Spod przymruzonych powiek obserwowal jej przebudzenie.
Siedzac w fotelu przysunietym w poblize kanapy, z wyciagnietymi przed siebie
nogami, dlonmi splecionymi na wijacym sie z glodu zoladku, mogl chlonac
najdrobniejsze oznaki jej wydobywania sie z objec snu. Przyczajony, niczym kot
obserwujacy swa przyszla zdobycz, wpatrzony, niczym astronom urzeczony jakims
niebywalym zjawiskiem, efemerycznym, gotowym juz za moment rozplynac sie w
nicosc. Wiecej bylo w nim z owego astronoma; podziwial, a nie polowal. Ale
zmruzone oczy nadawaly mu wyglad groznego drapiezcy czyhajacego na swa ofiare,
drzenie powiek stawalo sie powoli bolesne i meczace. Jednak w obliczu tego, co
widzial byla to sprawa drugorzedna. Uwage dziewczyny rowniez zaprzatalo co
innego.
Tuz po szybkim rozwarciu powiek, nieco nerwowym i gwaltownym - niewykluczone,
ze powodem przebudzenia dziewczyny byl nieprzyjemny sen - zatrzepotala nimi kilka
razy, a kiedy ostatecznie otworzyla szeroko oczy, ich wielkosc i kolor oszolomily
Emila. Zaczerpnal glebiej powietrze starajac sie nadac tej czynnosci
charakterystyczny, senny przebieg. Tymczasem dziewczyna rozgladala sie po pokoju
i, to niewiarygodne, ale z kazdym ruchem jej glowy, kazdym spojrzeniem w kolejny
obszar pomieszczenia, jej oczy stawaly sie jeszcze wieksze. Pelne zdumienia
przebiegaly fragmenty otaczajacej je rzeczywistosci, absorbowaly ja, przyswajaly.
Cialo dziewczyny zdawalo sie wciaz nalezec do snu, jedynie oczy przebudzone
skutecznie absurdalnoscia otoczenia i spontaniczne, nieco chaotyczne ruchy glowy
swiadczyly o czyms innym.
Uplynela dluzsza chwila, wypelniona cisza, niedowierzajacymi spojrzeniami
dziewczyny i narastajacym bolem miesni powiek Emila, zanim zdecydowala sie w
namacalny sposob przekonac o autentycznosci wizualnego zjawiska. Wolno usiadla
na kanapie, zsuwajac z siebie koc na bok i delikatnie stawiajac stopy na
wyscielajacym deski podlogi dywanie. Jeszcze przez moment tkwila nieruchomo,
wsparta wyprostowanymi, rozstawionymi po obu stronach ciala rekami, jakby w ten
sposob powstrzymala je przed naporem jakiejs niewidzialnej sily. Potem podniosla
sie, ostroznie, wrecz nienaturalnie wolno, ale plynnie i rozchybotanymi,
niezdecydowanymi, cichymi krokami dotarla do pierwszych kwiatow.
Nie siegnela po nie natychmiast. Byc moze wciaz niedowierzala swemu zmyslowi
wzroku, byc moze powatpiewala rowniez w swoj wech - w rozplywajacym sie w
powietrzu wymieszanym zapachu kwiatow bezapelacyjnie dominowala won lilii.
Patrzyla na biala roze w milczeniu, trzymajac rece swobodnie wzdluz tulowia, w
lekkim rozkroku, zabawnie przechylajac co chwile glowe, jakby ogladala kwiat z
roznych stron, jakby chciala przekonac sie, ze to, co widzi, nie jest plaska projekcja
jej wyobrazen, ze ma glebie, trzeci wymiar.
Nagle, zupelnie gwaltownie, uklekla, a kiedy jej glowa znalazla sie na wysokosci
glowki rozy, posmakowala jej, przyblizywszy powoli, z namaszczeniem usta do jej
bialych platkow i delikatnie muskajac je swym jezykiem. Przymknela oczy. Moglo sie
wydawac, ze oto z blogoscia poddaje sie pieszczotliwym pocalunkom namietnego
kochanka.
Emil poruszyl sie w fotelu. To, co obserwowal stanowczo wykraczalo daleko poza
granice jego doswiadczenia, poza sposob pojmowania i racjonalnosc, do jakiej
przywykl. Byl swiadkiem jakiegos unikalnego rytualu, ceremonii, ktorej znaczenia nie
mogl sie doszukac. Zafascynowany, pieczolowicie skladal w swych magazynach
pamieci kazdy gest dziewczyny, kazdy przyjety wyraz twarzy, kazda jedna linie
ulozenia ust. Czul, ze tymi ukradkowymi spojrzeniami pozbawia te nieznajoma
dziewczyne jej wlasnych tajemnic, ze jest intruzem w jej wlasnym swiecie. Nie mial
prawa tu byc.
Tymczasem dziewczyna doszla najwyrazniej do innego wniosku. Otworzyla oczy,
obrzucila spojrzeniem raz jeszcze wszystkie znajdujace sie w pokoju kwiaty i nie
patrzac na Emila podeszla smialo do zajmowanego przez niego fotela. Wsparla sie
rekami na oparciach i pochyliwszy sylwetke spojrzala wprost w jego drzace ze
zmeczenia oczy.
- Napijesz sie ze mna kawy, podgladaczu?
I usmiechnela sie.
Najwyrazniej nie umiala klamac. Lub tez nie chciala.
- Na studiach poznalam chlopaka. Byl mily i dobry dla mnie. A ja, jako dziewczyna z
prowincji - usmiechnela sie do wspomnien - potrzebowalam opiekuna. Bylam
kompletnie sama. Dziesiatki kilometrow od miejsca, gdzie sie wychowalam. Nie
znalam tu nikogo, kazde miejsce napawalo mnie lekiem. Bylo obce, nieprzyjemne,
zimne. Przy nim te same miejsca stawaly sie odrobine blizsze, bardziej przyjazne i
cieplejsze...
W zasadzie mowila sama z siebie. Emil nie musial mowic zbyt wiele; spelnial role
powiernika uwaznie wsluchajac sie w kazde slowo dziewczyny wypowiedziane od
momentu, gdy zaproponowala mu kawe. Teraz umial juz przyznac sie przed samym
soba, ze poczatkowo malo interesowala go tresc; intrygowala go barwa jej glosu,
intonacja uwalnianych z siebie - bo takie odnosil wrazenie - dlugo skrywanych mysli,
spostrzezen, wspomnien. Opamietanie przyszlo dopiero wraz z jej powrotem ze
spaceru z mala, kiedy to odswiezony chlodna kapiela umysl Emila byl zdolny laczyc
uslyszane slowa i zdania w zwarte, tresciwe akapity, tchnace osobowoscia i
indywidualna percepcja doznan.
- ... I tak wlasnie przyszla na swiat mala. On zniknal w mym zyciu niezmiernie szybko
w stosunku do tempa, w jakim w nie wkraczal. Czy wiesz, ze nie pamietam jego
oczu? Nie wiem juz, czy lubil chodzic w dzinsach, czy tez wolal plocienne spodnie?
Nie pamietam, bo... chyba chcialam nie pamietac. Zapomniec, oddalic sie, zasunac
nieprzezroczysta kotare na przeszlosc. I patrzec tylko w to, co przede mna. A raczej
przed mala, bo to jej przyszlosc jest dla mnie najwazniejsza...
Tylko sporadycznie spogladala w oczy Emila, chociaz bywalo, ze chwytal jej
spojrzenie przeslizgujace sie po jego twarzy, umykajace nieodwolalnie gdzies w bok
zawsze wtedy, kiedy i on podnosil na nia wzrok. Bywalo, ze dostrzegal jeszcze w
blekicie jej oczu jakas radosc; choc to moze za duzo powiedziane, w kazdym badz
razie nie patrzyla na niego obojetnym wzrokiem, pustymi oczami bez wyrazu. Cos sie
w nich krylo, tajemniczego, pochlaniajacego jego uwage i mysli, poruszajacego
najglebsze struny Emila, brzmiace za kazdym razem pelnym niewiedzy i
dezorientacji dzwiekiem.
- ... To nie jest takie straszne, jak pisza w tym wszystkich glupich pisemkach dla
kobiet. Nie chodzi tez o zaden feminizm albo niezaleznosc kobiet. Nic z tych rzeczy.
Masz dla kogo zyc. To tylko to. Powod, ktory dzieki temu ze jest, jasno wyznacza
twoje dzialania, okresla kroki, ktore mozesz podjac, a z ktorych musisz zrezygnowac.
Zawsze idziesz w te strone, ktora nie krzywdzi osoby, dla ktorej zyjesz, wybierasz
droge dlugo sie namyslajac, a kiedy na nia wstepujesz, pieczolowicie odmierzasz
pierwsze kroki, obserwujesz, co sie zmienia, w ktora strone. Jesli tylko cos jest nie
tak, zawracasz czym predzej...
Caly swiat Emila skondensowal sie do tego jednego pomieszczania, jasnego pokoju
przywodzacego na mysl dziecinne lata spedzone pod czulym wzrokiem rodzicow,
bacznych, wciaz obecnych, opiekunczych, troskliwych. Nie byl zdolny pozbyc sie
tego wrazenia; slowa dziewczyny otulaly go ze wszystkich stron. Kiedy niknela mu z
pola widzenia - skryta za przepierzeniem kuchni, czy tez dogladajaca snu malej -
wodospad jej dzwiecznej obecnosci cichl, ale nigdy nie milkl zupelnie. Nie
przestawala mowic tak, jak on nawet na moment nie ustawal w jej sluchaniu.
Zdawalo mu sie, ze poza wypowiadanymi zdaniami, zrozumiala modulacja fal
powietrza, to zageszczajacych sie, to rzednacych, jest cos jeszcze, cos wlasnie
niedopowiedzianego, nieuchwytnego w dzwiekach, ale przyswajalnego w jakis inny,
na wpol magiczny sposob, powodujacy, ze dzielacy ich dystans kurczy sie do
mikroskopijnych odleglosci, sprawiajacy, ze wrazliwosc Emila urasta do rozmiarow
mu dotad obcych. Tymczasowo okreslil ten objaw litoscia.
- ... Nie pamietam wiele z tego, co bylo zanim urodzila sie mala. Nie chcialam i udalo
sie. Nie snuje marzen, nie „gdybam”... Zyje, a raczej egzystuje dla malej. Tak, jak w
naturze. To symbioza, wzajemne ofiarowanie sobie zycia, nadawanie mu sensu i
podtrzymywanie. Dzieki temu, ze mala jest, ja mam po co zyc. Nie zadaje sobie
pytan, nie miewam chwil zwatpienia, rozterki tez sa mi zupelnie obce. Ja wiem,
dlaczego to wszystko robie. Wiem dlaczego niemal kazdego wieczora okrecam swoje
cialo wokol chlodnego drazka, dlaczego moja nagosc mnie nie krepuje, dlaczego
przyzwalam i toleruje nachalne spojrzenia mezczyzn, dlaczego ponizajace
propozycje nie robia na mnie zadnego wrazenia... Zbywam to wszystko usmiechem.
Usmiechem nie powodowanym wyimaginowanym doznawaniem rozkoszy,
fizycznego spelnienia. To usmiech, jaki gosci na twarzy bladzacego w ciemnosciach
czlowieka, zdanego tylko na samego siebie, bezsilnego, ale tylko do momentu, kiedy
w odmetach kotlujacej sie czerni nie zablysnie swiatelko...
Mylil sie. Wzbudzala w nim podziw. Fascynacja jej fizycznoscia, harmonia ruchu,
wreszcie glosem uskakiwala w nicosc pod wplywem jej hartu, determinacji,
poswiecenia.
- A dzisiaj?
Wlasnie znikala za drzwiami od pokoju malej. Przystanela na moment i zamilkla.
Odwrocila sie do niego i podeszla blizej.
- To byl niewlasciwy krok - usmiechnela sie szeroko, na wpol prawdziwie, jak ocenil
Emil. - Dlugo sie na niego decydowalam, to bylo trudne. Ale zawrocilam. Nie
umialam. Nie ze wzgledu na siebie. Ze wzgledu na nia - ruszyla ponownie do pokoju
dziecka.
- Kiedy bylem maly, chcialem zostac kowbojem - powiedzial po jej powrocie. - Miec
swojego konia, z ktorym rozumialbym sie doskonale, kapelusz, olstro, wiecznie
otwarty szlak ku przyszlosci i zamkniety wstecz. Konno nie cofa sie, w
przeciwienstwie do jazdy samochodem. Na koniu czas zawsze plynie tylko do
przodu, tylko to, co nadejdzie moze miec wplyw na twoje zycie... Potem chcialem byc
kosmonauta. To bylo w czasach, kiedy jeszcze nie mowilo sie astronauta... Pociagala
mnie w lotach kosmicznych ucieczka przed czasem, poniekad uwalnianie sie z jego
wiezow. To bylo jeszcze lepsze niz Dziki Zachod. Przybywajac do tego samego
miejsca, nie mialem w zasadzie szansy spotkac tych samych ludzi. W ten sposob
doskonale eliminuje sie pamiec zarowno o dobrych, jak i zlych chwilach, o ludziach ci
przyjaznych i wrogich. Po co pamietac, jesli nigdy wiecej juz sie nie pojawia w twoim
zyciu?
- Nie zostales ani kowbojem, ani kosmonauta - powiedziala dolewajac mu kawy.
- W kazdym badz razie nie do konca - usmiechnal sie. - Zreszta po drodze chcialem
byc jeszcze fizykiem, architektem, podroznikiem, gitarzysta, archeologiem...
Zatrzymala filizanke przy samych ustach spogladajac mu w oczy.
- A kim wreszcie zostales? - spytala poprzez opary kawy.
Przytrzymal jej spojrzenie nadspodziewanie dlugo.
- Przechodniem. Bezimienna postacia, jakich kazdego dnia mija sie dziesiatki.
Popatrzyla jeszcze przez moment w jego twarz, a potem delikatnie dotknela ustami
goracego napoju. Przeniosla spojrzenie na okno, za ktorym ciemnosc brukaly jedynie
watle snopy swiatel latarni, zakotwiczone w tym morzu mroku bez symetrii, jakiegos
przemyslanego ukladu, rozsynchronizowane. Powiodl wzrokiem za jej spojrzeniem i
ku swemu zdziwieniu natknal sie w szybie na jej oczy wpatrzone w jego odbicie. Nie
umknely w bok, nie znikly w pomocnej czerni nocy, trwaly. Material szkla nadawal
temu spojrzeniu jakiejs plaskosci, pozbawial glebi i tresci, ale tez utrwalal je, jak
fotograficzna blona zatrzymuje najlepsze, krotkotrwale i ulotne chwile.
Emil bal sie odwrocic chocby na moment spojrzenie. Wydawalo mu sie, ze w pewnej
chwili dostrzega, rodzacy sie w kacikach ust dziewczyny, usmiech. Zamrugal
mocniej. Nie mylil sie. Rzeczywiscie usmiechala sie do jego odbicia. A zaraz potem
gwaltownie odwrocila glowe.
- Zatrzymasz sie u mnie? - spytala juz wprost.
Oderwal wzrok od szyby i zajrzal w glebie jej blekitnych oczu.
- Alicjo... - pierwszy raz wypowiedzial na glos jej imie.
- Tak Emil. Wiem.