UPIJANIE SIĘ
Na stole stały
Dwie świece i nóż
Szczury obgryzały do kości
Czyjeś porzucone serce
Kradzionymi kartami
Grałem z samym sobą
I przegrywałem
Uśmiechy
Latawce
Kwiaty...
Nad stołem
Za szyję
Wisiał Bóg
Rork Andreas
26. XII. 1997 Roke Isle
* * *
o dwie łapy kocie
nad przestrzenią
pomiędzy krokiem świerszcza
a lupą poety
tam gdzie kończy się skorupa żółwia
i na dnie morza rosną wszystkie gwiazdy
na skraju mapy
nad która pochylają się
wielcy astrologowie
pomiędzy dłońmi mężczyzny i kobiety
jest coś
co jedni nazywają szczęściem
a drudzy cudem
w wielkim teatrze boga
oddychamy rzekami naszych łez...
odczuwamy szykiem zdań...
i mówimy wielkim słowem...
i milczymy białym śniegiem...
w symfonii naszych serc
wynosimy pod niebiosa
swe przecudne człowieczeństwo
w przeczuciu herezji
zamykamy wszechświaty swoich ramion
dzień, w którym nadejdzie armagedon
już dawno nastąpił
krew krwią spopiela uśmiech
serca tańczą w odbiciach luster
oddychamy wodą naszych łez...
odczuwamy szykiem zdań...
stary demon szczęścia
ściga nas każdego dnia
Rork Andreas
koniec maja
i 4. VII. 1998.
* * *
ILUZJA
Piątej nocy otwieram rozum
Kosmiczne światło mą twarz osłania
Wiem, że wszelkie myśli o piekle
Jak i cuda - niczym, jeno mgłą są...
Więc idą, maszerują zwierzęta
A ty, ogniu, siły mi daj
Bym instynktem swego ciała
Oplótł iluzję swą
Zatem w ogniu miliona świec
Pojawia się twarz wroga mego
Wciąż zataczam stumilowe koła
Wciąż tajemnica urzeka mnie
A ona jest jak popiół
Szarymi łzami przesypuje się
Przez zmartwiałe z rozkoszy palce
I wiem już, wiem, że śnię...
Uciekam zatem ponownie
w nowo powstałe filozofie
Oddechu, siły i rozumu
Labirynt rozświetlam kagankiem myśli
&mbsp;
Lecz znów spadam, spadam jak deszcz
Lub może kamień urodzony w chmurach
Zabijam w sobie katedry snów
Lecz cóż tu robi ta mgła...?
Rodzą się z niej potwory
Gonią mnie przez archipelag zmysłów
Boskości nie odmówię im, nie
Nie odmówię im z zazdrości
Modlitwa rozumu... cisza trwa
Jakby rozpięta na fantasmagorii krzyża
Firmament aniołami cicho łka
Iluzja wiernie przy nas trwa...
Rork Andreas
18.X.1998.
ANTYCHRYST
Wskrzeszony zszedł po drabinie świtu
Pomiędzy tajemnice, w ciszę i deszcz
A tam skalne świerszcze
Które mówią kocham
I śpią
I żywe srebro
Całują oczy świata
On porusza się
W rozciągłym kocie
Dotka czystej przyjemności
A węże hipnotyzują wzrokiem gwiazdy
Mała dziewczynka i deszcz
Jej kapelusz ulatujący w niebo
Wskrzeszony zszedł po swój skarb
I dotknął dziewczęcego policzka
Który był jak płomień
*
Tylko dusza potrafi świecić
Jak palec świetlika
W szarym płaszczu zwątpienia
W którym owinięty
Tylko uśmiech pusty
Śnic może
Wskrzeszony zszedł ze swego łoża
By w łonie głupców zamieszkać
I w cieniach wewnątrz głowy
Odkrywać nowe gwiazdy
I nazwy nowych bogów
*
Czas zatrzymał się
Rzucając cień na jego twarz
Coś przegoniło noc z jego powiek
Gdy w sercu swym
Na kształt kamienia
Odnalazł owoc świtu
Tak był
Jakby w sobie samym zmartychwstały
Taki
Co krew do wina porównuje
A światło piękna
Które dał mu ktoś
Kto dobrze zna
Wszystkich z nas
Kropla cienia
Okazuje się
Kropla życia
W tajemnicy zła
Rork Andreas
12.X.1998