The VALETZ Magazine nr. 4 (IX) - pazdziernik,
listopad 1999
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

  Bliskie spotkania

Ilustracja: Rafal Maslyk
Pierwszy komunikat uslyszeli o osmej. Teoretycznie nie bylo sie czego bac, poniewaz takie burze nie byly tu rzadkoscia. Jak zwykle w takich sytuacjach wszyscy mieszkancy kolonii Gardiusa spakowali najwazniejsze rzeczy i zeszli do schronow. Jednak cos bylo nie tak i Sruba to wyczuwal. Po pierwsze nie dostali zadnych wiadomosci od zejscia w te podziemia, czyli od pieciu godzin, a mieli przeciez najnowszy sprzet komputerowy. Po drugie z kamer zamieszczonych na zewnatrz nie bylo obrazu - rzecz dotychczas niespotykana chociaz schodzili tu w roznych przypadkach chyba ze dwadziescia razy od zamieszkania na tej podlej planecie. Gdzie do cholery podzialo sie centrum dowodzenia? Nikt oczywiscie nie chcial wyjsc na zewnatrz i sprawdzic co sie dzieje. Na dole bylo cieplo i nikt nie mial zamiaru wystawiac dupy na mroz. Byli dwanascie metrow pod powierzchnia i mogli tak pozostac przez kilka miesiecy. Nalezalo jednak podjac jakas decyzje, bo za kilka dni przylatuje transport z nowym sprzetem i osadnikami - bedzie z kogo sie posmiac. Poza tym mieli przygotowywac podloze pod baze - juz od kilku lat ludzkosc przygotowywuje sie do spotkania z Istotami Innego Gatunku.
Na szczescie pod reka znalazl sie Sruba - delegat Kompanii (najwiekszej organizacji militarnej w tym kwadrancie). Mial stopien mlodszego-do-kopania, czyli zadnego.
- Dobra. Jest nas tu okolo trzydziestu osob i zadnego wyzszego stopniem oficera Kompanii, z tego wzgledu wybierzemy czlowieka odpowiedzialnego za organizacje... O.K.?
Stanowcza aczkolwiek jednoznacznie okreslajaca chec osadnikow do organizowania sie cisza przemawiala sama za siebie. Kilka osob nawet glosno ziewnelo.
- No tak... W takim razie to bede ja.
- ... - odpowiedzieli chorem po czym zajeli sie swoimi sprawami.
Znowu cisza. Kilkoro dzieci bacznie przygladalo sie zmartwionemu mezczyznie, lecz po chwili przestraszone matki zabraly swe pociechy mowiac cos w stylu: dzieci-nie-patrzcie-na-tego-pana-on-jest-bardzo-chory. Troche go to zdenerwowalo. Stalby dluzej, gdyby nie silne uderzenie na powierzchni, ktore przewrocilo kilka osob i uciszylo zgromadzonych.
Kolejne uderzenie, tym razem jakby blizej, zgasilo swiatla i monitory.
- Koniec z nami! Na pewno wysiadl tez system podtrzymywania zycia. - wrzeszczal ktos z tylu dopoki nie dostal w gebe od najblizszej kobiety.
Zapowiadalo sie nieciekawie.
- Wlaczyc generator awaryjny! Nie oddychac - oszczedzac tlen! - wrzasnal ktos z tylu i bedac konsekwentnym wstrzymal oddech. Zrobil sie czerwony, potem zielony, a nastepnie stracil przytomnosc. Pewnie nie wiedzial, ze powietrze pompuja niezalezne radiatory z powierzchni.
Faktem bylo jednak, ze zgaslo swiatlo i zrobilo sie nieprzyjemnie.
Po dlugiej i pelnej wrzaskow zdenerwowania chwili, z gory doszedl dziwny chrobot. Ktos dobijal sie do wlazu.
- Alex, Malpa, Kiler do mnie! - krzyknal lekko podenerwowany Sruba. Trzech najsilniejszych sluzacych w kompanii zolnierzy zjawilo sie w mgnieniu oka.
- Chwycic bron i zabrac stad tych ludzi. Ustawic sie przy wlazie i czekac na rozkaz! - zdecydowany glos Sruby rozlegl sie po calym pomieszczeniu przecinajac zalegla od niedawna cisze ostrzem stanowczosci.
Chrobot sie powtorzyl i po chwili zamilkl na dobre. Reszta dnia minela w spokoju.
- Niech ktos w koncu naprawi te cholerne oswietlenie! - zdenerwowal sie Kiler. W pomieszczeniu zasilania od kilku godzin pracowalo czterech mechanikow i elektronikow i nic nie mogli zrobic.
- Niestety - stwierdzil najstarszy po zakonczeniu analizy - cos rozpieprzylo sie na zewnatrz. Jednym slowem, jak ktos nie pojdzie na gore to bedziemy sie bawic w ciuciubabke do znudzenia.
- Moze w takim razie ty pojdziesz, profesorku?
- Spokoj Alex. Przemyslelismy to - ja i Kiler idziemy na gore.
- Ale to samobojstwo! Jest zimno, no i nie wiesz co sie tam stalo!
- On ma racje, jezeli... - wtracil "profesorek".
- Zamknij sie i pilnuj aby nie darli juz wiecej mordy. Malpa i Alex zostaja, a my idziemy. Koniec! Bez dyskusji!
- Tak jest!
Przestraszeni kolonisci powierzyli cala nadzieje tym dwom zolnierzom, a chcieli zyc. Kazdy zdawal sobie sprawe z niebezpieczenstwa tego wypadu.
- Pojde z wami - odezwal sie glos z tlumu - mam bron.
Wysoki blondyn z fikusnym pistoletem w reku stanal naprzeciw Sruby. Byl dobrze zbudowany.
- Skad jestes? - zapytal lekko usmiechniety Kiler.
- Z Ziemi. Przylecialem wczoraj pomagac przy instalacji nowego systemu operacyjnego w laboratorium.
- Na profesora nie wygladasz, a ta bron nie jest standardowym wyposazeniem Kompanii.
- Nazywam sie dr Rasmus Arnesen, a ten pistolet jest prywatny...
- To zabronione! Nie wolno...
- Zamknij sie Alex. Jest wyszkolony i zna sie na elektronice, jak przypuszczam. - facet potaknal - Jezeli nie ma nikogo wiecej - rozejrzal sie po tlumie - to idziemy. Profesor wezmie swoja pukawke i kamizelke. W droge.

*****

Wlaz powoli otworzyl sie z sykiem. Byl to czwarty, ostatni. Uderzyl ich chlod jesiennej nocy, jezeli w ogole mozna bylo mowic o porach roku - na tej planecie pogoda zmieniala sie raz na trzy lata ziemskie. Wial silny wiatr i bylo zimno.
- Kurwa, ale zapierducha - wrzasnal radosnie Kiler.
- Lepiej patrz na skaner, cos tu moze byc.
- Tak, mroz i troche lasu. - zadrwil Arnesen.
Nagle Sruba cos zakapowal.
- Chlopaki, nie wydaje sie wam, ze cos tu nie gra?
- Nie, bo co... - urwal zdumiony Arnesen i dodal - tam sa jacys ludzie.
- Wlasnie, czy to nie dziwne? Miala byc burza - wyszlismy tu na zwiad, a ja nie widze tu niczego dziwnego, co?
- Masz racje. - wialo, ale wiatr nie przekraczal trojki w skali Beaufort'a. - Patrz tamten macha reka. Chyba do nas.
Rzeczywiscie w ich strone machal jakis facet stojacy na czele kilkunastu innych wygladajacych zupelnie jak kazdy normalny czlowiek. Bylo jednak cos. On mial bron, a za nim staly jakies dziwne pojazdy przypominajace troche wozy pancerne, chociaz o troche "nieziemskiej" konstrukcji.
- Chlopaki... - Sruba ocenil sytuacje.
- Co? - odpowiedzieli chorem.
- Na trzy...
- Ale...
- Raz...
- ...o...
- Dwa...
- ...co...
- Trzy...
- ...chooooo...
Biegli. Przez las. Po starej sciezce, ktora kiedys przechodzili tysiace razy. Za nimi gonilo kilkunastu uzbrojonych ludzi... chyba ludzi. Mieli dziwne rysy twarzy i strzelali przed siebie. Jeden z tych argumentow przewazyl, co wystarczylo, aby sie bac i uciekac. Ciagle strzelali. Na szczescie niecelnie.
- Co to jest do cholery? - w biegu Kiler probowal nawiazac rozmowe.
- Nie mam bladego pojecia, chociaz jak sie zdaje oni nas gonia, a my uciekamy - odpowiedzial drwiaco Arnesen - chyba nas doganiaja.
Rzeczywiscie poscig zblizyl sie nieznacznie.
- Sruba!
- Co!?
- Biegnijmy szybciej. Tak bedzie lepiej. - Kiler dostal zadyszki.
- Proponuje skrecenie w lewo i ukrycie sie w gaszczu gardianskiej puszczy.
- Dobra mysl. Teraz!

*****

Siedzieli w chaszczach od pol godziny. Jak dotychczas nikt sie nie odezwal. Poscig zgubil ich i gdzies zniknal. Najprawdopodobniej wrocili. Cisze przerwal Sruba.
- Dobra. Czas ocenic sytuacje. Jest nas trzech, kiepsko uzbrojonych w porownaniu do tych tam i glodnych. Cos opuscilem?
- Chce mi sie lac.
- No wlasnie.
- Skad oni sie tu wzieli? I kim byli?
- Nie wazne kim byli. Wygladali troche na tych z Trzeciego Ukladu. Myslicie, ze to Obcy?
- Jacy Obcy? - Sruba popukal sie w czaszke. Zabolalo. Zauwazyl, ze walnal sie w cos, w wyniku czego mial rane na czole. - Obcy byli na filmach. Teraz to sie nazywa ObiektNiePosiadajacyIdentyfikatoraGatunku. I podobno sa ich miliardy.
- To co robimy? - Alex wyrazil brak koncepcji.
Zapadla trwajaca kilka sekund cisza. Kiler wstal. W oczach towarzyszy zajasniala iskierka nadziei.
- Ide sie odlac. - oznajmil z duma.
Nadzieje zastapilo zwatpienie. Po minucie Kiler wrocil:
- Mam pomysl - zaproklamowal. - rozwalimy te ONPIG-i i wrocimy do schronu po naszych. Jezeli oni nas ogniem, to my ich mieczem! - wrzasnal na caly las.
- Bardzo ciekawy pomysl. Ty idz, a ja tymczasem tez sie odleje. Moze i mnie rowniez nawiedzi rownie blyskotliwa mysl. - stwierdzil sarkastycznie Sruba.
Arnesen sie zasmial.
- No, spokoj. To nic smiesznego. Moglismy zginac. - Kiler cos kombinowal, bo przygryzl dolna warge, po czym dodal: nadal mozemy.
Pod wieczor (sprawa por dnia rowniez traktowana jest umownie) zebrali sily i zaczeli opracowywac plan. Po kilku godzinach plan byl gotowy. Poszli wiec spac. Nad ranem (bylo rano, choc nadal swiecily gwiazdy i nic nie bylo widac) sprawdzili bron i poszli. Kazdy w inna strone. To byla czesc planu.
- Spotkanie w punkcie ZERO o pietnastej. Powodzenia. - Sruba bal sie jak cholera.
- Dobra. - Kiler i Arnesen odpowiedzieli z entuzjazmem chorego na zoladek hipopotama.

****

W miejscu, w ktorym niedawno bylo ich osiedle ONPIG-i zalozyli baze. Byla mala. Dzieki zabranemu przez siebie noktowizorowi Kiler obejrzal jej wnetrze. Obok niego siedzial Arnesen i Sruba. Spotkali sie przypadkowo w lesie i postanowili wiecej sie nie rozdzielac. Zgubic sie w gardianskiej puszczy to jak polknac zdechlego sledzia i liczyc na udany wieczor. Poza tym bylo juz po szesnastej.
- W porzadku. Ty i Kiler pojdziecie od wschodu, ja zakradne sie od poludnia. Otoczymy ich. Kiler przez chwile wytezal umysl w celu przypomnienia sobie kilku zasad geometrii.
- Ale jak...?
- Zapomnij - odparl szybko Arnesen - ja tez nie rozumiem.

****

Szesnasta dwadziescia trzy. Czas zaczac akcje. Wedlug planu Arnesen i Kiler mieli wyciagnac ONPIG-ow z baraku, w ktorym zapewne teraz siedzieli, a Sruba mial ich rozwalic z blastera. Proste i latwe.

*****

Szesnasta dwadziescia piec. Cos pojawilo sie przed nimi, wydalo dziwny dzwiek, zrobilo sie czerwone, potem zielone, potem znowu zmienilo kolor i bipnelo radosnie...

*****

Siedzieli skrepowani jakimis magnetycznymi polami juz dwadziescia minut. Plan nie wypalil. Dlaczego? Nie wiedzieli. Wazne, ze jeszcze zyli.

- Co za gowno bylo tam w lesie? - spytal z oburzeniem Arnesen.
Odpowiedziala mu cisza i glupi wzrok wspoltowarzyszy.
- Dlaczego oni nas trzymaja? - zapytal z trwoga Kiler.
- Pewnie beda na nas robic jakies doswiadczenia - pocieszyl go Sruba.
- Moze jednak nie... - dodal Arnesen - jeden wlasnie tu idzie.
Stwor mial wielkie oczy, byl postury czlowieka i, co najgorsze, wygladal jak zglupialy.
- Witampanowjak... zdrowko, parlewufranseszprehenzidojcz? - ONPIG jakos dziwnie gadal, choc staral sie chyba wypasc jak najlepiej.
- Czego od nas chcecie!? - krzyknal rozwscieczony Arnesen.
- Cegohecie, biiipbuuu meeee parearagaga. - odpowiedzial ONPIG.
- Co ty mi tu...
- Cotymtu babrrt teerferegaga. - odpowiedzial uprzejmie ONPIG i pokiwal glowa.
- To jacys wariaci. Jak stad wyjde to ich pozabijam.
- Spokojnie. Na razie to my jestesmy w pulapce.
Sruba wiedzial, ze trzeba cos zdzialac. Wstal. Uderzyl glowa w magnetyczna oslone. Dalo sie poczuc lekki swad topionych wlosow.
- Ehem. - zwrocil sie do pierwszego lepszego ONPIG-a - Nazywam sie Damian i mieszkam na tej planecie. Nie mam zlych zamiarow... - powiedzial i urwal przypominajac sobie ostatnie pol godziny.
- To na nic. Oni nic nie rozumieja. Zabijmy ich jakos. Moze wyczerpiemy cale powietrze z pomieszczenia to zginiemy wszyscy. Przynajmniej uratujemy tych w bunkrze.
- Wlasnie. Ciekawe co u nich? - Arnesen przypomnial sobie twarze pelne trwogi i nadziei.
- Pewnie dawno umarli ze strachu. To koniec. Juz po nas. - Kiler od jakiegos czasu tkwil w stanie kompletnej apatii.
Niespodziewanie zblizyl sie do nich ten sam ONPIG, co gadal jak nie wiadomo co i dezaktywowal pola. Obok niego stal drugi, chyba wazniejszy, bo reszta (na oko bylo ich piecdziesieciu) poslusznie schodzila mu z drogi. Chcieli ich chyba gdzies prowadzic, bo ten pierwszy jakos zmarkotnial.
- Oho! Zaczyna sie. Teraz bedzie zabawa.
- Zginiemy w meczarniach. - stwierdzil Kiler i rozejrzal sie po pomieszczeniu.
Blysk w jego oku prawie oslepil Arnesena, ktory odwrocil sie bez konkretnego celu. Kiler zauwazyl, ze pod nogami lezy granat bojowy. Jeden z najsilniejszych. Nie wiedzial dlaczego tu lezal. Po prostu go zlapal i odbezpieczyl. Przeblysk mysli, w ktorej on - Kiler - ratuje wszechswiat przed najazdem Obcej Rasy, przez chwile zagoscil w jego glowie, by po chwili zniknac. Wylecieli w powietrze.
Gdy opadl kurz i grudki goracej ziemi przysypaly kilkaset metrow powierzchni lasu, a wraz z nimi resztki cial Arnesena, Kilera i Sruby ONPIG-i spakowali sie, zmierzyli srednice krateru, wsiedli do statkow i odlecieli. Tak samo niespodziewanie jak tu przybyli. W zasadzie nic wiecej nie zrobili.

*****

W kabinie pilotow jednego z pojazdow kosmicznych siedzialo dwoch starszych oficerow ONPIG-ow. Byli wyraznie rozbawieni.
- Wiesz co? Nawet nie byli tacy zli. Nawet zabawni. Ciekawe dlaczego tak ich rozdymalo po tych fajerwerkach.
- Nie mam pojecia. To chyba efekt uboczny trawienia tego co jedli - tu wskazal na resztki pizzy lezacej w pudelku z jakims niezrozumialym napisem, na polce z innymi trofeami m.in. obok dziwnego kubka, ktorego kiedys poszukiwano na Ziemi - jakis Gruul, czy cos takiego.
- Masz racje. Ale jak juz odwiedzimy ALFA-3 i Centauri to wrocimy tu. Zostalo na pewno jeszcze kilku gdzies w tym lesie. Bardzo zabawni...

*****

Nie wiadomo dokladnie, kiedy glodni i wystraszeni osadnicy opuscili bunkier. Sam fakt zaginiecia trzech wywiadowcow nie zrobil na nikim wrazenia. Natomiast ogarnal ich dziwny niepokoj, gdy na powierzchni zastali olbrzymi krater oraz niewielkie ilosci promieniowania uranowego. Mimo to ludzie wracali do swoich zajec: w koncu mieli przygotowac sie do kontaktu... i tylko niektorzy zastanawiali sie w tym czasie nad zaistniala sytuacja:
- Kurcze, przysiaglbym, ze ten krater i cala ta burza, to wina tych cholernych Piratow. Podobno w zeszlym miesiacu spladrowali magazyn na Zecie i wysadzili wszystko w powietrze - rzucil na odchodnym niedbale ubrany, lekko otyly dziadek.
- Taaaaak. To bardzo mozliwe, zalozylbym sie nawet o to! - wykrzyknal w jego strone maly czlowieczek z tobolkiem. - Cholera!, malo co nie uszkodzili latryn! - dodal, wskazujac na krater i odszedl krecac glowa...

 
Konrad Kosinski { korespondencje prosimy kierowac na adres redakcji }
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

45
powrot do poczatku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzezone.