|
Podczas lotu, nie baczac na fakt, ze polowiec z pewnoscia lsni na niebie Misty jak bardzo jasna, wedrujaca gwiazda, omiatalismy radarami powierzchnie plaskowyzu. Odbite echo, wzmocnione i odpowiednio przetworzone, nad wyraz wiernie oddawalo rzezbe terenu w miare przebywania trasy lotu. W miare plaska, poczatkowo monotonna rownina, niebawem poczynala wznosic sie tarasami zastyglej lawy, wypietrzac zwalami glazow, pstrzyc bombami wulkanicznymi i migotac mnostwem rozblyskliwych kolcow. Promienie radarow, natrafiajac na niezliczone niecki wodne to ginely w glebokich rozpadlinach, to rozblyskiwaly fajerwerkami iskier. Gdy masyw ognistych gor zblizyl sie na tyle, by oko moglo rozroznic pojedyncze szczyty i kratery, powietrze pozasnuwaly mgly i pyly, a zjonizowane plazmowym kokonem magnocraftu rozladowywaly sie blyskawicami.
Hassan... Kiedy zostawialismy go w bazie, wydawal sie godzic z losem, ale gdy zabralismy mu wszystkie srodki lacznosci i lokomocji, bron, wszelkie ostre przedmioty, skafander, by uniemozliwic mu wyjscie z bazy-wiezienia, czulem, jak nas za to nienawidzi. Rzucal nam wsciekle spojrzenia, miotal sie, klal, a w koncu zrezygnowal, zamknal w sobie, wzniosl kilkakrotnie oczy do nieba, pokrecil dookola siebie, zwrocil twarz w jednym kierunku i ukleknawszy schylil glowe i poczal bic poklony. Obliczylem... Zwrocil twarz tam, gdzie znajdowac sie powinno bylo Slonce, i tu, na obcej planecie obcej, odleglej gwiazdy, wierny symbolowi islamu, zaczal wznosic modly do Allacha.
Za lancuchem wulkanow plaskowyz opadal do wysokosci okolo tysiaca metrow nad poziom oceanu. Urozmaicony topograficznie, bogaty w geologiczne formacje, pokryl sie dywanem niewysokiej roslinnosci pootulanej nieksztaltna powloka chmur. Miejsce, do ktorego podazalismy, lezalo posrodku powierzchniowego piecioboku wewnetrznego, planetarnego dwunastoscianu, w miejscu, w ktory zbiegaly sie krawedzie wyzszej harmoniki niby-krystalicznej struktury jadra - dwudziestoscianu. Na Ziemi takie wezly rezonansowe podobno wily kolebki rozmaitych kultur ludzkich. Czyzby na podstawie takich okolonaukowych przeslanek liczyl Sasso, a za nim Jiri, na siedliska inaczych kultur? Ledwie pomyslalem, gdy na ekranie mignely pewne regularne wzory, a zaraz potem, za niewysokim grzbietem, nastepne, podobne do plam ciemniejsze miejsca rozproszone na wzglednie niewielkiej przestrzeni. Nie tylko umysl szuka porzadku w morzu chaosu, ale i permutery...
Czas jakis krazylismy wokol wypelniajacego stara, zapadla kaldere jeziora, ktorego powierzchnia w promieniach radarow przypominala rozlozysty stratus. Zasilane splywajacymi z pobliskiego wododzialu strumieniami, pozbywalo sie nadmiaru wody jednym jedynym odplywem, otwieranym niczym sluza silami plywowymi pulsara. Jak tylko wyladowalismy przed baza podobna do tej, ktora dopiero co opuscilismy, odnioslem wrazenie, ze ktos, zamieniajac otoczenie wokol tej samej budowli, zartuje z nas sobie i ze zaraz zobacze modlacego sie w niej Hassana... Zamyslilem sie co nieco, zatrzymalem na moment, gdy nagle spostrzeglem, ze zostalem sam na sam z planeta, podczas gdy wszyscy opuscili juz ufolot i znikli we wnetrzu stacji. Podazylem w slad za nimi, po chrzeszczacym pod stopami zwirze i piasku, dotykajac czepiajacych sie nog roslin, w szmerze mzawki i plusku wody w jeziorze... Przed baza ujrzalem oczekujacego mnie Wiktora, zapewne nie mogl doliczyc sie czlonkow zalogi.
- Ulegamy urokowi, co? - rzuca od niechcenia.
Zbylem uwage milczeniem. Poszedlem do swojej kabiny, takiej samej jak tamta, ale nietknietej, schludnej, jakby dziewiczej, rozpakowalem swe rzeczy i zaraz zrobilo sie swojsko, ziemsko, przytulnie. Choc mielismy wolny czas, wrocilem do Sassy i zaproponowalem rekonesans po okolicy stacji i jeziora.
- Dobrze, idzcie - zaaprobowal propozycje. - Zwlaszcza rozpoznajcie tutejszy biom - dodal, widzac jeszcze dwoch chetnych do wyjscia na zewnatrz.
Wraz z Dyasem i Frolowem przyszykowalismy sie do eskapady. Sprawdzajac wyposazenie osobiste przyszlo mi na mysl, ze oto bede mial okazje bez zadnych posrednich kamer, zdalnikow czy przetworzonych komputerowo obrazow, jedynie za posrednictwem gogli sprzegnietego ze wzrokiem multiwizora, zobaczyc bezposrednio Miste i przekonac sie namacalnie, czy jest uluda technik wirtualnych, czy tez plodem mej wyobrazni, za jaka pragnie byc uwazana.
Zanim podazylem za znikajacymi we mgle kolegami, czas jakis stalem u podnoza stacji, przyzwyczajajac oczy do nieco upiornej, zielonkawej poswiaty. Promieniujaca cieplem okolice widzialem jako gestwine drzacych, pulsujacych roznymi odcieniami, nakladajacych sie plam, znieksztalcen i zaburzen przestrzeni. Omiatalem zakresy widma, dobierajac odpowiednie kombinacje czestotliwosci, jednakze mikrofale najlepiej wyostrzaly widzenie i czynily je w miare znosnym.
Dlonie, rece, nogi zdawaly sie nie istniec, byc rozproszone, rozmyte, zlane z tlem, natomiast nieco dalsze, najblizsze otoczenie, rozmazane, nieostre, zasnute drazniaca oko migotliwa zaslona, zmuszajaca do ustawicznego mrugania, do stracania nieistniejacych lez. Im dalej siegal wzrok, tym migotliwosc drzacej powietrznej zorzy zanikala, stawalo sie przejrzysciej, uwydatnialy sie wieksze szczegoly rzezby terenu i topograficzne formacje, a dopiero w poblizu pasma horyzontu formacje wyostrzaly sie, uwypuklaly, unosily pozornie ku niebu, i scaliwszy sie z nim w smuge przechodzily w niebosklon, oddzielony wznioslymi brylami polswietlistych chmur pod powala palajacej sfery blasku, rzezbionej jak ryt jakis czy plaskorzezba proporcjonalnymi do jasnosci mikrofalowej cialami niebieskimi porozrzucanymi na wkleslego tla. Smugi oblokow, ramiona spiralne, galaktyki i mglawice, pobliskie planety i gwiezdne kule, czy ledwie wylaniajace sie z tla duze, jasne w swietle widzialnym gwiazdy... I nie pulsar czy karzel byly najwydatniejszymi tworami niebieskiej rzezby gwiazd.
To to otoczka atmosfery po kopula niebosklonu, te wlasnie warstwy chmur, wypukloscia i jasnoscia wysycaly atmosfere, wyzarzaly rowniny i wzgorza Misty, wiszac pod goraca plama karlowatej gwiazdy i jeszcze goretszym, blyskajacym obok niej oslepiajaco pulsarem. Jego spojne swiatlo, zalewajace blaskiem swiat jak rozdzierajaca ciemnosci nocy blyskawica, wycinalo z plynacego czasu zastygle w czasie kadry. Wydluzylem czas reakcji wlasnych wylaczywszy zarazem podczerwien... W wydzieranych mrokowi kolejnych sekwencjach faz swiata Frolow poruszal sie jak nieplynnie animowana niewprawna reka rysownika postac z kiepskiej jakosci kreskowki. Frolow kleczy, kuca, stoi na nodze, zawisa w powietrzu, zastyga pochylony, zastyga w potknieciu... A Dyas stoi, stoi, stoi, i stoi...
Oba slonca ukladu przemierzaja skokami ku zachodowi, ku smudze horyzontu, puszczaja sily plywow, przybojow, spuchnieta atmosfera splaszcza sie od rozprezajacych sie wiezow grawitacji, opadaja wody kaldery, siegaja progu i sciekaja poczatkowo smuzka, strumieniem, spokojnym nurtem rzeki i w koncu wartkim wodospadem, wiatr sie wzmaga, szumi, powiewa, porykuje... Szum w uszach, spadek cisnienia, chlod... Atmosfera rzednie, nasyca sie para, mlecznieje, zarozawia, kondensuje mgielka, mgla, oblokami, wypelnia pylem wodnym, micelami, drobnymi kropelkami, rosa osiada na skafandrze, deszcz scieka po twarzy struzkami... Odruchowo przelykam sline, oddycham gleboko, krece dretwiejaca szyja, rozposcieram... Nachodza inacze doznania, kiedy to zmoczony, zziebniety, brodze po blocie, lykam mgle, oddycham jej wilgocia... Opadajaca w kraterze woda odslaniala wyspy skal, zalewa ciagnace sie wzdluz podnoza klifu kaldery wstegi piaszczystego dna. Stercza w nim duze, czarne glazy, rozblyskujace kaskadami i fontannami rozpadow radioaktywnych nuklidow... Tak, liczniki tykaja goraczkowo, jonizatory omal wyja sygnalizujac wysoki stopien jonizacji powietrza. W ciszy, tej niesamowitej, zagluszajacej wszelkie dzwieki ciszy, w nogach dudnia trzaski rozprezajacego sie gruntu i gluche podziemne pomruki. Nawet Frolow bezglosnie rozbija uderzeniami tradycyjnego mlotka geologicznego kamienna bryle... Gdyby tak zbadac podwodny swiat jeziora...
Nagly niepokoj wyrywa mnie z zamyslenia. Nigdzie nie widac Dyasa... Byl tam... Pospieszylem, biegiem... Jest! Wykrzesal go jak iskre z mrokow rozblysk pulsara, pojawil sie nagle opodal sciany upiornej zieleni. Stoi w lekkim rozkroku, zanurzony po kolana w srebrzystej, iskrzacej sie, dygoczacej ledwie dostrzegalnymi drganiami pajeczynie, ktora oplata go diamentowo interferujacym kokonem. Pospieszylem mu na pomoc, ale powstrzymal mnie ruchem dloni. Ostroznie zblizylem sie...
- Stoje tu dobrych kilkanascie minut - w sluchawkach rozbrzmiewa spokojny baryton - a ta roslina dotrzymuje mi towarzystwa. - Nuta humoru w glosie. - Mysli pewnie, ze jestem nie lada zdobycza, plama ciepla w chlodzie jej swiata. Pochyl sie i wyplacz mnie z niej, wez i do badan...
Dotknalem rosliny, sprezystej gestwiny loz w dotyku podobnych do drucianego puchu, a witki podkurczyly sie, cofnely, zwinely jak u mimozy, i roslina oklapla plaska spirala na ziemi, stajac sie niewidzialna na tle podloza. Wsunalem do torby wijace sie leniwo jak jakies robaki dwa pedy.
- Chodzmy tam - Dyas glowa wskazal na jezioro.
Udalo sie nam znalezc w zalomach wybrzeza w miare lagodne zejscie do podnoza klifu. Fale lizaly nam stopy, gdy pobieralismy i analizowalismy probki wody. slady azotu, tlenkow fosforu, nieco wapnia, siarki i sporo amonu, a zatem lekko kwasny odczyn. Porozumiewawczo spojrzelismy na siebie poprzez gogle multiwizorow.
- Trujaca - stwierdzil Dyas.
- Dla nas, z naszego punktu widzenia. Ale i na Ziemi w takiej wodzie rozwija sie przeciez jesienno-wiosenny plankton, a ponadto pierwotny praocean Ziemi...
- Ale nie wyzsze gatunki. One nie moga zyc w takim srodowisku.
- Myslimy przetartymi schematami. Dlatego, ze szkodzi ziemskim organizmom, szkodzic musi zaraz i mistyjskim?
- No nie - odparl po chwili namyslu. - Ale co bys powiedzial na podwodny zwiad? - zmienil nagle temat.
- Myslalem o tym... Talerzem?
- Nie, w akwalungach. Dawno nie nurkowalem...
- Ja tez. A Sasso? Pozwoli?
- Dlaczego ma nie pozwolic? Chyba nic nam teraz nie grozi, biosfera spi. Pozniej, za dobe, dwie, moze byc juz niebezpiecznie.
- Nie wiem, jakos nie mam ochoty. Bales sie tej rosliny - powracam do poprzedniego tematu.
- Tak - przyznal z rozbrajajaca szczeroscia. - To nie to samo, co nasz krzew czy drzewo... A swoja droga, gdzie sie podziala twoja empatia? Kiedys nie zadawales takich pytan.
- Zanika. Odkad tu jestem, bardziej czuje planete niz ludzi...
Milczac wracalismy do bazy. Szlo sie ciezej niz w dol. Naprzeciw nam wychodzil Frolow.
- Gdzie sie podziewacie? Zbadalem skaly i podloze. Mineraly takie same co wokol tamtej bazy. Pelno hydratow i amoniakatow. W ogole cala ta planeta nasiaknieta jest woda i amoniakiem jak jakas gabka... - zadumal sie, lecz zaraz szybko dodal: - Istnienie Misty, a zwlaszcza jej biosfery, zakrawa na istny cud! Przeczy moim sadom i wyobrazeniom, burzy to, czego mnie dotychczas nauczono...
Chcialem mu przytaknac, lecz jego zamyslona, okragla twarz stala sie jakos otepiala jak maska, bez mimiki, bez wyrazu jakichkolwiek uczuc, chroniac dostep do jego swiadomosci.
Wracalismy do majaczacej w oddali bazy. Cos szarpalo me nerwy, a pod dachem, w zaduchu stacji, wyraznie rozdraznilo. Frolow nagle popadl w apatie, Dyas pozalil na bol glowy. Lekarze, jakby spodziewajac sie takich objawow, od razu podali przyczyne naszych dolegliwosci.
- Musimy ekranowac nasze umysly od tutejszego pola, zamknac mozg w oslonie imitujacej ziemskie pola magnetyczne i elektryczne. Kazdy, kto wychodzi na zewnatrz, na dluzszy czas, musi pod nakladac na glowe takie urzadzenie...
Wsuwany pod kaptur skafandra leciutki, plaski, podobny do encefektora neutralizator elektroneuronowy.
- Ciemnosc, spojne, nienaturalne swiatlo, wzbudzenia atmosfery, pulsacje mikrofal, meczacy sie wzrok... To zaburza bioelektrostaze organizmu, zwlaszcza mozgu. Wydluza cykl okolodobowych rytmow chronobiologicznych, zaburza poczucie czasu i czucie, jakbysmy znajdowali sie dlugi czas w jakiejs jaskini.
- Teraz dopiero to mowicie? - zarzuca Sasso.
- Wiedzielismy o tym, lecz nie przypuszczalismy, ze zjawiska te wystapia tak szybko i w takim natezeniu. Stacja jest ekranowana od takich wplywow, ale na zewnatrz, bez ochrony, ma prawo wystapic nagle.
Niebawem Harper, nauczywszy nas obslugi neutralizatorow, po kilku minutach magnetycznej dekompresji pousuwal nam objawy rozdraznienia. Mimo to czulismy sie zmeczeni i zniecheceni do czegokolwiek. Musielismy odpoczac, nabrac sil.
Mistyjski rok podzielilismy umownie na polowy, okreslone parametrami jej orbity. W ciagu swego roku planeta, obiegajac karla po dosc splaszczonej elipsie o polosiach w stosunku trzech drugich, wykonywala trzydziesci cztery i pol obrotu wokol wlasnej osi. Przez jedna czwarta roku, gdy znajdowala sie najdalej od swego slonca, krolowaly na niej najwyzsze plywy, huragany i zimno. Wowczas zycie biosfery zupelnie zamieralo, od biegunow do zwrotnikow dochodzilo nawet do calkowitego zamarzania nie tylko pary wodnej, ale i amoniaku, a na biegunach tezal i sublimowal nawet i dwutlenek wegla. Sily plywowe w skorupie, plaszczu, magmie, w hydrosferze i w atmosferze, przesuwajace sie dwoma przeciwleglymi wybrzuszeniami i wklesnieciami, spowalnialy obrot, wydluzajac dobe na globie o kilka setnych czesci sekundy na tutejsze stulecie. Pomiary wykazywaly, ze drugie tyle tych setnych czesci sekundy jednak brakowalo do wyjasnienia obecnej dlugosci doby. Albo przyczyna byly pochodne efektu relatywistycznego, czyli precesji orbity Misty, albo - jak ktos zaproponowal - czapy polarne, ktorych bezwladnosc mogla znaczaco wydluzac mistyjska dobe.
Roslina, ktorej fragmenty zbadalem w laboratorium, miala prymitywny, lecz dosc dynamiczny system nerwowy zawiadujacy odruchami. Smialo porownac ja mozna bylo z cybernetycznym zolwiem czy z mysza Shannona - reagowala odruchowo wylacznie na jeden bodziec: cieplo. Nic dziwnego, ze "zobaczyla" Dyasa na tle zimnego otoczenia i wziela go za... mniejsza z tym. Z pewnoscia nie myslala, byla chyba wylacznie termotropiczna... Wrocilem potem do prac nad matematycznym modelem biosfery Misty, gdy po jakims czasie przeszkodzily mi w pracy echa krokow, podniecone glosy i urwany nagle syk dekompresji wejsciowej sluzy. Targnelo powietrzem, trzasnely drzwi i glosy przerodzily sie w krzyki. Wyskoczylem z laboratorium i wpadlem na Carmana, podtrzymujacego slaniajacego sie na nogach Dyasa. Polozyl go, w kombinezonie nurka, z odrzuconym na bok skrzelami, na stole operacyjnym. Dyas siny, spuchniety, kaslal, ocieral krew z ust, przeszkadzal w zdejmowaniu rozprutego na calej szerokosci kombinezonu... Nagly kontrast nagiego ciala z krwawa prega, krzatania, biel opatrunkow, blysk aparatow diagnostycznych, ktos przeslonil widok...
- Dosc mam waszych wycieczek! - huknal nagle, wyszedlszy z szoku, Sasso. - Jeszcze trupow mi tu brakuje! Jak sie to stalo?! Czego nie zalozyliscie kolczug!? Nie doszlo by do tego!
- Nie przyszlo nam na mysl - dosc mocnym glosem odparl Dyas. - Coz groznego moze sie czaic w zwyklym jeziorze, i to jeszcze zima?
- Kto to mogl przewidziec? - tlumaczyl sie Tanski. - Przeciez to mial byc krotki zwiad, zadne glebokowodne nurkowanie. Wystarczaly silikonowe skrzela na te glebokosci, przepuszczaja wystarczajaco duzo tlenu. No i Carman z brzegu nas asekurowal...
- Wasze szczescie!
- Jak wreszcie sie to stalo?! - wrzasnal ponownie Sasso.
- Szlo gladko, do jakiegos pietnastego, osiemnastego metra, tam gdzie woda jest najgestsza, gdzie zaczyna sie akustyczna warstwa falowodowa. Ustawilismy boje, tam slychac dziwaczne, niesamowite dzwieki...
- Do rzeczy!
- Im glebiej tym bylo cieplej - mowil przerywajac Dyas. - Przy dwudziestu stopniach przelaczylismy multiwizory na podczerwien. Takie wartkie, cieple strugi... Wyobraz sobie, ze tam byly jednak i gorace prady! Dostalem sie w taki jeden nurt i osleplem. Wpadlem troche w panike... Wezwalem Andrieja, lecz oslepl i on. Zaczelismy wzywac Carmana, by nam pomogl, szarpalismy liny...
- Gleboko bylo?
- Cos kolo czterdziestu metrow - przejal relacje Tanski. - Biale i czerwone plamy, ale raz czy drugi dostrzeglem wskazania przyrzadow. Dyas mowil, ze to swiecace organizmy, bioluminescencja... - zawislo w powietrzu.
- No i...
- Nie wiem, skad sie to wzielo. Kolos, olbrzymi jak...
- Waz morski!
- Gdzie tam! Jaki waz! - zachnal sie Andriej. - Raczej wieloryb! Podplynal jak taran i omal nas nie zgniotl! Wrzeszczalem na Carmana, by nas szybko wyciagal, a ten potwor nawrocil jeszcze raz, drugi, i jeszcze... Slyszalem, jak Dyas krzyczy, ze spycha go i ciagnie w glebine, ze rozdarl mu skafander. Mnie nic, ale... Stracilem przytomnosc. Ocknalem sie na powierzchni.
Powrocil Carman.
- Pojdziesz pod klosz - zwrocil sie do Dyasa - pod cisnienie. Musisz oddac azot... Poza tym nic ci nie jest! Troche strachu, siniaki...
- Jak ich wyratowales?
- Wyplyneli sami, w skrzelach nie tak latwo sie utopic. I po prostu szybko ciagnalem za liny - wzruszyl ramionami.
- Umyslny atak?
- Mysle, ze to przypadek. Zwierze zostalo albo zwabione cieplem, albo lowilo fosforyzujacy plankton... Raczej to drugie. Gestosc planktonu rosnie z glebokoscia, tam cieplej...
Zalowalem, ze poszli beze mnie, ze przegapilem przygode, z ktora wiazalem duze nadzieje. Poczuc tak wodna ton, zachlysnac sie nia, sprobowac odrzucic skrzela... Kolo polnocy, gdy poprawily sie warunki magnetosferyczne, z prozniowca odezwal sie Sanderson. Wykryl tarcie czap biegunowych o kry kontynentalne, znalazl brakujace czesci sekundy winne opoznien obrotu Misty. Cieplo z wnetrza globu, nadtapiajac spag ladolodu, tworzylo grubosci rzedu jednego metra ciekla warstwe poslizgowa, po ktorej jak po lodzie slizgaly sie skute do dna masy lodow, opozniajac sie za obrotem planety. Gesta niczym rtec woda, miazdzaca z niezwykla sila wszelkie przeszkadzajace jej nierownosci, polerujaca jak jakas szlifierka dno biegunowych oceanow... Wielkosci poprawek relatywistycznych orbity karla i jej dwoch planet wskazywaly, ze juz za szesc do siedmiu milionow lat Mista zostanie przechwycona grawitacja neutronowej gwiazdy, a poki co pulsar swa masa pelni na razie, oprocz pompowania powietrza swiatlem, role podobna do roli Ksiezyca dla Ziemi - wytwarza sily plywowe...
- Brain! - macha reka Stavros. - Szybko!
- Pamietasz - wyswietla znajoma mi regularna formacje topograficzna terenu - permutery zarejestrowaly to ... A to zdjecie z wiroplatu... - nalozyl na siebie warstwy.
Wzgorza. Nie, kopce ziemne, moze kurhany, o oplywowych krawedziach, podobne nieco do polodowcowych kemow. Najwiekszy, centralny, otoczony lancuchem mniejszych, byl figuralny; wybiegaly z niego symetrycznie dwa, coraz to ciensze, waly ziemne, jak rozwijajace sie ramionami. Cala formacja zajmowala obszar o promieniu okolo pieciuset metrow. Na zblizeniach, poza prawie gladkimi poboczami, nie bylo widac nic szczegolnego, zadnego wejscia, zadnej rysy, szczeliny, zaburzenia symetrii, ani na kopcach, ani na obwalowaniach.
- Dwadziescia kilometrow dalej rozciaga sie podobna struktura, dwukrotnie wieksza, polozona na niewysokim plaskowyzu. Jest wyrazniejsza, zobacz...
Podobnie polozony kopiec centralny, podobnie zanikajace ziemne waly, trzy, nie dwa ramiona... Widoczna dzieki sie wydobywajacej sie z nieodleglych gejzerow parze wirowa cyrkulacja powietrza wzdluz ramion, jakby gwiezdna mglawica czy pyl...
- Galaktyka - szepnalem. - Stylizowana Galaktyka.
- Myslisz, ze ja odwzorowuje? Moze zwykla zbieznosc?
- Nie - pokrecilem glowa. - Ornament Galaktyki... - i nagle przemknelo mi przez mysl, ze... - Albo labirynt.
Nie, to niemozliwe. Sam doszukuje sie mitycznych odniesien... Spirala symbolizuje smierc i zycie zarazem, staly, cykliczny proces. Odczytywana od srodka na zewnatrz swiadczy o wzroscie, ekspansji, ruchu kosmicznych sil, o ewolucji... Odczytywana odwrotnie jest metafora regresu, zanikania, smierci. Po dojsciu do srodka symbolizuje odrodzenie... Podobnie jak okrag, jest jednym z drzemiacych w nieswiadomosci prawzorow, ktore powracaja podczas tworczych czy mistycznych uniesien. Tak twierdza kulturoznawcy, psycholodzy, ale nie w nieziemskiej kulturze...
- Jesli masz racje, mielibysmy do czynienia z jakas prawidlowoscia w kulturogenezie kazdej cywilizacji, generalna zasada kazdej pierwotnej rozumnosci w ogole!
- Tego wlasnie szukamy - przenosilem wzrok to na Japonczyka, to na Stavrosa. - Badaliscie je blizej?
- Nie, skadze, dopiero co wiemy, ze istnieja. Wybierzemy sie z rana, wezmiemy sondy sejsmiczne, ultradzwieki, moze jeszcze cos...
- Te metody moga zaszkodzic...
- Polecmy teraz, zaraz!
- A Sasso?
- Mysle, ze to zaakceptuje...
Wiktor zgodzil sie na natychmiastowa wyprawe, nawet przystal na udzial niej udzial. Zaladowalismy wiroplat wszelaka przydatna aparatura pomiarowa i po dobrej godzinie lotu dotarlismy do galaktykopodobnych ziemnych kopcow. Odgrodzone z trzech starym, zerodowanym masywem gorskim, z czwartej strony, od rowniny, osloniete rozleglym pasmem iskrzacej sie sciany zarosli. Krzewy zapuszczaly korzenie w pulchnym wulkanicznym tufie, gromadzac sie szczegolnie na obrzezach bulgoczacych blot i wrzacej wody. Oaza zycia na kruchutkiej bazaltowej krze globalnego wulkanu...
Rozprzestrzeniajace sie pod kopcami ultradzwieki i fale sejsmiczne sztucznych wstrzasow kreslily przestrzennie na ekranach komputerow rozlegle podziemne korytarze. Pod nimi, glebiej, tam gdzie drgania nieomal znikaly, rozciagaly sie rozlegle kawerny. Ze wzrastajacym zdziwieniem przygladalem sie kreslonym zarysom pooddzielanych scianami skal podziemnych babli, zbiegajacym sie w wezly scianom... Istna gabka. Nie, raczej jak wielkoskalowa struktura Wszechswiata. Alez ten kosmos odciska sie w umyslach i w swiadomosci inakow... A moze w moim? Rzut z gory przypominal labirynt Tibesti... Juz czulem dreszczyk emocji, jakiejs nierzeczywistosci, nieomal cudownosci, gdy ma uwage przykul centralny kopiec, ktorego powierzchnia poprzecinana byla grzebieniem promienistych kanalikow, zbiegajacych sie od powierzchni do ukrytej po kurhanem komory. Wpuszczone w nie zdalnie mikrokamery ukazaly szereg osadzonych wspolsrodkowo kolistych warstw plytek, jedna nad druga, tworzacych cos na wzor koloseum, amfiteatru czy rybich lusek. Mimo ze obraz drgal od ciepla, mozna bylo okreslic wysokosc tej trybuny na okolo osiem metrow, a jej srednice na ponad dwa. Zastanawialem sie nad jej przeznaczeniem widzac, jak Harper natychmiast zaczal cos obliczac.
- Wiem chyba, co to jest - mruknal znad ekranu. - Spojrzcie! To rownanie okresla srednice ogniska skupionej wiazki spojnego promieniowania... Jesli za srednice wiazki przed zogniskowaniem podstawie srednice kanalika, czyli okolo piec centymetrow, dlugosc fali przyjme rowna 1,2 centymetra, czyli tyle, ile maksimum spektrum promieniowania pulsara, a srednice ogniska dwa z kawalkiem metra, czyli mniej wiecej wielkosci inaka... Dostaje okolo osmiu metrow, tyle, ile wynosi wysokosc amfiteatru. Rozumiecie?
- Nie?
- Zwierciadlo skupiajace albo soczewka... Kaskaduje maserowo fale drgajacej czasteczki amoniaku... No, sztuczny efekt maserowy! Ciekawe, z czego moga byc te plytki...
- Stezenie amoniaku w komorze jest dosc wysokie. Najlepszym materialem wzmacniajacym mikrofale bylby lod amoniakalny... Albo hydrat amoniaku! Co wy na to?
- Ale on powstaje pod olbrzymim cisnieniem, lodowca, wody...
- Moze jest w tych podziemnych jaskiniach...
- Skad inak by znal zjawisko wymuszonej emisji? Do tego trzeba znajomosci mechaniki kwantowej!
- Moze ja znaja. Moze sa bardziej rozumni niz myslimy?
- Wysnuwacie zbyt daleko idace wnioski - zaoponowal Wiktor. -Nawet jesli przyjmiemy, ze kopce i zwierciadlo sa dzielem inakow, nie mozemy z zalozenia stwierdzic, ze oni zaraz znaja mechanike kwantowa. Efekt maserowy jest tak istotnym dla ich zycia zjawiskiem, ze sztuka budowania takiej soczewki polaczona z ksztaltem kopcow moze byc czyms w rodzaju pamieci genetycznej, rodowej, kulturowej, gromadzonej z pokolenia na pokolenie.
- Oczywiscie, mogly powstac dzieki doswiadczeniom, moga tez byc przejawem czystego instynktu, takim jak budowanie gniazd przez ptaki, a moga tez byc przejawem ich religii, ich sakrum. Jesli stworzyli religie... System kopcow to nie jakies tam gniazdo. Dobra, zamaskujmy kamery, zatrzyjmy slady, odjezdzamy! Poczekamy z tym do wiosny, to jeszcze dwie, trzy tutejsze doby...
Pozbieralismy sprzet i zmeczeni, ale juz bez objawow zaburzen psychicznych, powrocilismy do bazy. Powrot sie jednak dluzyl, nie obylo sie bez automatycznego sterownia, jakos Carman nie mogl sie skoncentrowac na pilotazu. Mimo sensacyjnosci odkrycia milczelismy, nie mielismy ochoty na dysputy. Z ulga poddalem sie w sluzie splukaniu z mistyjskiej atmosfery, ale wieksza radosc sprawil mi dobry, goracy prysznic, po ktorym bez slowa poszedlem do siebie i rzuciwszy sie na koje natychmiast zasnalem.
Zbudzilem sie nie wiedzac gdzie jestem, dopiero rzut oka na monitor przywrocil mi poczucie rzeczywistosci. Mistyjskie poludnie, oba slonca w poblizu srodka wspolrzednych, baza jak wymarla, tylko szmer jej wszystkich systemow... Wyszedlem na korytarz, przystawalem przy kazdych drzwiach, nasluchiwalem... Siegnalem do wlosow. Neutralizatora nie bylo... no tak, kapalem sie. Odkad go zalozylem odnosilem wrazenie, ze tlumi me zdolnosci odczuwania duszy Misty, ze mnie od niej ekranuje, ze organizm planety staje sie dla mnie coraz odleglejszy, coraz bardziej obcy... Podswiadomie czulem, ze nie powinienem pozwalac na zrywanie zadnej nici laczacej mnie z Mista, nawet gdybym mial... Skryte dotad gleboko w podswiadomosci pragnienie wyplynelo nagle na zewnatrz, przybralo ksztalt decyzji. Wszedlem do laboratorium, sprawdzilem, czy programy biochemiczne nadal syntetyzuja inacze neurotransmitery... Tak, ale dopiero na haslo, natomiast wszystko nastawione jest na sterowany rozrost inaczych neroidow w biosprzegach z klonem... Poszperalem i znalazlem wsrod lekarstw i syntetycznych bialek ampulki z transmiterami synaptycznymi inaka. Powinno wystarczyc, tylko zeby nie odkryli ich braku... Pogrzebalem w programach, zlamalem hasla, nakazalem syntetyzowac je rownolegle z neuroidami... Pobralem troche juz gotowych i nadcisnieniowo wstrzyknalem je sobie w przedramie. Taka ilosc nie powinna wywolywac intensywnych halucynacji, co najwyzej mogla utrzymac na stalym poziomie dotychczasowy proces przemian strukturalnych i biochemicznych w synapsach i obwodach neuronowych, mogla zapewnic mi wlasciwe samopoczucie i utrzymac lacznosc z Mista... Narkoman, przemknelo mi przez glowe.
Odczekalem, az plama na skorze zniknie. Omal czulem, jak krew roznosi te mediatory neuronowe przez naczynia krwionosne po nerwach, jak przedostaja sie przez bariere krwi do mozgu, jak rozprzestrzeniaja sie i zagniezdzaja w synapsach... Niebawem poczulem przenikajace stacje drgani i wstrzasy, napierajacy wsciekle na jej sciany wiatr, muskajace naskorek zawirowania powietrza i mrowienie przenikajacych cialo pol elektromagnetycznych... Moze to tylko samosugestia, nie prawdziwie inacze wrazenia... I nagle cos wykielkowalo z mej podswiadomosci.
Przeciez wszystkie te inacze neuro- zwiazki mogly dzialac jak hormony wzrostu nerwow! Czy ktos badal je pod tym katem? Dlaczego moj mozg jest az tak dopasowany do mozgu inaka? Absurdem byloby sadzic, ze jest w sam raz, bez dostosowania sie, bez przestrukturowania, dopasowany do kanonow dzialania inaczych sieci neuronowych, dostosowany do myslenia innymi kategoriami. Musial dostac jakiegos impulsu do przebudowy, zapewne w czasie symbiozy z klonem, a neuromediatory niezbedne sa do stabilizowania tej metamorfozy i stad ten ped z mojej strony do ich brania... A jesli i spontanicznie wytwarzana jest w nim hipnotropina, przystosowuje sie do przejscia w nadswiadomosc. Jak to sprawdzic... Wiem. Sprawdzic przywykanie zmyslow...
Klade sie, przymykam oczy, relaksuje... Rusza lawina doznan. Nie dostrzegam ich, zbywam je, oddalam, spycham w tlo... Szum, szum zmyslow, teraz... Wzrok przenika przedmioty w kabinie, jarza sie sciany, ciemnieja, jasnieje powietrze, faluje cieplem, drganiami molekul, ciemnosc... jasne rozblyski... drgaja sciany, podloga... przenikaja promienie... mleko wypelnia przestrzen, czerwien, zolc... blekit... nadfiolet... Waze-nie-waze, czuje-nie-czuje, leze-nie-leze, zmysly sygnalizuja dwa stany doznan, lecz ich nie wybieraja... Jak tu nie poznac stanow "kwantowych", skoro sterowana habituacja, wybor jednego z doznan, jest jakby ich pomiarem... Koncentruje uwage... Leze, rece i cialo ciezkie, uciskaja nierownosci, powietrze napiera na piersi... Potop informacji! Jak wyglada obraz mojego mozgu?
Ide do laboratorium, rozwijam rure tomografu, przestawiam programy... Nie, nie to, zbyt silne pola magnetyczne... Moze rentgenowska tomografia, pozytronowa? Ktos moglby mi pomoc... Znajome kroki, zblizaja sie, ktos wchodzi, jakby wiedzial, ze go potrzebuje... Okimura. Czarne spojrzenie...
- Co robisz? Bez wiedzy i zgody...
- Wiem, wiem, ale prosze mi pomoc.
- Pozniej, szykujemy wyprawe. Polowcem do glebin, rozumiesz?
- Nie moge tego odkladac, nie powinienem... Musze teraz!
Spojrzal na mnie i cos we mnie nakazalo mu widocznie nie zlekcewazyc tej prosby. Zamknal drzwi, usiadl zalozywszy jak wowczas Jordan noge na noge, wyciagnal z kieszeni okulary. Skosne oczy za soczewkami wyolbrzymialy.
- Wiec slucham.
Przysunalem sie do niego, machinalnie siegnalem po papierosy, zapalilem, poczestowalem go. Przyjal, zapalil rowniez, choc tego nie robil.
- Czegos sie domyslam i musze sie tego upewnic. Prosze zdjac mi najdokladniejszy obraz, moze to byc nawet magneto- czy elektroencefalogram, mojego mozgu. To bardzo wazne - dodalem szybko widzac malujaca sie na jego twarzy niechec. - Wazne dla dalszych doswiadczen z symbiontem. Od tego moze zalezec wszystko.
- Jesli o to chodzi, to zgoda - zgasil papierosa. - Ale szybko, mamy niewiele czasu. - Szykowal aparature. - Zrobimy to i siecia squidow...
Wprawnymi ruchami otoczyl ma glowe siecia przetwornikow pola magnetycznego na napiecie, podlaczyl dodatkowe obwody, puscil obieg cieklego azotu i uruchomil komputery...
- Mysl o czyms - nakazal.
Po kilku minutach rejestracji takimi samymi zdecydowanymi ruchami wylaczyl wszystko i w milczeniu wpatrywal sie w przestrzenne odwzorowania czynnosci mozgowych, w obracajaca sie projekcje magnetogramu. Cos bylo tu nie tak, wiedzialem, ale nie mialem dokladnie pojecia, co... Uniosl brwi, w jego oczach dostrzeglem niewymowne zdziwienie.
- Wiesz, co to znaczy? - i nie doczekawszy odpowiedzi powiekszyl projekcje. - Twoje platy czolowe... Decydujace o osobowosci, o koordynacji swiadomych, wyzszych procesow umyslowych, dawniej uwazane za obszary nieme, zaczely ci funkcjonowac inaczej. Jakbys doznawal uniesienia tworczego, jakiejs nadswiadomosci...
- A to? - wskazalem na fluktuujace wewnatrz plamy.
- Obszary, ktore nie normalnie istnieja... Obce ludzkiemu mozgowi.
Generowane krazacymi w mym mozgu biopradami plaszczyzny z liniami pol magnetycznych wyznaczaly trzy, a nie jak w normalnym mozgu dwie plaszczyzny. Poza jedna lekko wygieta, pozioma, w plaszczyznie nowomozgowia, i druga, pionowa, biegnaca przez granice polkul, przebiegala plaszczyzna trzecia, prostopadla do poprzednich, przenikajaca platy czolowe i jakby powichrowana owymi mieniacymi sie w atraktorach plamami. Wirowe pola obcych mysli...
- To by potwierdzalo moj domysl...
- Jaki?
- I neuromediatory, i sprzezenie z klonem, pobudzily moj mozg do przestrukturowania, rozszerzyly funkcje jego obszarow. Czasem wydaje mi sie, ze tworze wlasna, wirtualna rzeczywistosc, oddzialywuje na zewnetrzny bieg wydarzen, i to nie telekinetycznie. Ja generuje je. Poszerzylem pojmowanie swiata o intuicyjne rozumienie, bez udzialu intelektu. Gestalt, rozumiesz? Mysle calym mozgiem, nie tylko kora. Odbiegam w tym od kazdego z was...
- To wprost fascynujace - zamachal rekami. - Nie do wiary! Poszerzone pole percepcji i spotegowane myslenie... Z zadnym integralem to sie jeszcze nie udalo... Jesli dluzszy czas pozostaniesz w kontakcie z umyslem inaka umysl ten pojmiesz i...
Przerwal razony nagla mysla.
- Moge w koncu nim zostac - dokonczylem. - I nikt ani nic temu nie zapobiegnie! - zagrozilem.
- Nie. Wpajano we mnie, by szanowac wszelkie zycie, wszelka osobowosc, rozum... Chocby nie wiem jak odlegle od naszego. Wykorzystuj te szanse! Jest niepowtarzalna... Przepraszam, czekaja na mnie. Jak chcesz, mistyku czy mistyjczyku, lec z nami. Przyszykuj sie, poczekamy...
|
|
Grzegorz Rogaczewski
{ korespondencje prosimy kierowac na adres redakcji }
|
|
|
|