The VALETZ Magazine nr. 5 (X) - grudzień 1999,
styczeń 2000
[ ISO 8859-2 ]
( wersja ASCII ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

  Mandala
        18. Medytacja

    Może prawdą być i nie być. Mogą moje przeżycia być nieprawdziwe. Mogą nie mieć żadnej wartości. Przecież zawsze podciągamy rzeczywistość do naszych o niej wyobrażeń, upraszczamy ją, modelujemy. Umysł nie tyle oddaje stan świata, co tworzy jego prezentację - symboliczny znak. To właśnie przyczyna tak przebogatej różnorodności umysłowej. Badać czyjąś psychikę bez wpływania na nią psychiką własną to tak, jakby obserwować proces kwantowy i nie zaburzać procesu aktem obserwacji. Ta podstawowa zasada ma może trochę wspólnego ze światem kwantów, albowiem i tu, i tam, nie sposób oddzielić obserwatora od badanego podmiotu. Należy wprowadzić więc pojęcie prawdopodobieństwa, wprowadzić nieoznaczoność, i dopiero to uczyniwszy, niesubiektywnie, próbować przekładać mgliste pojęcia inacze na pojęcia ludzkie. Ale to nadal tylko domniemywanie.
    Cały czas byłem pod wpływem inaczych mediatorów, hipnotropiny, inaczej psychiki, pod wpływem pola superwysokiej częstotliwości. Dudnił we mnie dwusekundowy rytm pulsara, a cykliczne bodźce bodajże usypiają, hipnotyzują, dezorientują świadomość. O ile jeszcze w klimatronie, a może i nieco wcześniej, posiadłem odrobinę pamięci inaka, która rzucała pewne światło na świat jego doznania i myśli, o tyle tutaj doznania i myśli były kanwą mych doświadczeń i przeżyć. Myślałem, że złożenie psychik nie będzie możliwe, gdyż aby go pojąć, musiałbym nieustannie działać i myśleć w hipnozie, a jeszcze do tego i pamiętać. Brakowało hipnotyzera, który by to nakazał i który byłby w stanie hipnotyczną amnezję cofnąć.
    Poruszę tutaj ewolucyjny wątek morfologii mózgu człowieka i inaka. To, że inak ma dwa ośrodki nerwowe, wydawało mi się na początku wybrykiem natury, naddatkiem, jej darem wyłącznie dla mnie. Jeden mózg inaka można było zastąpić moim umysłem, utożsamić się z nim. Jeszcze i teraz widzę taką celowość inaczej cefalizacji, a im więcej myślę, tym bardziej się w tym przekonaniu utwierdzam. Dlaczego ewolucja na Miście nie otoczyła starszej części jego mózgu korą nową, tylko rozdwoiła rozwój w kierunku drugiego ośrodka nerwowego? To nienaturalne, to błąd, rozrzutność, dodatkowa komplikacja, jeszcze jeden stopień swobody, aczkolwiek tworzyła z tego, co miała do dyspozycji, a wycofać się z tej drogi ewoluowania inaczej aniżeli uśmierceniem swoich płodów nie mogła. Jeśli jednak założymy wyjaśnienie naturalne, to myślę, że dlatego nie rozbudowała kory, gdyż jej twory byłyby pozbawione zdolności selekcji bodźców i przywykania do bodźców stale działających. Środowisko nieprzejrzyste, o rozmytych cechach, rozproszone, o zbyt wielu niewiadomych, może by zagłuszało sensoryczno-motoryczne funkcje organizmów. Należało oddzielić podświadomy odbiór informacji środowiskowej, na filtrowanie pożądanych w danej chwili bodźców, na przywykanie do bodźców stałych, a ich analizę oddzielić od tego poziomu, nadbudować nad postrzeganiem. I to przetwarzanie sięgnęło rozumności. Złotym środkiem do celu może była hipnotropina. Pogodziła zapewne gradient cefalizacji z funkcjonowaniem w złożonym informacyjnie środowisku Misty, a może i ułatwiła przekazywanie informacji z poziomu rejestracyjno-selektywnego na poziom świadomościowy. To co my osiągamy odmienionym stanem świadomości, inak osiąga biochemicznie i elektromagnetycznie. Hipnotropina, hormon i transmiter synaptyczny zarazem, przestrukturowała moje sieci korowe, asocjacyjne, pętle sprzężeń w domeny komplementarne do odpowiednich inaczych części mózgowia. Stąd takie dziwne przestrzenne odwzorowania moich czynności mózgowych na magnetogramach, fluktuujące obszary płatów czołowych, obce pola wirowe towarzyszące myśleniu... Stany moich sieci korowych zaczęły pasować do stanów sieci mózgowia inaka, przygotowując mnie do psychicznego z nim kontaktu. I mimo że hipnoza ogranicza funkcje korowe, to przyswajanie informacji na poziomie podświadomości jest głębsze i pełniejsze, zaś zapamiętaniu tego stanu amnezji służy samorzutnie... promieniowanie pulsara. Wystarczy porównać rytmy fal mózgowych głębokiego snu; jest bliski rytmowi promieniowania pulsara. Rytm fal transu, płytkiego snu, hipnozy to wielokrotność rytmu promieniowania. Fale relaksu, czuwania i myślenia to jeszcze wyższe wielokrotności, różnice dotyczą oczywiście amplitud. Inercji pohipnotycznej, okresowi upojenia hipnotycznego, towarzyszy taki sam rytm. Rezonanse. To dlatego skarżymy się na zaburzenia snu i wyższych czynności nerwowych. Pole pulsara rezonuje te rytmy. Ale twórcze myślenie dzięki temu przebiega intensywniej nie w świadomości, lecz w podświadomości. Mój umysł uzyskał jeszcze jeden odmienny stopień swobody, czy jak wolicie odmienny stan świadomości, zbliżony do hipnozy, snu i tworzenia jednocześnie. Problem pamiętania niepamiętalnego przestał istnieć, bez obawy mogłem się poddać przeobrażeniu zdając sobie sprawę, że wszystkie przeżycia zapamiętam.
    Postrzeganie świata w zakresie mikrofalowym obarczone jest znaczną nieokreślonością, nieprecyzyjnością rozpoznawania obiektów. Wielkość postrzeganego obiektu i zdolność rozdzielcza zmysłu wzroku, złączone z sobą pewną stałą, musi zostać wsparta albo innymi zmysłami, albo intuicją, domysłem, myślą. Co prawda nieoznaczoność ta zostaje wzmocniona powonieniem, zmysłem cieplnym, dotykiem, zmysłem barycznym i percepcją pól elektromagnetycznych, to mimo wszystko stałej tej nie umniejsza. Między postrzeganiem rzeczywistości a jego interpretacją rozciąga się albo szereg ułamkowych wartości logicznych z zero-jedynkowego przedziału, albo szereg wartości rozmytych. Kiedyś rozważałem możliwość rozmytej czy wielowartościowej logiki inaczego myślenia, a w ślad za nią i języka. Rozważam i dziś. Dlaczego? Nieobce są fizyce ośrodki rezonansowe. Nie zorientowaliśmy się, że takim właśnie ośrodkiem jest atmosfera Misty. Ona na fali wzbudzenia amoniaku oddaje radiowe echa.
    Załóżmy, że atmosfera składa się z szeregu warstw o jednakowych gęstościach optycznych, przeszywanych monochromatycznym promieniowaniem o pulsarowej częstości. Otóż jeśli n-ty impuls oświetli ruchomy przedmiot znajdujący się w pewnej warstwie powietrza, odbije się od tego przedmiotu i padnie na warstwę sąsiednią - zmienia fazę drgań cząsteczek amoniaku warstwy, na którą pada, na przeciwną. Inaczej mówiąc, warstwa sąsiednia, obracająca fazę odbitego światła o kąt półpełny względem fazy n-tego impulsu, staje się warstwą rezonansową. Oczywiście, że impuls kolejny, n+1, wywołuje w warstwie rezonansowej identyczny efekt. Tak samo jest z impulsem kolejnym, n+2, jednakże jednocześnie z przyjęciem tego impulsu amoniak warstwy rezonansowej oddaje echo impulsu pierwotnego, n-tego, które skierowane jest przeciwnie do n+2 fali frontowej. Na n+3 impuls nakłada się echo impulsu n+1, i tak dalej. Fronty i echa przenoszą się od warstwy do warstwy. Fronty czołowy i jego echo, wskutek nałożenia się na siebie dwóch obrazów o różnych fazach, jakby obrazów z "różnych czasów", i przemieszczających się z warstwy na warstwę, dają złudzenie zwielokrotnienia, nierzeczywistości i niepewności spostrzeżenia. Tworzą miraż. Jeśli teraz skojarzymy pamięć holograficzną atmosfery z takimże modelem ludzkiej i inaczej pamięci, to interpretujemy obserwowane zjawiska złożenie, bo albo wzmocnione, albo wygaszone, jak prążki interferencyjne... To jakby krótkotrwała pamięć atmosfery, która rzutuje na percepcję, nakładając na nią dodatkową nieoznaczoność.
    Ograniczony liniami nabocznymi zmysł elektromagnetyczny inaka to zarazem organ mowy. Inak, działając i myśląc, zmienia pole między liniami. Modulacje te generują rozprzestrzeniające się od inaka zmienne pole elektromagnetyczne. Jeśli w zasięgu pola znajdzie się odbiorca, odbierze zmiany, i zamieni na własne myśli czy działania. Obserwowane skupianie się inaków w grupy, nie odbiegające zachowaniem od zachowania innych gatunków, służy nie tylko więziom gatunkowym, nie tylko zaznaczaniu obszaru, ale i wymianie myśli, obrazowej mowie. Czy taki sposób przekazu informacji można nazwać językiem? My, emitując i odbierając fale elektromagnetyczne, również ślemy treści mówione i obrazy, ale u inaków jest to sposób szczególny, gdyż one myślami modulują, wyrażają siebie indywidualnie, bezpośrednio, za pośrednictwem obrazów własnych myśli, myślobrazów. W samym zaś odbiorze one jakby intuicyjne odczuwają i pojmują i siebie, i własne środowisko...
    Język to system symboli i rządzących nimi reguł składni, czyli gramatyka, to generowane gramatyką zdania, zdaniami generowane struktury, a strukturą - semantyka. Ta ostatnia przyporządkowuje językowym wyrażeniom pozajęzykową rzeczywistość - znaki. W odróżnieniu jednak od języka naturalnego, inacze znaki, czyli określone konfiguracje pola, parametry natężenia, napięcia i rezystencji, nie są konwencjonalne, umowne. To raczej indywidualne, osobiste, subiektywne myślobrazy, wrażenia o określonym osobniczym znaczeniu, wynikłe z dostosowania ewolucyjnego i indywidualnego doświadczenia. Mówiąc inaczej, dana osobnicza konfiguracja pola wywołuje bliską tej ekspresji ekspresję osobniczą u innego inaka. W umyśle innego inaka powstają bliskie pierwotnemu myślobrazy, w emocjach - emocje. Nie tożsame, lecz bliskie, toteż logicznie rozmyte, rozproszone po pewnym przedziale możliwych wartości. Trzeba je scalać, integrować, redukować do określonych postrzeżeniowo-emocjonalnych stanów. Cała semiotyka i semantyka ich obrazowego myślenia mieści się na logicznej arenie rozmytych wartości, na jej polu kreują pojęcia, symbole... Obrazy myślowe są dynamiczne. Im bliższe prawdzie, tym bardziej uszczegółowione, im bardziej niepewne - ogólniejsze, abstrakcyjne. Dołóżmy jeszcze obrazy i ich miraże, fluktuacje tła elektromagnetycznego, rytm impulsów pulsara... Trzeba być nie lada elastycznym, by w takich warunkach w ogóle coś dostrzegać, działać i myśleć.
    Jeśli już jestem przy holografii... Naświetlaliście receptory wzroku inaka mikrofalami lub promieniami ze zbliżonego mikrofalowemu zakresami widma? O ile pamiętam, wzbudzane były jedynie potencjały czynnościowe. Gdybyście to zrobili, może by i nie powstał Projekt... Organ wzroku inaka jest hologramem. Utrwala w molekularnej strukturze ommatidiów obrazy i myśli. Oni... Tam, w głębokiej jaskini pod kemem, mają taki plemienny grób, tysiące i tysiące "oczu" z utrwalonymi w nich doświadczeniami minionych zdarzeń. To ich rodowa "biblioteka". Zbadajcie symbionta. Dostrzeżecie to, co widziałem i myślałem.
    Specyficzna więź między inakami pozwala im wyostrzać percepcję. Mogą w specyficzny sposób wytężać swoje zmysły, a właściwie akomodować je stosownie do sytuacji. W atmosferze, naświetlonej promieniowaniem pulsara, generowane jest promieniowanie wtórne, superwysokiej częstotliwości, o słabym polu. Inakom i klonowi niezmiernie ono pomaga. Wektor tego pola polaryzuje dipole molekuł organizmów i dzięki tej polaryzacji stajemy się wysokoczułymi detektorami bioplazmowymi. Reagujemy nie tylko na składową elektryczną, ale i na składową magnetyczną promieniowania. Mimo że jest ona niezmiernie słaba w stosunku do składowej elektrycznej, niesie w sobie tysiące razy więcej informacji. Gromadząc się w grupę, łączymy swoje zmysły i kumulujemy swoje obszary doznaniowe w ponad-zmysł. Syntetyzujemy indywidualne postrzeżenia w nadpostrzeżenie. Stajemy się żywym nadzmysłem, który rozszerza granice własnych doznań. Naduwrażliwiając się dostrzegamy i czujemy to, co nie zawsze dostępne jest każdemu z nas oddzielnie...
    Stajemy się jedną wielką organiczną anteną, anteną mikrofalową, magnetyczną, radiową, elektryczną, termiczną, dotykową... Anteną z syntezą apertury, która powstaje z anten-inaków, która odbierane sygnały rozkłada na transformaty Fouriera - sygnały o częstotliwościach podstawowych, i która syntetyzując je ponownie wytwarza obraz o uszczegółowieniu niemożliwym do osiągnięcia przez pojedynczą antenę. Mózg w modelu holograficznym poddaje sygnały podobnym przekształceniom... Przez jakiś czas byłem taką wwikłaną w wiele inaków anteną. Odurzony elektromagnetycznymi polami, ogłuszony poddźwiękami, wstrząsany cyklami kosmicznymi widziałem Galaktykę, jej jądro, ramiona... Myślę, że stąd się wziął prawzorzec kształtu ich siedzib. Te dziwne, ruchome struktury... To nie są ich pojazdy czy wehikuły, to rozszerzające im ciała konstrukcje, które pobudzają funkcje ich organizmów, to przedłużenia ich zmysłów. Myślę, że są ucieleśnieniem nadzmysłu, lecz nie mam pojęcia, czy są to mechaniczne konstrukcje z przewodników organicznych, czy też zostały wyhodowane. Czułem się w tym teleskopie zmysłowych doznań niczym pająk, dla którego sieć jest jedynym źródłem informacji o całym jego wszechświecie. Byłem nadinakiem, Mistą, Wszechświatem!...
    Inacze wartości są dalece nieporównywalne do naszych, zatem dość nam obce. Grupa, w której przebywałem to raczej coś w rodzaju etnosu, pewnej wspólnoty o własnej strukturze wewnętrznej i własnych, ukształtowanych stereotypach zachowania. Wybierają swego przywódcę, guru, a właściwie darzą kultem, wielbią, najlepiej dostosowanego do życia osobnika. Obdarzony jest on najwyższą witalnością, najwyższymi potencjałami bioenergetycznymi, najsilniejszym psychopolem... Przewodzi im. Otóż gdy inak traci świadomość wskutek szoku elektromagnetycznego związanego ze wschodem pulsara, guru wspomaga go przekazując mu część swojej życiowej energii. Typowe, wewnątrzgatunkowe postępowanie altruistyczne, które brzmi jak opowieść o bioenergoterapeutach, uzdrowicielach. Zjawisko uzdrawiania wynikają tu nie z mocy nadprzyrodzonych czy z cudów, lecz ze spotęgowanej bioelektroniczności inaków. Jest to zapewne rudyment, pozostałość po diametralnej zmianie warunków fizycznych na Miście, kiedy to wybuchła pobliska karłowi supernowa a fala uderzeniowa dotarła do układu. Jest to zaprogramowany genetycznie czy zakodowany strach przed unicestwieniem, strach przed śmiercią, i ten biologiczny wstrząs odciśnięty jest we wszystkich tutejszych taksonach. To właśnie nas dziwiło: topnienie DNA, przestrukturowania wiązań międzycząsteczkowych, owe startowanie rozwoju płodu od takiego samego mikroskopijnego zarodka bezpośrednio do organizmu docelowego, bez stadiów pośrednich... Przypuszczam, że możemy być świadkami burzliwych migracji inaków, których celem powinien być przepływ genów i ewolucja etnosów w kolejne formy społeczne. Jakiś czynnik energetyczny, wewnętrzny lub zewnętrzny, wymusi takie zachowania i przetasowania genów. Dlaczego tak sądzę? Przecież bez kłopotów wniknąłem do kemu. Zostałem przyjęty jakby to była najnormalniejsza rzecz. Mało tego, pomogli mi w dostosowaniu się do nich, przekazywali mi swoje polecenia, myśli, cały czas otaczali swym polem życia i świadomości...
    Myślę, że z wpływami kosmicznymi i kosmofizycznymi powiązane są wszystkie sfery ich życia, z metafizyką łącznie. Są nie tylko wpatrzeni w niebo z racji swoich zmysłów, ale i od nieba uzależnieni w doświadczaniu świata umysłem. Ta amfiteatralnie uformowana mikrofalowa kuchnia w ich głównym kemie jest wzmocnieniem wpływów pobliskiego kosmosu. Ukierunkowane i wzmocnione promieniowanie maserowe nagrzewa objętościowo i równomiernie ich ciała; takie podgrzanie przyspiesza przemianę materii, pobudza gojenie, daje mięśniom większą siłę. Wyzyskują ten efekt poddając się napromieniowaniu przed wielkim wysiłkiem, na przykład przed wyczerpującą wspólną obserwacją środowiska albo podczas leczenia odniesionych ran. Kiedy zostałem pokaleczony i ja, leżałem w tym sanktuarium. Wyzdrowiałem, utracone tkanki i organy zregenerowały się. Aha! Mimo przebywania inaków w polach elektromagnetycznych, nie grożą im nowotwory. Optimum termiczne ich ciał powoduje, że komórki rakowe wchłaniając selektywnie te same mikrofale co komórki zdrowe, po prostu giną. Zdaje się, że i doświadczałem istnienia nowego życia, ale nie jestem pewny...
    Doświadczyłem też płci. Poczułem takową. Miałem świadomość jej zaistnienia, a zaistniała we mnie w drodze powrotnej z okolic polarnych. Nie wiem, jaki był jej rodzaj, inak z natury jest bezpłciowy, nijaki, ale wrażenie było niepowtarzalne... Efekt płci musiał zostać tam czymś zainicjowany, może niedoborem wilgoci, obecnością w powietrzu rozpraszających fale kryształków lodu, może nadzwyczaj niską temperaturą, symfonią infradźwięków towarzyszącą zorzom, zanikaniem pionowego wektora pola magnetycznego magnetosfery... Czy celem podróży mógł być efekt płci? Być może, ale... Otóż w spągu lodowców kruszących skorupę Misty zalegają przemieszane ze złożami srebra złoża klatratów, gazohydratów i wodzianów amoniaku i dwutlenku węgla. Hydraty służą inakom do tworzenia zwierciadeł wzmacniających maserowe promieniowanie. W srebrze, zwłaszcza jego płaskich samorodkach, utrwalane są obrazy minionych dziejów planety. To coś w rodzaju samoobrazów na bazie holografii. Szukają właśnie ich. Kodowana archeologia?... Te naturalne karty historii, obok ich dziejów rodowych zgromadzonych w nekropolii pod kemem, pozwalają im odtwarzać dzieje świata, a zwłaszcza badać katastrofę kosmiczną, która dotknęła ich planetę i ich samych, kiedy nie posiadali jeszcze daru samoświadomości...
    Tak, to ich genetyczny mit o powstaniu wszechświata. Tak jak dawne kosmogonie ziemskich kultur, tak i ich kosmogonia jest zbieżna jest nieco z obecnym naukowym obrazem uniwersum. Jako planetarny preorganizm doświadczyli wybuchu supernowej, doświadczyli narodzin pulsara, skutków jego promieniowania, przesuwania się tego promieniowania w zakres widma reliktowego... Świadomość ich ma swoje korzenie w próżni. Na podstawie zakodowanych w sobie przesłanek wysunęli wniosek: Kosmos powstał w Wybuchu i Wybuchowi zawdzięczają samoświadomość... To jest ich mitologia. Odtwarzają ją w swoistym rytuale: w spalaniu gazów z hydratu metanu. Wybuch może symbolizować narodziny świata, a poprzedzający go zapłon - sprawczą przyczynę wybuchu. Dla nich śmierć oznacza trwanie, psychosomatyczne zespolenie z kosmiczną energią, która odcisnęła swe piętno na ich ciałach i psychice... Inaczy archetyp mitycznego porządkowania świata w kosmos mandali czy labiryntu.
    Może bliżej powinniśmy przyjrzeć się ich kulturogenezie. Są na etapie tworzenia kultury materialnej, bytowej, kultury symbolicznej i duchowej. Odkryli mieszankę wybuchową, stworzyli podziemne budowle, przedłużają własne ciała i zmysły, mają jakby ludową medycynę... To mało? Kalendarz... Okres obrotu pulsara przyjęli za jednostkę czasu i z jej wielokrotności tworzą pochodne okresy: dobę, rok... Miękka technika intensyfikująca ich wolne tempo życia, ich relatywnie wolno płynący czas psychiczny, tworzące się kanony i normy zachowania i postępowania... Sztuka! Potrafią wiernie oddać w rzeźbach kształt rzeczywistości! Samym dotykiem, nadwrażliwym, wyolbrzymiającym szczegóły, wyczarowują cuda! Ich symbolika, wyobraźnia, twórczość abstrakcyjna, doprowadzona jest wprost do perfekcji. Tworzą mitologie i systemy metafizyczne wynikające z niemożności dokładnego poznania świata. Obrazowo mówiąc operują pojęciami rozmytymi, rozproszonymi, fraktalnymi, samopodobieństwem. Usiłują z tych nieciągłości dojść do pojęcia punktu, prostej i płaszczyzny, które jednak są idealizacjami niewłaściwymi ich logice, postrzeżeniom i doświadczeniu, tak jak nasze umysły nie są przyzwyczajone do odczuwania kwantowego formalizmu. My tylko matematyką ten formalizm ujęliśmy...
    Dążą do jakiegoś bytu metafizycznego, czegoś co nazwać by można "samoświatłożywnością". Efekt maserowy na amoniaku jest jednym z etapów tej ich drogi, a sanktuarium - przystankiem na drodze... Ich obecne istnienie to doczesna konieczność. Termika ich organizmów pozwala na czasowe żywienie się światłem, ale homeostaza i metabolizm wymagają wymiany atomów. To metafizyczne dążenie, ich porównywalne z nirwaną sakrum, światło mądrości, symbolizuje pewna roślina, która liśćmi skupia promieniowanie pulsara w świetlną sferę podobną do sfery z komory życia. Tak mi się wydaje, ponieważ jej myślowe wyobrażenie było tak wysoce niedookreślone, jak wyobrażenie świętej nadistoty. Oddawali jej hołd. Otarłem się o to boskie, nie waham się użyć tego słowa, doznanie. Muszę ponownie zostać inakiem. Już nie biernym obserwatorem, ale aktywnym guru... W ten tylko sposób mogę się z ich świętością zjednoczyć. I zamiaru swego nie poniecham..."
    "Nie poniecham, nie poniecham... ". Rozbrzmiewało zewsząd złowieszczo i zimno jak rzucona przez Hassana klątwa, a rozproszywszy się echem już spokojniej pobrzmiewało w świadomym przeznaczenia umyśle, który w sennej, nastałej pokrótce ciszy poczynał roić... Zbyt wcześnie podporządkowywać jaźń świadomości! Otrząsnąłem się z odrętwienia, wyłączyłem wszystko, wstałem. Co miałem wykonać, zrobiłem. Przeciągnąłem się, przeszedłem kilka kroków, ściana, obrót, znów kilka kroków... Stop, z powrotem... Na zewnątrz wszystko drżało, wibrowało, wewnątrz cisza, spokój, wszyscy śpią... Poczułem przypływ niepokoju, a potem niejasne przeczucie czegoś, co się nieuchronnie zbliżać musiało. Przygasiłem intuicję, sięgnąłem ponownie do sekwencji aktów poznawania Misty, inaków, do towarzyszących temu prac, przemyśleń, skojarzeń, do nasuwających się ni stąd, ni zowąd refleksji, do świętości inaków, absolutu ich metafizycznych dążeń... Bilans życia? Ciężko być niewolnikiem czyjejś świadomości, ale pod brzemieniem własnej czułem się jak mesjasz... Przystanąłem. Umysł uporczywym niepokojem dawał znak...
    Znienacka wezbrała we mnie fala inaczych doznań. Rozdąłem się i wypchnąwszy myślopolem przestrzeń rozprzestrzeniłem świadomość poza stację. Musnąwszy przygasający rytm czyjegoś półżycia czym prędzej schowałem się w sobie... Fantomowy inak! Rozejrzałem się. Może muzykę, kąpiel... Ujrzałem się w lustrze. Zarośnięta, pomarszczona, zmęczona twarz, jakby martwe, pałające matowym blaskiem i nieobecne oczy, zapadnięte policzki, obrzmiały nos, wargi, skotłowane włosy... Twarz ta sama, ale jakby przykrywała prawdziwe oblicze. Czyje? Nagła deformacja odbicia upodobniła się do Hassana... Dał znać o sobie, przeczucie nabrało pewności. Jęk, upadek, głuche uderzenie o ziemię... Wyostrzyłem zmysły, rozgoniłem myśli, zgasiłem światło i zdepolaryzowałem okno... Ramiona skłębionej, szaroczarnej mgły niespokojnie obmacywały coś ciemnego, skulonego, od czego odsuwały się jakby ze wstrętem i odpływały w dal. Poczułem zapach śmierci. Musiałem wyjść poza stację. Wciągnąłem byle jak kombinezon, przygryzłem filtry i nasunąwszy na oczy multiwizor wymknąłem jak tylko mogłem najciszej na zewnątrz. Wicher natychmiast szarpnął mną, zakręcił, owiał lodowatym oddechem, sypnął topniejącym w locie śniegiem i zaperlił się na goglach kroplami deszczu. Kuląc się podtoczyłem do zagadkowej, ledwie ciepłej strefy, niewyraźnie majaczącej na tle zimnych, oblodzonych głazów, zapaliłem nie wiem czemu światełko na kasku...
    Jeszcze żył. Ludzki szkielet okryty popękaną skórą i strzępami skafandra, które marznąc wbijały się głęboko w zsiniałe, niemalże martwe ciało. Skulony jak embrion przyciskał mocno do tułowia odarte ze skóry ręce i głową wspierał na zamrożonym błocie ciężar własnego ciała. Pochyliłem się. Ostrożnie, powoli, z obawą, czy aby pod dotknięciem nie rozsypie się na proch czy kryształy lodu, obróciłem go na bok. Przyklęknąłem, oderwałem przymarznięte do twarzy grudki lodu... Czarne, zmierzwione włosy, gruby nos, zapadnięte policzki, opuchnięte, spękane wargi... Ja albo Hassan! Rozchylił usta wydając tężejące na mrozie tchnienie, uchylił powieki... Zachrzęściło. Jak łuski opadły z nich przejrzyste płatki lodu. Powędrował niewidzącym spojrzeniem ku światłu lampki, prześlizgnął po mnie wzrokiem i wzniósł oczy ku niebu. Błogo uśmiechając się, krzywiąc się z bólu spękanych i pękających krwią warg, stracił resztki przytomności.
Zrobiło mi się go żal. Co za siła kazała mu opuścić bazę, co za siła dała mu taką moc, by bez wspomagania, z uporem, ciśnieniem woli, przemierzyć samotnie setki kilometrów pod niebem nie dla niego przygotowanej planety? Czy ta sama, która zmuszała prywatny impaktor do powtórzenia próżniowego szlaku do pulsara? Co Hassan musiał przeżywać, co pokonać, by to zrobić? Jakim cudem nas odnalazł i po co odnajdywał? Musiał zdawać sobie sprawę, że przeliczyć się może z siłami, że może nie podoła. Daleko mu było jeszcze do inaka, znacznie dalej aniżeli do człowieka... A mimo to zaryzykował własnym życiem! Czyżby od powrotu wolał śmierć na własnej drodze do celu? A co z jego samozachowawczym instynktem? Czy tak wyobrażał sobie zespolenie z naturą? Może w swym zaślepieniu, niespełnionej żądzy przeszkodzenia w kontakcie-poznaniu dostał obłędu?... Po co to zrobił? Czy postąpiłbym podobnie? Przecież nie zostawilibyśmy go na Miście!
    Podniosłem go ostrożnie i lekko przyciskając do siebie, chroniąc przed porywami szarpiącego, porywistego wichru, zaniosłem do grodzi śluzy i położyłem go ostrożnie na rampie. Zastanawiałem się, czy nie zaniechać procedury wymiany atmosfer i odkażania... Nie, nie mogę narażać załogi bazy. Wyciągnąłem nosze i położyłem na nich Hassana. Gdy napłynęło powietrze i nastało ciepło, zaczął tajać lód. Kałuże wody i narastający zapach śmierci... Hassan dochodził powoli do siebie. Lżej oddychał, głębiej, nieco szybciej, ściskał i rozwierał pięści, poczynał drżeć, pojękiwać z bólu. Znieczulenie zimnem ustępowało. Czułem śmierć. Ból, nasilający się wraz z przypływem ciepłem, wykrzywiał mu grymasem twarz. Poodcinałem wpijające się w rany strzępy twardej jak stal tkaniny, przemywałem i opatrywałem rany, potem rozciąłem zaskorupiały kombinezon. Ujrzałem ciężką ranę na piersiach. Nie było już dla niego ratunku, zbyt daleko poszedł rozkład. To już agonia, mogłem co najwyżej uśmierzyć mu ból i złagodzić cierpienia. Przykryłem go, otworzyłem wewnętrzną gródź i zaciągnąłem nosze do gabinetu ambulatorium. Z odorem posuniętego daleko rozkładu i mocnej woni amoniaku zmieszał się mocny zapach lekarstw. Może morfiny... Twarz Hassana złagodniała, spadło napięcie mięśni. Oprzytomniał, omiótł wzrokiem otoczenie, zatrzymał się na mnie, przyjrzał, jakby usiłował coś sobie przypomnieć... Wnet oczy zmieniły mu się w szparki, zwęziły się źrenice, nerwowo zacisnął pięści. Chciał coś powiedzieć, wciągnął powietrze w płuca i nie zdążył. Matowe oczy zmatowiały mu jeszcze bardziej, przykryły jakby bielmem, ciało rozpłaszczyło się na stole jak wielka, przekrwiona płachta mięsa i niemalże rozkładając się, rozpuszczając, zaczął umierać. Wyglądał jak klon symbionta sprzed symbiozy, jak osmalony błyskawicą martwy inak. Przykryłem zwłoki i przykrywając je zadrżałem. Niezwykle do mnie podobny...
    Budziłem kogo się dało, rzucając kilka słów wyjaśnienia. Vitoinena, rozespanego, z otwartymi ze zdziwienia ustami, zostawiłem sam na sam ze zmarłym. Wszyscy wokół krzątali się jak oszalali. Ściągnąłem z siebie skafander i zostawiłem ich samych. Noc trwała, ale nie mogłem zmrużyć oka. Przekręcałem się z boku na bok, wstawałem, podchodziłem do okna i wpatrywałem się w szalejące na zewnątrz żywioły. Potem kładłem się z powrotem, znów wstawałem. Za którymś z rzędu razem jakoś zapadłem niespodzianie w płytką, nerwową drzemkę. Chyba śniłem: tupot nóg, głuche odgłosy uderzeń, trzaski, podniesione głosy, krzyki, huk wybuchu i zgrzyt zamykanych grodzi. Światło to zapalało się, to gasło, to ktoś się nade mną nachylał, to znikał, coś mówił do mnie, potrząsał mną, gdzieś przenosił. Kołysało i kołysało... Pozostawałem głuchy na te poczynania, nie mogłem nic zrobić, nawet specjalnie nic robić mi się nie chciało. Pragnąłem być obojętny, a podświadomie przekonany byłem, że tak być musi, że jakakolwiek próba przerwania snu spełznie na niczym. Sam się skończy, bo tak wypadki powinny się były potoczyć, w przeciwnym razie odwiodę ostateczny finał programu. I ten sen, letarg może, śniony umysłem bezwolnym, może oglądany spoza ciała samą duszą, sen śniony jak przez mgłę i ze znacznego oddalenia - dobiegł końca. Nie zbudziłem się, nie otworzyłem nawet oczu. Po prostu nagle przejrzałem na oczy, jakbym cały czas miał je otwarte, jakby dopiero co dano mi samą świadomość...

ciąg dalszy na następnej stronie
 
Grzegorz Rogaczewski { korespondencję prosimy kierować na adres redakcji }
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

30
powrót do początku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzeżone.