Poranek po raz pierwszy
Obudziłem się z niezłomnym postanowieniem, że dzisiaj muszę
popełnić samobójstwo. Myśl ta miała charakter ostateczny. Rodzaj imperatywu -
kategorycznego jak piorun uderzający samotną brzozę rosnącą przy cmentarzu, moralnego
i na dodatek historycznego. Ja zaś przypadkiem stałem się tym który musiał ten
imperatyw w sposób jednostkowy urzeczywistnić. Nikt i nic nie są w stanie mnie
powstrzymać, pomyślałem i jak nigdy w życiu poczułem się dziwnie pewnie i
zdecydowanie. Proszę, proszę, pomyślałem, jak prawidła społeczne potrafią wywierać
motywujące działanie. A może i wydajność moja się zwiększy?- zacząłem się
zastanawiać, gdyż trzeba wiedzieć, że zawodowo zajmuję się właśnie wydajnością
pracy. Leżałem tak, zastanawiałem się i wpatrywałem w nieregularne, żółte plamy na
suficie.
| rys. Rafał Masłyk |
Żona, ostrym głosem poganiała mnie do wstawania. Była zdenerwowana,
znowu wyjeżdżała na jakieś szkolenie. Chciałem jej powiedzieć o swojej decyzji ale
zrezygnowałem. Od ostatniego szkolenia podejrzewałem, że zdradza mnie podczas szkoleń
ze swoim szefem z pracy. Co im będę psuł przyjemność gzienia się na szkoleniu swoimi
dziwnymi pomysłami, pomyślałem. Wstałem i zaspany udałem się do łazienki.
Spojrzałem w lustro. Więc tak wygląda twarz trzydziestotrzyletniego faceta który
dzisiaj popełni samobójstwo, pomyślałem i postanowiłem, że w tak ważnym dniu
zdobędę się na wysiłek i ogolę swoją Twarz. Jakby nie było stoi ona przed poważnym
krokiem. Twarz zaś jak mawiał Emanuel Levinas jest jakimś tam łącznikiem pomiędzy
bytem a rzeczywistością.
Po ogoleniu twarz wyglądała znacznie lepiej. Teraz to jest ogolona
twarz trzydziestotrzyletniego faceta który dzisiaj nieodwołalnie popełni samobójstwo z
czystą twarzą, pomyślałem i poczułem zadowolenie z faktu, że zdobyłem się na ten
heroiczny czyn. Jestem bowiem jednostką leniwą i gnuśną do granic niemożliwości i
ogolenie się z rana jest dla mnie tak samo ciężkim zadaniem jak dla innego
przeciętnego urzędnika na przykład przebiegnięcie maratonu. Z rana przed pracą to nie
jest łatwe zadanie, przyznacie chyba, zaś z punktu widzenia wydajności pracy pomysł
taki jest zupełnie mało efektywny.
Pożegnałem się z żoną (biedaczka nie zdawała sobie sprawy, że to
ostatni raz) i wyszedłem do pracy, zaś świadomość że idę tam po raz ostatni
wprowadziła mnie w świetny nastrój. Mimo iż pracy swojej nie cierpię i męczy mnie
ona okropnie to jednak dzisiejszego dnia czułem się jakiś luźniejszy. Ostatecznie nie
codziennie jedzie się do pracy po to by popełnić samobójstwo, pomyślałem i o mało
nie wpadłem w pułapkę. Zaraz, czyżby miało to znaczyć, że zrobię to w pracy?
Oczywiście, chyba tak, skoro tak pomyślałem to tak się stanie, nie ma odwołania,
aczkolwiek przyznajcie moi drodzy szczerze, że praca nie jest zbyt dobrze dobranym
miejscem do dokonywania tego rodzaju czynów. Tak też zresztą się okazało.
Zaraz po przyjściu do biura wyczułem, że coś jest nie tak. Wszyscy
patrzyli się na mnie dziwnym wzrokiem. Czyżby wiedzieli, że dzisiaj to zrobię,
pomyślałem. nie, to niemożliwe uspokajałem się. Usiadłem przy biurku i wyjąłem z
szuflady papiery, rozłożyłem je na biurku. Następnie nastawiłem czajnik i czekałem
aż się woda zagotuje. Gdy tak czekałem i zastanawiałem się od czego rozpocząć
pracę podszedł do mnie Kamil, jeden z niewielu porządnych w biurze i powiedział:
- Niezły widok nam zafundowałeś stary z rana, ale wystarczy,
powycieraj się bo jeszcze jakiś życzliwy powie wiesz komu i będą kłopoty.
- Nie za bardzo rozumiem o co ci chodzi - odpowiedziałem zgodnie z
prawdą.
- No stary nie udawaj - podsunął mi pod nos lusterko i zobaczyłem, że
całą szyję mam we krwi, efekt pośpiesznego golenia, braku wprawy i nadmiernego
pośpiechu.
- Dzięki stary za zwrócenie uwagi naprawdę, nie zauważyłem tego,
przez chwilę myślałem że może wszyscy domyśliliście się mojego zamierzenia, a tu
takie zamieszanie spowodowałem goleniem. Wstałem i podszedłem do czajnika, zalałem
szklankę herbaty i zaniosłem ją na swoje biurko. Kamil chyba chciał jeszcze o coś
zapytać, widziałem jak się wahał, ale ponieważ nie był z tych cwaniaków co to chcą
wiedzieć wszystko o wszystkich i wszystkim, dał sobie spokój. Właśnie za to tak go
lubiłem, potrafił zrozumieć, że człowieka który ma popełnić samobójstwo nie
należy zamęczać pytaniami z samego rana.
- No to na razie, powiedział tylko i wolnym krokiem odszedł w kierunku
swojego boksu.
Praca nie szła mi najlepiej, wykończyłem sprawozdanie dotyczące
wydajności pracy, które miałem dzisiaj dostarczyć szefowi. Było wygładzone do granic
perfekcji ale i tak byłem pewny, że będzie się czepiał. Zawsze coś mu się nie
podobało, a to dlaczego takie duże zróżnicowanie, a to dlaczego takie małe
zróżnicowanie i inne takie, nie ukrywajmy bzdurne uwagi miał. Wszystko oczywiście
miało swoje źródła w fakcie, że niestety szef nie miał żadnego rozeznania w
sprawach wydajności. Zresztą ja wcale nie mówię, że szef musi się na tym znać,
skądże, daleki jestem od tego, ale niech chociaż się nie czepia i da człowiekowi
pożyć. Był szefem efekciarzem i chciał się popisywać i błyszczeć zaś moje
sprawozdania charakteryzowały się solidnością, nie zaś błyskotliwością lub jak
mawiał Kamil blaskowatością efekciarską. Gdy tak się użalałem wpadłem na pewien
pomysł, nie był to może duży pomysł, raczej nie był to też żaden średni pomysł,
ale jakiś malutki pomyślik to był jakby nie patrzeć. Ot, wymyśliłem że aby
zwiększyć wydajność pracy należy po prostu wprowadzić do regulaminu punkty
zakazujące pracownikom z rana podejmowania wszelkich czynności pochłaniających zbyt
dużo energii, a więc na przykład biegania maratonów, budowanie karmników dla ptaków,
zbieranie kapsli, grania na grzebieniu, farbowania włosów oraz oczywiście golenia się.
Usiadłem przy komputerze i spisałem cały swój pomysł w formie
uporządkowanej, regulaminowej z punktami, paragrafami i wszystkimi wymogami formalnymi
takimi jak numery porządkowe, sygnatury, kody tajne i inne tego typu pierdoły do
których szef przywiązywał szczególną wagę. Raz gdy zamiast kreski dolnej _ zwykłą
- napisałem to szef tak się wściekł, że ryczał niczym jakieś dzikie zwierzę. Piana
mu z ust ciekła i całe biurko zalała, dywan i biurko nadawały się oczywiście do
wymiany, podobnie jak garnitur szefa i mój sweter. Ale to dawne czasy teraz szef się
uspokoił znacznie i nie ryczy tylko wrzeszczy straszliwie.
Wydrukowałem całość i spiąłem spinaczem. No, no, całkiem
porządny dokument z tego wyszedł. Trzeba bowiem dodać, że mimo swojej niechęci i
wstrętu do pracy biurowej, obiektywnie rzecz biorąc nie byłem znowu taką najgorszą
miernotą. I pomysły jakieś czasami tam miałem i szybko potrafiłem niektóre zadania
wykonać, czasami nawet szybciej niż jakiś młody i dynamiczny dupek, tak że pieniędzy
za darmo na pewno nie brałem. Ale co robić, nie cierpiałem pracy, pozoranctwa i całego
sztucznego zgiełku i już. Dokładnie przeczytałem cały projekt, poprawiłem
literówki, niektóre niezbyt zgrabne sformułowania oszlifowałem. W ostatniej chwili
dodałem klauzulę, że zapisy te nie powinny dotyczyć osób które w dany dzień mają
zamiar popełnić samobójstwo. Może do końca nie była ona merytorycznie właściwa,
ale nie miałem siły by zabronić sobie odrobiny subiektywizmu, w taki dzień jak
dzisiaj, byłoby to prawdziwie masochistycznym okrucieństwem. Po chwili zastanowienia
dopisałem jeszcze zakaz uprawianie seksu z rana. Przez chwilę zastanawiałem się czy
nie dodać tu jakiejś dodatkowej furteczki co by dawała szansę takim osobom jak na
przykład szef w trudnych dniach, przed zebraniem, delegacją, zarządem sobie jednak
poswawolić, ale zrezygnowałem. Człowiek który ma popełnić samobójstwo nie powinien
zbyt wiele myśleć o seksie, to może działać osłabiająco to raz. A takie cwaniaki
jak szef to i tak znajdą lukę jak by tu obejść regulamin, więc nie muszę się o nich
martwić, to dwa.
Wydrukowałem ostateczny projekt instrukcji. Zrobiłem ksero dla
siebie, drugie do segregatora spraw w toku i dwa dla szefa. Lubił dostawać wszystko w
dwóch egzemplarzach - jednym oficjalnym spiętym spinaczem i drugim nieoficjalnym spiętym
dwoma spinaczami i obwiązanym czerwoną wstążeczką. Taki był z niego dualista.
Złośliwi ponoć twierdzili, że tak zamieszał w kadrach, że pensję też podwójną
dostawał, ale czego to ludzie nie wymyślą z zawiści. Nasze biuro jest zaś duże i
zawistnych w nim nie brakuje. Cwaniaków i karierowiczów również. Na przykład taka
Ruda. Przechodząc koło ciebie potrafi rzucić okiem na ekran komputera i widzi
absolutnie wszystko, co do słowa, przecinka i kropki, co tam piszesz. Ponoć na jakichś
specjalnych kursach się tego nauczyła. Umiejętność ta okazała się dość cenna bo
już po miesiącu pracy awansowała na kierownika działu, po pół roku była dyrektorem
i wszyscy twierdzili, że za rok najdalej półtora będzie wiceprezesem. Zwłaszcza
Pikutnik Michał, świeżo zatrudniony absolwent, lizus i donosiciel jakich mało
przodował w tych przypuszczeniach i plotkach. Ponoć nawet sam Prezes podczas bankietu
zapytał się o to co się dzieje u Rudej w dziale. Najciekawsze w tym wszystkim było,
że sama zupełnie nie potrafiła komputera używać, ale co po to jej do życia
potrzebne, a co u innych nakukała to jej.
Gdy wszedłem do sekretariatu szefa jego sekretarka Milena rozmawiała
przez telefon. Rozmowa najwidoczniej miała charakter prywatny bo co chwila wybuchała
perlistym śmiechem. Już chciałem się wycofać i spróbować za parę minut gdy
zauważyła mnie i pokiwała mi ręką bym nie odchodził. Poczułem się podbudowany,
Milena zawsze mi się podobała ale nigdy nie miałem śmiałości jej to powiedzieć.
Teraz w momencie gdy byłem zdecydowany i pewien siebie nie powinna się chyba na mnie
obrazić. Czyż można obrazić się na człowieka który ma popełnić samobójstwo?
| rys. Rafał Masłyk | Usiadłem skromnie na krzesełku i czekałem na swoją szansę. Mimo
swojego poprzedniego postanowienia by nie myśleć o seksie w obecności Mileny jakoś
trudno było mi się powstrzymać patrząc na jej wspaniały biust i wyzywająco czerwone
usta. Tak więc dokonałem szybkiej korekty reguł i stwierdziłem, że człowiek który
ma popełnić samobójstwo owszem nie powinien zbyt wiele myśleć o seksie, bo to może
działać osłabiająco, jednak żeby nie wpaść w zbytnie przygnębienie, może sobie
troszeczkę pofolgować, oczywiście jedynie w ściśle określonych sytuacjach. Tak też
zrobiłem.
Milena skończyła rozmowę i spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem.
Co się jej dziwić, ostatecznie zawsze widziała mnie jak skromnie i cichutko z plikiem
papierów się do gabinetu szefa przemykałem, chyłkiem jej mrucząc dzień dobry. A tu
proszę, rozsiadł się na krzesełku, uśmiecha się, patrzy śmiało w oczy, wzrok mu
się nawet na biust ześlizguje - zupełnie nie ten człowiek. Jednym słowem przemiana
jakaś nastąpiła. Bystra z niej dziewczyna była bo nie dała znać po sobie zbytniego
zdziwienia i nie strofowała jak uczniaka, że się w dekolt zupełnie jawnie, bezczelnie
i głupio gapi. Ludzka rzecz, jak jest na co popatrzeć, to dlaczego nie miałby rzucić
okiem? Byle tylko umiar i dobry smak zachował.
- Panie Epilogenie, nie poznaję pana taki pan dzisiaj radosny i pełen
życia, co się stało?
- A pani Milenko, nie uwierzy pani, ale rzeczywiście dzisiaj jest
szczególny dzień w moim życiu. Tyle się go w ponuractwie przeżyło, życie i ta
bezsensowna praca do uśmiechów mnie nigdy nie nastrajały zbytnich, a tu proszę, nie
uwierzy mi pani, że dzisiaj nawet w pracy czuję się naprawdę szczęśliwy.
Rozmawialibyśmy sobie tak do wieczora a może nawet i dłużej bo czyż można odmówić
człowiekowi który ma popełnić samobójstwo odrobiny rozmowy? Jednak nie było nam to
pisane, bo drzwi gabinetu szefa się otworzyły i wyszedł z nich jakiś mężczyzna.
Przedpołudnie
Mimo iż widziałem go tylko przez chwilkę przyjrzałem się
dokładnie. Postawny, w sile wieku, w nienagannie skrojonym garniturze, z laską w
kształcie głowy pudla a może innego zwierzaka. Spojrzał mi głęboko w oczy i byłem
pewien że on wie o moim dzisiejszym zamiarze. Co więcej uśmiechnął się lekko. Znaczy
się, że nie tylko wie ale i jest przychylnie usposobiony, popiera i zachęca.
Wszedłem do gabinetu szefa i od razu się zorientowałem, że coś
dziwnego się musi wydarzyć. Ot, drobne przeczucie. Mina Szefa nie była zbyt
imponująca. W przeciwieństwie do mnie miał zły dzień. Podkrążone czerwone oczy
świadczyły o grubszym pijaństwie. Chodziły plotki, że razem z szefem z sąsiedniego
biura, jakiegoś multimedialnego muzeum, w ekskluzywnej agencji towarzyskiej, od czasu do
czasu, dzikie orgie urządzają. Pikutnik ponoć zdobył adres tej agencji i nawet tam
był na zwiadach, ale nie wierzę by go wpuścili go na piętra zarezerwowane dla
specjalnych gości, musiał się jakąś panienką drugiej kategorii w pokoju na parterze
zadowolić. Ale znając Pikutnika to można wyrokować, że nie poprzestanie na tym i
może kiedyś wpuszczą go na piętro.
- Siadajcie kolego Epilogenie, wskazał mi krzesło, pokażcie ten
raport o wydajności, mam nadzieję, że wzięliście sobie do serca moje uwagi o
konieczności jakichś nowych, efektownych pomysłów i coś tam unowocześniliście?
- Oczywiście, mam osobny raport - podałem mu dzisiejsze opracowanie.
Mina jego świadczyła, że go z lekka zaskoczyłem. Myślał przez chwilę i też
postanowił mnie zaskoczyć.
- To dobrze, widzicie okres jest teraz nadzwyczajny i każdy powinien to
sobie uświadamiać, a teraz usiądźcie sobie tam w kąciku i wypastujcie moje buciki.
Tylko dokładnie i sumiennie, mają błyszczeć jak pingwinie ogony w blasku księżyca.
Rzeczywiście, udało mu się mnie zaskoczyć bezbłędnie. Skąd on te
pingwiny wziął? Nigdy bym nie podejrzewał go o zainteresowania fauną antarktyczną. No
proszę, można z człowiekiem dziesięć lat przepracować i nie wiedzieć, że na ten
przykład interesuje go literatura, biologia czy filatelistyka, zamyśliłem się. Przez
chwilę pastowałem w milczeniu, gdy nagle:
- Pozwólcie no tu Epilogen - zawołał mnie ostrym głosem szef.
Właśnie skończył czytać raport i zaraz mi powie swoje rzeczowe i niezwykle konkretne
uwagi, pomyślałem. Co wy za gówno mi tu dajecie? Zakazujecie mi uprawiania seksu z
rana? Mi, szefowi który jak z rana nie zateguje to w pracy nie popracuje?
No proszę, na dodatek szef jest poetą, pomyślałem i spojrzawszy na
jego twarz zauważyłem w niej jakąś delikatność, wzniosłość i poetyckie wręcz
uduchowienie. Jak mogłem nie zauważyć tego przez te wszystkie lata, wyrzucałem sobie.
- Poza tym, dlaczego nie wstawiliście specjalnego paragrafu na stronie
trzeciej. Zostawiliście pustą linijkę przerwy, nie wiadomo po co, a tam aż się prosi
by jakiś błyskotliwy paragraf wstawić. Nie wiem, może coś o strukturalizacji
wewnętrznej, może coś o hierarchizacji integracyjnej, wymyślcie coś. To tyle na
dzisiaj. Aha, byłbym zapomniał, muszę was poinformować, że postanowiliśmy pana
zdegradować od następnego miesiąca. Przyczyny tej decyzji są ściśle poufne, ale
proszę mi wierzyć powody dla których to uczyliśmy były poważne. To tyle, nie
przeszkadzajcie mi dłużej. Aha, i ćwiczcie w domu pastowanie, ćwiczcie bo mówię wam
okres jest nadzwyczaj poważny i trzeba być tego świadomym.
Wstałem z krzesełka i udałem się do wyjścia. No tak, pomyślałem,
jednym słowem Szef mnie zdegradował. Ogarnęły mnie najgorsze uczucia nienawiści wobec
niego. Po chwili uspokoiłem się. Może on nie jest winny? Zmusili go podstępem,
pieniędzmi zbałamucili, on zaś sam z siebie jest porządny, pomyślałem i
współczucie dla szefa poczułem. Choć z drugiej strony to co mu będę współczuł,
zawsze spada na cztery łapy, ja zaś znalazłem się w dość nieprzyjemnej sytuacji. Po
siedmiu latach pracy zostałem zredukowany, ot tak bez specjalnego powodu, dla zachcianki
jakiejś. Na dodatek zrobili mnie w konia swoją drogą i wszystkie moje plany zburzyli.
Bo powiedzcie sami czyż świeżo zdegradowany człowiek może tak spokojnie popełnić
samobójstwo? Mówię wam, że nie może i mimo całego sceptycyzmu możecie mi uwierzyć
bo ostatecznie sam to przeżyłem.
Popołudnie
Wyszedłem od Szefa załamany. Podszedłem do Milenki i powiedziałem
beznamiętnym, mechanicznym głosem:
- Po siedmiu latach pracy zostałem zredukowany, ot tak bez specjalnego
powodu, dla zachcianki jakiejś.
- Jak to panie Epciu kochany, jak to możliwe?
- Ano widzi pani, wszystko w dzisiejszym złym i zepsutym świecie jest
możliwe. Nie wiem tylko jak to powiem w domu żonie.
- Panie Epilogenie, nie wiedziałam, że ma Pan żonę, dlaczego
ukrywał Pan to przed nami? -zaskoczonym tonem spytała się Milenka. W jej zielonych
oczach pojawił się smutek, w moich zaś głęboka zaduma.
- No właśnie, od kiedy to ja mam żonę, spytałem się siebie?
Przecież ja nie mam żony, uzmysłowiłem sobie po dobrej chwili. Skąd ten pomysł, że
ją miałem? Zaraz, zaraz, rano dowiedziałem się, że mnie zdradza ze swoim szefem.
Zgadza się. Ale czy to jest dowód? Przecież skoro nie mam żony to wszysto to bzdury.
Znaczy się, nie zostałem zdradzony. Z radości krzyknąłem na cały głos:
- Hurra, nie zostałem zdradzony, nie zostałem zdradzony i z tej
radości fiknąłem koziołka. Po chwili zaś drugiego, a co tam raz się żyję,
pomyślałem i skoczyłem po raz trzeci. Tym razem miałem mniej szczęścia bo się
potknąłem, padłem jak długi na ziemię i uderzyłem boleśnie w głowę.
- Cii, panie Epciu, nie tak głośno, szefa boli dzisiaj głowa -
troskliwym głosem powiedziała Milenka.
- A co tam pani Milenko, a co tam się będę szefem przejmował, dupek
jeden i tak nic nie jest w stanie zrozumieć. Poza tym czyż można odmówić odrobiny
radości człowiekowi który za parę godzin będzie już martwy?
- Jak to martwy, co pan mówi panie Epciu kochany?
- Jak to nie wiedziała pani, że dzisiaj mam popełnić samobójstwo?
- Skąd, taki pana radosny był cały dzień, skądże mogłam
przypuszczać.
- A ten cudzoziemiec z laską co go u pani sekretariacie widziałam to
nic pani nie mówił, ponoć dość długo z panią rozmawiał gdy ja byłem u szefa na
mękach.
- Proszę mi nie wspominać o tym wstrętnym indywiduum, jak pomyślę
co ten typ mi za ohydne propozycje składał to wciąż nie mogę dojść do siebie. Niby
taki układny, grzeczny, a jak się rozochocił to takie świństwa gadał, że nie mogę
powtórzyć.
Nie naciskałem na nią i nie dopytywałem się o charakter jego
propozycji. Pożegnałem ją i wróciłem do swojego biureczka w boksie przy oknie. Do
końca dnia w pracy nic się już nie wydarzyło.
Wieczór
Zjadłem kolację. Wypaliłem papierosa i postanowiłem zrealizować
moje poranne postanowienie. Przydałoby się wypić jeszcze kieliszek rumu przed
egzekucją, pomyślałem. Papieros, rum i ksiądz, ot zwyczajne, niewyszukane ostatnie
życzenia skazańca. Odnośnie księdza to sprawa była jasna. Wiedziałem, że nie
mogłem na nic liczyć. Byłem skazany, byłem ofiarą. Skłonności destruktywne,
nienawiść do świata, pesymizm świadczyły przeciwko mnie. Co prawda mój idealistyczny
charakter, niechęć do zabijania i wrażliwość jakoś tam musiały się przyczynić
się do tego bezdusznego wyroku, samo-skazania na potępienie, ale w ostatniej instancji
chyba jednak winny był system. Bo czyż świat mi pomógł? Bo co ja ludek biedny mogłem
sam?
Ot co, podły jest jednak los człowieka, zwłaszcza zaś człowieka
pozbawionego wszelkiej nadziei. Z tego wszystkiego zrobiło mi się bardzo smutno i
zacząłem się użalać nad swoim smutnym losem. Tak się użalałem, że wypiłem całą
butlę rumu i zasnąłem w fotelu. Nawet w takim momencie, gdy gra toczyła się jakby nie
było o moją duszę, nie potrafiłem okazać zdecydowania. Ot, mdły, ciepławy ni to
zimny, ni to ciepły trupek. Popełnienie samobójstwa przez takiego nie stanowi żadnej
znaczącej przemiany w wymiarze psychicznym, jest jedynie ostatecznym usankcjonowaniem,
potwierdzeniem wyboru czy też fatum.
A jednak cos poszło nie tak jak zaplanował sobie mój przeciwnik,
czyżby się pomylił? A może interweniowało przeznaczenie czy może nawet Łaska?
Któż to może wiedzieć.
Poranek po raz drugi
| rys. Rafał Masłyk | Obudziłem się z dziwnym przeczuciem, że stanie się coś
niezwykłego, zerknąłem na zegarek, cholera piętnaście po ósmej, spóźnię się do
pracy. W pośpiechu się ubrałem i bez śniadania pobiegłem do pracy. Spóźniłem się
potwornie. Było grubo po dziewiątej jak wchodziłem do biura. Mimo wszystko miałem
nadzieję, że mój postępek pozostanie nie ukarany. Czyż można opieprzać człowieka
który popełni czy też kiedyś popełnił samobójstwo? Jednak się myliłem grubo.
Zostałem wezwany do szefa, który wręczył mi pismo informujące mnie, że zostałem
zdemaskowany i na dodatek decyzją nowego prezesa zredukowany.
- Znaczy się na bruk?
- Ano, dokładnie.
Tak więc po siedmiu latach pracy znalazłem się na bruku. Kupiłem
sobie kapelusz i usiadłem niedaleko wejścia do biura w którym przepracowałem prawie
siedem lat. Napisałem karteczkę: "Dzisiaj popełnię samobójstwo, proszę o
wsparcie na rum i papierosa oraz ewentualnie dobre słowo" i czekałem, czekałem,
czekałem. W końcu się doczekałem. Ktoś wrzucił mi monetę, zagraniczną, złotą i
błyszczącą.
Nie muszę dodawać, że tym kimś kto ją wrzucił był postawny
mężczyznę, w sile wieku, w nienagannie skrojonym garniturze, z laską. Nie miał
najlepszej miny, ale jako twardziel nie dawał po sobie poznać, że znowu coś tej nocy
poszło nie tak. Zresztą został uruchomiony plan awaryjny i nie wiadomo kto się okaże
lepszy tym razem - myślał tak samo jak zawsze.
Ten to nigdy nie daje za wygraną, od wieków tak samo podstępny,
wytrwały i imający się różnych sztuczek. Jak się dowiedziałem od dzisiaj był on
nowym prezesem banku w którego biurach przepracowałem prawie siedem lat. Nie porządził
sobie bankiem za długo, bo po miesiącu przekazał prezesurę Rudej, sam zaś udał się
w inne miejsce realizować kolejne ze swoich zadań.
Aha, zupełnie przypadkowo dowiedziałem się, że ponoć
współwłaścicielką agencji towarzyskiej z luksusowymi pokojami na piętrze była Ruda.
Ponoć hobbystycznie sobie w niej dorabiała, ale tego nie wiem na pewno, bo nie miałem z
nią przyjemności osobiście, zaś Pikutnikowi to nie wierzę za grosz i nikomu nie
radzę.
Koniec |