzrost niezawodnosci, jak to mniemano w przypadku czlowieka... Dlaczego powstal drugi mozg? Dlaczego na strukturach ewolucyjnie wczesniejszych nie nadbudowaly sie struktury pozniejsze?
- Moze to reakcja na informacyjny szum ze srodowiska?
- Albo po to, bysmy my mogli drugi mozg zastapic swoim i poznac jego swiadomosc - jak najpowazniej orzekl Okimura.
- Ty, Akira, wciaz wierzysz w swa kosmiczna swiadomosc. Wszystko podporzadkowujesz tej wierze - pohamowal go Stavros.
- Nie ulega watpliwosci, ze inak widzi polaryzacje mikrofal - uzupelnil wiedze Hassan. - Zmysl termiczny i elektromagnetyczny...
- No wlasnie! - Stavros ozywil sie. - Jak widac w cieple, jak widac pole elektryczne?
- Nnieee... - Hassan zdawal sie miec watpliwosci.
- Trudno oddzielic wrazenia, jesli dochodza naraz wszystkimi zmyslami - zaoponowal Tichonow.
- Cos widac - zaryzykowalem odrobine nieprawdy. - Wspomagaly wzrok. Jakbys, czy ja wiem... szczypta narkotyku wyostrzyl sobie percepcje. Gdy zobaczyl... zobaczylem... karla i pulsara odnioslem wrazenie poglebienia sie, uprzestrzennienia wrazen wzrokowych. Podobne odczucia dawal wech.
- Co ty powiesz? Dokladniej, czym sie to objawialo?
- To proste - hamowalem nerwy. Stavros albo kpil, albo szczerze sie dziwil. - Cieplejsze obiekty wydawaly sie blizsze, pelniejsze, zimne odleglejsze, nieistotne, wtloczone w tlo. Wech tak samo. Jakbys... - szukalem odpowiedniego porownania - widzial plaskorzezbe, ktorej fragmenty sa roznie wytloczone, cos jak plastyczna mapa...
- A zmysl elektromagnetyczny? Dawal jakies efekty?
- Owszem - pospieszyl z wyjasnieniem Hassan. - Widzialem dyfrakcje pol emanujacych ze sztucznego pulsara. Ale komora klimatronu byla elektromagnetycznie obojetna, jednakowa przenikalnosc. Nic nadzwyczajnego...
- A wyprofilowalem mu w genach taki wspanialy zmysl! - Stavros zdawal sie byc niepocieszony. - Na podbrzuszu wyrosly mu pelniutkie uzelazowionego bialka magnetyczne ciekle krysztalki optyczne... Podczas testow wspaniale przechwytywaly magnetyczne i elektryczne skladowe pol, i to o dowolnej polaryzacji. Naprawde niczym mnie nie pocieszycie?
Hassan krecil glowa, Tichonow milczal.
- Trudno odroznic wypuklosci i wklesniecia obrazu widziane cieplem od widzenia pol. - Wyciagnalem swoj atut. - W spektrum elektromagnetycznym idealnie widac bylo Ariane!
Stavros rzucil mi dlugie, przenikliwe jak wzrok Sassy spojrzenie.
- A barwy? Widzieliscie barwy?
- Tak - bylismy zgodni z Hassanem. - Tylko zdaje sie, ze tworzyly je nasze umysly. Widzenie w mikrofalach nie ma odpowiednika w ludzkim postrzeganiu.
- No... dalej - zachecal Stavros.
- Coz... Wszedzie desenie, takie wieloprazkowe, plaskoprzestrzenne struktury, jakbys ogladal tensometryczny rozklad naprezen odksztalcanych bryl czy plaszczyzn. Innym razem jest to podobne do takiego jak ten oto tomogramu, jednak o wiele nizszej rozdzielczosci. I to wszystko nieustannie sie rusza, zmienia, przestrukturowuje, zaleznie od miejsca ogladania. Rozmazane kontury, polprzejrzyste, krysztalowe rzeczy, czesto tak zdeformowane uginanymi na nich falami, ze nie wiesz, czy istnieja realnie, czy sa zludzeniem. Innym razem taka przestrzen rozpada sie na fragmenty, zmienia swoja krzywizne czy zaczyna pulsowac jak w stroboskopie... Kopula komory zdawala sie ogniskowac mikrofale, jak wklesle zwierciadlo...
- Pamietacie, jak wygladalo sztuczne niebo?
- Gdzie tam! W takich chwilach nie w glowie takie drobiazgi. Koncentrujesz sie wlasciwie na rozumieniu tego, co czujesz, czy na tym, by nie upasc. Kazda zmiana cisnienia, najdrobniejsza fluktuacja baryczna, zalewa cie lawina sensomotorycznych zaburzen...
Dlaczego, Hassan, odpowiadasz za wszystkich?
- Swiatlo - zaatakowalem. - Wszystko swieci, powietrze, niebo, chmury... Pulsar przenika mikrofalowymi pulsami na wylot. A ten amoniakalny snieg blyszczal jak miriady diamentow i falowal blaskiem jak... jak...
- Zorza - podpowiedzial Tichonow. - Widzialem to.
- Zorza - powtorzylem. - Nie jak zawieszona w powietrzu kurtyna, lecz jak saczaca sie i splywajaca wprost z oblokow. Wiecie, do czego mozna ja porownac? Widzicie czasem, jak peki promieni slonecznych przebijaja sie przez przeswity burzowych cumulusow i slupami swiatla jakby wspieraja je o ziemie? Wyobrazcie sobie, ze chmury te jasniejsze sa od swiatla, a do tego ogladacie je na fotograficznym negatywie...
Oleg rozmarzyl sie, musialy wywrzec na nim silne wrazenia. Opamietal sie, jak tylko zamilklem. Hassan wrecz przeszyl mnie wzrokiem. Czulem, ze zdystansowalem rywali, ze Stavros we mnie i tylko we mnie dostrzega potencjalnego pretendenta do kontaktowego tronu.
- Co jeszcze, Brain, co jeszcze? - pyta Okimura i widze, jak dopinguje mnie wzrokiem.
- Emocje.
- Co?
- Emocje. Niewyksztalcone jeszcze, jakby stlumione, odlegle... Ariane promieniowala rozumnoscia, zyciem, mentalnym, nie biologicznym... Lek, kiedy wschodzil pulsar, a potem wdziecznosc... Uczucie nadciagajacej smierci, jakas tesknota za czyms... Drobne, nie sprecyzowane przyjemnosci, ciekawosc...
Stavros, zamyslony, kiwal tylko glowa.
- Zgadza sie. Rejestrowalismy tez wasze stany emocjonalne. Wykresy mowia o emocjach. Czekalem, az to powiesz, Brain. Co jeszcze bys dodal, zasugerowal, domniemal...
Zastanowilem sie.
- Rozbieznosci. Pomiedzy tym, co odbieralem dotykiem, a tym, co widzialem. Rozumiesz, rozdzielczosc widzenia i czulosc dotyku. Nie widzisz nic, a dotyk ci mowi ze cos jest. To moze prowadzic do trojwartosciowej, a moze i wielowartosciowej logiki. Cos jak kwantyfikowanie zbiorow rozmytych, przyblizenia: mniej wiecej, okolo, moze, moze... Nieodroznialnosc snu od jawy, hibernacji od estywacji... Kto wie, czy to plec nie gra tu roli, gdy inak przestaje byc obojnakiem.
- Ciekawe... No, no, ciekawe...
- Koniec na dzis - zadecydowal Okimura. - Konsylium skonczone. Zycze milego wypoczynku.
Rozeszlismy sie, wymieniajac jeszcze miedzy soba zdawkowe grzecznosci.
Zmeczony wielogodzinna, wyczerpujaca burza mozgow, wrocilem do siebie. Z dziwna czuloscia rozejrzalem sie po pokoju, przypominajac sobie obcosc przezytych zdarzen. W glowie huczalo od natloku mysli, krazacych wokol mnie i symbionta. Dlugo nie moglem zasnac, przekrecalem sie z boku na bok. Jak tylko przymknalem powieki, natychmiast pojawial sie polzywy plat klona... Wreszcie przysnalem, gdy z polsnu wybil mnie dotyk drobnej dloni. Jej cien, mroczny i cieply jak pod pustynnym niebem, wslizgnal sie pod posciel i przywarl do mnie mocno. Czulem niespokojne bicie serca. Pragnalem czulosci, pragnalem, i bylbym zachlanny do granic nieprzyzwoitosci...
- Nie zostawiaj mnie - mowil cien. - Zostan. Chce cie miec, chce cie miec...
Probowalem odwiesc go od tej zachcianki.
- Musze leciec, on mnie potrzebuje...
- Wiem... Korporacja zdobyla informacje o Projekcie. Agencja przyspiesza ekspedycje, za kilka dni odlecisz. Zrob cos...
- Za pozno. Za pozno. Za daleko sie posunalem, by wygrac, nie moge tego cofnac, nie moge odwlekac biegu wydarzen. Nie ma odwrotu... Polece, i nikt mi w tym juz nie przeszkodzi. Dopelni sie los, dopelni przeznaczenie...
Gdy sie ocknalem po raz wtory, nikogo przy mnie nie bylo.
|
|
Grzegorz Rogaczewski
{ korespondencje prosimy kierowac na adres redakcji }
|
|
|
|