The VALETZ Magazine nr. 2 (12) - czerwiec,
lipiec, sierpień 2000
[ CP-1250 ]
( wersja ASCII ) ( wersja ISO 8859-2 )
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

  Jutro

     Każdy ma co?, co wyniósł z domu. Zachowania, rodzinne powiedzonka, sposób chodzenia, styl ubioru podpatrzony u starszej siostry. Są tacy, którzy wynie?li z domu różne sprzęty, ale nie o tym przecież chcę opowiedzieć. Każdy ma jaki? swój patent na życie, jakiego nauczył się by przetrwać w rodzinnym piekle wiecznej kontroli. Potem nauczyły nas tego podwórko, zawsze tętniące dziecinnymi intrygami, szkoła i nie do końca prawdziwi przyjaciele. Szukając cichego kąta, każdy mozolnie ćwiczy sposoby ucieczki. Zawsze o krok przed ?wiatem, zawsze o krok od pytań i niełatwych odpowiedzi. Jak przestraszone zwierzę, zaszyci w gęstwinie, liżemy wszystkie rany - szybko, ?liniąc się w po?piechu, albo powoli i metodycznie, z niedYwiedzią dokładno?cią. Czujni na każdy nieznany szept i trzask łamanej gałązki, z biciem serca czekając na nadej?cie wroga, zasypiamy niespokojnym snem. Nikt już nie dowie się o bliYnie... Nikt nie dowie się gdzie jest ten punkt, w który można włożyć palec i dotknąć tętniącej bólem tkanki... Nikt, nawet ja sam.
     Moim sposobem jest nie mówić o cierpieniu, pozwolić innym zapomnieć o cierpieniu i cierpieć aż po samo dno, chowając grymas bólu najgłębiej jak się da. Codziennie trzeba skatalogować każdy poziom tej studni. Poranne zajęcia z rachunkowo?ci krzywd nie mogą zostać pominięte. Zawsze warto mieć jaki? ból w zanadrzu, żelazny zapas - tak na wszelki wypadek, gdyby ?wiat nie dawał żadnego powodu... Samoudręczenie jest tylko erzacem, ale pozwala dotrwać do tej boskiej chwili, kiedy znowu palec boży dotyka w odsłonięty rdzeń kręgowy, a w głowie słychać szept: "Och, teraz dopiero będziesz cierpieć. Nigdy jeszcze ból nie był tak silny - obiecuję ci. Lubuj się w nim, zbieraj pamiątki, płacz nocą i niech każda łza drąży cię głębiej." A potem można się litować nad sobą, można patrzeć z góry na czeredy beztroskich istnień ludzkich, jakby stworzonych dla ?miechu i zabawy. W momencie najgłębszego cierpienia należy do nich dołączyć, na twarz nałożyć makijaż, ukryć siebie w sobie. Nikt nie wyłowi nas, wytrwałych księgowych bólu, z tej gromady płynącej korytem ulicy. Jak radioaktywna ruda, obłożona grubą warstwą ołowianego pancerza normalno?ci, udajemy zwykły kamień. Z czasem można wyćwiczyć taką sprawno?ć, że słowa rodzą się tuż przed tchawicą i docierają do mózgu odbite od zewnętrznych przedmiotów, wtedy zaczyna się wierzyć w to wszystko, co opuszcza usta.
     Co wieczór, przed lustrem ćwiczę grymasy u?miechów i pozdrowień. Mam specjalny zestaw odpowiedzi na każdą okazję. Każda formułka opatrzona zostaje specjalną karteczką i zajmuje swoje miejsce w odpowiednim dziale. Szczególnie starannie opracowuję katalog szczerych i spontanicznych reakcji. Powtarzam je w nieskończono?ć, póki lustro nie zmętnieje i nie pęknie. Moje oko, naszpikowane jego odłamkami, l?ni lodowatą powierzchnią, a ja, oszroniona jak mrożona ryba, łapczywie połykam skrawki powietrza i wypluwam z siebie nasiąknięte krwią waciki. PóYno w nocy zamarzam na tyle głęboko, by wstrzymać mię?niowy worek przetaczający krew i na chwilę odpocząć. Je?li ci powiem, że potrafię oddzielić siebie od mojej barykady - skłamię. Nie chcę kłamać, ale nie potrafię nie kłamać. Sama jestem kłamstwem, jednym wielkim oszustwem pielęgnowanym wielkim nakładem sił. Nie mogę pozwolić zaporze pęknąć, zbyt wiele czasu i sił po?więciłam jej budowie. Teraz nikt nie może mnie zranić bez mojej wiedzy, a ja tak bardzo chcę by mnie raniono. Ten mur nie jest po to, by się schować przed Yródłem bólu, on jest zasłoną, która nikomu nie pozwala zobaczyć, jak wielką rado?ć sprawia mi cierpienie.
     Człowiek potrafi być jak angielski trawnik. Gilotynowany, ugniatany walcem, robi się coraz gęstszy i sprężysty. Jak drożdżowe ciasto - poddaje się naciskowi, a potem wypełnia wgniecenie i nie pozostaje żaden ?lad. Człowiek jest bardzo podobny do trawnika - można go wyciąć, jak kawałek darni, i przy odrobinie pielęgnacji przyjmie się w nowym miejscu. Jedyna różnica polega na tym, że człowiek potrafi poprosić o te wszystkie szykany, jakie ogrodnik zadaje trawnikowi bez pytania.
     Gdzie jest jednak punkt odniesienia, jaka? kosmiczna tabela, na której ogniste litery grupują się w ciągle zmieniającym się rankingu cierpień? Gdyby powstała, znalazłaby się zaraz grupka wiecznie podbijających stawkę masochistów. Krzyczeliby - Hopla! - i skakali wysoko, by na pokrwawionych palcach podciągnąć się wyżej. Każdy mógłby wtedy przystąpić do próby bicia rekordu i spróbować cierpieć do nieprzytomno?ci.
     -Nie, nie fizycznie! - krzyczeliby liderzy i karcili peleton kopniakami. - To takie proste, banalne i zwierzęce. Cóż w tym skomplikowanego - poczuć bole?nie obecno?ć ciała?
     Prawdziwa sztuka to zbudować swój ból z abstrakcji, docenić swoją wewnętrzną powłokę i batożyć ją bez lito?ci. Ileż możliwo?ci kryje ludzki umysł... Zadręczyć się wspomnieniami, oskarżeniami, wymy?laniem innych scenariuszy przeszło?ci, jakim? zdaniem, wypowiedzianym bezwiednie w chwili, która mogła co? zmienić, albo nie mogła zmienić nic... Kiedy więc on mówi do mnie - Zobaczymy się jutro. - i u?miecha się jak dziecko, które cichaczem podkrada czekoladę z szafki kuchennej, a potem jutro już nigdy nie nadchodzi, zatrzymane prostą decyzją, której nikt już nikomu nie wytłumaczy, wtedy wiem, że boży albo diabli palec, wła?nie wcisnął się między moje kręgi i naciska na kręgosłup. Chwytam za rękę i szybko piłuję pilniczkiem paznokcie. Kiedy są ostre jak szpony nadstawiam się raz jeszcze i skomlę o jeszcze.
     - Teraz będziesz cierpieć! Od teraz zawsze już będziesz zadawać sobie zbyt wiele pytań i będziesz cierpieć. Za dwoje... - mówi do mnie wy?niony głos. To jest jego głos, głos człowieka, który umiał cierpieć prawie tak jak ja, po cichu i z u?miechem dziecka na twarzy. Nie umiał tylko prowadzić tej gry do końca, nie był dobrym strategiem. Nie czekał na apogeum udręki jakie osiąga się w tłumie, zszedł z boiska oddając mi swoje buty. Ale te buty są dla mnie za duże, nie da się w nich maszerować w tłumie.
     - Opowiedz mi teraz co? o sobie - powiedział, a w oczach miał głębokie studnie, w które słowa wpadały bez echa. - Opowiedz mi cokolwiek. Jak była? mała, albo co? wymy?l...
     - Co to znaczy cokolwiek? Co miałabym powiedzieć? Nie męcz mnie.
     - Nie ma sprawy. Skoro dzi? nie masz ochoty... Muszę lecieć. Zobaczymy się jutro - u?miecha się do mnie i znika.
     Odtąd zawsze jest w mojej kieszeni, wkładam tam rękę i czuję, jak ogień spala ją na popiół. Tysiące drobnych igiełek szarpie każdy nerw po kolei. To jest prezent, niezbędnik przetrwania. Mój własny talizman i spadek. Wro?nięty we mnie, on i każde jego słowo. Nigdy o nim nie zapominam. Leżąc w wannie dokładnie dozuję kroplę jego krwi na każdy litr wody - tak by parzyła, ale nie zabijała. Krew centaura, stężona trucizna. Trochę już zwietrzała z upływem lat, ale staram się na nią chuchać, tak by, mimo czasu pracującego na jej niekorzy?ć, działała jak pierwszego dnia.
     - Zobaczymy się jutro - mówi u?miechając się niepewnie i jakby przepraszająco.
     - Tak, jutro... - odpowiadam mu całując zimne usta, a potem patrzę jak wsiada do autobusu, by pojechać bardzo daleko.
     Dzisiaj ?niło mi się, że czytałam list od niego. Chociaż może to nie był list, tylko jaki? głos mówił w mojej głowie. Słowa kołysały mnie jak zimne morze, na samym dnie oceanu lodowate prądy porywały mnie w ciemno?ć. Nie pamiętam, co było w li?cie, ale wiatr wiał jak wtedy i było chłodno, mimo nadchodzącego lata. Wszystkie blokowiska tego ?wiata były dokoła mnie, w każdym oknie twarz przyklejona do szyby - nie było słychać nic prócz ?wistu wiatru na piorunochronach. Wszystkie te twarze za szybami, nierealne jak ryby w akwarium, mówiły do mnie. Chciałam krzyknąć, że mogą mi naskoczyć, że mam ich wszystkich gdzie?, ale nic nie mogło przej?ć mi przez gardło. List wyrwał się z moich rąk i unoszony wiatrem, grającym na piorunochronach, poszybował gdzie? pomiędzy bloki, a ja nie miałam nawet siły by go gonić. Jaki? pies szczekał na mnie z balkonu na pierwszym piętrze, ale nie mogłam go usłyszeć w muzyce piorunochronów. Gdzie? daleko mignął mi autobus.
     Wiem, że gdyby? chciał, poprosiłby? kierowcę by podjechał bliżej.

 
Agata Jałyńska { redakcja@valetz.pl }
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

7
powrót do początku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzeżone.