The VALETZ Magazine nr. 4 (IV) - listopad 1998
[ ISO 8859-2 ]
( wersja ASCII ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

VALETZ KONTAKT INFORMACJE
 
Przechodzień
    cz. 3
Artur Długosz (redakcja@valetz.pl)

Spod przymrużonych powiek obserwował jej przebudzenie. Siedząc w fotelu przysuniętym w pobliże kanapy, z wyciągniętymi przed siebie nogami, dłońmi splecionymi na wijącym się z głodu żołądku, mógł chłonąć najdrobniejsze oznaki jej wydobywania się z objęć snu. Przyczajony, niczym kot obserwujący swą przyszłą zdobycz, wpatrzony, niczym astronom urzeczony jakimś niebywałym zjawiskiem, efemerycznym, gotowym już za moment rozpłynąć się w nicość. Więcej było w nim z owego astronoma; podziwiał, a nie polował. Ale zmrużone oczy nadawały mu wygląd groźnego drapieżcy czyhającego na swą ofiarę, drżenie powiek stawało się powoli bolesne i męczące. Jednak w obliczu tego, co widział była to sprawa drugorzędna. Uwagę dziewczyny również zaprzątało co innego.
Tuż po szybkim rozwarciu powiek, nieco nerwowym i gwałtownym - niewykluczone, że powodem przebudzenia dziewczyny był nieprzyjemny sen - zatrzepotała nimi kilka razy, a kiedy ostatecznie otworzyła szeroko oczy, ich wielkość i kolor oszołomiły Emila. Zaczerpnął głębiej powietrze starając się nadać tej czynności charakterystyczny, senny przebieg. Tymczasem dziewczyna rozglądała się po pokoju i, to niewiarygodne, ale z każdym ruchem jej głowy, każdym spojrzeniem w kolejny obszar pomieszczenia, jej oczy stawały się jeszcze większe. Pełne zdumienia przebiegały fragmenty otaczającej je rzeczywistości, absorbowały ją, przyswajały. Ciało dziewczyny zdawało się wciąż należeć do snu, jedynie oczy przebudzone skutecznie absurdalnością otoczenia i spontaniczne, nieco chaotyczne ruchy głowy świadczyły o czymś innym.
Upłynęła dłuższa chwila, wypełniona ciszą, niedowierzającymi spojrzeniami dziewczyny i narastającym bólem mięśni powiek Emila, zanim zdecydowała się w namacalny sposób przekonać o autentyczności wizualnego zjawiska. Wolno usiadła na kanapie, zsuwając z siebie koc na bok i delikatnie stawiając stopy na wyściełającym deski podłogi dywanie. Jeszcze przez moment tkwiła nieruchomo, wsparta wyprostowanymi, rozstawionymi po obu stronach ciała rękami, jakby w ten sposób powstrzymała je przed naporem jakiejś niewidzialnej siły. Potem podniosła się, ostrożnie, wręcz nienaturalnie wolno, ale płynnie i rozchybotanymi, niezdecydowanymi, cichymi krokami dotarła do pierwszych kwiatów. Nie sięgnęła po nie natychmiast. Być może wciąż niedowierzała swemu zmysłowi wzroku, być może powątpiewała również w swój węch - w rozpływającym się w powietrzu wymieszanym zapachu kwiatów bezapelacyjnie dominowała woń lilii. Patrzyła na białą różę w milczeniu, trzymając ręce swobodnie wzdłuż tułowia, w lekkim rozkroku, zabawnie przechylając co chwilę głowę, jakby oglądała kwiat z różnych stron, jakby chciała przekonać się, że to, co widzi, nie jest płaską projekcją jej wyobrażeń, że ma głębię, trzeci wymiar.
Nagle, zupełnie gwałtownie, uklękła, a kiedy jej głowa znalazła się na wysokości główki róży, posmakowała jej, przybliżywszy powoli, z namaszczeniem usta do jej białych płatków i delikatnie muskając je swym językiem. Przymknęła oczy. Mogło się wydawać, że oto z błogością poddaje się pieszczotliwym pocałunkom namiętnego kochanka.
Emil poruszył się w fotelu. To, co obserwował stanowczo wykraczało daleko poza granice jego doświadczenia, poza sposób pojmowania i racjonalność, do jakiej przywykł. Był świadkiem jakiegoś unikalnego rytuału, ceremonii, której znaczenia nie mógł się doszukać. Zafascynowany, pieczołowicie składał w swych magazynach pamięci każdy gest dziewczyny, każdy przyjęty wyraz twarzy, każdą jedną linię ułożenia ust. Czuł, że tymi ukradkowymi spojrzeniami pozbawia tę nieznajomą dziewczynę jej własnych tajemnic, że jest intruzem w jej własnym świecie. Nie miał prawa tu być.
Tymczasem dziewczyna doszła najwyraźniej do innego wniosku. Otworzyła oczy, obrzuciła spojrzeniem raz jeszcze wszystkie znajdujące się w pokoju kwiaty i nie patrząc na Emila podeszła śmiało do zajmowanego przez niego fotela. Wsparła się rękami na oparciach i pochyliwszy sylwetkę spojrzała wprost w jego drżące ze zmęczenia oczy.
- Napijesz się ze mną kawy, podglądaczu?
I uśmiechnęła się.

Najwyraźniej nie umiała kłamać. Lub też nie chciała.
- Na studiach poznałam chłopaka. Był miły i dobry dla mnie. A ja, jako dziewczyna z prowincji - uśmiechnęła się do wspomnień - potrzebowałam opiekuna. Byłam kompletnie sama. Dziesiątki kilometrów od miejsca, gdzie się wychowałam. Nie znałam tu nikogo, każde miejsce napawało mnie lękiem. Było obce, nieprzyjemne, zimne. Przy nim te same miejsca stawały się odrobinę bliższe, bardziej przyjazne i cieplejsze...
W zasadzie mówiła sama z siebie. Emil nie musiał mówić zbyt wiele; spełniał rolę powiernika uważnie wsłuchając się w każde słowo dziewczyny wypowiedziane od momentu, gdy zaproponowała mu kawę. Teraz umiał już przyznać się przed samym sobą, że początkowo mało interesowała go treść; intrygowała go barwa jej głosu, intonacja uwalnianych z siebie - bo takie odnosił wrażenie - długo skrywanych myśli, spostrzeżeń, wspomnień. Opamiętanie przyszło dopiero wraz z jej powrotem ze spaceru z małą, kiedy to odświeżony chłodną kąpielą umysł Emila był zdolny łączyć usłyszane słowa i zdania w zwarte, treściwe akapity, tchnące osobowością i indywidualną percepcją doznań.
- ... I tak właśnie przyszła na świat mała. On zniknął w mym życiu niezmiernie szybko w stosunku do tempa, w jakim w nie wkraczał. Czy wiesz, że nie pamiętam jego oczu? Nie wiem już, czy lubił chodzić w dżinsach, czy też wolał płócienne spodnie? Nie pamiętam, bo... chyba chciałam nie pamiętać. Zapomnieć, oddalić się, zasunąć nieprzezroczystą kotarę na przeszłość. I patrzeć tylko w to, co przede mną. A raczej przed małą, bo to jej przyszłość jest dla mnie najważniejsza...
Tylko sporadycznie spoglądała w oczy Emila, chociaż bywało, że chwytał jej spojrzenie prześlizgujące się po jego twarzy, umykające nieodwołalnie gdzieś w bok zawsze wtedy, kiedy i on podnosił na nią wzrok. Bywało, że dostrzegał jeszcze w błękicie jej oczu jakąś radość; choć to może za dużo powiedziane, w każdym bądź razie nie patrzyła na niego obojętnym wzrokiem, pustymi oczami bez wyrazu. Coś się w nich kryło, tajemniczego, pochłaniającego jego uwagę i myśli, poruszającego najgłębsze struny Emila, brzmiące za każdym razem pełnym niewiedzy i dezorientacji dźwiękiem.
- ... To nie jest takie straszne, jak piszą w tym wszystkich głupich pisemkach dla kobiet. Nie chodzi też o żaden feminizm albo niezależność kobiet. Nic z tych rzeczy. Masz dla kogo żyć. To tylko to. Powód, który dzięki temu że jest, jasno wyznacza twoje działania, określa kroki, które możesz podjąć, a z których musisz zrezygnować. Zawsze idziesz w tę stronę, która nie krzywdzi osoby, dla której żyjesz, wybierasz drogę długo się namyślając, a kiedy na nią wstępujesz, pieczołowicie odmierzasz pierwsze kroki, obserwujesz, co się zmienia, w którą stronę. Jeśli tylko coś jest nie tak, zawracasz czym prędzej...
Cały świat Emila skondensował się do tego jednego pomieszczania, jasnego pokoju przywodzącego na myśl dziecinne lata spędzone pod czułym wzrokiem rodziców, bacznych, wciąż obecnych, opiekuńczych, troskliwych. Nie był zdolny pozbyć się tego wrażenia; słowa dziewczyny otulały go ze wszystkich stron. Kiedy niknęła mu z pola widzenia - skryta za przepierzeniem kuchni, czy też doglądająca snu małej - wodospad jej dźwięcznej obecności cichł, ale nigdy nie milkł zupełnie. Nie przestawała mówić tak, jak on nawet na moment nie ustawał w jej słuchaniu. Zdawało mu się, że poza wypowiadanymi zdaniami, zrozumiałą modulacją fal powietrza, to zagęszczających się, to rzednących, jest coś jeszcze, coś właśnie niedopowiedzianego, nieuchwytnego w dźwiękach, ale przyswajalnego w jakiś inny, na wpół magiczny sposób, powodujący, że dzielący ich dystans kurczy się do mikroskopijnych odległości, sprawiający, że wrażliwość Emila urasta do rozmiarów mu dotąd obcych. Tymczasowo określił ten objaw litością.
- ... Nie pamiętam wiele z tego, co było zanim urodziła się mała. Nie chciałam i udało się. Nie snuję marzeń, nie „gdybam”... Żyję, a raczej egzystuję dla małej. Tak, jak w naturze. To symbioza, wzajemne ofiarowanie sobie życia, nadawanie mu sensu i podtrzymywanie. Dzięki temu, że mała jest, ja mam po co żyć. Nie zadaję sobie pytań, nie miewam chwil zwątpienia, rozterki też są mi zupełnie obce. Ja wiem, dlaczego to wszystko robię. Wiem dlaczego niemal każdego wieczora okręcam swoje ciało wokół chłodnego drążka, dlaczego moja nagość mnie nie krępuje, dlaczego przyzwalam i toleruję nachalne spojrzenia mężczyzn, dlaczego poniżające propozycje nie robią na mnie żadnego wrażenia... Zbywam to wszystko uśmiechem. Uśmiechem nie powodowanym wyimaginowanym doznawaniem rozkoszy, fizycznego spełnienia. To uśmiech, jaki gości na twarzy błądzącego w ciemnościach człowieka, zdanego tylko na samego siebie, bezsilnego, ale tylko do momentu, kiedy w odmętach kotłującej się czerni nie zabłyśnie światełko...
Mylił się. Wzbudzała w nim podziw. Fascynacja jej fizycznością, harmonią ruchu, wreszcie głosem uskakiwała w nicość pod wpływem jej hartu, determinacji, poświęcenia.
- A dzisiaj?
Właśnie znikała za drzwiami od pokoju małej. Przystanęła na moment i zamilkła. Odwróciła się do niego i podeszła bliżej.
- To był niewłaściwy krok - uśmiechnęła się szeroko, na wpół prawdziwie, jak ocenił Emil. - Długo się na niego decydowałam, to było trudne. Ale zawróciłam. Nie umiałam. Nie ze względu na siebie. Ze względu na nią - ruszyła ponownie do pokoju dziecka.
- Kiedy byłem mały, chciałem zostać kowbojem - powiedział po jej powrocie. - Mieć swojego konia, z którym rozumiałbym się doskonale, kapelusz, olstro, wiecznie otwarty szlak ku przyszłości i zamknięty wstecz. Konno nie cofa się, w przeciwieństwie do jazdy samochodem. Na koniu czas zawsze płynie tylko do przodu, tylko to, co nadejdzie może mieć wpływ na twoje życie... Potem chciałem być kosmonautą. To było w czasach, kiedy jeszcze nie mówiło się astronauta... Pociągała mnie w lotach kosmicznych ucieczka przed czasem, poniekąd uwalnianie się z jego więzów. To było jeszcze lepsze niż Dziki Zachód. Przybywając do tego samego miejsca, nie miałem w zasadzie szansy spotkać tych samych ludzi. W ten sposób doskonale eliminuje się pamięć zarówno o dobrych, jak i złych chwilach, o ludziach ci przyjaznych i wrogich. Po co pamiętać, jeśli nigdy więcej już się nie pojawią w twoim życiu?
- Nie zostałeś ani kowbojem, ani kosmonautą - powiedziała dolewając mu kawy.
- W każdym bądź razie nie do końca - uśmiechnął się. - Zresztą po drodze chciałem być jeszcze fizykiem, architektem, podróżnikiem, gitarzystą, archeologiem... Zatrzymała filiżankę przy samych ustach spoglądając mu w oczy.
- A kim wreszcie zostałeś? - spytała poprzez opary kawy.
Przytrzymał jej spojrzenie nadspodziewanie długo.
- Przechodniem. Bezimienną postacią, jakich każdego dnia mija się dziesiątki.
Popatrzyła jeszcze przez moment w jego twarz, a potem delikatnie dotknęła ustami gorącego napoju. Przeniosła spojrzenie na okno, za którym ciemność brukały jedynie wątłe snopy świateł latarni, zakotwiczone w tym morzu mroku bez symetrii, jakiegoś przemyślanego układu, rozsynchronizowane. Powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem i ku swemu zdziwieniu natknął się w szybie na jej oczy wpatrzone w jego odbicie. Nie umknęły w bok, nie znikły w pomocnej czerni nocy, trwały. Materiał szkła nadawał temu spojrzeniu jakiejś płaskości, pozbawiał głębi i treści, ale też utrwalał je, jak fotograficzna błona zatrzymuje najlepsze, krótkotrwałe i ulotne chwile.
Emil bał się odwrócić choćby na moment spojrzenie. Wydawało mu się, że w pewnej chwili dostrzega, rodzący się w kącikach ust dziewczyny, uśmiech. Zamrugał mocniej. Nie mylił się. Rzeczywiście uśmiechała się do jego odbicia. A zaraz potem gwałtownie odwróciła głowę.
- Zatrzymasz się u mnie? - spytała już wprost.
Oderwał wzrok od szyby i zajrzał w głębie jej błękitnych oczu.
- Alicjo... - pierwszy raz wypowiedział na głos jej imię.
- Tak Emil. Wiem.

Ciąg dalszy w następnym numerze

 

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

26
powrót do początku
 
The VALETZ Magazine
[ http://www.valetz.pl ] lub
[ http://venus.wis.pk.edu.pl/magazine ]
kontakt: redakcja@valetz.pl oraz redakcja@valetz.pl

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Powielanie i kopiowanie na dowolny noœnik w części lub całości zabronione.
Odpowiedzialność za treści tekstów i prac graficznych spoczywa na barkach ich autorów, a poglądy wyrażane przez nich nie zawsze zgadzają się z poglądami redakcji.
Materiały prezentowane na łamach The VALETZ Magazine są własnością ich autorów. Redakcja nie zwraca nadesłanych materiałów i zastrzega sobie też prawo do skracania tekstów.