- Pani, chciałaś informacji. - Nie było to pytanie, a raczej standardowa formułka.
- Słucham cię, Starszy. - Renna pochyliła się do przodu z ciekawości.
Zazwyczaj to ona posyłała po Niuchaczy, aż tu nagle sam Starszy przychodzi do
niej bez uprzedniej zapowiedzi.
- Wybacz, pani, że zrezygnowałem z drogi oficjalnej, ale okoliczności nie są
ostatnio normalne... - Starszy Niuchacz odchylił się trochę do tyłu, nieznacznie
powodując zawirowania powietrza. Siedzieli w pustej, większej komnacie,
dobrze klimatyzowanej, a Dama Dworu wiedząc, z kim ma do czynienia,
próbowała wcześniej zmyć z siebie część perfumów. A i tak dla Starszego jej
zapach był zbyt silny.
- Słucham cię, Starszy. - Renna potwierdziła jego przypuszczenia machnięciem
dłoni na etykietę.
- Pojawił się ostatnio w pałacowych salach jakiś niecodzienny zapach. Dali mi o
tym znać Młodsi, więc posłałem tam ¦rednich. Oni potwierdzili tę wiadomość,
jednocześnie rozkładając ręce nad analizą owej woni. Zjawiliśmy się więc tamże
i my. Zapach jest coraz słabszy, nie pulsuje z dnia na dzień, a więc pojawił się
tylko raz. Długo analizowaliśmy ten zapach, pani. Aż znaleźliśmy go w
archiwach. - Starszy spojrzał prosto w oczy Rennie. - To jest zapach gleby na
Delta Solaris.
- Delta Solaris? - Dama Dworu była zaszokowana. - Przecież tam jest...
- Tak, pani. Prawie cała Delta Solaris to więzienie dla szczególnych wrogów
Imperium.
- Delta Solaris? W salach pałacu...? - Renna potrząsała głową, nie mogąc
uwierzyć.
- Nie zrozum mnie źle, pani. Nie sugeruję, że po tych posadzkach przechadzał
się jakiś więzień. Ilość unoszącej się woni sugeruje co najwyżej krótkie
odwiedziny na "planecie bez powrotu" któregoś dostojnika.
- Czy wiadomo wam, kto nosi tę woń na sobie?
- Tak, pani. I to właśnie jest przyczyną mojej nieoficjalnej wizyty. Osoba ta
bowiem ma pełne prawo odwiedzić Delta Solaris i tylko ty, pani, możesz mi
oznajmić, czy ta wizyta była celowa i zaplanowana.
- Nie nadużywaj mojej cierpliwości, Starszy. Bardzo cię proszę. Kto to był?
- Pierwszy Wezyr Cesarzowej, Rudolfo da Costa, pani.
* * *
W chwilach takich jak ta Renna przeklinała przestronność cesarskiego pałacu.
Zdawała sobie sprawę, że zanim pokona kolejne kilka komnat dzielących ją od
Cesarzowej, minie parę minut. Parę straconych minut. Nie mogła przecież nadać
tajnej wiadomości telepatycznie ! No, jeszcze trzy sale do przejścia. A czas
biegnie...
Tuż po otrzymaniu alarmującej wiadomości od Starszego Niuchaczy, podjęła
duże ryzyko. Zdecydowała się sprawdzić całe oficjalne i tajne archiwum pod
kątem danych dotyczących Pierwszego Wezyra. Ryzyko polegało na tym, że o
tej operacji sam Wezyr dowie się zaledwie po paru minutach. A jeśli ma coś na
sumieniu, podejmie równie szybko kontrakcję. Jednak już po chwili Dama
Dworu miała pewność. Dowód leżał przed oczami, na tyle widoczny, że nikt go
nie zauważył. Do tej pory.
- Gdzie Anette? - Krzyknęła do służki, wbiegając do komnaty.
- Nasza pani Cesarzowa zechciała udać się na spacer, pani. - Służka skłoniła się
nisko.
- Gdzie?
- Nad pałac, pani. - Spojrzenie zapytanej mówiło : "jak Dama Dworu może
pytać o tak oczywiste sprawy?"
Renna wybiegła z sali równie szybko, jak się w niej pojawiła. "No, myślała,
przynajmniej tam w górze jest bezpieczna. Nikt jej nie pchnie zatrutym nożem,
nikt nie otruje gazem." Jednocześnie cały czas nie dawała jej spokoju myśl, że
coś tu nie pasuje. Brakowało reakcji ze strony Wezyra. "Niemożliwe, dumała,
aby jeszcze nie wiedział o grzebaniu w jego archiwum. Dlaczego nic nie robi?"
W końcu dobiegła do sali obok tarasu, z którego wychodziło się na powietrzny
spacer. Tu została grzecznie, acz stanowczo zatrzymana przez stróżujące
dalszego przejścia automaty. Podbiegła za to do okna i spojrzała w górę.
Oczywiście nie zobaczyła Anette, powłoka chmur była nieprzenikniona. Ale tu
mogła czekać.
* * *
Mimo odkrycia setek planet jako tako nadających się do kolonizacji, w całym
kosmosie nie znaleziono drugiej takiej, jak utracona Ziemia. Najbardziej
podobną do niej uczyniono po setkach lat chaosu stolicą Imperium. Była nią do
dziś. Jedyny jej mankament, poza raczej skąpą ilością naturalnej wilgoci,
stanowiła dziwna atmosfera. Całą planetę pokrywała szczelnie powłoka chmur.
Przy czym, o ile na powierzchni powietrze było zbliżone do ziemskiego, o tyle
nad chmurami tlen nie występował. Była tam mieszanka innych gazów,
zabójcza dla ludzkiego organizmu, ale tlenu w niej nigdy nie stwierdzono.
Niejeden Starszy łamał nad tym zagadnieniem głowę, ale bez skutku. A jednak
jak ćmę ciągnie do ognia, tak bogaczy ciągnęło nad chmury. Z jednego tylko
powodu. Widoku, jaki się tam rozpościerał, nie dawało się opisać ani słowami,
ani myślami. Wymyślono więc, a następnie udoskonalono kombinezony
spacerowe, umożliwiające bezpieczny kilkudziesięciominutowy wstęp do tego
piekła zwanego rajem. Na teren tarasu spacerowego mieli wstęp wszyscy
posiadający taki strój, ale nigdy podczas spaceru rodziny cesarskiej. Renna także
miała swój kombinezon (począwszy od pewnego poziomu uznania, po prostu
nie uchodziło go nie mieć), ale nigdy ją te wycieczki nie wciągnęły jak innych.
Dama Dworu stała zbyt mocno na ziemi. Inaczej niż Cesarzowa, ale to właśnie
przeciwieństwa mają moc wzajemnego przyciągania. A Cesarzowa Anette IV
dała się wciągnąć w podgwiezdne spacery. Prawie codziennie pozwalała się
unosić kombinezonowi nad chmurami. Oficjalnie był to jej czas na prywatne
rozmyślania nad sprawami Imperium, ale i tak sporo osób wiedziało, że tak
naprawdę młodą Cesarzową to po prostu bawi. No bo przecież nie płaciła za
konserwację sprzętu, uzupełnianie paliwa albo powietrza wewnątrz kasku...
Rozmyślania Renny przerwał przeraźliwy pisk na tablicy kontrolnej nieba,
znajdującej się w sali. Następne minuty zapamiętała do końca życia jako
koszmar, widziany przez mgłę. Do pisku włączył się straszny rumor. Jedna ze
ścian komnaty rozleciała się, a z odkrytej w jej wnętrzu niecki wyszła...
Cesarzowa w kompletnym stroju, z maską na twarzy. Zanim Dama Dworu
ocknęła się z szoku, automaty otworzyły przejście na taras spacerowy. Tam
leżał już ściągnięty falami z nieba kombinezon Cesarzowej. Nie był pusty.
Bełkocząc coś Renna wybiegła na taras. Rzuciła okiem na kask, na twarz za
szybą. Ujrzała śmierć. Oblicze było tak nienaturalnie wykrzywione, że prawie
nie przypominało lica człowieka. Jednak była to twarz jej przyjaciółki. Jej
Cesarzowej, Anette Czwartej, ostatniej z rodu Frankonów. Chwilę później, gdy
skończyła wymiotować, wróciła do środka pałacu. Zobaczyła tylko plecy robota
udającego władczynię, znikające właśnie za kolejnymi drzwiami. Pobiegła za
nimi. Postać nie reagowała na jej zawołania, a Renna wolała nie stawać jej na
drodze. Po chwili dotarli do sali zebrań. Tu robot nadał telepatyczne żądanie
pilnego zebrania się wszystkim, którzy cokolwiek znaczyli w stolicy. Miało się
odbyć za godzinę. Ale już po trzech - czterech minutach do sali wkroczyli jacyś
nieznajomi Rennie ludzie. Nie stawiała oporu, gdy ją krępowali. Nie opierała
się, gdy widziała, jak jeden z nich paroma strzałami z jakiejś broni dezintegruje
robota, wypełniającego jakiś nieznany jej bliżej program awaryjny. Dała się
wywlec z sali. Później, już na Delta Solaris długo się zastanawiała, gdzie
popełniła błąd. Do końca życia rozmyślała nad tym, jak bardzo skostniałe było
myślenie jej i jej służb.
* * *
Pierwszy Wezyr Cesarzowej także do końca życia myślał o jednej sprawie. O
tym, że wyłącznie umiłowanie czystości uratowało tego dnia jego życie. W
chwili, gdy wysoko nad pałacem zginęła Cesarzowa, wybuchły wszystkie jego
stroje, w które były wszyte osobiste nanoprocesory. On akurat brał kąpiel, jedną
z licznych rozrywek dostępną bardziej zamożnym mieszkańcom stolicy. Zginęło
natomiast kilkoro osób z jego służby, którzy właśnie zajmowali się tymi
ubraniami. Myślał także o młodej Cesarzowej, która jednak go o coś
podejrzewała (o czym świadczyły wybuchy jego strojów w chwili jej nagłej
śmierci), a pomimo to darzyła go - jak sądził - szczerą sympatią.
Spojrzał po częściowo wypełnionej sali zebrań. Brakowało kilkunastu osób, jak
podejrzewał, objętych śmiercionośnym testamentem. Tyle, że ci nie mieli tyle
szczęścia, co on. Obecni zaś spoglądali w milczeniu na Wezyra. Kwadrans
wcześniej przedstawił im swoją wersję wydarzeń, z których wynikało, jakoby
Cesarzowa kazała mu przeprosić wszystkich za swoją nieobecność, po czym
wsiadła do ¦migacza Nadprzestrzennego. Dotychczas, mówił, nie zjawiła się na
żadnym z zamieszkałych systemów gwiezdnych. Zawisła nad nami - ostrzegał -
groźba chaosu, pogarszanego przez ciągłe głoszenie rychłego nadejścia Ery
Lwa. Nic nie proponował, czekał, aż idea wyjdzie od nich. Wreszcie
zaproponowali, aby, biorąc pod uwagę jego znajomość spraw związanych z
imperium, objął regenctwo do czasu powrotu Cesarzowej Anette IV lub, w razie
stwierdzenia jej śmierci, odnalezienia kogoś spokrewnionego.
Rudolfo da Costa, pieczętujący się herbem Samotny Lew, Pierwszy Wezyr
Cesarzowej wiedział, że poszukiwania owych krewnych spełzną na niczym.
Tymczasem gdzieś w kosmosie, w bezpośredniej bliskości czerwonego giganta
wyszedł z nadprzestrzeni samotny ¦migacz z dwoma ciałami na pokładzie:
katem i jego ofiarą. Zanim jakakolwiek aparatura zarejestrowała to, statek
zmienił się w bezładne skupisko jonów. Głęboko w duszy Wezyr uśmiechnął się
szeroko. Wreszcie nadeszła jego era.
[ Chorzów, maj 1996 ]