|
Wojciech Zalewski (ur. 1 wrze?nia 1980, Legnica). Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. Redaguje pismo "Arystokracja Ducha", wokół którego unifikuje literatów, rysowników, muzyków oraz filozofów odżegnujących się od sztuki współczesnej tworzących w nawiązaniu do minionych epok artystycznych. Co więcej, jako poeta i rysownik składa swoją twórczo?ć w dani artystom okresu Młodej Polski, o czym najdobitniej ?wiadczą niżej zamieszczone wiersze jego pióra. Nadto tłumaczy na język polski poezję Charles`a Baudelaire`a i Stanisława Brzozowskiego. Pierwszy zeszyt "Arystokracji Ducha" można nabyć przesylając przekazem pocztowym 5 zł pod adresem: Wojciech Zalewski ul. Janowska 81 59-220 Legnica. |
Irremeabilis unda
Styksie - rzeko ?wiata niewidzialnego,
królestwem Hadesa będącego!
Falo, od której powrotu nie ma!
Trakcie przewoYnika dusz, Charona!
Ja - jeden z wędrowców bładzących,
staję u twych wód posępniejących...
I słyszę twój ?piew czarujący,
do zstąpienia w głębiny kuszący.
I twoich fal tchnienie rze?kie czuję
- ląd stęchlizną niezmiennie emanuje.
I widzę mroku ciągłe falowanie
- sen ogarnia mnie niespodziewanie.
Krok w przód. Chłód wód obmywa me stopy
- ach, trwajcie wiecznie błogie pieszczoty!...
Styksie - rzeko ?wiata niewidzialnego,
królestwem Hadesa bedącego!
Falo, od której powrotu nie ma!
Trakcie przewoYnika dusz, Charona!
Ja - jeden z wędrowców błądzących,
całe życie w nieznane kroczących,
odnalazłem cel wyprawy swojej
- zstępuję w topiel wody twojej!...
Pacta conventa doemoniorum
Pewnej nocy skryłem się w komnacie zamku zrujnowanego.
W ręku witkę dzikej leszczyny ?ciętej o ?wicie trzymając
i słowa z "Clavicules" Salomona wypowiadajac,
przyzwałem ciebie, Astarocie - hrabio imperium piekielnego.
Gdy z trzymaną w prawicy żmiją przede mną zjawiłe? się,
dałem ci pergamin, na ktorym te słowa spisałem krwią swoją:
"Potężny demonie, weY w wieczyste władanie duszę moją,
jednak w zamian arcymistrzem sztuki poetyckiej uczyń mnie".
Dzięki siłom nieczystym poznałem słów znamiona alchemiczne -
z uczuć, których bogate złoża w duszy zalegają,
otrzymuję szczerozłote strofy - kamienie filozoficzne,
które, o czym wiedzieli Egipcjanie, nie?miertelno?ć dają.
I choć wrota Edenu zostały przed moją duszą zamknięte,
znane są mi arkana przez Kaligulę nieodgadnięte!
Ba?niowa kraina
Wrzosu ?cieżka doprowadziła mnie
do wrot mglistych jesiennego
parku, którym słota od równonocy
włada do przesilenia zimowego.
Mgły rozwarły się przede mną i oczom
moim ukazał się ?wiat wy?niony,
onegdaj zniszczony przez ?wit, a teraz
- nieznaną łaską - na jawie ziszczony...
Nad drzew koronami ujrzałem słońce,
pod którego promieni dotknięciami
li?cie magicznie stawały się złote
i płonęły szlachetnych barw feeriami.
Usłyszałem sonatę przecudną,
skomponowaną dżdżu kroplami,
padającymi miarowo na li?cie,
co parku fortepianów klawiszami.
Zobaczyłem przepiękne księżniczki - mgły,
co po?ród drzew - będących kolumnami
mieniącej się złotem tanecznej sali -
tańczyły z książętami - wiatrami.
I spostrzegłem dusze, ?rod chmur kluczem
odlatujące do krain wiosennych
wiecznie... A mój duch nie chce opu?cić
tych domen ba?niowych - jesiennych...
Zachód słońca nad Morzem Bałtyckim
Zachodzące słońce boskim swoim palcem tknęło
horyzontu linii, morza tafli, plaży miałko?ci
i wszystko stało się czerwienią namiętno?ci,
którą serce me tego wieczoru zapłonęło.
Zachodzące słońce boskim swoim tchnieniem tchnęło,
a zapach romantyzmu zatańczył nad tonią
morza razem z przybrzeżnych sosen wonią
i czuło?ci twe serce, kochana, zapragnęło.
Więc przytuliła? się do mnie tak, jak chmur krocie
tuli się do ciepłego łona słonecznego,
a ja twe ciało pie?ciłem tak, jak tkliwego
morza fale pieszczą plażę - całą w złocie.
I zapłonęli?my tak, jak ten horyzont dziwu,
tlący się co wieczór, a nigdy nie gasnący.
I wyga?li?my, kiedy księżyc w pełni l?niący
okrył nasze ciała ziębiącą falą przypływu...
Eli, Eli lama sabachtani?
Niczym syna jednorodzonego Twego,
Boże, za czysto?ć serca mnie wydano
na smierć męczeńską... I cierniem głowę mą
ukoronowano... I krzyż mi nie?ć kazano...
Eli, Eli lama sabachtani?
Niczym syn jednorodzony Twój, Boże,
przebyłem drogę krzyżową płynącą
mej krwi strugami... I smagany biczami
dotarłem na Golgotę majaczącą...
Eli, Eli lama sabachtani?
Niczym syn jednorodzony Twój, Boże,
na Trupiej Czaszce zostałem odarty
z szat królewskich... I ukrzyżowano mnie
w?ród łotrów, bym łoktuszą hańby był okryty...
Eli, Eli lama sabachtani?
Niczym syn jednorodzony twój, Boże,
na krzyżu wiszę dzi? znękany, krwią płaczący,
a żadnej łaski od Ciebie nie doznawszy
wołam ku Tobie głosem, co z żalu drżący:
Eli, Eli lama sabachtani?
U stóp Kasprowego Wierchu
Ach, wspiąć się wysoko, wysoko tak
- nad szmaragd listowia borów sędziwych,
na szczyty łańcuchów gór poczciwych
- tam, gdzie nigdy nie wzleciał żaden ptak.
Ach, wspiąć się wysoko, wysoko tak
i smagany biczem ?nieżysto?ci
na nędzny ?wiat spojrzeć z wysoko?ci,
aby poczuć ten cierpki wzgardy smak.
Ach, wspiąć się wysoko, wysoko tak
- tam, gdzie kona bicie ko?cielnych dzwonów
i wykrzyczeć butę, drwić z pokłonów,
aby odurzył duszę wzgardy smak.
Ach, wspiąć się wysoko, wysoko tak
i spętany mglistymi okowami
- jak tytan między Kaukazu skałami -
przeciw bogom swiadczyć, czując wzgardy smak.
Ach, wspiąć się wysoko, wysoko tak
i słyszeć jak wraz z mymi krzykami
górskie doliny grzmią bluYnierstwami,
jakoby w ba?ni przeklęty mag.
Ach, wspiąć się wysoko, wysoko tak
i mając serce zbrukane grzechami
stanąć na poszarpanej grani,
by runąć w dół, czując wzgardy posmak...
Wojciech Zalewski
{ redakcja@valetz.pl }
|
|
|
|