Centrum Fragment powieści (3/4) |
|
- Chcę zieloną glinkę - rzuciłem półgłosem dopchawszy się tam.
- Co masz?
- Papierosy "Hidalgo" i tequilę.
- Czekaj przed kościołem jutro po schodzie słońca - usłyszałem szept jak z konfesjonału. Przepchałem się do przodu. Ojciec August był niewielkim, łysawym staruszkiem w okularach. Ręce mu drżały, głos ledwo wydobywał się z ust. Zakonnice zawodzącymi głosami podejmowały podniosłe pieśni. Zagłuszałem je, wydobywając z siebie dudniący bas. Chciałem zwrócić uwagę przeora. Udało się. Po mszy udzielał świętego sakramentu. Gdy podszedł do mnie, cofnąłem się.
- Cóż to owieczko, nie przyjmujesz hosti?
- Nie mogę. Nie byłem u spowiedzi.
- Przyjdziesz do mnie pojutrze, by się oczyścić - podniósł władczo rękę. Potwierdziłem z udaną pokorą. Widziałem wlepione we mnie oczy zakonnic pałające oburzeniem. Spojrzenie siostry Felixy wyrażało groźbę. Przez rumiane oblicze Angeli przewijał się krwisty pąs, jej stroma pierś zaczęła się unosić.
- Narobiłem sobie kłopotów - pomyślałem - ale inaczej się nie dało. Musiałem nawiązać kontakt z przeorem.
Życie tu wciągało, stawało się całym światem. Ja nie miałem czasu. Czas biegł, mijał, minął. Niedziela była dniem świętym. Nie musiałem nosić wody. Wylegiwałem się na pryczy. Przeróżni, lepsi i gorsi grajkowie przygrywali na organkach i gitarach. Nie mogłem wychodzić. Tęskniłem do słońca i wiatru. Wspiąłem się po spękanej ścianie i zwisałem na kratach okienka do utraty przytomności. Czekaliśmy na wieczór. W sobotę i niedzielę chodziły najgrubsze gry, konkurencyjne stajnie wystawiały najlepszych graczy. Nie chciałem grać. Miałem papierosy, żarcie, koc. Leżałem, a wynajęty grajek przygrywał mi "La Palomę". Przymknąłem oczy i zobaczyłem jamę. Zobaczyłem tam siebie. Wielokrotnie przechodziłem obok wejścia do tego miejsca i zastanawiałem się, nie czy tam trafię, ale kiedy. Obraz, który dojrzałem, potwierdził, że już niedługo. Wstałem przed świtem. Strażnicy przepuścili mnie. W ogólnym bałaganie, który tu panował nikt nie mógł wiedzieć, czyje rozkazy wypełniam; być może il comanadante lub samych sióstr lub nie daj boże braci. Lepiej było nie pytać. Rozkazów, często sprzecznych, stale ktoś zapominał wykonać. Mówiono ma(ana, czyli jutro. A jutro znów mówiono ma(ana. Mogłem więc wałęsać się i nikt mnie nie kontrolował. Chwilę czekałem przed kamiennym murkiem odgradzającym kościelne podwórze. Nadszedł pensjonariusz-kupiec, wyjął zawiniątko. Obejrzałem go i pomacałem. Wodząc palcami po bryłkach wiedziałem, że to właściwy towar. Nie wiedziałem, skąd to wiem, ale byłem pewny swego. Podałem papierosy i alkohol. Glinkę włożyłem do woreczka. Woreczek do kubła, który stale miałem na nosidłach. Gdy odwracałem się, by odejść usłyszałem spazmatyczny ryk motoru. Wychyliłem się. Zobaczyłem jak do najdalszej części zabudowań dojeżdża dwutonowa furgonetka.
- Przywozi skarby, z których część znajdziesz potem u mnie - uśmiechnął się kupiec. Byleś tylko miał czym zapłacić.
- Często tu dociera?
- Raz na dziesięć dni. Pod warunkiem, że jest dobra pogoda. Jak pada, to utyka gdzieś po drodze. Wtedy po jakimś czasie znajdują trupa kierowcy, a my musimy się z nowym na nowo dogadywać. Dlatego śpiesz się, jeśli chcesz coś kupić. Już niedługo zacznie się okres ciągłych deszczów i ceny poszybują w górę.
- Wyjeżdża z Cali?
- Z Cali.
- To ze sto kilometrów?
- Tylko siedemdziesiąt. Ale w prostej linii. Przez puszczę liczy się wielokrotnie więcej. Za dużo chcesz wiedzieć cwaniaczku. Zjeżdżaj, bo napytasz sobie kłopotów.
Gdy schodziłem do Cortesa zatrzymałem się przed wąskim korytarzykiem. Budził on grozę nie tylko wśród pensjonariuszy. Prowadził do jamy. Był niski i wąski, zakończony dębowymi drzwiami zapartymi głazami.
- Przyniosłem ci zieloną glinkę - wyszeptałem i skłoniłem się przed starym Indianinem.
- Jestem ci wdzięczny - rzekł macając palcami zawartość woreczka.
- Coś za coś, jak sam mówiłeś.
- Czego chcesz?
- Informacji.
- To więcej niż się spodziewałem. Mów.
Pochyliłem się do jego twarzy i wyszeptałem.
- Na pierścień atlantydzki zaklinam pana, by to zostało między nami.
Gwałtownie wyciągnął ręce i zaczął dotykać mojej twarzy. Ogarnęło mnie przerażenie. On był ślepy. Jego piękne wielkie oczy nie widziały.
- Widzę oczyma duszy - szepnął - Nie bój się. Potrafię zobaczyć więcej niż niejeden bystrooki młodzian. W imię bogów przed wiecznych, mów.
- Czy ktoś kiedyś stąd uciekł?
- Tak. Wielu. Nogami do przodu.
- Myślę o ucieczce do Cali. To tylko siedemdziesiąt kilometrów w linii prostej. Wszak nie ma innych miejscowości w pobliżu, można iść tylko w dół?
- Znalazło się kilku śmiałków. Szli w dół. Górą nie przejdziesz. Nawet za pomocą najlepszego sprzętu. Tam stale hula wiatr i pada śnieg. Tamci próbowali dołem. Zgnili w bagnach. Na tym obszarze roi się od węży, pająków. Złe duchy zsyłają choroby. Dostajesz wysypki, wrzodów, umierasz w gorączce i konwulsjach. O ile wcześniej nie dopadną cię wampiry.
- Wierzy pan w wampiry?
- To są nietoperze. Gdy zaśniesz w puszczy nocą wytropią cię z każdej odległości. Krew piją tak delikatnie, że nie poczujesz.
- A ucieczka trasą, którą przyjeżdża furgonetka?
- A więc wiesz o furgonetce. To jedyny sposób. Tylko, że bez trudu dopadnie cię pościg. Między Cali a San Antonio mieszka wolny szczep indiański. Oni nigdy się nikomu nie pokazują. Jeśli się pokażą, to po to by ci posłać strzałę zatrutą currara. Czasami zabłąkają się tu poszukiwacze szmaragdów. Ci są jeszcze okrutniejsi od wolnych Indian, zabijają dla zabawy. Widzę nagie kości, tych kilku odważnych, którzy uciekli stąd. Nikomu nie udało się przeżyć. Najgorsze są mrówki. W niektórych latach i niektórych porach roku ich kolumny mają po kilkanaście kilometrów długości. Wyczuwają żywe organizmy z bardzo daleka. Wystarczy, że zdrzemniesz się na godzinę i po tobie.
- A co powiesz o lochu?
- Tam sięga oddech śmierci. Najwytrzymalsi przeżyli dobę, zanim ich udusił. To miejsce, do którego nie dociera moc Jezusa Chrystusa, ani barona Samedi i ani naszych Bogów prekolumbijskich, nawet pierzastego Quetzkoatla. Ono jest znacznie starsze od najstarszego Boga. Nie pomoże żaden talizman ani amulet. Nie ma przed nim obrony.
- Ale niektórzy przeżyli tam trochę dłużej.
- Tak. Byli silniejsi w jakiś sposób - wstrząsnął się - Wiem teraz, dlaczego pytasz. Widzę ciebie w tej jamie. Zachowałem trochę kociego pazura. Weź i nie załamuj się. Ktoś musi być pierwszy. Walcz nie siłą, lecz rozumem. Modlitwa ci nic nie da. Przygotuj się inaczej. Im mocniej będziesz oddychał w jamie, tym szybciej umrzesz. Więc oddychaj najrzadziej, przez chustę. Owiń szczelnie ciało. Użyczę ci pierścienia atlantydzkiego. Ukryj go starannie i noś przy sobie.
Następnego dnia umyto mnie pod kontrolą nadzorców, dano nowe ubranie i przed wieczorem zaprowadzono do ojca Augusta. Oprócz baterii słonecznych zobaczyłem śmigła wiatraków. Męski klasztor otaczał wysoki, podwójny mur zwieńczony drutem kolczastym. Na drucie wisiały tablice: nie dotykać, wysokie napięcie. Budynek był zbyt obszerny jak na niewielką liczbę zakonników.
Zauważyłem w oknach nie tylko kraty, ale kamery i fotokomórki. Drzwi miały zamki na karty magnetyczne. Zostałem dokładnie zbadany przez kilku młodych zakonników. Gabinet przeora był niewielki, ale starannie urządzony. Dostrzegłem olejne obrazy, granitowy kominek, w którym płonął ogień, rzeźbione fotele i stół z blatem z marmuru w biało-czarną kratę.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Szczęść Boże jego wielebności, jego ekscelencji - wyjąkałem.
- Darujmy sobie formalności - ziewnął - Nazywaj mnie ojcem Augustem. A jak ciebie zwą?
- Najpierw zwali mnie Wymóżdżony, potem Nosiwoda, potem Pedro.
- Pedro Luis Molina y Gonzaga e Solana - zaśmiał się sucho - z dobrej rodziny pochodzisz.
- Liczyłem, że ojciec mi to wyjaśni. Nie wiem, jak się nazywam.
- Czy pamiętasz swoje złe uczynki, czy możesz uczynić ich rachunek?
- Nie pamiętam.
Bawił się wspaniałymi figurami szachowymi. Grał sam ze sobą. Znudziłem go.
- Czy ojciec raczy zagrać ze mną?
- Grasz w szachy?
- Nie wiem.
- Nie gram z byle nowicjuszem.
- Nie wiem, czy gram ale wiem, że wygram. O co zagramy?
- Twój paradoks rozśmieszył mnie. Ale twoja pycha zasmuciła. A cóżbyś mógł postawić na szalę nagród?
- Wszystko.
- To dużo. Czego sobie życzysz?
- Jednej informacji.
- Przekonajmy się więc.
Grałem czarnymi. Skupiłem się w sobie, zapadłem w otchłań mózgu. Wszedłem na wysokie obroty. Wiedziałem jak kalkuluje, jaki ruch uczyni. Zapomniałem o tym, kim byłem i gdzie byłem. Istniały tylko kombinacje, rosnące w postępie geometrycznym liczby wariantów i algorytmy do nich pasujące. On z każdym ruchem myślał coraz dłużej, a ja krócej. Jakbym był podłączony do superkomputera, który mnie wspomaga. W połowie gry wstał. Nalał po kieliszku prawdziwego portugalskiego "porto", poczęstował hawańskim cygarem. Piłem i paliłem, ale nie wytrąciło mnie to z rytmu liczb, pędzących przestrzeni, oślepiającego, ostrego jak brzytwa olśnienia, oświecenia, zakończonego słowem mat.
- Od lat nie miałem z kim tu grać - z jego głosu znikła oschła wyższość - Mimo iż wszyscy bracia to ludzie światli, w tej grze są patałachami w porównaniu ze mną. Szkoda mi było czasu. Rozwiązywałem więc problemy szachowe, tworzyłem eleganckie zagadki. Wysyłałem do prasy fachowej w Europie i Stanach. Grałem sam ze sobą. I oto teraz zaznałem porażki - w jego głosie brzmiało bezbrzeżne zdziwienie. - Przywieziono cię z Cali. Miesiąc temu. Nieprzytomnego. Uprzednio leżałeś miesiąc w takim stanie w szpitalu municypalnym w tym mieście...
- Nie tę informację chciałbym uzyskać, wielebny ojcze. Chodzi mi o jamę. Kiedy powstała, co tam działa, na jakich zasadach, jakimi środkami, w jakim celu, od jak dawna. Czy zbadano co jest i jak jest?
Zerwał się od stołu rozrzucając pionki. Jął biegać po gabinecie krokami małego dziecka.
- Podszedłeś mnie - zasyczał - oszukałeś w ohydny sposób. Czy wiesz, jakie niebezpieczeństwo ci grozi?
- Jestem tylko niewolnikiem - rzekłem - byle nadzorca może mnie wsadzić do jamy.
- Nic tutaj nie dzieje się bez mojej wiedzy. Odtąd chroni cię moja protekcja.
- Ja jednak wiem, że trafię do jamy. Tak jak wiedziałem, że wygram tę partię, że za kilka miesięcy niewielkie trzęsienie ziemi zamknie na wieki tę diabelską jamę, a za kilkanaście dni będzie ojciec szukał nowego kierowcy furgonetki, jak to, że ojciec jest nie tylko przeorem, ale prowincjałem i prałatem. I profesorem mikrobiologii, tak zresztą, jak pozostali bracia. Zapomnijmy o wszystkim. Nie było świadków, jak potrafię milczeć.
- Nie chodzi o ciebie - machnął pogardliwie ręką - Podszedłeś mnie. Zgodziłem się. Dałem słowo Nigdy jeszcze nie złamałem słowa. Gdybym go złamał, złamałbym swoje zasady i swoje życie.
- Najprościej jest więc mi powiedzieć, a potem mnie zabić. Umarli na ogół nie mówią. Tyle osób tu umiera, co znaczy jedna więcej.
- Tak, ja też mam tego dość. Jestem stary. Lecz postawiono mnie na tym miejscu, dano do spełnienia zadania.
- Misję.
- Tak, misję - zreflektował się. - Znów mnie podchodzisz, sprytny wężu.
- Z jednej strony obowiązuje więc ojca słowo dane niewolnikowi, a z drugiej przysięga milczenia złożona najwyższym władzom Towarzystwa Jezusowego. Dylemat godny Platona.
W tym momencie do gabinetu wsunęło się dwóch muskularnych braci z niemym pytaniem w oczach.
- Precz - machnął ręką. Zniknęli, jakby ich w ogóle nie było. Zdałem sobie sprawę, że słyszeli każde słowo i że on nie ma możliwości kluczenia, odwlekania. Cała rozmowa była zapewne nagrywania i odtwarzana. Nie udał im się kolejny eksperyment.
- Niech będzie przeklęty ten moment, kiedy ojciec usłyszał mój śpiew i rozkazał mnie tu przyprowadzić i zaczął grać.
Nie słuchał mnie. Chodził po sali drobnymi kroczkami. Odmłodniał. Jego okulary rzucały złotawe błyski. Miałem świadomość, że słuchają nas inni. Byłem aktorem, który prawdopodobnie wypowiada ostatnią kwestię ostatniego aktu swej tragedii.
- Podwoimy więc stawkę - zaproponowałem. - Jeśli przegram nic się nie dowiem. Jeśli wygram, dowiem się wszystkiego.
- Za późno, Możesz tylko dowiedzieć się prawie wszystkiego lub umrzeć. Powziąłem decyzję. Od teraz zostaniesz ministrantem. Tu zamieszkasz. Staniesz się moim osobistym szachistą.
- To nie jest decyzja. To jest tylko odwlekanie decyzji.
- Znikaj - machnął ręką - mam ciebie dość.
Wyszedłem z gabinetu. Nie wiedziałem, dokąd się skierować. Na korytarzu panowała grobowa, sztuczna cisza. Zszedłem na dół. Nikogo. Śledziły mnie oczy kamer, prawdopodobnie niektóre z nich działały na podczerwień. Bracia bawili się ze mną w kotka i myszkę. Postanowiłem nie dostarczać im rozrywki i położyłem się spać w jakimś korytarzu wprost na ziemi. Obudziłem się pod murem kościelnym przy bramie. Ktoś mnie tu przyniósł. Ktoś sprawił, że spałem jak kamień, a przecież dotychczas sen miałem czujny, jak spojrzenie kondora. Stała nade mną siostra Felixa.
- Zastanawiam się, czy już dosłużyłeś się jamy czy wystarczy chłosta - wycedziła - Co robiłeś w nocy, dlaczego nie było cię w sali?
- Cokolwiek się stało - rzekłem - stało się zgodnie z wolą wielebnego jaśnie oświeconego przeora ojca Augusta.
Nie przekonało jej to jednak i kazała dać mi tuzin kijów. W połowie kary dostrzegłem spieszącego młodego zakonnika o wyjątkowo czerwonych ustach. Podniósł on prawą rękę gestem rzymskich cezarów.
- Odstąpić - rozkazał - on należy do nas.
Powlokłem się za ojcem Cristobalem. Klasztor męski miał tylko jedne drzwi wejściowo-wyjściowe otwierane na zamek szyfrowy. Bez trudu zapamiętałem kombinację. Następnie był niewielki przedsionek i drugie drzwi otwierane na zamek reagujący jedynie na odciski linii papilarnych. To, co dalej zobaczyłem było jednym ogromnym zakładem badawczym wyposażonym w najnowocześniejszą aparaturę. Znajdowały się tu tomografy komputerowe, profesjonalne "Craye", mikroskopy elektronowe. Przy każdym z dwudziestu stanowisk badawczych stał pojemny pecet z modemem podłączony do Internetu. Pobrano mi próbki śliny, włosów, krwi, moczu. Wzięto odciski palców. Mój kod genetyczny został zbadany i zanotowany, co mnie najbardziej zaniepokoiło. Wyznaczono mi funkcje pomocnika przy noszeniu żywności i odzieży.
Msze dla ojców obywały się tylko raz dziennie o stosunkowo później porze. Nie dziwiło mnie to, bo mieli oni nawał innych zajęć. My, służący mieszkaliśmy w przybudówce na zewnątrz. Było nas jedenastu. Jedno łóżko koło mnie stało wolne. Całe dnie krążyłem między magazynami, składami, kuchnią i pralnią, co mi odpowiadało. Szeptano między sobą, że grzechy ludzi doprowadziły do tego, iż siódmy krąg piekieł wychynął na powierzchnię właśnie tutaj i że jama to zatruty oddech Cerbera czekającego na swój czas, który miał się wkrótce wypełnić. Cortes, którego udało mi się odwiedzić utrzymywał, iż loch to zemsta bogów przedwiecznych, których spokój zakłócił człowiek. Cokolwiek to było, nie było wymysłem. Uginałem się bowiem pod ciężarem papryki, cebuli i pomidorów kilkakrotnie większych niż zwykłe. Może natężenie pola elektro-magnetycznego dawało tu takie efekty jak na Kamczatce? Może z jakiś powodów działały tu silne energie kosmiczne? Ziemia wcale nie wyglądała na żyzną.
Znalazłem trochę czasu, by wygrać w karty szachy zrobione z przeżutej mąki kartoflanej i kukurydzianej i ćwiczyć wieczorami sam ze sobą. Moi współtowarzysze dobrze się odżywiali, przestrzegali zasad higieny, a jednak żyli w nieustannym stresie, ponieważ marli jak muchy.
Pewnego wieczora zaterkotał dzwonek wzywający mnie do gabinetu przeora. Tam zobaczyłem kilku mężczyzn w czarnych strojach i czarnych kapturach na głowach. Bez zbędnych słów ubrali mnie w długą szatę, zarzucili kaptur na głowę. Tajnym przejściem poprowadzono mnie do jakieś sali. Czułem obecność wielu osób. Powiedziono mnie do czegoś przypominającego ołtarz. Grzmiący głos, zmieniony prawdopodobnie przez syntetyzator rozkazał: Połóż dłonie na krzyżu i Biblii i przysięgnij na pismo święte i krucyfiks, że milczenie będzie ci droższe niż własne życie. Przysięgłem.
- Odtąd nadajemy ci najniższy stopień wtajemniczenia: młodszego laboranta i stajesz się uczniem Stowarzyszenia Najświętszego Serca Jezusowego.
- To chyba nie to samo co Towarzystwo Jezusowe - przebiegło mi przez głowę - Może to jakieś odgałęzienie Stowarzyszenia Kapłańskiego Krzyża Świętego?
- Dla większej chwały bożej - głos ryczał jeszcze bardziej nieludzko.
Nie miałem jednak dostatecznych danych ani czasu na roztrząsanie powyższych kwestii. Uczułem na ramieniu dotknięcie zimnego ostrza, a potem od każdego z obecnych otrzymałem siarczysty policzek. Oprócz mnie zaszczytu inicjacji na młodszego laboranta dostąpił nie kto inny tylko Kwiatuszek.
Odprowadzono mnie do gabinetu ojca Augusta. Zdjęto czarne szaty. Siedziałem przy stole w szachownicę. Naprzeciwko przeor. Jakby nic się uprzednio nie wydarzyło, jakby poprzednich chwil nie było. Jedynie naelektryzowany puszek na jego łysinie, który stanął dęba przy zdejmowaniu kaptura mógł świadczyć, że jednak coś się stało. Wykonał ruch koniem. Ogarnęła mnie zajadłość. Skupiłem się, zapadłem w siebie. Rozgrzewało mnie światło, wypełniło całego. Rozniosłem go w puch, chociaż w inne wieczory dopuszczałem, by remisował lub wygrywał.
- Czy wiesz, co oznacza fakt, że goszczę cię porto i hawaną? - spytał częstując mnie.
- Wiem. To tak jak się wyróżniło gladiatora przed posłaniem na śmierć.
- To nie tak. My walczymy ze śmiercią.
- I trzymacie to w tajemnicy jak rękopisy z Qumran.
- Wiedzieć wcześniej to zwyciężać. Wiedzieć to rządzić.
- Dlatego eksperymentujecie na ludziach jak doktor Mengele.
- Rozdzierasz moje blizny - westchnął - Jestem bardzo zmęczony i zniechęcony. Strawiłem tu niemal całe życie. Pozwól wreszcie odsłonić kurtynę. To miejsce zawsze przyciągało ludzi, odkąd ich Bóg stworzył, odkąd zajęli się hodowlą i uprawą ziemi. Zwierzęta rosły tu szybciej, gleba dawała lepsze plony przy mniejszych nakładach pracy. Gdyby pokopać na okolicznych wzgórzach, znalazło by się najstarsze ślady osadnictwa. Kiedyś były tu świątynie bogów prekolumbijskich, po zwycięstwie konkwisty klasztor katolicki. Jakieś 40 lat temu nastąpiło trzęsienie ziemi. I siostry zaczęły umierać. Myślano, że to choroba zakaźna. Nic nie stwierdzono. Przyjeżdżały autorytety z Rzymu, Paryża i Madrytu. Ci, którzy tu dłużej pobyli umierali. Kościół rzucił do walki swój ogromny potencjał. Trzydzieści kilka lat temu znaleźliśmy źródło. Było to podziemne jezioro. Zapadło się ono pod ziemię jakieś 6-7 milionów lat temu przy silnym trzęsieniu ziemi i wyszło ponownie na wierzch właśnie 40 lat temu. Najciekawsze, że utrzymało się w nim życie mimo braku tlenu. Najniższe organizmy takie jak wirusy, bakterie, mchy, porosty, pierwotniaki grzyby i pleśnie, a nawet wyższe jak pajęczaki potrafiły egzystować bez światła i powietrza. Natężenie pola magnetycznego jest tu dziwnie silne, a źródłem energii stała się biomasa opadająca na dno wody. Powstał nieznany nauce bioreaktor. Wyziewy z jeziora wydostawały się przez siatkę pęknięć. Zacementowaliśmy je zostawiając tylko dwa największe.
Poprowadził mnie korytarzem do swego podręcznego laboratorium. Odsunął fotel i dywan. Otworzył klapę. Wewnątrz była śluza.
- Druga jest przy końcu tego lochu - oznajmił - Stwierdziliśmy, że powodem śmierci jest podziemne bajoro. Ale nie udało się wyjaśnić, jak to się dzieje. We krwi i moczu ofiar nie stwierdziliśmy żadnych wirusów ani bakterii. Ich tkanki i narządy nie mają żadnych zmian chorobowych. Najnowsze zdobycze nauki okazały się nieskuteczne. Ta błotnista kałuża udowodniła nam jedynie jak słaba jest istota ludzka wobec potęgi boskiej.
- Najgorsze jest to, że istota ludzka zatraciła pokorę i szacunek wobec przyrody.
- Czterdzieści lat nieustannych wysiłków - złapał się za głowę - tyle trupów. I nic, kompletne nic. Nic nie wiemy. A co do ciebie, to powinieneś skrócić włosy, ogolić brodę i zdjąć ten brudny bandaż.
Było mi to nie na rękę.
- Błagam ojca - jęknąłem - uczyniłem śluby, że dopóki nie wróci mi pamięć, dopóty nie będę się golił i strzygł.
- Zezwalam - podniósł rękę.
- Czy - wpatrzyłem się w jego oczy - ojciec nie mógłby mnie po prostu puścić wolno?
- Nadużywasz mej cierpliwości. Wyjaśniłem ci, że przebywałeś nieprzytomny przez miesiąc w szpitalu municypalnym w Cali. Lecz nie pytałeś dalej, a ja nie powiedziałem ci, że znaleźli cię wysoko w górach. Obok twojego nieprzytomnego ciała leżało kilkunastu martwych ludzi. Czy możesz zaprzeczyć z całą stanowczością, że to nie ty byłeś mordercą?
- Nie mogę.
- Sam widzisz. Tu nikt nie trafia bez przyczyny. A teraz znikaj, męczysz mnie.
|
|
Jacek Natanson
{ korespondencję prosimy kierować na adres redakcji }
|
|
|
|