Zdaniem netizena Polemika ... |
|
| ilustracja: Rafał Masłyk |
Nie określiłbym siebie fanatykiem internetu. Wykazuję wręcz wysoki sceptycyzm, jeśli chodzi o realizacje potencjalnych możliwości tego nowoczesnego medium, ale charakteryzuje mnie również swoisty, wizjonerski entuzjazm - dzięki, któremu istnieje między innymi magazyn TVM - entuzjazm, który, moim zdaniem, jest niezbędny, żeby coś konstruktywnego w tym internecie w ogóle było. Z zawodowych i pozazadowowych powodów staram się stosunkowo uważnie śledzić ewolucję globalnej sieci, co dostarcza niezmiernie często sposobności do zapoznania się z opiniami skrajnie przeciwnymi, rzekłbym nawet, skrajnie pesymistycznymi, co do przydatności wynalazku, jakim jest internet. Racjonalność większości zarzutów pod adresem sieci sieć nie podlega dyskusji, akceptuję je i jednocześnie ubolewam nad faktem ich istnienia, jak choćby szerząca się pornografia; gorzej, kiedy filary przedstawianych wad internetu zostały zbudowane na niekompletnej wiedzy autora takiego wystąpienia. Internet jest niezwykle łatwym obiektem ataku; nie jest żadną sztuką wyliczenie bez namysłu kilku jego wad, za to wyzwaniem jest zmieniać ten stan rzeczy.
Naśladując Stanisława Lema często porównuję internet do wysypiska śmieci; bałagan, szerzący się fetor, lecz ja posuwam się nieco dalej w tej metaforze, bo u mnie i perły prawdziwe można tu znaleźć, jak choćby żelazko na parę albo konstytucja PRL'u, ale nie odważyłbym się nigdy powiedzieć, że "Internet jest do niczego", od czego w zasadzie zaczyna swe narzekania pan Andrzej Horodeński w artykule "Internetowe barbarzyństwo" (Teleinfo z dnia 27 marca bieżącego roku). Jak sądze, sporo w tym haśle jest zwykłej dziennikarskiej prowokacji, niemniej jednak pozwolę sobie parę przedstawionych w tekście opinii skomentować.
Zarzucanie internetowi nieprzydatności do rozpowszechniania wszelkich prac graficznych trąci nieco, nazwałbym to, internetowym nihilizmem, gdyż nie ku temy miał służyć początkowo. W dzisiejszych czasach mało kto pamięta tekstową przeglądarkę Lynx, podobnie niewiele osób korzysta pewnie z usług takich jako Gopher, to dopiero popyt na grafikę wymusił jej stosowanie, wcześniej ludziom wystarczył sam dostęp w postaci tekstowej. Co więcej, musiał wystarczyć. Rozwój infrastruktury sieci pozwolił w końcu na propagację także informacji graficznej, i należy ubolewać, że akurat ta nieszczęsna pornografia się tu znalazła, stając się argumentem numer jeden podczas wszelkich dyskusji dotyczących zastosowań internetu. Osobiście uważam, że nie ma w tym nic dziwnego, toż to zwierciadło naszych czasów. Globalna sieć, w przeciwieństwie do takich mediów, jak telewizja, radio, czy prasa, nie ma swojego właściciela (a raczej ma ich zbyt wielu, aby o jakimkolwiek posiadaniu w ogóle mówić), który byłby w stanie spełniać rolę cenzora moralnego, ale to przede wszystkim zaleta internetu, a nie wada. Pornografia, w takiej, czy innej postaci, jest obecna wszędzie, czasami robi się z tego aferę, ale biedny, bezpański internet z powodu swych własnych predyspozycji oraz niezależności zawsze będzie najlepszą ofiarą. I wszelkie ataki spłyną po nim, nie zostawiając najmniejszego śladu. Sądzę, że kluczem do zrozumienia powodzenia i ilości pornografii w sieci jest po prostu ludzka natura, a nie żadna zła strona internetu. To nowoczesne medium, jak żadne inne w przeszłości, dało niemal każdej ludzkiej istocie możliwość zaistnienia publicznego. Każdy może mieć swoją własną stronę domowę, a na niej zdjęcie rodziców albo chłopaka, psa, czy rybek. Nie każdy zaś może uruchomić własną stację telewizyjną, czy radiową, choć niektórych stać na wydawanie własnej gazety, ale wciąż ma ona zasięg lokalny, tymczasem internet jest wszędzie. Gwarantuje Państwu, że jeśli kiedykolwiek w przyszłości postęp technologiczny i rozwój społeczny doprowadzi do sytuacji, kiedy to każdy Jaś i Małgosia będą mogli mieć własny, niezależny kanał telewizyjny, wtedy 80% takich par będzie pokazywało na nich amatorskie filmy erotyczne. Taka jest natura człowieka i basta!
Śmieszy mnie owo nadużywanie pornografii jako koronnego dowodu, jakby nie było niczego innego godnego uwagi w sieci. Nawet, jeśli za główne kryterium przyjmiemy wartości artystyczne prac graficznych oraz jakość techniczną prezentownych w internecie reprodukcji, to wciąż czekają nas długie godziny serfowania. Inną sprawą jest niedostateczna indeksacja takich wartościowych stron, a objętość internetu utrudnia znalezienie czegokolwiek. Choć, moim zdaniem, to kolejna ułuda internetu; osobiście nie mam najmniejszych problemów z odnajdywaniem potrzebnych informacji. Można narzekać na funkcjonujące dziś multi- i zwykłe wyszukiwarki, czy istniejące bazy adresów, ale sprawne posługiwanie się nimi daje naprawdę dobre rezultaty.
Pamiętam, jak jeden z moich znajomych przygotowywał się do artykułu dotyczącego zespołu Laibach i z zapałem wertował wirtualne strony przez kilka dni. Łatwiej byłoby pójść do biblioteki, czy czytelni, ale on postanowił posłużyć się internetem. I rozczarował się. Nie znalazł niczego wartościowego. Dlaczego? Są dwa różnorakie wytłumaczenia. Pierwsze już omówiliśmy - globalna trudność odnajdywania informacji, choć w jego przypadku raczej się to nie stosuje: znał internet na tyle długo i dobrze, że z powodzeniem odnajdywał w nim dowolną informację. Jest też drugie wyjaśnienie, jeszcze bardziej oczywiste niż pierwsze, choć, jak się zdaje, nie przychodzi ono do głowy zbyt wielu ludziom. Skąd znamy dziewczynkę z zapałkami? Bo żył sobie kiedyś pan Andersen i napisał taką bajkę. Czy w przeciwnym przypadku dziewczynka z zapałkami funkcjonowałaby w naszej ludzkiej świadomości? Nie sądze. Innymi słowami: jak mamy znaleźć coś gdzieś, gdzie tego nie ma? Zwykle nie ma jeszcze. Przecież, aby jakakolwiek wartościowa informacja znalazła się w internecie, ktoś musi ją tam wprowadzić. Rzadko się zdarza, aby za taka pracę, która zwykle wymaga konsolidacji wiedzy merytorycznej dotyczącej zagadnienia, jak i wiedzy technicznej na temat możliwości sieci, ktoś mógł otrzymać zapłatę. To wciąż ewenement, nie tylko w naszej polskiej, lokalnej skali. A jeśli weźmiemy pod uwagę jeszcze fakt, że dla wielu instytucji kulturalnych, będących w stanie wspomóc krzewienie i, że tak powiem, implementacje naszego dorobku kulturalnego w internecie, słowo internet oznacza istne zło wcielone oraz uosobienie dewaluacji wszelkich wartości...
Proszę Państwa, koło się zamyka. Dopóty media tradycyjne będą epatowały nas bezużytecznością sieci, pornografią, szerzącym się w nim faszyzmem, rasizmem, semityzmem, czyli tym, co ów media najbardziej kochają, a co ludzie lubią słuchać, czytać i oglądać, dopóty nic w tym internecie dobrego nie powstanie. Nie łudźmy się, wizerunek czy to osoby, czy to wydarzenia kreuje prasa, radio i telewizja. Ale ku pokrzepieniu serc internautów, idzie na lepsze! Świat, po ogólnym internetowym szale, zachłysnął się był obecnie internetową ekonomią, ale i ona spowszednieje, a wtedy (może) nadejdzie czas na kulturę, czy sztukę. Pamiętajmy, najsampierw pieniądze, a potem rozrywka tej niższej klasy, a dopiero potem to, czego panu Horodeńskiemu tak w tym internecie brak. Póki co jesteśmy zdani w zasadzie na łaskę zapaleńców...
Niemniej nawet dziś głodni wiedzy internauci powinni zawartością internetu być zaskoczeni. Nie bardzo rozumiem, dlaczego zarzuca się internetowi "niewielkie nasycenie wartościową informacją". Jeśli zajrzymy do pierwszego lepszego kiosku to tam również owa wartościowa informacja się nie przelewa; pod stertami banalnych pism skrywają się jednak takie tytuły, jak choćby "Świat nauki". Można nad tą zastanawiającą proporcją banału i wartości ubolewać, ale nie z drugiej strony jest to czysty truizm. Wszyscy zdają sobie sprawę, jak funkcjonuje dzisiejszy świat - a to wszystko przekłada się na internet - im więcej banału, tym więcej wartościowych rzeczy. Nie należy mylić internetu z biblioteką, bo od tego są specjalne miejsca w sieci. Nie będę tu żonglował adresami ciekawych witryn, bo w tym specjalizują się choćby papierowe magazyny poświęcone internetowi, ale dla przykładu podam jeden: serwis CERN stanowiący naprawdę źródło iście wartościowych informacji.
O problemach natury technicznej nie będę się rozpisywał; dość, jeśli powiem, że wreszcie i tu zaczyna być coraz lepiej. Oczywiście żadnej rewolucji nie należy się spodziewać, ale zważywszy na rosnące znaczenie internetu należy spodziewać się istotnych ulepszeń zarówno w transmisyjności, jak i bezpieczeństwie.
18.04.2000
Artur Długosz
{ redakcja@valetz.pl }
|
|
|
|