|
Ilustracja: Rafał Masłyk |
Pierwszy komunikat usłyszeli o ósmej. Teoretycznie nie było się czego bać, ponieważ takie burze nie były tu rzadkością. Jak zwykle w takich sytuacjach wszyscy mieszkańcy kolonii Gardiusa spakowali najważniejsze rzeczy i zeszli do schronów. Jednak coś było nie tak i ¦ruba to wyczuwał. Po pierwsze nie dostali żadnych wiadomości od zejścia w te podziemia, czyli od pięciu godzin, a mieli przecież najnowszy sprzęt komputerowy. Po drugie z kamer zamieszczonych na zewnątrz nie było obrazu - rzecz dotychczas niespotykana chociaż schodzili tu w różnych przypadkach chyba ze dwadzieścia razy od zamieszkania na tej podłej planecie. Gdzie do cholery podziało się centrum dowodzenia? Nikt oczywiście nie chciał wyjść na zewnątrz i sprawdzić co się dzieje. Na dole było ciepło i nikt nie miał zamiaru wystawiać dupy na mróz. Byli dwanaście metrów pod powierzchnią i mogli tak pozostać przez kilka miesięcy. Należało jednak podjąć jakąś decyzję, bo za kilka dni przylatuje transport z nowym sprzętem i osadnikami - będzie z kogo się pośmiać. Poza tym mięli przygotowywać podłoże pod bazę - już od kilku lat ludzkość przygotowywuje się do spotkania z Istotami Innego Gatunku.
Na szczęście pod ręką znalazł się ¦ruba - delegat Kompanii (największej organizacji militarnej w tym kwadrancie). Miał stopień młodszego-do-kopania, czyli żadnego.
- Dobra. Jest nas tu około trzydziestu osób i żadnego wyższego stopniem oficera Kompanii, z tego względu wybierzemy człowieka odpowiedzialnego za organizację... O.K.?
Stanowcza aczkolwiek jednoznacznie określająca chęć osadników do organizowania się cisza przemawiała sama za siebie. Kilka osób nawet głośno ziewnęło.
- No tak... W takim razie to będę ja.
- ... - odpowiedzieli chórem po czym zajęli się swoimi sprawami.
Znowu cisza. Kilkoro dzieci bacznie przyglądało się zmartwionemu mężczyźnie, lecz po chwili przestraszone matki zabrały swe pociechy mówiąc coś w stylu: dzieci-nie-patrzcie-na-tego-pana-on-jest-bardzo-chory. Trochę go to zdenerwowało. Stałby dłużej, gdyby nie silne uderzenie na powierzchni, które przewróciło kilka osób i uciszyło zgromadzonych.
Kolejne uderzenie, tym razem jakby bliżej, zgasiło światła i monitory.
- Koniec z nami! Na pewno wysiadł też system podtrzymywania życia. - wrzeszczał ktoś z tyłu dopóki nie dostał w gębę od najbliższej kobiety.
Zapowiadało się nieciekawie.
- Włączyć generator awaryjny! Nie oddychać - oszczędzać tlen! - wrzasnął ktoś z tyłu i będąc konsekwentnym wstrzymał oddech. Zrobił się czerwony, potem zielony, a następnie stracił przytomność. Pewnie nie wiedział, że powietrze pompują niezależne radiatory z powierzchni.
Faktem było jednak, że zgasło światło i zrobiło się nieprzyjemnie.
Po długiej i pełnej wrzasków zdenerwowania chwili, z góry doszedł dziwny chrobot. Ktoś dobijał się do włazu.
- Alex, Małpa, Kiler do mnie! - krzyknął lekko podenerwowany ¦ruba. Trzech najsilniejszych służących w kompanii żołnierzy zjawiło się w mgnieniu oka.
- Chwycić broń i zabrać stąd tych ludzi. Ustawić się przy włazie i czekać na rozkaz! - zdecydowany głos ¦ruby rozległ się po całym pomieszczeniu przecinając zaległą od niedawna ciszę ostrzem stanowczości.
Chrobot się powtórzył i po chwili zamilkł na dobre. Reszta dnia minęła w spokoju.
- Niech ktoś w końcu naprawi te cholerne oświetlenie! - zdenerwował się Kiler. W pomieszczeniu zasilania od kilku godzin pracowało czterech mechaników i elektroników i nic nie mogli zrobić.
- Niestety - stwierdził najstarszy po zakończeniu analizy - coś rozpieprzyło się na zewnątrz. Jednym słowem, jak ktoś nie pójdzie na górę to będziemy się bawić w ciuciubabkę do znudzenia.
- Może w takim razie ty pójdziesz, profesorku?
- Spokój Alex. Przemyśleliśmy to - ja i Kiler idziemy na górę.
- Ale to samobójstwo! Jest zimno, no i nie wiesz co się tam stało!
- On ma rację, jeżeli... - wtrącił "profesorek".
- Zamknij się i pilnuj aby nie darli już więcej mordy. Małpa i Alex zostają, a my idziemy. Koniec! Bez dyskusji!
- Tak jest!
Przestraszeni koloniści powierzyli całą nadzieję tym dwóm żołnierzom, a chcieli żyć. Każdy zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa tego wypadu.
- Pójdę z wami - odezwał się głos z tłumu - mam broń.
Wysoki blondyn z fikuśnym pistoletem w ręku stanął naprzeciw ¦ruby. Był dobrze zbudowany.
- Skąd jesteś? - zapytał lekko uśmiechnięty Kiler.
- Z Ziemi. Przyleciałem wczoraj pomagać przy instalacji nowego systemu operacyjnego w laboratorium.
- Na profesora nie wyglądasz, a ta broń nie jest standardowym wyposażeniem Kompanii.
- Nazywam się dr Rasmus Arnesen, a ten pistolet jest prywatny...
- To zabronione! Nie wolno...
- Zamknij się Alex. Jest wyszkolony i zna się na elektronice, jak przypuszczam. - facet potaknął - Jeżeli nie ma nikogo więcej - rozejrzał się po tłumie - to idziemy. Profesor weźmie swoją pukawkę i kamizelkę. W drogę.
*****
Właz powoli otworzył się z sykiem. Był to czwarty, ostatni. Uderzył ich chłód jesiennej nocy, jeżeli w ogóle można było mówić o porach roku - na tej planecie pogoda zmieniała się raz na trzy lata ziemskie. Wiał silny wiatr i było zimno.
- Kurwa, ale zapierducha - wrzasnął radośnie Kiler.
- Lepiej patrz na skaner, coś tu może być.
- Tak, mróz i trochę lasu. - zadrwił Arnesen.
Nagle ¦ruba coś zakapował.
- Chłopaki, nie wydaje się wam, że coś tu nie gra?
- Nie, bo co... - urwał zdumiony Arnesen i dodał - tam są jacyś ludzie.
- Właśnie, czy to nie dziwne? Miała być burza - wyszliśmy tu na zwiad, a ja nie widzę tu niczego dziwnego, co?
- Masz rację. - wiało, ale wiatr nie przekraczał trójki w skali Beaufort'a. - Patrz tamten macha ręką. Chyba do nas.
Rzeczywiście w ich stronę machał jakiś facet stojący na czele kilkunastu innych wyglądających zupełnie jak każdy normalny człowiek. Było jednak coś. On miał broń, a za nim stały jakieś dziwne pojazdy przypominające trochę wozy pancerne, chociaż o trochę "nieziemskiej" konstrukcji.
- Chłopaki... - ¦ruba ocenił sytuację.
- Co? - odpowiedzieli chórem.
- Na trzy...
- Ale...
- Raz...
- ...o...
- Dwa...
- ...co...
- Trzy...
- ...chooooo...
Biegli. Przez las. Po starej ścieżce, którą kiedyś przechodzili tysiące razy. Za nimi goniło kilkunastu uzbrojonych ludzi... chyba ludzi. Mięli dziwne rysy twarzy i strzelali przed siebie. Jeden z tych argumentów przeważył, co wystarczyło, aby się bać i uciekać. Ciągle strzelali. Na szczęście niecelnie.
- Co to jest do cholery? - w biegu Kiler próbował nawiązać rozmowę.
- Nie mam bladego pojęcia, chociaż jak się zdaje oni nas gonią, a my uciekamy - odpowiedział drwiąco Arnesen - chyba nas doganiają.
Rzeczywiście pościg zbliżył się nieznacznie.
- ¦ruba!
- Co!?
- Biegnijmy szybciej. Tak będzie lepiej. - Kiler dostał zadyszki.
- Proponuję skręcenie w lewo i ukrycie się w gąszczu gardiańskiej puszczy.
- Dobra myśl. Teraz!
*****
Siedzieli w chaszczach od pół godziny. Jak dotychczas nikt się nie odezwał. Pościg zgubił ich i gdzieś zniknął. Najprawdopodobniej wrócili. Ciszę przerwał ¦ruba.
- Dobra. Czas ocenić sytuację. Jest nas trzech, kiepsko uzbrojonych w porównaniu do tych tam i głodnych. Coś opuściłem?
- Chce mi się lać.
- No właśnie.
- Skąd oni się tu wzięli? I kim byli?
- Nie ważne kim byli. Wyglądali trochę na tych z Trzeciego Układu. Myślicie, że to Obcy?
- Jacy Obcy? - ¦ruba popukał się w czaszkę. Zabolało. Zauważył, że walnął się w coś, w wyniku czego miał ranę na czole. - Obcy byli na filmach. Teraz to się nazywa ObiektNiePosiadającyIdentyfikatoraGatunku. I podobno są ich miliardy.
- To co robimy? - Alex wyraził brak koncepcji.
Zapadła trwająca kilka sekund cisza. Kiler wstał. W oczach towarzyszy zajaśniała iskierka nadziei.
- Idę się odlać. - oznajmił z dumą.
Nadzieję zastąpiło zwątpienie. Po minucie Kiler wrócił:
- Mam pomysł - zaproklamował. - rozwalimy te ONPIG-i i wrócimy do schronu po naszych. Jeżeli oni nas ogniem, to my ich mieczem! - wrzasnął na cały las.
- Bardzo ciekawy pomysł. Ty idź, a ja tymczasem też się odleję. Może i mnie również nawiedzi równie błyskotliwa myśl. - stwierdził sarkastycznie ¦ruba.
Arnesen się zaśmiał.
- No, spokój. To nic śmiesznego. Mogliśmy zginąć. - Kiler coś kombinował, bo przygryzł dolną wargę, po czym dodał: nadal możemy.
Pod wieczór (sprawa pór dnia również traktowana jest umownie) zebrali siły i zaczęli opracowywać plan. Po kilku godzinach plan był gotowy. Poszli więc spać. Nad ranem (było rano, choć nadal świeciły gwiazdy i nic nie było widać) sprawdzili broń i poszli. Każdy w inną stronę. To była część planu.
- Spotkanie w punkcie ZERO o piętnastej. Powodzenia. - ¦ruba bał się jak cholera.
- Dobra. - Kiler i Arnesen odpowiedzieli z entuzjazmem chorego na żołądek hipopotama.
****
W miejscu, w którym niedawno było ich osiedle ONPIG-i założyli bazę. Była mała. Dzięki zabranemu przez siebie noktowizorowi Kiler obejrzał jej wnętrze. Obok niego siedział Arnesen i ¦ruba. Spotkali się przypadkowo w lesie i postanowili więcej się nie rozdzielać. Zgubić się w gardiańskiej puszczy to jak połknąć zdechłego śledzia i liczyć na udany wieczór. Poza tym było już po szesnastej.
- W porządku. Ty i Kiler pójdziecie od wschodu, ja zakradnę się od południa. Otoczymy ich. Kiler przez chwilę wytężał umysł w celu przypomnienia sobie kilku zasad geometrii.
- Ale jak...?
- Zapomnij - odparł szybko Arnesen - ja też nie rozumiem.
****
Szesnasta dwadzieścia trzy. Czas zacząć akcję. Według planu Arnesen i Kiler mięli wyciągnąć ONPIG-ów z baraku, w którym zapewne teraz siedzieli, a ¦ruba miał ich rozwalić z blastera. Proste i łatwe.
*****
Szesnasta dwadzieścia pięć. Coś pojawiło się przed nimi, wydało dziwny dźwięk, zrobiło się czerwone, potem zielone, potem znowu zmieniło kolor i bipnęło radośnie...
*****
Siedzieli skrępowani jakimiś magnetycznymi polami już dwadzieścia minut. Plan nie wypalił. Dlaczego? Nie wiedzieli. Ważne, że jeszcze żyli.
- Co za gówno było tam w lesie? - spytał z oburzeniem Arnesen.
Odpowiedziała mu cisza i głupi wzrok współtowarzyszy.
- Dlaczego oni nas trzymają? - zapytał z trwogą Kiler.
- Pewnie będą na nas robić jakieś doświadczenia - pocieszył go ¦ruba.
- Może jednak nie... - dodał Arnesen - jeden właśnie tu idzie.
Stwór miał wielkie oczy, był postury człowieka i, co najgorsze, wyglądał jak zgłupiały.
- Witampanówjak... zdrówko, parlewufranseszprehenzidojcz? - ONPIG jakoś dziwnie gadał, choć starał się chyba wypaść jak najlepiej.
- Czego od nas chcecie!? - krzyknął rozwścieczony Arnesen.
- Cegohecie, biiipbuuu meeee parearagaga. - odpowiedział ONPIG.
- Co ty mi tu...
- Cotymtu babrrt teerferegaga. - odpowiedział uprzejmie ONPIG i pokiwał głową.
- To jacyś wariaci. Jak stąd wyjdę to ich pozabijam.
- Spokojnie. Na razie to my jesteśmy w pułapce.
¦ruba wiedział, że trzeba coś zdziałać. Wstał. Uderzył głową w magnetyczną osłonę. Dało się poczuć lekki swąd topionych włosów.
- Ehem. - zwrócił się do pierwszego lepszego ONPIG-a - Nazywam się Damian i mieszkam na tej planecie. Nie mam złych zamiarów... - powiedział i urwał przypominając sobie ostatnie pół godziny.
- To na nic. Oni nic nie rozumieją. Zabijmy ich jakoś. Może wyczerpiemy całe powietrze z pomieszczenia to zginiemy wszyscy. Przynajmniej uratujemy tych w bunkrze.
- Właśnie. Ciekawe co u nich? - Arnesen przypomniał sobie twarze pełne trwogi i nadziei.
- Pewnie dawno umarli ze strachu. To koniec. Już po nas. - Kiler od jakiegoś czasu tkwił w stanie kompletnej apatii.
Niespodziewanie zbliżył się do nich ten sam ONPIG, co gadał jak nie wiadomo co i dezaktywował pola. Obok niego stał drugi, chyba ważniejszy, bo reszta (na oko było ich pięćdziesięciu) posłusznie schodziła mu z drogi. Chcieli ich chyba gdzieś prowadzić, bo ten pierwszy jakoś zmarkotniał.
- Oho! Zaczyna się. Teraz będzie zabawa.
- Zginiemy w męczarniach. - stwierdził Kiler i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Błysk w jego oku prawie oślepił Arnesena, który odwrócił się bez konkretnego celu. Kiler zauważył, że pod nogami leży granat bojowy. Jeden z najsilniejszych. Nie wiedział dlaczego tu leżał. Po prostu go złapał i odbezpieczył. Przebłysk myśli, w której on - Kiler - ratuje wszechświat przed najazdem Obcej Rasy, przez chwilę zagościł w jego głowie, by po chwili zniknąć. Wylecieli w powietrze.
Gdy opadł kurz i grudki gorącej ziemi przysypały kilkaset metrów powierzchni lasu, a wraz z nimi resztki ciał Arnesena, Kilera i ¦ruby ONPIG-i spakowali się, zmierzyli średnicę krateru, wsiedli do statków i odlecieli. Tak samo niespodziewanie jak tu przybyli. W zasadzie nic więcej nie zrobili.
*****
W kabinie pilotów jednego z pojazdów kosmicznych siedziało dwóch starszych oficerów ONPIG-ów. Byli wyraźnie rozbawieni.
- Wiesz co? Nawet nie byli tacy źli. Nawet zabawni. Ciekawe dlaczego tak ich rozdymało po tych fajerwerkach.
- Nie mam pojęcia. To chyba efekt uboczny trawienia tego co jedli - tu wskazał na resztki pizzy leżącej w pudełku z jakimś niezrozumiałym napisem, na półce z innymi trofeami m.in. obok dziwnego kubka, którego kiedyś poszukiwano na Ziemi - jakiś Gruul, czy coś takiego.
- Masz rację. Ale jak już odwiedzimy ALFA-3 i Centauri to wrócimy tu. Zostało na pewno jeszcze kilku gdzieś w tym lesie. Bardzo zabawni...
*****
Nie wiadomo dokładnie, kiedy głodni i wystraszeni osadnicy opuścili bunkier. Sam fakt zaginięcia trzech wywiadowców nie zrobił na nikim wrażenia. Natomiast ogarnął ich dziwny niepokój, gdy na powierzchni zastali olbrzymi krater oraz niewielkie ilości promieniowania uranowego. Mimo to ludzie wracali do swoich zajęć: w końcu mięli przygotować się do kontaktu... i tylko niektórzy zastanawiali się w tym czasie nad zaistniałą sytuacją:
- Kurczę, przysiągłbym, że ten krater i cała ta burza, to wina tych cholernych Piratów. Podobno w zeszłym miesiącu splądrowali magazyn na Zecie i wysadzili wszystko w powietrze - rzucił na odchodnym niedbale ubrany, lekko otyły dziadek.
- Taaaaak. To bardzo możliwe, założyłbym się nawet o to! - wykrzyknął w jego stronę mały człowieczek z tobołkiem. - Cholera!, mało co nie uszkodzili latryn! - dodał, wskazując na krater i odszedł kręcąc głową...