Wszystko gmatwa się coraz bardziej...
Starszy już człowiek, w którym wnikliwy obserwator dopatrzyłby się Ochockiego, przemierzał ulice Nowego Yorku w poszukiwaniu Fish Street 22. Miał tam spotkać się z francuskim hrabią polskiego pochodzenia, który obiecał mu pomóc w pracy naukowej.
- Słucham pana? - postawny lokaj otworzył mu drzwi pięknej willi usytuowanej w bocznej alei odchodzącej od Fish Street.
- Jestem John Bulbo - przedstawił się fikcyjnym nazwiskiem Ochocki. - Chciałem się widzieć z hrabią.
- Niech pan poczeka w salonie - lokaj wskazał mu miejsce i wyszedł.
Ochocki pomyślał: "Co ja tu robię? Nawet nie mogę stosować mojego nazwiska, gdyż zostało niesłusznie wplątane w kradzież Mony Lisy z Luwru..."
Tak, właśnie dlatego Ochocki używał nazwiska John Bulbo. Wpadka z kradzieżą była grzechem jego młodości. Wyjechał do Paryża, by udać się do profesora Geista, lecz po drodze w pociągu spotkał piękną damę.
- Witam panią - odezwał się Ochocki podchodząc do ubranej w niepasujące do pory roku futro z irbisa, młodej osoby.
- Witam panie... - odpowiedziała dama.
- Ochocki. Julian Ochocki - przedstawił się całując piękną dłoń damy.
- Hrabina Anna de Hien - dama z niecierpliwością wyrwała dłoń z ust Juliana. - Dajże pan spokój. Nie trzeba.
- Ach tak - Ochocki jakby się obudził. Zapomniał, że całował dłoń hrabiny o wiele za długo jak na starą znajomość, a co dopiero nowo poznanej panny.
- Pani, pozwolisz, że przejdziemy do wagonu restauracyjnego - zaproponował Ochocki. - Chyba, że wolisz tu zostać.
- Nie, nie - zaprotestowała hrabina. - Chętnie pójdę.
Przeszli do wagonu restauracyjnego, który mieścił się w końcu składu. Gdy weszli, uderzył ich okropny smród cygar, papierosów i alkoholu. Był to bowiem pociąg 2 klasy. Ochockiemu nie zależało na luksusach, a hrabina... No cóż, nic o niej jeszcze nie wiemy.
- O tam jest wolne miejsce - Ochocki wpakował się przodem w drzwi, nie zauważając, że powinien przepuścić damę przodem. Ale ciężko od niego tego wymagać. Przecież był w stanie wstać podczas rozmowy z paniami i odejść bez słowa, myśląc o wynalazku.
Lekki grymas pojawił się na twarzy hrabiny w odpowiedzi na tę impertynencję, ale poszła za nim.
- Julianie, mogę tak pana nazywać? - spytała.
- Ależ oczywiście hrabino.
- Mów mi Ania.
- Ależ jak mogę.
- Normalnie: Aniu.
- No niech będzie.
- A więc Julianie, co zamierzasz robić w Paryżu? - spytała Anna. - Jeśli można spytać?
- Oczywiście. W Paryżu chcę odwiedzić profesora Geista, którego mi polecił przyjaciel. Profesor pracuje nad wieloma wynalazkami, a ja jestem naukowcem i chcę mu pomóc - wyjaśnił Ochocki.
- Podać coś? - spytał barman.
- Czego się napijesz, Aniu?
- Weź szampana.
- A dla mnie piwo.
Tak sobie gwarzyli. Hrabina pociągała szampana "z gwinta", bo barman zapomniał podać kieliszka, a Julian żłopał jasny Źywiec. Hrabina zadawała masę pytań. Wyciągnęła z niego wszystko. Nawet jego największy sekret - pracę nad uniwersalnym środkiem czyszczącym o nazwie Brio. Ona powiedziała mu tylko tyle o sobie, że mieszka w Paryżu na ulicy Kociej 16.
Rozstali się na dworcu.
- Źegnaj hrabino - powiedział Ochocki całując dłoń hrabiny na pożegnanie.
- Źegnaj Julianie. Gdybyś jednak miał jakieś problemy, odwiedź mnie - hrabina wsiadła do powozu i odjechała.
Paryż i hrabina...
Ochocki pomału poszedł pod adres wskazany mu przez Wokulskiego. Niestety zastał tam tylko gruzy i zgliszcza.
- Co tu się stało? - spytał człowieka siedzącego na ławeczce pod drzewem, po drugiej stronie ulicy. - Czy to dom profesora Geista?
- Tak, to jest, a raczej był, dom Geista - odpowiedział staruszek - lecz wysadził go jakiś miesiąc temu. Wiadomo ogólnie, że to wariat.
- Co się teraz z nim stało?
- Był i znikł. Poza tym, to daj mi pan spokój - odprawił go staruszek.
- Do widzenia.
- Won - staruszek wyraźnie się zirytował.
- Dziękuję panu za informację - drażnił staruszka Ochocki.
- Ty mongole jeden. Już cię tu nie ma - staruszek zerwał się z ławki i począł okładać laską Ochockiego, który wreszcie zrezygnował i uciekł.
"Co ja biedny zrobię? Gdzie się podzieję?" myślał idąc nieznaną mu ulicą, gdy już się uspokoił. Postanowił skorzystać z zaproszenia Anny de Hien. Wiedział, że to narzucanie się, ale co miał począć w obcym mieście? By jednak zachować pozory i nie zjawiać się tam od razu, postanowił wynająć pokój w hotelu.
- Ilu osobowy pokój pan sobie życzy? - spytał portier.
- Czy mnie jest może więcej? - odparł ironicznie Julian.
- Nie wiem, może ma pan takiego drugiego w tej teczce?
- Wsadź se pan... - zaczął Julian, ale się zreflektował. - Odczep się pan od tej teczki. Pokój jednoosobowy, z wszelkimi wygodami proszę raz.
- Dobrze, dobrze, niech się pan nie denerwuje - portier spokorniał widząc nadchodzącego dyrektora. - Proszę, oto klucz. Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony i składając ewentualne reklamacje weźmie pod uwagę moją dziesięcioosobową rodzinę. O witam panie dyrektorze. Jak miło pana widzieć.
- Geralt, ty się nie podlizuj, bo i tak ci to nie pomoże...
Ochocki nie słuchał więcej, tylko wziął walizki i poszedł do swojego pokoju. gdy tam wszedł, oniemiał i doznał chwilowego paraliżu. Pokój wyglądał jakby przeleciało po nim stado słoni: Ledwo trzymające się na zawiasach drzwi; dalej podarty dywan z dziurami (a raczej dziury z dywanem). Podnosząc wzrok, można było zauważyć zwisającą z sufitu naftówkę. Kanapa, którą można by nazwać kanapką, bo tak była brudna od resztek jedzenia; stolik, za młodu pewnie z czterema nogami i bogato rzeźbiony, teraz miał tylko trzy nogi i utrącone zdobienia. Wszystko to składało się na obraz "pokoju z wygodami".
Ochocki postanowił już nigdy nie oszczędzać na hotelach. Chciał zrobić parę franków i wybrał najgorszy hotel. Teraz ma za swoje. Choć lepiej za swoje, jak za cudze.
Obudził go promień porannego słońca przechodzący przez szybę, która od młodości nie widziała wody w innej postaci, niż deszcz. "Która godzina" pomyślał spoglądając na zegarek. "Rany już ósma". Zerwał się z kanapy. "Przespałem 20 godzin". Musiał być bardzo wykończony. Ubrał się i zbiegł do recepcji.
- Proszę, oto klucz - Ochocki podał klucz portierowi, który wczoraj go przyjmował.
- Ile płacę?
Gdy portier wymienił sumę, Julianowi włosy stanęły dęba na głowie.
- Panie, czyś pan oszalał - krzyknął. - Tyle zapłaciłbym za luksusowy apartament.
- No i dostał pan przecież najlepszy pokój z wygodami - odpowiedział recepcjonista. - Lepszego nie znajdzie pan w całym Paryżu.
- Bim kuku, bim kuku - Ochocki, widząc, że portier nie jest człowiekiem zdrowym psychicznie, zaczął również zachowywać się nienormalnie.
- Ludzie wariat, ratunku - Geralt zaczął uciekać z krzykiem. Gdy znikł z pola widzenia, Ochocki przestał kukać i spokojnie wyszedł z hotelu. Ponieważ jednak był uczciwy, zostawił na blacie faktyczną należność za noc.
Skierował się do domu hrabiny zwiedzając po drodze co ważniejsze zabytki Paryża. Do celu dotarł wieczorem.
- Dobry wieczór panu - drzwi otworzyła służąca.
- Dobry wieczór. Jestem Julian Ochocki. Czy zastałem hrabinę?
- Tak. Proszę wejść - służąca wpuściła go do środka - i zaczekać.
Ochocki rozejrzał się po holu. Drewniane schody z prawej; obok wejście do biblioteki; drzwi, za którymi zniknęła służąca. Pośrodku pomieszczenia stał stolik z tacą na wizytówki i trzy krzesła.
- Julian? Nie spodziewałam się ciebie - powiedziała hrabina schodząc znienacka ze schodów.
- Przepraszam, że się narzucam Aniu - zaczął Ochocki, ale hrabina mu przerwała:
- Przestań gadać głupoty. Wcale się nie narzucasz. Po prostu jestem zdziwiona.
- Niestety dom Geista został zniszczony. Muszę więc skorzystać z twojej propozycji...
- Ależ oczywiście. Możesz zamieszkać tutaj do czasu, aż coś postanowisz. Pogadamy o tym jutro. Teraz niestety wychodzę. Służąca pokaże ci pokój.
Ochocki został zaprowadzony do przytulnego pokoiku, przyznanego mu przez hrabinę, a ta wyszła z domu.
Kocham Cię, hrabino...
|
Ilustracja: Aleksander Jasiński |
Ochocki zamieszkał u hrabiny. Z czasem został uznany za domownika. Pewnego wieczoru, gdy już się przebrał w swoją, trochę przykrótką, pomarańczową koszulkę nocną zdobioną bogato niebieskimi krasnoludkami (smurfami), usłyszał pukanie.
- Słucham - spytał.
- To ja. Służąca hrabiny. Przynoszę wiadomość.
- Wejdź proszę - Ochocki otworzył drzwi.
- Hrabina prosi pana do siebie.
- Już idę. Tylko się ubiorę.
- Nie, nie trzeba. Proszę tylko lekko obciągnąć koszulę, tak by końcówka pańskiego penisa nie wystawała spod niej.
Służąca wyszła, a Julian ubrał szlafmycę i narzucił na siebie szlafroczek, bo przydługi nieco penis za nic nie chciał zachowywać się przyzwoicie i nie wychylać łebka. Pomału przeszedł korytarzem i skierował się do sypialni hrabiny. Zapukał.
- Proszę - usłyszał.
- To ja, Julian.
- Wejdź.
Wszedł.
Trzasnęła koszula i szlafroczek, gdy jego członek osiągnął 50 centymetrowy wzwód na widok pięknego ciała hrabiny ułożonego na łożu z baldachimem.
- Aniu, wzywałaś mnie?
- Tak. Choć tutaj.
Podszedł. Usiadł na łóżku i hrabina, jak to Francuzka...
Rano Ochockiego obudziła służąca. Rozejrzał się, lecz hrabiny nie było nigdzie w pobliżu.
- Gdzie Ania? - zapytał.
- Pani wyszła rano i kazała powiedzieć, że wróci wieczorem.
- Każ zrobić śniadanie.
- Tak jest.
Służąca poszła, a Ochocki począł się ubierać.
- Co za noc - myślał. - Jestem taki szczęśliwy odkąd tu mieszkam. Ona chyba mnie kocha.
Naiwny Ochocki nie wiedział, że hrabina właśnie spotkała się ze słynnym włamywaczem Martinem de Chat.
Ród Chat był, a raczej jest wyjątkowym rodem. Jego członkowie odznaczają się różnymi zdolnościami. Martin de Chat posiadł kocią zwinność, zręczność i bezszelestne poruszanie się. Biegle chodził po dachach, rynnach, gzymsach itp. Dlatego był najlepszym złodziejem w Paryżu.
- Martin słuchaj - powiedziała hrabina.
- Tak? - odpowiedział stojąc tyłem przy oknie.
- Urobiłam Ochockiego jak wosk. Poza tym on jest kretynem.
Martin odwrócił się od okna i hrabinie ukazała się jego sylwetka. Był wysoki. Ogromnie wysoki i przeraźliwie chudy. Promienie słońca przeświecały przez jego pelerynę, czarną z zewnątrz, a czerwoną od środka. Poświata słońca z tyłu czyniła jego twarz przeraźliwie bladą, a włosom nadawała złotoszary odcień.
- To wspaniale - powiedział prawie szeptem. Jakby wychrypiał te słowa.
Hrabina wróciła do Ochockiego.
- Kochanie stała się straszna rzecz.
- Co się stało?
- Byłam dzisiaj w Luwrze i zostawiłam tam pewien list, który mnie obciąża.
No i naiwny Ochocki zgodził się włamać do muzeum i wykraść list. Niestety został złapany. Ułatwił tym kradzież Mony Lisy Martinowi. Został skazany na 25 lat więzienia. Uciekł po trzech latach i ukrywał się pod nazwiskiem John Bulbo.
Co do hrabiny... to jest już całkiem inna historia.
Tym razem to naprawdę koniec...
Ochocki ocknął się z rozmyślań.
- Która godzina? - mruknął.
Spojrzał na zegarek. Przesiedział kilka godzin. Hrabia wyraźnie się nie śpieszył. Ochocki zaczął się zastanawiać czy warto dać sobą tak pomiatać.
- Po co mi to? - pomyślał. - Mało przeżyłem?
Wyszedł z domu. Pomalutku przeszedł opustoszałymi już teraz ulicami miasta. Chwilę posiedział na ławeczce w parku. Potem raźnym krokiem poszedł na dworzec kolejowy. Już był zdecydowany. Gdy rzucał się pod pociąg, w oczach stanęła mu hrabina Anna de Hien.
- Kocham cię - krzyknął.
Dusza opuściła jego ciało by odrodzić się w następnym ogniwie reinkarnacji.
Na tym kończy się moja opowieść.
- Jak to koniec! - zawoła pewnie zawiedziony czytelnik. - Przecież w Lalce występowało tyle postaci! A tu tylko jedna. Gdzie zakończenie innych wątków?
Otóż inne wątki można zamknąć jednym zdaniem każdy:
- Pani Stawska wraz z rodziną zginęła w wypadku kolejowym.
- Baron i baronowa żyli długo i kłótliwie.
- Pomniejsi bohaterowie wyszli poza zasięg historii.
- Izabella poświęciła się Bogu, lecz, nie mogąc zapomnieć Stacha, po kilku latach umarła z rozpaczy.
- Co zaś się tyczy samego Wokulskiego, to mieli rację ci, którzy twierdzili, że jego los dokonał się w ruinach zamku.
Paweł Olszewski
{ redakcja@valetz.pl }