The VALETZ Magazine nr. 2 (VII) - kwiecien, maj 1999
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

 
Najwiekszy skarb korporacji

To bylo calkowicie do przewidzenia. Akurat schodzili schodami, gdy Brutus powiedzial, ze nie ma niebieskich roz. Jego towarzysz niedoli bardzo sie zasmucil. W sumie nie wiadomo dlaczego. I tak nie mial najmniejszego zamiaru kupowac komus, a tym bardziej sobie, takowych kwiatow. Zasmucil sie po prostu dlatego, iz czlowiek, na ktorego bardzo liczyl nie zgadzal sie z nim w tak glupiej, lecz jednak bardzo waznej kwestii. Nie chodzilo tu bowiem o to, czy byly te niebieskawe kwiatki czy nie, ale o sam fakt, iz Brutus sie z nim nie zgodzil. Wydawalo sie czasami Aportowi, ze jego otoczenie specjalnie neguje jego wszelkie oznaki inteligencji z samej checi zobaczenia, jak on sam zostaje wytracony z rownowagi. Aport tym razem tez sie zmieszal, jednak nic nie powiedzial, na razie przynajmniej. Planowal juz po cichu mala zemste na swych wszystkich pracownikow tego biura opieki nad umyslowo przecietnymi. Zalozyciel biura wyszedl z zalozenia, ze pomoc nalezy wiekszosci, a jak wiadomo wiekszosc jest zazwyczaj bardzo przecietna. Sam byl przebieglym skurwysynem i dlatego nie zerowal na bogatych ani na biednych, lecz na wszystkich naraz. Mial wiecej rozumu, niz mu sie to samemu wydawalo. Aport myslal o nim jako o czlowieku, ktory do perfekcji wykorzystuje ludzka latwowiernosc. Sam nie chcial byc taki, lecz wewnatrz duszy jego niewielka czesc dazyla do stanu, w jakim znajdowal sie Szef.
Aport lubil kwiatki. Lubil lezec na lace czy w innym miejscu, gdzie rosla trawa. Wyzwalalo go to od wszelkich niemal problemow. Tak tez bylo i teraz. Marzyl o tym i dopiero glos Szefa obudzil go z tego zamyslenia:
- No, panowie, wreszcie jestescie, siadajcie - powiedzial, patrzac znaczaco na Brutusa, jakby chcial mu powiedziec, ze powinien opiekowac sie Aportem jak najwiekszym skarbem korporacji.
- Przepraszamy za spoznienie - wycedzil z lekkim usmiechem Brutus. Aport wiedzial, ze ta krotka chwila, gdy spojrzal w oczy Szefowi wystarczyla, by przekazal mu: "Jest nasz i niczego sie nie domysla."
To najbardziej denerwowalo Aporta, ale nie dal zadnych powodow wszystkim, by domyslili sie, ze cos podejrzewal, a podejrzewal, z pewnoscia. Wszyscy byli przeciwko niemu, knuli cos, chcac zniszczyc, pogrzebac bezpowrotnie byc moze jego doceniony i bedacy dla nich wszystkich ogromnym zagrozeniem talent. Chcieli go zniszczyc, pogrzebac za zycia. "Boja sie mnie" - tak myslal NSK Aport.
Spotkanie, a raczej zebranie jak zwykle zaczelo sie od pochwal. Dostali je prawie wszyscy i slowko malutkie prawie, ktore doskonale obrazowalo sytuacje w firmie, jest tu jak najbardziej na miejscu. Pracownicy dzielili sie w niej bowiem na ludzi i na podlizuchow, biegajacych za szefem ze zwieszonymi jezorami, gotowymi mu zrobic sniadanie i tylko oni wiedzieli co jeszcze (byc moze obok wymienionymi jezorami ich, wiszacymi). A moze to oni wlasnie byli ludzmi, przedstawicielami tego gatunku, dazacymi po prostu do tego, by ich dzieci mialy co jesc, a tym samym do ich spokojnego przetrwania, a co za tym idzie do podtrzymania naszego cudownego gatunku. Aport nie mial rodziny.
rys. Rafal Maslyk
Rupert mial swoiste spojrzenie na swiat. Myslal wiele, ale rzadko uwazal. Stad tez nadmiar jego pomyslow, lecz nieczesto zwiazanych z akurat omawianym tematem. Tym razem nie moglo byc inaczej, to znaczy moglo, ale nie bylo. Otoz Rupert obmyslil wspaniala, jak mu sie wydawalo, kampanie reklamowa firmy. Planowal atak z ziemi i z powietrza. Pierwszym krokiem mialo byc spuszczenie w centrum miasta, na jednym z glownych skrzyzowan krowy laciatej. Myslal o spadochronie, ale w koncu zdecydowal sie na lotnie. Nastepnego dnia mial wybuchnac na Placu Wyzysku pomnik Wielkiego Zyranta, by sprowokowac tym ludzi. Plan Ruperta mial jednak, pomimo plusow (osobisci nie widze ), takze minusy. Po pierwsze autor nie mial odpowiedzi, po co to wszystko zrobic? Takie juz byly jego idee na ulepszenie tego swiata. Moze i bylo to smutne, lecz zawsze wtedy zebranie ozywialo sie. Kilka osob zawsze domagalo sie zwolnienia Ruperta z pracy, jednak w glosowaniu i tym razem przeszla opcja, by czlowiek ten dalej kontynuowal prace w firmie, ktora mu sie wedlug szefa nalezala (nie firma oczywiscie tylko praca).
- Kurwa, nie chce mi sie tutaj siedziec - powiedzial Aport i wyszedl. W sumie to bylo jego normalne zachowanie. Malo osob wiedzialo o tym, ze Aport klamal. Musial wyjsc, bo mial sraczke. Oddal kal i udal sie do domu. Po drodze porozmawial jeszcze ze swoja ulubiona sekretareczka, podbudowal sie tym psychicznie i wyszedl z biura.
Byl pogodny dzien, jak wtedy, gdy zgineli jego rodzice. Aport szedl ulica wolno, nie mial samochodu na chodzie. Byl wolnym ptakiem, wolnym strzelcem, poszukiwaczem, poznawal zycie, wpadl pod samochod, kochal zycie, lubil czytac, pragnal..., stop, stop, stop, co on zrobil w tej linijce u gory, tam po tych pierdolach o poznawaniu zycia? Aha, wpadl pod samochod. Czy przezyl? Chyba nie, bo lekarz nawet nie sprawdzil pulsu.
Jaki wiec z tego wniosek? Moze gdyby nie wyszedl? Na pewno gdyby nie wyszedl, to by jeszcze... Nie nalezy wiec nigdy uciekac, nawet gdy cos ci sie nie podoba. Nie uciekaj, lecz walcz, tak jak Rupert, ktory co prawda w nastepnym tygodniu zostal wyrzucony z pracy po zaproponowaniu, by publicznie zjesc prochy Aporta, lecz wyszlo mu to na dobre. Mial odwage walczyc o swoje i dlatego zostal autorem kilku bestsellerow, opisujacych jego glupie wizje i pomysly. Ale tez lubil kwiatki...

 
Wojtek { korespondencje prosimy kierowac na adres redakcji }
 

poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

49
powrot do poczatku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzezone.