The VALETZ Magazine nr. 1 (11) - marzec,
kwiecień 2000
[ ISO 8859-2 ]
( wersja ASCII ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

  W sieci
        Opowiadanie
ilustracja: Rafał Masłyk
ilustracja: Rafał Masłyk

    Zabić? Nie zabić. Zastanawiał się nad tym od dłuższego czasu. Ofiara była nieruchoma, lecz wciąż nie mógł się zdecydować. Trudna decyzja. Powoli sięgnął po puszkę z piwem, która stała na stoliku przy jego łóżku. Przy piątej przestał już liczyć. Był już dobrze wstawiony, ale za nic w świecie nie pomogło mu to w podjęciu decyzji. W zasadzie, to sam nie wiedział czy lepiej jest o takich rzeczach myśleć na trzeźwo, czy dopiero w stanie całkowitego upojenia alkoholowego. Patrząc na swoją ofiarę upił kilka łyków, głośno beknął, po czym odstawił puszkę z powrotem na stolik. Brzmienie głośnego beknięcia w prawie pustym pokoju strasznie go rozbawiło. Przewrócił się na łóżko, na którym siedział i zaczął się głośno śmiać. Po chwili jednak zauważył, że nie ma w tym nic śmiesznego, a odwróciło tylko uwagę od ofiary. To była bardzo trudna decyzja.
    Rozejrzał się po pokoju. Łóżko, obecnie zajęte przez jego nietrzeźwą osobę, przy łóżku stolik, kilka półek na ścianie i to wystarczyło. Wystarczyło, żeby zrobić bałagan jakiego jeszcze świat nie widział. Możliwe, że na trzeźwo w ogóle nie byłby w stanie poruszać się po tym pokoju. Nie chciało mu się jednak sprzątać. Niedługo będzie daleko stąd. Wyjedzie i będzie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Spojrzał na zegarek. Minęła trzecia nad ranem. Zostało jeszcze trochę czasu. W ogóle nie wiedział co zrobić z pieniędzmi, które czekały na niego w banku. Zdecydował się na wyjazd z kraju, ale nie wiedział co dalej. Wiedział, że już tu nie wróci, ale nie martwiło go to. Chciał rozpocząć nowe życie w całkiem innym miejscu, wśród ludzi, którzy go nie znają. Zostało jednak jeszcze trochę czasu. Ponownie popatrzył na obiekt swoich rozważań. Wzrok już miał dość zamglony, więc musiał przymrużyć oczy. Tam, w rogu pokoju, jedynym miejscu, które nie było zaśmiecone znajdowała się jego ofiara. Może nieprzytomna, może nawet nieświadoma swojego losu. Kogo by to obchodziło. Nie jego, na pewno nie jego. Każdego innego może tak, ale nie jego. Wiedział, że musi to zrobić, ale wciąż się zastanawiał. Nie mógł pozwolić ujść ofierze z życiem. Od tego zależał jego honor, a przynajmniej tak mu się wydawało. Spojrzał jeszcze raz. Nadal nieruchoma. Za długo zatruwała mu życie, teraz musiał się zemścić. Tak, właśnie sobie przypomniał, że ma motywację. Zemści się zanim na całe życie opuści to miejsce. No, może nie na całe, ale na pewno prędko nie wróci.
    Ponownie sięgnął po puszkę z piwem. Zajrzał do środka i zaczął podziwiać nieprzeniknioną ciemność, która przyciągała jego wzrok. Przechylił puszkę w jedną stronę, potem w drugą. Delikatnie nią zakręcił. Ruch napoju w puszce wprawił go w niemałe zadowolenie. Ujął puszkę w dwa palce, a potem delikatnie ruszył dłonią. Z uśmiechem na twarzy rozkoszował się dźwiękiem chlupoczącego w środku piwa. Pociągnął kilka łyków, tym razem bez beknięcia. Za bardzo się zapowietrzył i nic z tego nie wyszło. Zaczął odstawiać puszkę na... O, cholera! Przewróciła się i zawartość popłynęła po zabrudzonym blacie. Nie było sensu iść do łazienki po papierowe ręczniki. Zamiast tego opuścił prawy rękaw flanelowej koszuli i rozpoczął walkę ze ściekającym ze stolika piwem. Wynik tych działań nie był jednak zbyt radosny. Zdołał opanować powódź spowodowaną wylanym piwem, ale za to cały rękaw był mokry. Trudno, coś za coś. Zawsze tak było, jest i będzie. Popatrzył ponownie w kąt pokoju. Tak, ty też zapłacisz - pomyślał - męczyłem się z tobą przez tyle tygodni, całe noce nie mogłem przez ciebie spać, ale teraz koniec z tym. Raz na zawsze, koniec.
    Wpatrywał się w kąt i raz za razem, w myślach obiecał swojej ofierze śmierć w cierpieniu. Nigdy nie przyczynił się do żadnej śmierci, ale teraz, mając na uwadze ogromną sumę pieniędzy, którą miał wypłacić na podstawie wypisanego na jego nazwisko czeku nie myślał o tym. Wyjedzie i szybko zapomni o tym jednym morderstwie. W zasadzie, to nie było nawet morderstwo, to była sprawa honoru, jego honoru.
    - Co się gapisz? -wybełkotał do swojej ofiary. Milczenie, brak odpowiedzi. Czuł jak coraz bardziej rodzi się w nim gniew. Wyciągnął kolejną puszkę piwa, otworzył i wypił prawie połowę zawartości. Beknięcie, które się rozległo zaraz po tym mogłoby obudzić nawet sąsiadów piętro wyżej. Ofiara pozostała nieruchoma. Z puszką w ręku podszedł do półki na ścianie. Gdzieś tam leżały papierosy. A, są. Wyciągnął jednego i zaczął szukać zapalniczki. W spodniach-nie ma, na półce-nie ma, druga półka-nie ma, ponownie spodnie-jest! Tylko dlaczego w tej samej kieszeni, w której przed kilkoma sekundami nie mógł jej znaleźć? Nieważne. Ważne są czyny odważne, a on był odważny, musiał być odważny, przecież czyn, którego miał się dopuścić wymagał ogromnej ilości odwagi... Był odważny? Czy był odważny na tyle, żeby odebrać życie? Czy był odważny na tyle, żeby popełnić morderstwo? Zaczął się nad tym poważnie zastanawiać. Wyobraził sobie jakby to było, gdyby to on miał stracić życie. Nie był pewien, czy jego ofiara jest świadoma swojego losu. Mogła przecież jeszcze mieć nadzieję. Dostał to, czego chciał, udało mu się. Dwie godziny przed południem będzie siedział w samolocie. Jego ofiara nie musiała jednak tego wiedzieć. Myśli, które rodziły się w jego głowie stawały się coraz bardziej przerażające. Zaczął myśleć, o tym co będzie dalej. Czy będzie mógł spokojnie w nocy zamknąć oczy, wiedząc, że popełnił morderstwo? Czy będzie potrafił pogodzić się z tym, że pozbawił istotę żywą prawa do stąpania po tej ziemi? A co z rodziną ofiary? Na pewno będą tęsknić. Wyobraził to sobie. Z każdą mijającą sekundą wyobraźnia podsuwała mu coraz bardziej załamujące obrazy. Kapnęła łza, potem druga. Broda odmówiła posłuszeństwa i zaczęła się trząść, a twarz ściągnęła się w grymasie bólu. Kolejna łza. Przez łzy, które powoli zalewały mu całą twarz zaczął patrzeć na swoją ofiarę. Odwrócił wzrok. Łza. Pociągnął nosem. Kolejne łzy. Płakał jak małe dziecko po wielkiej stracie, ale to przecież nie on miał stracić. Kolejne łzy. Odstawił na stolik puszkę, żeby rękawem otrzeć twarz i nos. Nie mógł się jednak opanować. Coraz bardziej wzbierał w nim szloch. Łza. Pociągnięcie nosem. Kolejna łza. Własne myśli zaczęły go przerażać do tego stopnia, że przysiadł na podłodze, podciągnął kolana pod brodę i skulił się jak małe dziecko. To było przerażające. Schował głowę między kolanami, żeby nie patrzeć w ten jeden kąt pokoju. Rozkleił się, zaczęły go dopadać wątpliwości. Poczuł, że się załamuje.
    Nagle, w jednej sekundzie przestał płakać. Ponownie otarł twarz lewym rękawem flaneli, rozejrzał się po pokoju. Powoli podniósł się z podłogi. Wytarł dokładnie twarz rękawem koszuli. Spojrzał na swoje ubranie i doszedł do wniosku, że wygląda żałośnie.
    Ponownie sięgnął po papierosa, którego odłożył na półkę szukając zapalniczki. Przypalił. Zaciągnął się dymem. Mocne cholerstwo. Zaciągnął się po raz kolejny. O żesz... kaszel. Cholernie mocne cholerstwo. Złapał kilka oddechów i przysiadł na łóżku. Strząsnął popiół na podłogę i ponownie się zaciągnął. Tym razem bez mocniejszych wrażeń. Wypuszczając powoli dym ustami i nosem oparł się o ścianę. Papieros w usta, dym w płuca. Znów poszło gładko. Odchylił głowę do tyłu i puścił kilka kółek. Wyglądały jak należy. Obserwował, jak powoli rozpływają się w powietrzu. Zaciągnął się jeszcze kilka razy i zgasił papierosa. Na podłodze. Krótkie spojrzenie na zegarek. Dwadzieścia po trzeciej. Wbrew pozorom czas mijał strasznie wolno. Nie wiedział, czy powinien podjąć decyzję już w tej chwili, czy jeszcze poczekać. Zaczął się zastanawiać, czy zmieści mu się w żołądku jeszcze jedna puszka piwa. Po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że tak. Najpierw jednak trzeba ulżyć trochę pęcherzowi. Wstał i skierował się chwiejnym krokiem do przedpokoju, a potem do ubikacji. Pstryknął światło i... nie zmieścił się w drzwiach. Wydało mu się to strasznie śmieszne. Oparł się o futrynę i wyczerpująco obśmiał tę, w innych okolicznościach można by powiedzieć niezręczną sytuację. Po krótkim czasie postanowił odkleić się od futryny i wykonać plan. Odpowiednio się przygotował, przyjął pozycję skoczka narciarskiego i... poszło po podłodze. W ostatniej chwili udało mu się uratować spodnie przed zmoczeniem. Sytuacja została opanowana. Stwierdziwszy, że jego pęcherz na nic się już nie skarży, zapiął spodnie i wrócił do pokoju.
    Kolejna puszka piwa. Otworzył, popatrzył, odstawił. Zamiast wypić kilka łyków przypalił kolejnego papierosa. Tym razem obeszło się bez kaszlu. W to miejsce pojawiły się zawroty głowy. Zaciągnął się jeszcze raz i zgasił. Znowu na podłodze. Co tam, jutro i tak już go tu nie będzie. Zawroty głowy jednak nie ustąpiły. Doszedł do wniosku, że przyda się w tym zadymionym pokoju trochę świeżego powietrza. Podszedł ostrożnie do okna, otworzył je. Oparł się o parapet i wystawił głowę na zewnątrz. Chłodny powiew podziałał jak najlepsze lekarstwo. Zawroty głowy zaczęły powoli ustępować. Odszedł od okna i usiadł ponownie na łóżku. Wszelkie wątpliwości odeszły jak ręką odjął. Sięgnął po puszkę, ale po chwili doszedł do wniosku, że więcej już mu się nie zmieści. Odstawił ją. Posiedział jeszcze chwilę, poczym niepewnie wstał z łóżka. Postanowił już, że nie użyje żadnej broni. Spojrzał na jeszcze żywą ofiarę swojej zemsty. Żadnego ruchu, milczenie. Mimo problemów z utrzymaniem równowagi ruszył w stronę jedynego, nie zaśmieconego rogu pokoju. Decyzja została podjęta.

    LONDYN, godz. 17. 00

ilustracja: Rafał Masłyk
ilustracja: Rafał Masłyk
    Okazuje się, że podróż samolotem nie jest taka straszna. Na pewno nie wymaga aż tak wielkiej odwagi jak... Nie, nie chciał teraz o tym myśleć. I tak już było mu wystarczająco niedobrze. Od ilości wypitego poprzedniej nocy piwa bolała go głowa, a żołądek odmawiał przyjmowania pokarmów. Nie, na razie lepiej o tym nie myśleć.     Pokój, który dostał był trochę większy od tego, który zostawił w swoim ojczystym kraju. Wyglądał też całkiem inaczej. Czysty, wszystko miało swoje miejsce, na parapecie stały kwiaty. Leżał na łóżku i rozglądał się po swoim nowym mieszkaniu. Dłonią przeczesał wilgotne jeszcze włosy. Prysznic podziałał wyjątkowo odświeżająco. Znacznie poprawił jego samopoczucie. Ponownie rozejrzał się po pokoju. Jest fantastycznie. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. W końcu był bezpieczny. Teraz wiedział już, że w nocy będzie mógł spokojnie zasnąć. Nie tylko tej nocy, ale też każdej następnej, którą spędzi w tym pokoju. Wyjazd w ramach międzynarodowej wymiany studentów wymagał mnóstwo odwagi, ale teraz czuł się już bardzo bezpiecznie. Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Wyciągnął rękę w stronę podłogi i podniósł z niej znany sobie przedmiot. Pomyślał o nadchodzących dziesięciu miesiącach, które tutaj spędzi. Nowe miejsce, nowi ludzie. Wszystko było tak, jak sobie wyobrażał. Na razie poznał tylko swoich opiekunów, ale już wiedział, że będzie dobrze.
    Spojrzał na przedmiot podniesiony z podłogi. Uśmiechnął się szeroko. Na kapciu z wizerunkiem Kaczora Donalda pozostał już tylko delikatny ślad po rozdeptanym poprzedniej nocy pająku.

 
Bernard Lipiński { korespondencję prosimy kierować na adres redakcji }
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

16
powrót do początku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzeżone.