The VALETZ Magazine nr. 3 (VIII) - czerwiec,
lipiec 1999
[ CP-1250 ]
( wersja ASCII ) ( wersja ISO 8859-2 )
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

  Mandala
        8. Synergie

        Spałem mocno. Coś śniłem, lecz obudziwszy się, nic nie mogłem sobie przypomnieć. Czułem się znacznie lepiej niż po pierwszym przebudzeniu od czasu eksperymentu i zaraz zaświtała mi myśl, by wyrwać się z tych biało, zielono, niebieskich sal szpitalnych na zewnątrz, na powietrze, wiatr, słońce. Stavros przychylił się do tych życzeń, lecz przeanalizowawszy nocne i bieżące zapisy mego stanu powstrzymał te zapędy. Mapy aktywności korowej i wykresy prądów czynnościowych mózgu wskazywały na jednoczesne istnienie prawie wszystkich faz czynnościowych. Na falach czynnej świadomości pojawiały się i fale głębokiego snu, przeplatane króciutkimi fazami snu paradoksalnego, i fale snu płytkiego, transu, i echa hipnozy, i wysokoamplitudowe fale intensywnej aktywności myślowej, a na dodatek w płatach czołowych spontanicznie wzbudzały się ogniska aktywności neuronowej, rozprzestrzeniające się po całej mej korze. Mimo że czułem się niemal wyśmienicie, postanowiono poszukać w synapsach śladów hipnotropiny i pochodnych jej związków. Roztoczono nade mną tak troskliwą opiekę, że nie dopuszczając do perswazji z przyjemnością poddałem się badaniom, choć niezbyt podobało mi się grzebanie mikrosondami w rdzeniu kręgowym u podstawy czaszki czy wprost w szyjnej tętnicy. Minęło południe, gdy dawki inhibitorów i przeróżnych neuro-neutralizatorów uczyniły wreszcie swoje. Po następnych godzinach mój stan na tyle zadowolił lekarzy, że pozwolono mi wstać i chodzić. Wykorzystałem to. Snułem się, plątałem między nimi, naprzykrzałem, a gdy wreszcie wyczułem, że mają mnie dosyć, że z chęcią by ode mnie odetchnęli, zapytałem o zgodę na wyjście. Dostałem ją. Wyszedłem na korytarz, bez trudu odszukałem podziemny transporter i wsiadłszy do kabiny oddałem się porannej zachciance.
        Wysiadłem na końcowym przystanku, gdzie we wnękach czekały przewiewne ubrania i terminal, który po identyfikacji siatkówki oka wydawał kartę, pozwalającą wyjść na zewnątrz i wejść z powrotem. Przywdziałem na szpitalny ubiór burnus, mignąłem kartą przed czytnikiem i wkroczyłem do luzy. Wrota zewnętrzne rozwarły się. Zawiał gorący jeszcze wiatr, na twarzy poczułem uderzenia ziarenek piasku. Dałem kilka kroków i u wyjścia z podziemi stanąłem nieruchomo, łopocząc na wietrze, upajając się samotnością, z dala od rytmu pracy Ośrodka. Wystawiłem twarz na ciepłe, porywiste podmuchy, na powietrzne zawirowania, łowiłem ciepło rozgrzanych skał i mrużyłem oczy od światła ciemnoczerwonego, chylącego się ku horyzontowi słońca. Odruchowo skuliłem się, przez mgnienie zaparło mi dech, poczułem suchość w ustach... Wrażenie minęło tak szybko, jak się pojawiło. Długie, głębokie cienie skał, krwawo czarne refleksy, pomarańczowy w ostatnich promieniach piasek, niebo, przechodzące od różowego na zachodzie poprzez sine, lśniące granatem dopiero w zenicie... Rozbłyskały pierwsze gwiazdy i zza horyzontu nieśmiało wychylił się wąski sierp księżyca. Odetchnąłem głęboko i otuliwszy się szatą pomaszerowałem w dół, przez skały i rozrzedzone, przesypywane wiatrem piaski w kierunku majaczącej ciemnej wstęgi wedu, wrzynającej się czarną bruzdą w chaos rumowisk i sterczących w nim bazaltowych iglic. ¦ciemniało się. Ruszyłem szybszym krokiem, potem niemal biegiem, ścigając się z wyprzedzającym mnie mrokiem nocy. Klucząc, meandrując, omijając głazy, przeskakując szczeliny, zbliżałem się do znikającego w ciemności brzegu koryta. Mrok szybko zacierał zarysy, poszarzał otoczeniem i pochłaniał kamienne masywy, niebo granatowiało, dostając gwiezdnej wysypki. Ledwo widząc potknąłem się i lekko zwichnąłem nogę. Utykając wpełzłem na niewysokie obwałowanie, za którym poczułem równiejszy teren. Ochładzało się, skały stopniowo wypromieniowywały pochłonięte za dnia ciepło. Znalazłem odpowiedni zakątek, u podnóża skalnej baszty, tam gdzie najwięcej promieniowało ciepłem. Skrzypiący piasek ustąpił miejsca szorstkiej, jeszcze rozgrzanej nagiej skale. Usiadłem opierając plecy o zwietrzałą od słońca i wiatru szorstką powierzchnię opoki. Gwiazdy. Zamrugały mocniej, rozlały się w Mleczną Drogę. Zalśniły konstelacjami. Tuż obok w pośpiechu przemknął cień jakiegoś stworzenia o dużych uszach. Cisza... Nawet wiatr ustał, zamilkły owady. Spojrzenie wyłaniało spośród formacji terenu niczym zjawy przedziwaczne plamy ciepła. Ponoć krótkowzroczność mami wzrok, wywołuje złudzenia, wysila wyobraźnię, podsuwa jej domysły, domniemania. Tym tłumaczy się pochodzenie wiary w duchy i źródła magii... Omiotłem spojrzeniem niebo. Które z tych gwiazd i mgławic byłyby widoczne radarowymi oczami? Jak wyglądałaby Galaktyka? Konstelacja spiralna nawinięta na siebie, bezlik zamgleń rozrzucony... Spojrzałem tam, gdzie tkwiło okno wszechświata, potem przeniosłem wzrok na gwiazdozbiór Sekstansu, gdzie znajdowała się odległa o parseki Mista. Czy polecę tam, by spotkać i poznać samego siebie? Panna... Tam jest jeszcze nie rozjaśniona, jeszcze nie rozpadła, przyczynowa domena wszechświata, klaster z innymi prawami fizyki, relikt nastania praprzestrzeni, który skupia światło leżących blisko niego kwazarów dziesiątki razy silniej aniżeli najmasywniejsza z masywnych galaktyka... Wsłuchałem się w ciszę Tibesti. Brzęczała, wibrowała delikatnym, nieuchwytnym timbrem. Znad jej wygasłego wulkanu wystrzeliła nagle świecą spłaszczona, opalizująca czerwienią kropla, która potem zatrzymała się w zenicie, poczerwieniała, i w mgnieniu oka zniknęła za horyzontem. Polowiec, stamtąd, z kosmodromu, którego tajemnic strzegły urządzenia maskujące...
        Przejmująca słuch cisza zaszemrała, coś poruszyło się koło mnie... Cień. Zamarłem z przestrachu, instynktownie zasklepiłem nad głową płaty, położyłem po sobie błony, zwarłem się, wyciszyłem umysł, nastawiłem zmysły... Drobiny powietrza zadrgały, nastroszyłem naskórek, czułem jak coś się zbliża. Prysł nagle fantomowy czar. Sen? Omamy? Złudzenie? Czy tamto, w klimatronie, też było złudzeniem? Wspaniałym, cudownym złudzeniem, za którym się nieustannie tęskni, które zastępuje rzeczywistość, urealnia senne marzenia, którego się doznaje jak rzeczywistość? Snem, który tak realnie potrafi chrzęścić jak chrzęści piasek pod bosymi stopami, który cieniem siada obok ciebie, chwyta cię, a który wydaje się być ciepły, żywy, i który szepcze?
        - Bałeś się...
        - Wtedy... tak, potem już nie...
        - A teraz?
        - Trochę... Wcale... A ty?
        - Bardzo. Zmieniłeś się, nie masz pojęcia, jak ty wyglądałeś.
        - Czemu tego chciałaś?
        - Bałam się, że znów robią ci krzywdę. Musiałam się przekonać...
        - Przestraszyłaś mnie, wtedy... Jakbym oglądał ludzki kościec przyobleczony połyskliwą ektoplazmą, zryty krwionośnymi naczyniami, którego oczy, serce, trzewia, umysł pałają tęczą elektromagnetycznych pól...
        - A ty? Monstrum. Cuchnący, ślepy potwór.
        - Wcale nie ślepy... Inny. Stamtąd. - Wskazałem na Mistę. Delikatny dotyk dłoni na ustach.
        - Nic nie mów... Tak lepiej...
        Milczenie. Nieskończoną głębię kosmosu przeszywają błyski smug, gwiazdy, sunące wolniutko satelity... Zapuściłem spojrzenie w niezmierzoną dal. Przepastna jej głębia przytłaczała swym ogromem. Rozumiałem chyba, jakie wrażenie mogło wywrzeć niebo na dopiero co olśniony świadomością pierwotny umysł, bliski zrozumienia szoku, jaki wywierało na rozum. Jeszcze trochę, a obejmę... Prysła zaródź iluminacji ledwie ogarniającej całość.
        - Zostajesz?
        - Tak - szepnąłem zaskoczony logiką.
        - Ja odchodzę... Dłużej nie mogę...
        - Wkrótce powrócę...
        Puściła mą dłoń, wstała, odeszła cieniem wtapiającym się w czerń skał na tle granatowego wciąż sklepienia... Chrzęst oddalał się, przechodził w szemranie przesypywanego piasku. Zrobiło się nagle zimno, skała już nie ogrzewała, zziębły stopy. Nie pójdę, zostanę, tak będzie lepiej, tylko się skulę, okryję, wzmogę przemianę materii...
        Zbudziłem się skostniały, pod gołym niebem, o świcie. Słońce rozjaśniało zmierzch poranka. Nocne doznania... Nie miałem pojęcia, co o nich myśleć. Kilka energicznych ćwiczeń i powróciłem do Ośrodka. Od nikogo żadnych pretensji, żadnych wymówek, jakby takie nocne znikania były powszedniością. Pewnie cały czas monitorowano mnie. Ciekawe, czy namierzano tylko mnie, czy też kogoś jeszcze...
        Gorąca kąpiel, śniadanie. Potem wezwany zostałem na konsylium lekarzy i biologów, z udziałem i Hassana, i Tichonowa. Symultaniczne porównywania zapisów trzech eksperymentów, trzech typów reakcji i zachowań w identycznych fazach symbiozy. Trzy odrębne obrazy tomograficzne trzech mózgowi, mapy przesyłania impulsów elektrycznych, trzy drogi rozprzestrzeniania obcych mediatorów synaptycznych, trzy mapy encefalograficzne i magnetyczne, a wszystko razem w zestawieniu ze zmianami parametrów sztucznego środowiska klimatronu i stanami fizjologicznymi klona... I zaskakująca na pierwszy rzut oka zbieżność reakcji i zachowań.
        - To początkowa faza przeobrażenia - wyjaśniał Stavros. - Spójrzcie, jakie różne reakcje poszczególnych organów. Brain wstrzymuje bicie serca, Hassan też, a Oleg spowalnia je niedostatecznie. Temperatury ciał: niskie u Hassana i Braina, jakby w hibernacji, normalne u Tichonowa. Porównajcie te tomogramy...
        - Spójrzcie, jak zmienia się oddychanie... Widzicie, jak różne jest jego tempo? Jak odmienne przewodnictwo naskórka?
        Wokół termicznych sylwetek roiło się od zimnych, migocących czernią manipulatorów, penetrujących sondami podstawy mózgowi, a potem sylwetki zasłoniła nie przepuszczająca ciepła, rozległa płachta błękitu. Symbiont. W przyspieszonym tempie pochłonął trzy ciepła. Ktoś poprawił kontrast, barwy i rozdzielczość obrazu.
        - A teraz zmieniamy atmosferę... Skład, nawilgocenie, ciśnienie... Tam są podawane parametry...
        Sześćset hektopaskali, temperatura około pięciu stopni Celsjusza, amoniak, para wodna, dwutlenek węgla, tlen, azot... Spod niebieskiej plamy nie widać już konturów człowieka, ale Tichonow... Nie ma tak plastycznego fizjologicznie ciała jak nasze. - ¦ledzimy najciekawsze, przełomowe fazy symbiozy. Pierwsze ruchy...
        Nie ruchy, Stavros, nie ruchy. Spazmy. Wstrząsa ciałem, jakby pochwycił nas atak padaczki czy pląsawica. Spójrz, z jakim straszliwym wysiłkiem próbujemy powstać, dać chociaż jeden krok, jak pęczniejemy, szarpiemy się, jak nas omal rozrywa... I te drżenia, podrygi, usiłowania przejrzenia jego zmysłami. Rozwieramy grzbiety jak rozwiera się płeć...
        - Zaskoczeni jesteśmy motoryką, sposobem chodzenia - cichutko mówi Okimura. - Te wahnięcia ciałem musiały być nader uciążliwe, co?
        - Nie pamiętam - Hassan zamyśla się. - Niewiele pamiętam. Ale jeśli nawet się wahałem, to nie czułem tego. Widocznie nie było to aż tak męczące.
        - A to rozkrzyżowywanie ramion?
        - Oddychaliśmy przecież skórą - wyjaśnia Tichonow - a jak wiadomo, wzrost powierzchni ułatwia wymianę gazów. Myślałem z początku, że się uduszę, dlatego tak bardzo... hmm... się rozszerzyłem.
        - To chyba wypadasz z gry - łagodnie stwierdza Stavros. - Spójrzcie, odtwarzamy w klimatronie mistyjskie niebo...
        Żadnego rozbłysku, zaledwie troszkę mrocznej czerwieni z góry i z dołu.
        - Wskaźniki nasłonecznienia, promieniowanie powierzchni, częstotliwość i natężenie radiowych błysków...
        Sylwetki podrygują urywanymi, gwałtownymi, szarpanymi ruchami, kulą się, powiększają, wiercą jak oszalałe, jedna pada... Po jakimś czasie nabierają płynności i stają się bardziej skoordynowane. Spokojne wahnięcia, rytmiczne kołysania, przemierzanie komory, macanie i oglądanie otoczenia, przeróżne gesty dolnych i górnych kończyn... I tak stale, nieprzerwanie.
        - Zdumiewające podobieństwo odruchów i zachowań - ciągnie Stavros. - Równoprawni z was kandydaci. Nawet podobnie pływacie.
        - Zdecydowaliśmy się na dość ryzykowne posunięcie - wyjaśnia Okimura. - Pozwoliliśmy Ariane na wejście do klimatronu. Obserwowała cię z galerii, i uparła się wejść do ciebie. Weszła na kilka minut, odpowiednio wyposażona... Zauważyliśmy u ciebie dziwną reakcję na jej widok, Brain. Dostałeś szoku, zobacz, widzisz... Ale Ariane też...
        - Przeraziła się?
        - Zemdlała. Ale za to ty...
        Wypływam delfinem, staję pionowo w wodzie, trwam tak jakiś czas i głęboko, głęboko pochylam się, jakbym składał pokłon, a po jej zniknięciu motam się po powierzchni, nurkuję, opadam na dno, wypływam, wracam... W końcu zwijam się w kłębek i zastygam na dnie w bezruchu.
        - Oto encefalogramy... elektryczny, magnetyczny... Jakbyś spał, ale mózg klona szaleje. Nie rozumiemy, co się naprawdę działo.
        Hassan pała zawiścią.
        - Po godzinach ożywasz, choć chcieliśmy przerwać symbiozę, byś się nie utopił. Unosisz się nad dnem, nadal zwinięty w sobie, wystawiasz oko, ale przyrządy wykazują sen... Fale delta, widzisz? Ale teraz theta. Na pewnych obszarach kory wygaszasz to jedne, to drugie, jakbyś medytował... Skupiasz uwagę na wybiórczych bodźcach... Teraz nie reagujesz na nic, fale są płynne, spokojne, jak bezwietrzne morze. Myślałem, że ma to związek z samokontrolą, z treningiem jogi, ale myliłem się. Pojawia się paradoksalna faza snu, mięśnie jednak nie wiotczeją, i nagle w całej korze mózgowej burza fal alfa i theta. Ekstaza, pomyślałem, jakieś samadhi, twórcze natchnienie, dekoncentracja uwagi, wszystko naraz...
        I wtedy czujniki zasygnalizowały hipnozę.
        Kiwam ze zrozumieniem głową.
        - Ale to nie wszystko, spójrz - wskazuje na mapę mózgu klona. - On wrze, szaleje, pojawiają się wysokoamplitudowe bioprądy... Zobacz... Na przemian to ty, to on, to ty, to on... Jakbyście się między sobą porozumiewali. Myśleliście? To znaczy myślałeś? Czy tylko interferowaliście stanami neuronowych sieci?
        - Nie jestem pewny, zdaje się że nie...
        - No dobrze... Wpadałeś w coraz głębsze stadia. Katalepsja, anestezja, kinesteza, w końcu śpiączka, eksterioryzacja czy coś w tym rodzaju... Myśleliśmy, że nie żyjesz, i to nas wystraszyło. Przerwaliśmy symbiozę. Zrozumieliśmy, że tak sam z siebie, spontanicznie, nie mogłeś tego zrobić, że musiał to wywołać jakiś czynnik... I dawaj badać symbionta! Znaleźliśmy, pośród neuromediatorów, tych, cośmy wprowadzili do synaptycznych połączeń...
        - Hipnotropinę.
        - No właśnie. - Akirę opadły emocje. - Możesz na trochę oświecić? Coś wtedy czuł?
        - Zwykłe halucynacje, jak pod wpływem narkotyków.
        - Pewnie bardzo głębokie... A ja już myślałem, że począłeś myśleć po inaczemu.
        Niewieleś się pomylił, niewiele...
        - Dobrze, że to tylko halucynacje - przypomniał o sobie Stavros. - Gdyby nie one, musiałbym wykluczyć cię z projektu. Wiesz, że jednym z jego celów jest model inaczego umysłu. Niepotrzebny mi kandydat, który subiektywnie miałby odczuwać obce myśli i miałby taki subiektywny model stworzyć. A przy okazji... Jak się czuje w obcej skórze
        - Całkiem znośnie, można wytrzymać, ale... Ciasno. I ten amoniak... Dobrze by było, gdyby nie dawał się tak mocno we znaki.
        - Nic więcej nie można zrobić. Jest mocną trucizną, ale na szczęście w niewielkim stężeniu. Nie wdychasz go przecież płucami, nie dostaje ci się do oczu, nie połykasz go. Robi to symbiont, a ten genetycznie jest skodowany poprawnie. A ciasno jest dlatego, że ciało inaka ma coś koło stu dziewięćdziesięciu stopni swobody, podczas gdy ty ponad dwieście pięćdziesiąt.
        - Czy coś jeszcze utkwiło wam w pamięci? Coś szczególnego?
        - Chyba przestrzenne widzenie, mimo że ma jedno oko.
        - Jedno? Masz jeden mózg, ale z dwóch półkul, masz jedno siedzenie, ale dwa... Oko jest organem parzystym, wyjaśnię ci to, chodź...
        - Oko inaka to wycinek jednej trzeciej objętości kuli. Zbiera mikrofale z odpowiadającego temu wycinkowi kąta bryłowego przestrzeni. Składa się z dziesiątek warstewek coraz to dłuższych, stożkowatych komórek, przypominających owadzie oczka proste, ommatidia. Każdą komórkę otacza komórka pigmentowo-wodna, kumulująca pigment w dolnych odcinkach oczka. Na samym dnie znajduje się komórka-ognisko, pochłaniająca wpadającą równolegle do osi ommatidium paczkę mikrofal. Nierównoległe do jej osi kwanty częściowo ulegają zogniskowaniu, częściowo przenikają do sąsiednich oczek. Długość ommatidium pozwala oku działać wybiórczo na różne długości mikrofal, od jednego do dziesięciu centymetrów. Obecność w otoczce wody pozwala sądzić, że tak zwane promieniowanie dziury wodnej, bliskie częstotliwości wzbudzenia molekuł amoniaku, jest przez tę wodę pochłaniane, i że inak mikrofalowego promieniowania wody nie dostrzega. Fizycy podsunęli nam myśl, że każde ommatidium jest falowodem, taką mikroskopową anteną rożkową, stosowaną dawniej do odbioru mikrofalowego promieniowania tła nieba. Inak odbiera maksymalną ilość promieniowania z kierunku, na który się kieruje, z kierunków pozostałych promieniowane jest minimalizowane...
        - A szumy tła? Taka antena musi mieć chłodzony niemal do zera absolutnego odbiornik mikrofal.
        - Tak, ale niekoniecznie w molekułach organicznych... Tu mamy do czynienia z ciekłokrystalicznymi, nadprzewodzącymi nerwami wzrokowymi, łączącymi grupy oczek. Synapsy tego obwodu zamieniają w ognisku ommatidium energię ruchu obrotowego molekuły, wzbudzonej padającą mikrofalą, na impuls elektryczny. Zasada efektu piezoelektrycznego. Przetworzenie odkształceń na impulsy elektryczne, tyle tylko, że niebywale słabiutkiego, poniżej granicy szumów.
        - Niewiele się to różni od oka owada.
        - Prawie nie, pomiąwszy długość odbieranych fal. Różnica tkwi w przekazywaniu impulsów do obwodów wzrokowych mózgu. U owada z każdego fotoreceptora biegnie do nerwu wzrokowego oddzielne włókienko, u inaka pojedyncze włókienka z kilkudziesięciu ommatidiów jakby zrastają się w jedno włókno integrujące impulsy w neuronalny obwód wzrokowy. Taki obwód asocjacyjny. Grupy obwodów zachodzą na siebie, jedno oczko należy jednocześnie do kilku grup obwodów. Dzięki tej wielokrotnej przynależności sygnały biegnące do mózgu są już zintegrowane i wstępnie przetworzone, a dalej, już w mózgu, następuje scalenie postrzeżeń cząstkowych w jednolity obraz. Nie widzisz jak owad mozaiki, całego obrazu każdym oczkiem prostym, lecz nałożone na siebie scalone już obrazy cząstkowe. To tak jak rozpoznawanie obrazów. Sumujesz wzorce pikslowe i rozpoznajesz cały obraz, mimo że porównywałeś kształt punkt po punkcie.
        - W ten sposób połączone są i czopki siatkówki naszego oka.
        - Tak, ale mózg człowieka sam scala płaskie obrazy z obu oczu w obraz przestrzenny, a u inaka obraz podlega wstępnemu scaleniu przed osiągnięciem nerwu wzrokowego. Nie osiągnie, co prawda, z powodu długości odbieranych fal, rozdzielczości porównywalnej z rozdzielczością wzroku człowieka, ale wystarczającą, by widzieć dobrze w jego świecie.
        - To oko swą konstrukcją przypomina zaniechaną przez ewolucję strukturę oka trylobita albo raka. Na tej zasadzie buduje się teleskopy optyczne służące do optycznej syntezy apertury, czyli powierzchni zbiorczej - zauważa ktoś.
        - Taaak... ciekawe. Nie przyszło mi to do głowy. Nerwy wzrokowe rozdzielają się dalej symetrycznie, dzieląc pojedynczy organ na organ parzysty. Widziany obraz nie migocze. Gdy coś przesuwa się w polu widzenia, włączają się stopniowo i wyłączają kolejne grupy ommatidiów. Natomiast bezruch...
        - No tak, stąd te wahania całej sylwetki inaka! Nam siatkówkę oka pobudzają do widzenia drgania gałek ocznych, oczy nieruchome wymagają ruchu całego ciała.
        - Albo samej głowy, jak to robią ptaki. Inak nie ma głowy wyodrębnionej z reszty ciała, musi więc ruszać całym ciałem. Przy wolniejszym tempie życia i dostosowanym do niego postrzeganiu, dwusekundowe wahnięcia ciałem, zsynchronizowane z tętnem pulsara, scalają ciąg dyskretnych postrzeżeń w statyczny, przestrzenny obraz. Jak film. Szumy wygasza już sam inak, posługując się sterowanym przywykaniem, pomijaniem nieistotnych w danej chwili bodźców.
        - A reszta zmysłów?
        - Dalej wszystko się gmatwa. Drogi wzrokowe wnikają w gąszcz neuroidów pierwszego mózgowia. Tam zresztą trafiają połączenia nerwowe ze wszystkich zmysłów. Z termoreceptorów wyściełających skrzelopłuca, z powierzchni skóry, z nabocznej linii, ze zmysłu elektromagnetycznego, nawet z rozsianych na skórze kubków węchowych i wibrysów, tej srebrzystej szczeciny. Wszystko zbiega się w pierwotnym mózgu. Sądzimy, że mózg ten zawiaduje całą motoryką, termiką, efektorami, chemizmem i instynktem inaka. Taki odpowiednik ludzkiego śródmózgowia i międzymózgowia. Potem z tego mózgowia rozgałęzionymi, krzyżującymi się splotami wybiegają połączenia do mózgu drugiego, jakby korowego, który jest zorganizowany wyżej, ma mnóstwo neuronowych podstanów sieci. Co najdziwniejsze, nie są one od siebie wyraźnie rozgraniczone. Oba są rozsiane, przeplatają się z innymi tkankami. Łączna ilość neuroidów przewyższa ilość neuronów mózgu człowieka, a ilość połączeń synaptycznych podobnie. Nie potrafimy zrozumieć, od czego zależała taka a nie inna droga dualizacji funkcji pierwotnych od wyższych. Na pewno nie masa ciała, jak w przypadku podwójnych zwojów nerwowych dinozaurów. Nie pionizacja, nie adaptacja do przegrzewania, nie wzrost niezawodności, jak to mniemano w przypadku człowieka... Dlaczego powstał drugi mózg? Dlaczego na strukturach ewolucyjnie wcześniejszych nie nadbudowały się struktury późniejsze?
        - Może to reakcja na informacyjny szum ze środowiska?
        - Albo po to, byśmy my mogli drugi mózg zastąpić swoim i poznać jego świadomość - jak najpoważniej orzekł Okimura.
        - Ty, Akira, wciąż wierzysz w swą kosmiczną świadomość. Wszystko podporządkowujesz tej wierze - pohamował go Stavros.
        - Nie ulega wątpliwości, że inak widzi polaryzację mikrofal - uzupełnił wiedzę Hassan. - Zmysł termiczny i elektromagnetyczny...
        - No właśnie! - Stavros ożywił się. - Jak widać w cieple, jak widać pole elektryczne?
        - Nnieee... - Hassan zdawał się mieć wątpliwości.
        - Trudno oddzielić wrażenia, jeśli dochodzą naraz wszystkimi zmysłami - zaoponował Tichonow.
        - Coś widać - zaryzykowałem odrobinę nieprawdy. - Wspomagały wzrok. Jakbyś, czy ja wiem... szczyptą narkotyku wyostrzył sobie percepcję. Gdy zobaczył... zobaczyłem... karła i pulsara odniosłem wrażenie pogłębienia się, uprzestrzennienia wrażeń wzrokowych. Podobne odczucia dawał węch.
        - Co ty powiesz? Dokładniej, czym się to objawiało?
        - To proste - hamowałem nerwy. Stavros albo kpił, albo szczerze się dziwił. - Cieplejsze obiekty wydawały się bliższe, pełniejsze, zimne odleglejsze, nieistotne, wtłoczone w tło. Węch tak samo. Jakbyś... - szukałem odpowiedniego porównania - widział płaskorzeźbę, której fragmenty są różnie wytłoczone, coś jak plastyczna mapa...
        - A zmysł elektromagnetyczny? Dawał jakieś efekty?
        - Owszem - pospieszył z wyjaśnieniem Hassan. - Widziałem dyfrakcję pól emanujących ze sztucznego pulsara. Ale komora klimatronu była elektromagnetycznie obojętna, jednakowa przenikalność. Nic nadzwyczajnego...
        - A wyprofilowałem mu w genach taki wspaniały zmysł! - Stavros zdawał się być niepocieszony. - Na podbrzuszu wyrosły mu pełniutkie użelazowionego białka magnetyczne ciekłe kryształki optyczne... Podczas testów wspaniale przechwytywały magnetyczne i elektryczne składowe pól, i to o dowolnej polaryzacji. Naprawdę niczym mnie nie pocieszycie?
        Hassan kręcił głową, Tichonow milczał.
        - Trudno odróżnić wypukłości i wklęśnięcia obrazu widziane ciepłem od widzenia pól. - Wyciągnąłem swój atut. - W spektrum elektromagnetycznym idealnie widać było Ariane!
        Stavros rzucił mi długie, przenikliwe jak wzrok Sassy spojrzenie.
        - A barwy? Widzieliście barwy?
        - Tak - byliśmy zgodni z Hassanem. - Tylko zdaje się, że tworzyły je nasze umysły. Widzenie w mikrofalach nie ma odpowiednika w ludzkim postrzeganiu.
        - No... dalej - zachęcał Stavros.
        - Cóż... Wszędzie desenie, takie wieloprążkowe, płaskoprzestrzenne struktury, jakbyś oglądał tensometryczny rozkład naprężeń odkształcanych brył czy płaszczyzn. Innym razem jest to podobne do takiego jak ten oto tomogramu, jednak o wiele niższej rozdzielczości. I to wszystko nieustannie się rusza, zmienia, przestrukturowuje, zależnie od miejsca oglądania. Rozmazane kontury, półprzejrzyste, kryształowe rzeczy, często tak zdeformowane uginanymi na nich falami, że nie wiesz, czy istnieją realnie, czy są złudzeniem. Innym razem taka przestrzeń rozpada się na fragmenty, zmienia swoją krzywiznę czy zaczyna pulsować jak w stroboskopie... Kopuła komory zdawała się ogniskować mikrofale, jak wklęsłe zwierciadło...
        - Pamiętacie, jak wyglądało sztuczne niebo?
        - Gdzie tam! W takich chwilach nie w głowie takie drobiazgi. Koncentrujesz się właściwie na rozumieniu tego, co czujesz, czy na tym, by nie upaść. Każda zmiana ciśnienia, najdrobniejsza fluktuacja baryczna, zalewa cię lawiną sensomotorycznych zaburzeń...
        Dlaczego, Hassan, odpowiadasz za wszystkich?
        - ¦wiatło - zaatakowałem. - Wszystko świeci, powietrze, niebo, chmury... Pulsar przenika mikrofalowymi pulsami na wylot. A ten amoniakalny śnieg błyszczał jak miriady diamentów i falował blaskiem jak... jak...
        - Zorza - podpowiedział Tichonow. - Widziałem to.
        - Zorza - powtórzyłem. - Nie jak zawieszona w powietrzu kurtyna, lecz jak sącząca się i spływająca wprost z obłoków. Wiecie, do czego można ją porównać? Widzicie czasem, jak pęki promieni słonecznych przebijają się przez prześwity burzowych cumulusów i słupami światła jakby wspierają je o ziemię? Wyobraźcie sobie, że chmury te jaśniejsze są od światła, a do tego oglądacie je na fotograficznym negatywie...
        Oleg rozmarzył się, musiały wywrzeć na nim silne wrażenia. Opamiętał się, jak tylko zamilkłem. Hassan wręcz przeszył mnie wzrokiem. Czułem, że zdystansowałem rywali, że Stavros we mnie i tylko we mnie dostrzega potencjalnego pretendenta do kontaktowego tronu.
        - Co jeszcze, Brain, co jeszcze? - pyta Okimura i widzę, jak dopinguje mnie wzrokiem.
        - Emocje.
        - Co?
        - Emocje. Niewykształcone jeszcze, jakby stłumione, odległe... Ariane promieniowała rozumnością, życiem, mentalnym, nie biologicznym... Lęk, kiedy wschodził pulsar, a potem wdzięczność... Uczucie nadciągającej śmierci, jakaś tęsknota za czymś... Drobne, nie sprecyzowane przyjemności, ciekawość...
        Stavros, zamyślony, kiwał tylko głową.
        - Zgadza się. Rejestrowaliśmy też wasze stany emocjonalne. Wykresy mówią o emocjach. Czekałem, aż to powiesz, Brain. Co jeszcze byś dodał, zasugerował, domniemał...
        Zastanowiłem się.
        - Rozbieżności. Pomiędzy tym, co odbierałem dotykiem, a tym, co widziałem. Rozumiesz, rozdzielczość widzenia i czułość dotyku. Nie widzisz nic, a dotyk ci mówi że coś jest. To może prowadzić do trójwartościowej, a może i wielowartościowej logiki. Coś jak kwantyfikowanie zbiorów rozmytych, przybliżenia: mniej więcej, około, może, może... Nieodróżnialność snu od jawy, hibernacji od estywacji... Kto wie, czy to płeć nie gra tu roli, gdy inak przestaje być obojnakiem.
        - Ciekawe... No, no, ciekawe...
        - Koniec na dziś - zadecydował Okimura. - Konsylium skończone. Życzę miłego wypoczynku.
        Rozeszliśmy się, wymieniając jeszcze między sobą zdawkowe grzeczności.
        Zmęczony wielogodzinną, wyczerpującą burzą mózgów, wróciłem do siebie. Z dziwną czułością rozejrzałem się po pokoju, przypominając sobie obcość przeżytych zdarzeń. W głowie huczało od natłoku myśli, krążących wokół mnie i symbionta. Długo nie mogłem zasnąć, przekręcałem się z boku na bok. Jak tylko przymknąłem powieki, natychmiast pojawiał się półżywy płat klona... Wreszcie przysnąłem, gdy z półsnu wybił mnie dotyk drobnej dłoni. Jej cień, mroczny i ciepły jak pod pustynnym niebem, wślizgnął się pod pościel i przywarł do mnie mocno. Czułem niespokojne bicie serca. Pragnąłem czułości, pragnąłem, i byłbym zachłanny do granic nieprzyzwoitości...
        - Nie zostawiaj mnie - mówił cień. - Zostań. Chcę cię mieć, chcę cię mieć...
        Próbowałem odwieść go od tej zachcianki.
        - Muszę lecieć, on mnie potrzebuje...
        - Wiem... Korporacja zdobyła informacje o Projekcie. Agencja przyspiesza ekspedycję, za kilka dni odlecisz. Zrób coś...
        - Za późno. Za późno. Za daleko się posunąłem, by wygrać, nie mogę tego cofnąć, nie mogę odwlekać biegu wydarzeń. Nie ma odwrotu... Polecę, i nikt mi w tym już nie przeszkodzi. Dopełni się los, dopełni przeznaczenie...
        Gdy się ocknąłem po raz wtóry, nikogo przy mnie nie było.

ciąg dalszy na następnej stronie
 
Grzegorz Rogaczewski { korespondencję prosimy kierować na adres redakcji }
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

10
powrót do początku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzeżone.