Patrzy wokoło. Step ciągnie
się po horyzont i nawet tutaj w powietrzu, na wysokości, do której nie docierają
ludzkie głosy, wrażenie bezkresu nie jest skażone żadnym pionowym akcentem. Wielkie
cienie chmur prześlizgują się powoli na północ, a step ugina się pod ich ciężarem.
Ich wydłużony kształt oznacza, że dzień chyli się ku końcowi.
|
rys. Rafał Masłyk |
Patrzy na dół. Kilkadziesiąt
namiotów, konie i ludzie - czarne plamy - wszystko wydaje się tonąć w oceanie traw.
Obserwując drgającą w wieczornym powietrzu armię, czuje nagły przypływ nienawiści.
Zna to uczucie doskonale, tym razem jednak wychwytuje w nim zupełnie nową nutę.
Próbując sprecyzować źródło, rozgląda się wokół. Naprężona tafla pergaminu
przysłania widok, mimo to coś przykuwa jego uwagę. Wzrok natychmiast szybuje z
prędkością jaskółki w kierunku wydłużania się cieni. Trawa znika tak szybko, że
nie sposób odróżnić źdźbeł. Pojawia się ciemny punkt, który rosnąc rozszczepia
się na czworo. To jeźdźcy. Galopują w kierunku obozu. Jaskółka oczu już ich
minęła i wraca. Niesie niepokój.
Czarne namioty odcinają się
wyraźnie na tle odległego horyzontu. Stojąca między nimi grupa postaci obserwuje cień
na niebie. Łatwo można się domyślić, że to latawiec, bowiem trzech mężczyzn
uczepionych jest napiętego sznura, którego drugi koniec niknie w przestworzach. Inny
wyróżnia się purpurowym nakryciem głowy. Najwyraźniej właśnie dostrzegł zmianę na
niebie i wydaje rozkaz pozostałym. Latawiec zostaje ściągnięty na ziemię. Teraz
widać niesamowitość latawca. Jest nim żywy człowiek opięty drewnianą konstrukcją
wypełnioną pergaminem. Ale cóż za człowiek! Wspaniały, smukły, wysoki - wyższy od
najwyższego z pozostałych prawie o głowę, władczy - pozostali liczą się z każdym
jego gestem. To dowódca. Każe mówić do siebie Avalares. Avalares Inominatus.
Odrzuca konstrukcję wprost na
gromadzący się tłum. Uderza jednego ze stojących, łucznika i wskazuje fragment
pergaminowej konstrukcji. Niewysoki człowiek z miarką, chyba Chińczyk przeciska się
przez ludzi i nachyla w miejscu, które zostało wskazane. Kiwa głową, ale dowódca na
niego nie patrzy tylko przemawia do tego w purpurze wskazując horyzont na wschodzie.
Późnym wieczorem wraz z pierwszymi
gromami nadchodzącej burzy czterej jeźdźcy zjawiają się w obozie, który dla nich
jest gniazdem wroga; rozglądają się w niepewności. Tylko jeden z nich nie waha się
wejść do wskazanego namiotu.
To Persowie przyjechali zawrzeć
pokój.
Wnętrze namiotu dowódcy oświetlone
jest przez pojedyncze ognisko na środku. W przestronnym wnętrzu dominuje więc mrok
tylko czasem delikatnie błyskają mosiężne ozdoby lub twarze zgromadzonych nomadów.
Kiedy jednak uderza błyskawica, namiot na sekundę wypełnia się upiornym światłem i
uważny widz dostrzeże, że Avalares nie słucha przemówienia Persa. Patrzy na grupę
posłów i choć pozostaje czujny, myślami jest daleko. Monotonny głos mówcy miesza
się z równie monotonnym uderzaniem deszczu o napięty dach namiotu. Coś się nie
zgadza.
Po pewnym czasie okazuje się, że
scena zastygła, że czas stał się nieważny. To intryguje Avalaresa; czuje, że to znak
dla niego. Patrzy wokoło - obraz w kącikach oczu ulatuje w nieskończoność, łamiąc
zasady perspektywy; dźwięki i zapachy zlewają się w jedno. Jest! Jaskółka oczu
wzlatuje nagle i zatrzymuje się przed twarzą czwartego posła, tego, który nie bał
się wejść. Obraz zastyga zupełnie. Dlaczego? - nie jest pewien. Zauważa delikatny
ruch płaszcza na plecach przybysza! Odpowiedź powala go niemal na kolana. Fala strachu,
zapomnianego uczucia rzuca go w stronę najbliższego ostrza. Obraz otrzymuje czwarty
wymiar, ale twarz wroga ciągle żadnym grymasem nie zdradza świadomości zdemaskowania.
Avalares działa odruchowo. Mija mówcę i tnie mieczem nieznajomego w miejscu gdzie szyja
spotyka się z ramieniem. Czuje, że oczy chowają się pod górne powieki, a percepcja
wyostrza się. Przeciwnik pada plecami na ścianę namiotu, strumień krwi z przeciętej
arterii zalewa plecy mówcy. Ranny próbuje sięgnąć stojącego najbliżej towarzysza,
ale dwa szybkie ciosy jelcem w twarz rzucają go ostatecznie na ziemię. Tamten jednak
zauważa, a jego twarz wypełnia się smutkiem. Ranny wskazuje ręką wschód.
Dwie postacie wybiegają z namiotu -
najpierw ten stojący przez cały czas przy mówcy, a za nim ten o smutnej twarzy. Biegną
bardzo szybko - w stronę koni; kaptury opadają im na plecy, deszcz zalewa oczy, grymas
nadludzkiego wysiłku nadaje ich twarzom wyraz bohaterów. Ten na pierwszym planie
wyciąga spod płaszcza nieprawdopodobny miecz, który ukryty w fałdach ubrania
przeszkadzał w ucieczce. To miecz rannego, który w zamieszaniu udało się uratować. W
tle, lekko nieostro pojawiają się nomadzi. Spomiędzy nich wybiega ostatni z Persów -
mówca i rzuca się nieprzytomnie w ślady towarzyszy. Nomadowie naciągają cięciwy i
pochylają łuki. ¦wist strzał pokrywa się z grzmotem błyskawicy. Pół sekundy
światła zostawia Persa - mówcę z dwoma strzałami w plecach. Kona, ale siła rozpędu
pcha go wciąż naprzód - uderza w stojącą kobietę i upada. Dwaj na przedzie dopadają
koni, uszli cało śmiercionośnej salwie. Nie! Trzymający miecz zatacza się, klęka w
trawie i wyciąga rękę. Drugi, ten o smutnej twarzy, chwyta miecz i wskakuje na konia.
Wydaje komendę jednocześnie kładąc się na boku już galopującego wierzchowca.
Avalares popełnia błąd i zaniechuje pościgu.
Chmury, które widziały ucieczkę
Persów zdążyły dotrzeć nad puszcze północy. Mężczyzna czuwający na dziobie
okrętu jest zniecierpliwiony. Minęło sześć godzin od kiedy stracił z oczu linię
brzegu.
Wreszcie zaczyna się. Pojawia się
człowiek w purpurze, a w ślad za nim ludzie wnoszą na pokład rannego. Jest obnażony.
Stopy przywiązano łańcuchami do nieludzkich kikutów wystających znad łopatek. Ludzie
opinają go na nabitym ćwiekami kole i obciążają kamieniami. Twarz ofiary przykrywa
skórzany worek, ale nietrudno zgadnąć, że cierpi. Liczne nacięcia na smukłym torsie
układają się w plugawy rysunek. Mężczyzna na dziobie widzi kikuty i zastanawia się
co oznaczają. Wydaje mu się, że mogły być kiedyś skrzydłami, ale nie ma pewności.
Nie zdąża się im dokładnie przyjrzeć. Po chwili fale wchłaniają regularnie
rozchodzące się koła, zacierają jedyne ślady egzekucji.
Minie 230 lat zanim słona woda
rozpuści żelazo i wyrzuci Nimroda Aurigę na kamieniste plaże Pontus. Wyruszy on
wówczas na wschód, do Kapadocji, by spotkać siódme pokolenie potomków przyjaciela o
smutnej twarzy i odebrać swój święty miecz - miecz opieczętowany imieniem Avalaresa.
Ale czy dostanie jeszcze jedną szansę spotkania się oko w oko z przeznaczonym mu przez
Najwyższego Upadłym?