"Duchowi mimo bujnych mocy,
Tchu braklo wciaz, trzepotal w snach;
Lecz oto dzis w glebinach nocy
Dziedziczy Smierci wielki gmach."
Biedak postanowil umrzec. Jedyne co w zyciu osiagnal to dno desperacji. Nic zatem dziwnego, ze stracil wole egzystencji wsrod reszty swiata. Za stan, w ktorym sie znalazl obarczyl wina Boga. Zaczal nienawidzic Stworce, obrzucac przeklenstwami. Jednak Bog nie odbieral telefonow. Zapragnal wiec wykreslic Wszechmogacego z pamieci i zniszczyc Jego wizerunek. A skoro Bog stworzyl czlowieka na wlasny obraz i podobienstwo, osiagnac ow cel mogl jedynie poprzez samobojstwo.
Nie chcial zginac w zwyczajny sposob. Jego smierc miala stac sie symbolem. Dlatego tez postanowil powiesic sie. Osoby, ktore odnajda wiszace zwloki, odczytaja sens jego smierci. Zrozumieja, ze przez cale zycie pragnal podniesc zyciowa stope. Tak wiec, smierc przez powieszenie stanowila trafny wybor.
Nic mu w zyciu nie wychodzilo - takze wiazanie petli. Sznur co chwila wypadal z drzacych rak, jakby zyl wlasnym zyciem. W koncu udalo sie. Lzy naplynely do oczu, a gardlo scisnelo wzruszenie lub tez cos innego. Teraz nie mialo to najmniejszego znaczenia.
Bogacz pragnal zyc. Zyc ponad stan, byc ponad wszystkim. Szybowac w przestworzach niczym anielskie zastepy. I dopial swego.
Krajobraz Apenin Srodkowych widziany z awionetki, ktora osobiscie pilotowal, byl przepiekny. Widok ten zarezerwowany byl dla ludzi, ktorzy osiagneli szczyt. Wiedzial, ze zalicza sie do grona owych wybrancow. Dziekowal za to Bogu. Dziekowal za wszystko, co w zyciu osiagnal; za kazda udana inwestycje, za kazdy nastepny dzien. Jakze wiec wielkie bylo zaskoczenie, gdy niespodziewanie przed jego oczami wylonilo sie zbocze Monte Casino. Chwila uniesienia prysnela niczym mydlana banka. Probowal poderwac wyzej maszyne, jednak bylo juz za pozno na jakikolwiek manewr. Zanim rosnace na wzgorzu maki przyjely kolejna ofiare, zdazyl spojrzec pelnym nienawisci wzrokiem na zepsuty wysokosciomierz. Przeklal w duchu zlosliwosc przedmiotow martwych. Szczesciarz, ktorego marzenia zawsze sie spelnialy --pragnac byc gora, teraz stal sie jej czescia.
Smierc skonczywszy tkac z ludzkich jelit kolejny gobelin, zamyslila sie nad swoimi ostatnimi goscmi:
- No tak. Od wiekow nic sie nie zmienia. Biedak ledwo wiaze koniec z koncem, a bogacz po casinach sie rozbija.
Chwycila w rece nastepna robotke i usmiechnela sie. Byl to pelny usmiech, mozna by powiedziec od ucha do ucha. Jednak Smierc nie miala uszu - zanikly, od zarania dziejow gluche na ludzkie blagania.
13 czerwiec '98