The VALETZ Magazine nr. 4 (IX) - pazdziernik,
listopad 1999
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

  Mandala
        15. Jednia

    Bezkres, bezmiar zewszechdrzacy omotuje jaznie... samom jedno w matni drzacej samoswiadomosci kwantem zludnej mkne czy plyne wyobrazni ku bezkresom sie czajacym w glebiach pojetnosci... bezkres znika, mrok nastaje... otchlan zieje... stop oparcie zmyka, w nicosci rozplywa, umysl wpolswiadomy strachem kamienieje, a instynkt wyzwolony ku lotom sie podrywa... mocnom drgnelo... wstrzasem z uludy wytracone w mrokocieniu znamion istnienia wyszukuje, jeszczem niedoswiadomoscia, szokiem przepelnione, z niedowiara czujniami siebie obmacuje... jako puch sprezysty odczuwam opoke, szczesliwe, zem do czucia choc przysposobione, krzywizn, pofaldowan pole przeszerokie przeszukuje wachlarzem podwrazliwych bloni... soma... pod czujniami jakby realnieje, z niebytu, z pustki, z prozni sie wynurza, w ksztalt sie przyobleka, nabrzmiewa, tezeje i pelnia sie stawania swiadomosc odurza... w granice zmyslowego jestestwa obleczone deszczem dreszczow calem sie z nagla okrywam... czujac jak preznieja miesnie odretwione uswiadamiam sobie zem na wznak spoczywa... nagie i bezbronne w czelusc mroku mierze zmyslocialem wrazen chlonnym, chlonnym bycia, przeksztalconem forma rozpostarta mierze tecze pol kosmicznych pelne obcozycia...
    fala wrazen zmysly bodzcami przepelnia, swiat szarzyzna pustki w umysl promieniuje, wre pospiesznie, przelewa zmacenia, zamglenia, w mozaike zmyslobrazow siebie komponuje... mozaikowa jamistosc fraktalami rzucona po przestrzeni odczuc w jestestwie mem blaka, pylem drobnym w zmyslach gesto rozpylona sciele przezyc przedczucie, obwiedni siec rozciaga... nieciagle sekwencje myslopolem scalam, zdarzen strzepy wola w calosc integruje... z wiezow zmyslow zmyka postrzegania fala... chwytam ja... umyslem przestrzen obejmuje... gwiezdna tetnia... puls kosmosu... echo pranarodzin... wchlaniam, skupiam, kompresuje kazdoczastka somy, sil witalnych pelnem - ogrom nieskonczony makroswiata w mikrokosmos ciala przetworzony...
    chmurobloczy kipiel tecze plam przeslania zawieszona w glebi niebosklonow blasku, migotliwa luna spode mnie wylania wonioprzestwor ciepla, rozmaitosc brzasku... drzy, wibruje, faluje mnogokrocie swiata zaslonami niewiedzy zmyslami zaslaniana, w umysle dzwiecznym echem dudni galopada postrzezen, wrazen, emocji, doswiadczania... informacji porcjami do ruchu ponaglane preze grzbiet i wolno lukiem go napinam... chyboce sie, kolysam... cialo rozbujane niezgrabnym rytmem w podrygach podrywam... wsparte na ostojach slaniam sie i chwieje, wciaz do postrzegania zmysly dostrajajac, drze, dygocze, rozkladam sie... i mdleje w pol ruchu, w pol pozy zastygajac... przez ostoje opoka spazmy swiata wwodzi... mglawicami pylnymi mgly patrznie zasnuwaja... ponadzmyslem lowie cos, co nadchodzi spoza swiata umyslu, kruchosc ma podkreslajac... jasnosc zewszadplonaca ledwo cialo grzeje, migotliwa jakas, istnienia plomien drzacy, ogrom wielowrazen snem plyciutkim drzemie jakoby na wszech-zmysl czyhal jeszcze na wpol spiacy...
     i mglawic blask przygasa, zmrok switem preznieje, monotonia czucia w strzepy fragmentuje... cos zmysly rozpiera... swiadomosc jasnieje, mdlawy zarys swiata z plam wykreowuje... salwy pulsow z zaswiata nagle wystrzelaja, skorupa promienista niebosklon okrywa... cud blaskiem chmuroblocza ostroscia plomienieja i bezlik strug lukami w smugi sie rozplywa... mrok zrzedlszy tnie jasnosc ostrzem bezlitosci, poblask drzacych mglawic trud zmyslow zaciera... myslobraz zmetnialy, niejasny, nieostry, nieuchwytny... sciemniawszy swit umyslu zacmiewa... scigajac sie wraz z tetentem swarliwym czern naprzemian z jasnoscia z soba sie zmagaja, cyklicznie nastepujac, uporem dokuczliwym, jazn z dusza jednoczac nadzieje wzbudzaja... ku kresu smug plynnego bezlik swiatla splywa, rozbudza plasawica pola szalejace, kazda czastke ciala, wszelki nerw przeszywa do utraty zmyslow bol porazajacy...
    musnieciem tchnienia smierci na wskros przesycone, wrazym ciosem razone na chwile zamieram, rytm impulsow wchlaniam cialem przeswietlonym, wahnieciami, odruchem bol stawania wypieram... usmierzone echo jego... swiat w bezruchu zamiera, blaskiem skapana przestrzen z jekami przycicha, iskierki swiadomosci w jadro swiatla wzbiera energia zycia, co me wnetrze rozpycha... z szoku sie otrzasnawszy czujnie w bok rozrzucam, wilgocia oskorze plawie, fale blasku wchlaniam, wiatroczujny wicher bezwlad tkanek docuca sposobiac organizm do czynnego dzialania... sil pelne, energii, platy rozposcieram, skora, patrznia, wszelkimi zmyslami przegladam: zewszad cieplomorze jasnoblaskiem nieba w swiatloblocznym podlozu jak w lustrze sie plata... skraj swiata drgajacy patrznie czula omamia, to sie on ociera, to w nicosci znika, migotliwy fluid podbrzusze oszolamia, to w pulapke wpada, to sie zen wymyka...
    nieprzepartym pchane imulsem wedrowke-dao wszczynam pod masa swiatlosfery cieplo-blask tlumiaca, wahajac sie parzacym rozpryskom umykam, szkwalom wichru, liwniom i blotom swiecacym... lepkogesta wartkosc bokami rozbijam co prezniejac zajadle ruch z rytmu wytraca... z nabrzmialego energia morzowietrza wyplywa memopola fanton, ektoplazma stygnaca... zalu pelnem, trwogi... swiadomosc wzburzona posrod wrazych zywiolow duchem bytu sie blaka, przejrzyscie w zatarte kontury obleczona resztka myslotrwania zatracenia wyglada... czaje sie, z bojaznia do opoki przywieram, calem czujac smiertelna polwidzialna zjawe, zmysly ostrze... zmyslami wspolczucie podzielam... az wichru pchnieciem tracone rownowage trace... i mkne, plyne a splywam po sliskiej opoce, ostoje, czujnie, oskorze raniac o ostepy... w przestrzen otwarta wichru wyniesione moca jak blasku odlam spadam na odmety... przestwor plasa, kolysa, kontury zaciera, rozstraja zmysly... swiata obraz gasnie, kona... zewszad, jak patrznia siegnac, czasze rozposciera przepastna niczym lustro glebia niezmierzona pelna zamglen, zmacen, swiatloblocznych przeswitow... zmysly soba przepasc juz bezdenna wchlaniaja, lecz grzbiet sie jakby wspiera o twardosc opoki, truchleje, na odzew odruchow wrodzonych sie zdawam, sprezam w sobie.. sciagniete...
     swiat rozchwiany w doczesnym porzadku na nowo ustanawiam... w swiatlowietrznym blasku ponownie kapany ponawiam tulaczke w przestrzen doznawania..
    brzemienny cisza brzeg swiata opada, to sie wznosi, cienie roztanczone strzepy w mysl akumuluja: swiat samoobraz siebie swiatlem w glab siebie przenosi wielokrotnosc siebie w sobie wywolujac... wrzacych pecherzy smuga refleksje rozmazuje, poddzwiekow dudnia nerwy zastale osacza, cos mgle smugokregu rozcina, i pulsuje, jednolitosc swiatlospadow rozdarciem naznacza, morzewietrzem, opoka, doznawaniem wstrzasa... pobrzask mdlawy zwawszym sie blaskiem roznieca, mglawic para tryskajac, klebami goraca, spod ostoi sensorom szmat drogi oswieca... patrznie szybkochowam: morzowietrze parne!... a juz wzbite turnie blaskiem rozmazane na skal przeswitach pusza lodospady czarne, smugami poszczerbione, widmami rozprute... ciemnociemnia jakowas zwolna nabrzmiewaja obloczy cieniem subtelnie iluminowana, milczkiem mnoza sie, w polcienie skupiaja fazami wieloobrazow poniedokreslana... cieplo wkolo wibruje, wicher dech pobudza, wilgoci tchnieniem opoka zmacenia podsyca... spoza smugi swiata krag sie ciezko wylania i plywu fal przybojem dech opoki wsysa... klab swietlnego pylu ksztaltom rysy zaciera, od patrzni po ostoje wilgoc z mnie wycieka... rozognione cieplem forme sfery przybieram, przed udarem cieplnym toczac sie umykam...
    nieuchwytne drobiny w some sie wpijaja, z bolu krzycza nerwy... dokucza dolegliwie... tchawy, oskorze... w tchawy leniwie sie wsaczaja morzowietrza mokrego strugi dobrotliwe... wnet pelnia siebie swobodnie oddycham lowiac morzowietrza fluid jonowego ducha, ostroznie sie rozwarlszy przestrzen w patrznie chwytam, doznan bezlik chlone, emocjami wybucham... blysk odlegly, przejasny, podbrzusze podnieca, pterow skraje podmuch pola wzbudzen wzburza, eteryczny jonotwor z dali sfera sie roznieca, wypukloscia mruga, swiadomosc odurza... rojem zalegajac szmat krainy przycmiewa, nieruchomo wiszac instynkty opetuje... upojny omen... czar hipnotyczny wysiewa... wole niszczy, zmysl mami i dusze raduje... przemoca przymuszone krok zwalniam... zdumione glebie niebios lsniaca smugo-kregiem zwiduje... na czworaki przysiadam... bojazliwie skurczone ducha niechybna utrate intuuje... ulga!... jadro niebios puls-echem niknacym zanika, rownym rytmem znowuz rownine przemierzam: wiem, ze cieplosfera zrodlo zycia sciga, ze chwilowe zwatpienia kosmos rytmem usmierza... w zgodnosci z rytmem swiatla takt zycia mego zgrywam, spokojnie, rytmicznie, z godnoscia sie ruszam... opoka pecznieje, pecherz prezni wydyma, goracem pioropuszy ramionami macha... pasm blasku zmarszczki widzenie przeslaniaja, rozedrgana kurtyna dzdzu nisko zawisa - fluidami jonow staze zaburzajac niespokojnie faldami nade mna kolysa...
    nabrzmiala elektrycznosc w gluchej peka ciszy, strugi deszczu zachlannie cialo omywaja, wichru zawirowan tracam mnogosc wici, co wespol z wodnistoscia organizm orzezwiaja... infratonow fonony nadrywaja tkanie, uwiklane w elzmysle napiecie sie zbiera, a choc razno duszy... to tlumione lkanie przeczucie grozy z niepamieci wywleka... strachem raptem plone, bystrzej w przod napieram... narkotyczny szalej wnetrze me nasacza, rozkosza otumania, swiadomosc odbiera, jawe na rojenia niebawem podmienia... lekiem przepelnione, czuciem bezistnienia, tlo pobliskie pogorza wszechzmyslami tracam... slady mysli, nurt plazmy, wonioprzestwor cienia... w paroksyzmie uczuc trzewiami don przywieram: tamze tetni zycie... nadczuciem podniecone wachlujac pterami przez maz sie przeciskam, okruchow fontanny wyrzucam rozdrobnione, pozostawiam padol morzowietrznych rozblyskow... zmysly zwracam ku sobie, jazn nimi obejmuje, zawartosc umyslu w wezwanie transformuje... scisliwa wiazke psyche w siedlisko emanuje i pelnia mocy wolanie posylam za wolaniem... bez zmyslow, podswiadomie, odzew lowie chciwie wciaz maz zgestniala spod somy wypychajac, zatraty siebie bliskie czekam rozpaczliwie...
    zewszad samofale bladzace przebiegaja... i pod mna sie pustka mroczna rozposciera, wciaga w trzewia... ciemn drzaca osacza, cisza sennosc niosaca na patrznie napiera, refleksow stezalych poswiaty ton roztacza... zawilych krzywizn zakola leniwie pulsuja obwiednia polblaskow, pol-cieni stojacych... w wijaca sie i drzaca wstege ogniskuja, w mnostwo strun szemrzaco do glebin wiodacych... akordy niemej piesni snuja objawienie tajemnic innoswiata... nadciaga przeznaczenie... w oddali cos wahajac sie jasnieje i jasnieje, przez zmysly i umysl z zamglenia sie wylania... poprzez cienioprzestrzen zjawa widmem przybywa, niby szata w czakry, meridiany spowita, ni to mysl skonkretniala, ni to postac zywa, zwiewnopatrzna, rozumna, nijaka, sedziwa... od patrzni po ostoje wielka moc z niej bije, bioplazmy zimna tecza mentopole trwoni, popod fal stojacych madrosc dobrocia pokrywa i przeczucie zespolenia rozsiewa na strony... zmyslami przegladam, kule sie w pokorze, skromnie ptera sponad patrzni rozchylam...
    gaszcz migotan czerniejacych jak kosmosu glebia me spojrzenie drazace od zjawy odrywa... w patrzni glebokoczarnej cud-brzaski palaja, sila woli wlasnej z mym oporem drocza, cialo, czlonki bezwiednie same sie ruszaja, naprzod pra... slad w slad za sladem zjawy krocza... uleglszy przemocy za widmem podazam, swiatlosfery niszcze, przez smugi przenikam, labiryntem kretym dlugo, dlugo kraze... na podziemny przestwor zjaw pelen wyplywam... tu nagle przystaje nieznanym odurzone, calym cialozmyslem wspolmysl jasna chwytam... mnogoscia mentopoli, ja, byt oniesmielony, dusze zespolone wyobraznia witam... nieswiadom jak i kiedy w sferze zjaw istnieje chwycony psychotropia uwiezi etnosu, sprezam grzbiet, ptera schylam, podbrzurze preznieje i trwam tak gotowe na zrzadzenie losu... w nabocznie elzmyslu nurt wspolmysli napiera, wdraza sie w glab somy wielokrotnym echem, zmaga z biorytmami, neuroidy wzbudza, plucoskrzela rozsadza rozpalonym dechem, podswiadomosci glebie utajniona obnaza, inaczymi emocjami w wszelkie strony miota, doswiadczenia nabyte domyslami skaza, wymazuje, kala... umyslowa martwota...
     burza wscieklych pasji maci, maci zmysly, engramy myslopola w fraktale rozbijaja, w patrzni duszy strzepy niepojetych wizji mieszaja sie, placza...
    az zinterferowaly...

    nieziemska swiadomosc w biotoki przetworzona spietrza, koncentruje madrosc przerozumna, o prog zrozumienia wezbrawszy przewysoki do neuronow sieci wtlacza mysli szumne... plyna, plyna biopradow nurty wartkie, chyze, wzbudne fale lsnienia olsnieniem promienieja, na meandrach synaps wija barier nize, wytracaja szybkosc, to gasna, to ekspanduja... w mozgu gwiazd milionkrocie z pustki sie wylania, z mgly prozni wyrasta, z jadra zrozumienia, juz sie maja zapasc, rozblysnac, rozpylic, w transformaty gestosci widmowej poprzemieniac... z sil opadam... impulsow chaos, szum, sklocenie... setniem znuzone... zapal i nadzieja gasnie... rozpacz czarna ogarnia i wielkie zniechecenie... lecz oto mrok niemysli rozjasnia sie, rozjasnia... z polsnu sie wyrywam sposrod mysli tloku, blysk w umysle, drugi... myslospad sie obrusza, dostrajam sie do wybioru informacji z szumu, z przywidzen, z wyobrazni, z rojen... och, katusza!... na swiadomosc napieraja jak peki falowe, mieszaja sie nawzajem, wciaz interferuja, w amplitudy, czestosci, fazy rozproszone... pobudzaja neurosiec i szturmuja, szturmuja... lsni iskierka olsnienia, gorecej sie jarzy, z myslopradow przedziwne myslotwory kreuje, rozpala sie... od nich dwoj-mozg az parzy, iskry rozpryskuje!... nie, wspolmysli superponowuje... multum funkcji falowych chwytam nieprzebrany, do granicy sciagam i je scalkowuje, pojec prawdopodobienstwa z nich oczekiwane okreslam intuicja co rozumem kieruje... umysl wyczerpany odretwienie morzy, integracji formula gleboko wen sie skrywa... poznania sedno w samem centrum lezy, na dnie imago, niechaj tam spoczywa...

    wspolswiadomy umysl stopniowo sprawnieje, myslomrok z mentopolem wspolmysli oswojony w przestrzeni wyobrazni gestnieje i jasnieje, jakby w swiatlopustke obleka sie skokami, co klebi sie i kipi, wre w klastry spowita, dziwotworne postacie rozbija atakami, i tetni, i pulsuje... o prawde zali pyta?...
    pulsu zrozumiawszy, nerwowy, gleboki, na przestrzal przesaczone jednostajnym blaskiem formuluje myslami szczyty przewysokie... i samo siebie zmyslam - jako plamke jasna... poprzez zbocza, zleby i granie sie wiode, w dol, ku wzgorzom majaczacym w rozemglonej dali... przy uskoku wizja smierci wespolmysli bode, przeswiadczone refleksja, iz mysl bolem pali... blysku blyskawic, deszczu roztaczam podtony... elektro-statycznosci zew upojny... burze... wichrem dmac pokotem leglem... rozcapierzam szpony magnetopol szalejacych, het, wysoko, w gorze... wszystko dymem sie rozwiewa... drzacy omam blyska... to ciemnoscia, to jasnoscia naprzemian przeszywany niebotyczny plaskowyz wymyslam natychmiast, ziejacy trzewi dechem, plujacy gejzerami, okolony morzowietrzem na ogniu stojacym... plamka sie tam wykluwam... a kluczac nia szparko nadzmyslem odbieram niepokojaco puchnaca sfere martwomorzowietrza z mokrosci odarta... energii strumien z swiatlowietrza znika... przestrzen myslozludzen myslosfera urywa... otorbionem w jestestwo w sobie sie zamykam, w miedzyniebyt wtracone klebopylem okrywam... jako tchnienia wiecznosci mijaja eony... utajony umysl kwantami promienieje... tkwi w polbycie spokojne jak oko cyklonu, nieczule wiru dziejow, co go tak ksztaltuje....
    animacja niebytu raptem je ocuca, prawd laknienie calutka natura potrzasa... myslobraz pulsujacy mentopole pobudza, wodze mysli rozjarza, mysloswiaty rozjatrza... z mgly nicosci wyplywam i pelne przerazenia, w rytm oddechow planety, w rytm wspolmysli wielu, poprzez rownie sune rozsiewajac cierpienia, przez ognie przenikajac podazam do celu... przed iskrzaca krzywizna rozleglej wodochmury, posrod siedlisk nijakow przy jej skraju tkwiacych, czaruje obraz chwiejny a ponury, nieswiadom brzemion grozy ponad nim ciazacych... wstrzasnieniem wyobrazni wodowal spietrzony poprzez mysloprzestrzen prze z wysokim napieciem... i ogromem czarnobloku z pet mysli spuszczonym swiat wyobrazony pograza w odmecie ... myslobraz kataklizmow przepelnia wszystko skrzetnie, uczucie nieist-nienia wspolwrazenia rozkojarza... jasna plama pulsuje gniewnie a natretnie, wrzawa pytan-plomieni myslobraz rozjarza... zatracone w umyslu bezdennym kolowrocie, srod poswiaty swiadomosci pylem przygaszonej, otchlanie po- mroczne sypane gwiazd krociem stwarzam, cieniem ciemniejacym mocno przyslonione, nieskonczonosc tlumacze symbolem wiecznosci, co to je swietlne millenia oddzielily od dychotomii synchronii umyslowej, od punktu, od prostej, od plaszczyzny, od chwili... a obraz sie rozpada, a mysl juz juz omdlewa, dualnosc nieoznaczonoscia ksztalty transformuje, krzyzuje pojecia, porcjami je rozsiewa, logike rozciagla w kwantowa rozmazuje... madrosc pustki jazn rozchwiana doszczetnie zacmiewa, doznaniem mistycznym muska, muska gnoza, prawda bytu okruchy swiadomosci zalewa, przepelnia wprost proznosc prozni umysl groza...
    misternie tkany sekret wielobytu tego zrozumieniem w momencie olsnienia rozwiklany, wielki sekret Misty, nijako-inakow i jego, poza czasu istota spoczywa niepoznany...
    z czujni wielu strumieniami splywaja mrowienia, zmysly udreczone chlona energie... wchlaniaja... cialu zmartwialemu usmierzenie przynoszac znuzenie koja, pogodnie dostrajaja... cien wspomnienia z blogiego polbytu wytraca, zmysly ku aktom postrzegania rozwiera... nerwowymi kanaly swiadomosc goraca mysloswiata fale w umysle rozposciera... rozgladam sie... domyslam... dokadkolwiek spojrze, wszedy zwidy roztanczone w kleby mgly osnute... ni ciala, ni konturu, ni materii dojrzec... na wskros swiatlem spojnem wszysciutko przeszyte... zrodlo blasku jasnieje tuz, tuz nad mna, nisko... sen to... mara zludna... czy mara prawdziwa... w szalenczym kregu krazy zjaw z za-swiatow kolisko... mozg zwodzi zmysly... nie, to nie sa dziwa... wszedy nurty myslowe... zewszad nadciagaja, w umysl godza, biotoki wspolsynchronizuja, do wspoldoswiadczania swiata zniewalaja, w jednie zespolona wspolmysla promieniuja... jakoby pod hipnoza pod kosmosu sklepieniem kody mysli z innymi stroje wspolkodami, jako swiata kosmograf wspolodczuwam kreslenie kopii swiata w umysle stwarzanej wspolmyslami, u wylotu tunelu... stad mysla zali siegnac, a juz blask pulsujacy z chmurobloczy splywa, zali tylko mysla ruszyc w ruch zapragac, a juz wilgoc z cieplem w wichru cwaluje porywach, to gwiazd mgla rozpylona tlo nieba osmala, to jadra kondensacji potencjal rozdyma, to burza magnetyczna morze chmur rozpala, to demon grawitacji glob w swych ryzach trzyma... instynktownie zapadam, wrazenia wspolkoncentruje - to bodzce z wszechswiata na wylot przeszywaja... biopole roztaczam, biorytmy harmonizuje - to zmysly jak gdyby sie naduwrazliwiaja... opoki drzenie subtelne na siebie przyjmuje, biorca mikrofal jestem, makrocykli lowca, polem doznan i Miste, i Kosmos pokrywam, caloscia wszechswiata jestem a zarazem czastka... swiadomosc z refleksji odarta okrywa jako calun liczebnoscia bezblyskow w podkrotnosc odmierzany zbior liczb rozciaglych o mocy continuum, w cykle zycia zamkniete fal poposkladany... polswiadome, polzywe, rytm kosmosu smakuje - zywokrysztal czasu pulsem odmierzany, w transformaty widmowe wrazenia transformuje, zasady nieoznaczonosci odczuwam kategoriami...
     chlonne informacji z kazdej swiata strony pojec strzepy na zer rzucam psychopotencjalom, dla wszech przetworzone w strawne emocjony inacze mysli wwodze nadczulym ich cialom... za swiatlem poskrecanym jak antena wodze, echa, szumy spiralnej poswiaty pochlaniam, jasnobloczy blaskiem rozgrzane patrznie chlodze, nadwyzki energii w emanacjach roztrwaniam... hipnotycznie niebianski magnetyzm upaja... timbry infradzwiekow rozdzieraja some... spektrum informacji delikatnie spaja akordy podtonow, szeptania szalone... w subtelna poswiate firmamentu wplecione slady myslobrazow plywami wplywaja, widma temperatur przemyslnie roztanczone w rozkladach chaosu bezpowrotnie znikaja... a kiedy swiatlowrzenie powolnie zamieralo, gdy Miste senna cisza zwolna okrywala, jam sie jaznia w bez-kresach prozni zatracalo, na strzepy strzepilo, stapialo z nia, wnikalo... ze wszechswiatem w jednosci bylom zespolone, jarzylom niebiosa spirala odnawiania, w czasoprzestrzen pewna punktochwila scalone istoty uniwersum bliskiem odslaniania... ogromem przepascistej prozni otoczone, pozbawionem ciala, przepelnione blogoscia, zespolone z natura, w jej kulcie zatracone, bezustanniem zalowalo blogostanu blogosci...
    doznan pole wnet znika, umysl kolapsuje jako fala obleczona w czastke mysla smiala... osobowosc w swiadomosci ponownie dominuje, ponownie wypelnia neurotkanki calosc... jeszczem tej przemiany do sie nie przyjmuje, jeszcze ze wspoljaznia staczam mysloboje, przeciwstawiam sile, ktorej nie pojmuje, a co podswiadomie narzuca swoja wole... zjawa przenajjasniejsza znienacka przybywa, nabrzmiala elektrostaza jaznia mocno wstrzasa... bezwolne znow za widmem jak i ono wyplywam pod firmament smugami blasku strzelajacy... roznoracze ksztalty w cieplobrzasku rozpuszczone porazone bezsila tula sie i ploza, zywotnej a kosmicznej energii pozbawione w poswiacie smierci zagubione brocza... jak i one nie-bytu powiewem razone wespol z fantomami kraze wsrod bezczucia, slepnace swiatla sfera, do cna przeswietlone, rezerwa bioenergii wzniecam iskry zycia... a gdym tak w polprzytomna pochylone istote w jej patrznie spod pterow wgladam wylupiona - promyk z chmuroblocza wpadlszy wlasnie oto wylania z jej otchlani pamiec tam sklebiona... mgnienioka faza mroku natychmiast zgaszone jak zaklecie w powidoku ulotnym sie rozmywa, i rozkwita niczym lodospad oswietlony, by pod czerni blaskiem gasnac i rozplywac... seansem znuzone zmeczonem cialem waham, jasnociemnosc w umysl zmyslami przesiewam... cos wole narzuca... wole woli przeciwstawiam, magnetycznej mocy zrodla nie pojmujac... spoza swiatlobloczy kaskadami przyplywa siec zwichrowan przestrzeni... odruchy omotuje, przenika cialo rozkosznymi spazmami, hipnotyzmem bioprady rozumu krepuje... swobodzie ruchow cos w wnetrzu oponuje, jako magnesu igla dokola obraca, przestrzen wirujaca swiatooglad zaciera, zmysly ludzi... ku jednej z wielu stron obraca, w bok od zrodla jasnosci, tuz obok polnocy... zdumione zmyslami w wlasnoglebie nurkuje, dol od gory odrozniajac podlug roznic mocy... osrodek wewnetrznego przymusu odnajduje... umyslnie skryte cialo bezwolne zwodzi na biegnace z cial niebieskich kosmosu wektory, gluche, nieczule na fal energii powodzie ubytkom sil kreuje dziwne atraktory... intuicja fenomen ogarnawszy oczyszczam zmysly, energie zycia z morzowietrza sciagam, zdretwiale, pomarszczone ptera rozposcieram i zachlannie chlonac szczytowanie osiagam... nadwrazliwa tecze zmyslowosci chwytam w obszary elmyslu jasnobrzaskiem skupiona, subtelna, obwiednia kuszaca... czy plec to?... pytam czuciem instynkty w wrazen tory wtracone... namietnosci barw game szeroka przechwytuje, calem drzace impresje bezwiednie przyciagam... od zjawiska co rozum i zmysly odejmuje, ten, co ma powodzi, oddania pozada...
pulsujaca otocznia rozumu goreje... niedosytu blogosci uwage zatracam... glab siedliska!... pojecie w umysle tezeje... w labirynt pradziejow zamierzchlego swiata!... podazam zakolami tunelow cieplejacych, dyszacych ziemiotworu ciezarem chwiejliwym, w cieploblocznych siedziszczach parami sapiacych bezwlad skal ponad patrznia wspieram przerazliwy... skonczonej pojemnosci symetriady plasaja wilgoci wespol z goracem pomieszanych... skadis smugi blasku spojnego padaja i od tarcz scian odbite wzniecaja kleby piany... zakleciem swiatla sezam wielodwoje rozwiera przed szeregiem wnek ciemnych piana jasniejacych, swiadomosc przerazona szok-obraz odbiera: krocie patrzni-gausonow rzedem kwantow tkwiacych... swiatlosmugi wzbudzone, echem podsycone, wrzace mglawic pyly poswietlne wytraca, pozaprzeszlym bytem dawnobraz postrzezony tezeje w rozedrganiach patrzeniowych zmacen... z migotliwych tumanow strzepy dziejow kreuja, byla mysla, czuciem, zmysleniem skazone, kazda patrznia odmienne mysloswiaty formuje, falujace, rozmyte... myslobyty wpolsnione... urzeczonem, bezwiedne, wpadle w oslupienie, swiadomoscia nierealne wizje dziejow wchlaniam, niezalezne od mnie, zmacone majaczeniem... spelnienia przedczuc w nadziei pokladam...     czujnie niespodzianie w mgle stawania znikaja, sedziwosc prabytu dotykiem wysuplujac, neurosiec urealnione zywobrazy przepelniaja, generujac umyslu rezonator nadczuly... z kosmosu czerni mglawic pylem rozswietlonej obdarzona kretem goraca plama wpada... umysl zachwycony zamiera w zaskoczeniu zjawiskiem co mknie przez mroki i wnet go dopada... plonaca ogniosfera przycmieniem metnieje, zorza z blaskow spowita kontury zatraca, jarzyc zda sie, plonac, wybuchac otoczenie, kwanty zycia wyciskac, dymem je osaczac... ekspresja wyobrazenia cialo zda sie prazyc, plomien przeszlych zdarzen w umysle szaleje, cialo zda sie plonac, cialo zda sie zarzyc... z ulga w pustke zapadam i skurczone zimnieje...
dlugi mrok nastaje, mijaja eony, przejmujacy poblask przesiakuje wszystko... zmartwial, zastygl, zamarl dysk rozplomieniony, na wskros przeswietliwszy posmiertne klebowisko... zar wyciska zycie z kwantowego zszycia, ogromy wody zycia w morzowietrze wytacza, wznieca cieplosfere, wzmacnia pole zycia, swiat cyklami ciemni raz po razie zbracza... cos, zewszad i wszedy rytmicznie pulsuje, czuc jak opoka drzy, wzdyma sie, szemrze... czyzby smierci spirala skrecona strozuje by swiat sponiewierany pod cud-brzaskiem zemrzal?... uporczywie odczuwam uplyw liku milleniow, strategie przystosowan, pokolenia trzebione, skoki zmian somatycznych na poziomach wielu, hekatomby ofiar... pejzaze spustoszone... wszedy wpolprzej-rzyste przemykaja stwory, niewidzialne ramiona wszystko oblepiaja, smierci wszedobylskiej nawpolzgnile twory rozkladu jadem morzowietrze nawoniaja, gaszcz drgan wedrujacych skrzy srebrnym migotem, oblosliski ichtiornith wieloksztaltem szybuje, pyl zyciem buczacy przerzedza cos lotem nieustannie w ciagnace dyfrakcje nurkuje...
    impresje przerozne, polrealne wizje, koncentryczne smugi wspolmysli wzniecajace, to realne, oniryczne, to ulotne iluzje, to zorz poddzwieki gluche tkan somy szarpiace, wiry elektrycznosci wmotane w wektory swiata, istot bratnich wiele jutrzenka razonych, katakumby, komory zakletego swiatla, i uzdrowicieli wsrod cieni uzdrowionych... kregi, sfery, blaskow aury, dale i zblizenia, cienie lsniace, chmury plynne, przyplywy... skupione poswiaty lotosow objawienia, zestalonych energii domeny rozkurczliwe, ciepla falujace, wstegi swiata, zorze, rozplasane zmienne swiadomoczasowosci, niezmierzonej prozni przepelne fal morze, mglawice fraktalne rozmaitych ciemnosci... strumien swiadomosci znika jak uciety, nadrealna wizja, sploszona w tlo umyka, umyslom przerywa drzenie skal napietych, kawerne li poblask przewodnika przenika...
    opuszczam katakumb przybytek tajemny, zadliwych poddzwiekow zrodel unikajac, w labiryncie podziemnym w kat wkraczam tajemny, gdzie dreszczem elektryczne potencjaly miotaja... ku kresu wedrowki mijam i omijam inacze istoty w szeregach jam zyjace, w wzburzeniach ksztalt ciala zrodzonego chwytam i fale macierzynstwa gwaltownie wzbierajace... mysl zdumiona instynktownie, odczuwac nakazuje, symbioze elektrostazy wspolzgodnie wspoltworzac, bezradnosc, znikomosc, blaganie przywoluje... za postacia znikajaca w polmroku rozpuszczona, z zarodzona mysla w umysle podazam... jak powstaje zycie? jak rozwija sie ono? jak nieswiadomosc swiadomosc osiaga?
    mrok rzednie i blednie, jasnosc ostra wzbiera, jakoby po nocy niebo blyski ostre sieje... ten, co ma przewodzi, ptera swe rozwiera w jadro blasku co jasnieje, jasnieje, jasnieje... w zrodle swiatla do granic jestestwa rozpostarty, przejrzysty na poly jako jaka zjawa, niczym demon z basni z wyblaklymi receptory tresc wszechswiata w cialo i w umysl przepoczwarza... prostuje sie, ustaje, i w slad przewodnika ptera rozpostarlszy droge swiatlu toruje... miriady kwantow w tkanki i organy wnika, stygmatem egzystencji swietliscie pompuje, strumien morzowietrza wilgocia masazu dopelnia, odretwienie w sprawnosc nadzwykla przemienia... lsnie cieplem wypelnione niczym kregu pelnia, zrodlo zycia pojmujac, praprzyczyne istnienia... w potencje rozszerzonej swiadomosci wstrojone, dozywione swiatlem zdarzenia przewiduje... sanktuarium opusciwszy, nadczuciem obdarzone, u wylotow siedliska nieba wrota obserwuje...
    schylek zmierzchu cieniem zachlannie dopada, nieskonczony przestwor przytlacza, miazdzy dusze, zrodlo zycia w granicy smugokregiem zapada, rozbudzajac glodnoswiatla cielesne katusze... wachlarz blasku w chmurobloczu przymiera umeczany, cien jego w czujniach niesmialo przeblyskuje, dretwota senna polbytu dwojumysl przepleciony migota wrazeniami, swiadomosc tonizuje... przytomnieje... odczucia jakowes podprogowo odczuwam, pobudzona swiadomosc rozpieraja postrzegania, pole widzen szerokie do duszy dociera wyostrzywszy zmysly, powstrzymujac migotania... pol swiata odczuwalnego jestestwem wypelniwszy, przewrazliwe, calem soba chwytam nieba echa, szmat prozni, drog mlecznych materie osiagnawszy dawne kwanty lowie biegnace het, z daleka... przestrzen czucia olbrzymieje, w wir potezny skreca, studnia elektropotencjalu siega nader wysoko... spirale jasnobrzasku rozwija coraz predzej, wypukloscia mruga symboliczne oko... potokiem wyladowan wnet sie rozpryskuje, magnetyzmem swiatla polplynnego scieka, w elzmysl pownikawszy ulotem pobrzekuje i oskorza wibrysy zmierzwiwszy w dal sina umyka... energia morzowietrza ladunek w some wtlacza, nastroszone rzeski fal cisnienia tlumia, niebianskie zjawisko tak moca przytlacza, ze zmysly jak oszalale szumia, szumia, szumia... strugi woni, jonow, pol, pradow szturmuja na czasze ponadzmyslu o kresoswiat wsparta, lej czucia wirem emocji intuuje to co wre w trzewiach i wiruje wartko... od zwiastunow zjednania z kosmosem umykajac szept mglawic spiralnych od ciala odrywam, sfera sfer sferycznych dyfrakcyjnie drgajac wnet plyna wstega luny sie okrywa... purpury blaski krwawe sklepienie pochlaniaja, mroki mroczniejszych cieni czern czernia skrzydlami... tam gdzie ichtiornithy zywy wiatr wchlaniaja blyskaja fajerwerki blasku nad blaskami... mnogosc pterow wirami morzowietrze zmaca, przyspiesznym zaburzeniem burzliwosc osacza... sladu duchem znaczone postrzeganie zakloca cien purpury...
drapieznie w jestestwo me sie wdraza... kule sie, ostoje z czujniami w walce sprezam... bol! instynktownie grzbietu ptera zwieram... przycmione cierpieniem, ktore dotyk zwieksza... obly, sliski ksztalt potwora do jazni dociera... wije sie, wygina, kasa i trzepocze... majak paszczeki lsniacej ponad patrznia wyziera... w silnych usciskach zwarty poty sie szamocze, poki zycie w stworze, zduszone, nie zamrze... blednie goraca purpura, ostry bol irradiuje, dygocze okaleczone, pulsuje swiadomosc... przeczucie pelni niebytu... smierci... obejmuje... zawodu, zalu, szoku... zatracam przytomnosc...
     majaczliwe zwidy natretnie przepelniaja na wpol martwy umysl cierpieniem nasycony, porwane bioprady raz po raz rozjarzaja wewnetrznych zludzen bezkres znieksztalcony... anomalna egzystencja w konanie przemieniona na granicy polsnu-poljawy sie snuje, naderwana, jak gdyby na zawsze postrzepiona, w chlodzie poblaskliwym odnowy oczekuje... krotnoscia luskowatych rozblyskow otoczona, rzesza swiadomosci czastkowych okryta, polbyt zamierajacy w byt zywy przeistacza podswiadome cisnienie zycia hominida... samopodszyta swiatlem charyzma promienieje, pograzona w letargu martwota sie rozwiewa, przeszlosci widmo umyka w zapomnienie, w blyski cma wpleciona w jasnosc sie przemienia...
    millenia zda sie minely... umysl odtworzony w zmartwychwstalej somie miejsce odnajduje, girlandami swiatla lusek zewszad otoczony zludzenia z realnoscia ponownie integruje... oparow won swietlista... klab odbic lustrzanych... calut-kiem, nienaruszone, w aurze blasku plone... w nabrzmialym brzaskiem pecherzu rozproszonym faluje myslotwor - slonc umyslow plomien... lsni aureola jutrzni elektrostazy, poswiata palajaca skrzaco obwiednie spowija... swiadomosc calosci, jednosci bez skazy euforia napelnia, spod jarzma snow wybija... eteryczny habitat swiatla zakletego - misterium zmagan bytu i niebytu - opuszczam w ornacie guru przeswietnego, oparami swietlnymi dostapiwszy zaszczytu... surrealnie przewodnicza intuicja wiedzie poprzez labirynty natury doznawania, pole umyslowe rozpostarte het przed sie rozbudza smetnie myslobszary domyslania... nimb talentu natchnionego ciemnie piesci czule, czujni musnieciami smugi ektoplazmy wzbija: postac z maestria kreslaca zawile smugizny bryle nieforemna w ksztaltna rzezbe przemienia... wzniosle, dumne, otwarte kontury odslania, poznaniem fatycznym marzenia w symbole wciela, znaczace w znaczone zaklina... teofania... niejasne znaczenia w konkrety spowija... blysk lsnienia wysnute domysly przycmiewa, w wielopolu biotokow jazn porcjami rozprasza, interferujacym czuciem elizeum rozbrzmiewa, myslotwor iluzji myslopolem zrasza... rozproszony poblask w kontrakcji migocze, wirtualny proces mysl w jadro kondensuje... nicuje ekspozycje... lsni sedno, lopocze, sens bytu w wszechswiata w genesis wplatuje... umysl lsnieniem trawiony rozwiera wierzeje, eksplozja zjednoczona mysl pozbawia kresow: w blasku zageszczonym niesmialo tezeje nabrzmiewajacy w sensy wielosens logosu... mentalny psychoblok w podbrzuszu sie jarzy, po nerwach timbrem mantry katalepsje rozsciela... najwyzszy rezonans tetna zycia kojarzy, swiadomosci pole atraktorem w glab sciaga... lotos ukorzeniony po pianie prozni plywa, rozpostarty krocioplat energii piki wchlania, w patrzni duszy zaklety blednacy cien dogorywa godzony swiatla tropizmem przenikania... jeszcze echo samoobrazu subtelnie wtoruje bytowi nadprzyrodzonemu, symbolowi stwarzania... dusza, psyche... utrate jedni intuuje w autotrofizmu daremnych probach wyzwalania... juz, juz cien ciemni plama sie rozprasza, rozedrganym mrowiem w mysli miejsce mosci, nabocze elzmyslu krzyk nagly wymusza - luk elektrowstrzasu w paroksyzmie zalosci... dopelnienia bezkresu ogarnia purpura, do bialej jaskrawosci jawy przestrzen rozpala... wnet gasnac, bledniejac, bladzac po konturach szkic lotosu swietlnego w sina dal oddala...
    korowod inaczych cieni snione wzgorza przemierza, w oddali drzacej majacza wierchow fraktale strome, sponad nich bije luna - omal blask arki przymierza przenika azurowy rumosz skal spietrzonych... promienne wirowanie kregi swietliste toczy, powala swiatlobloczy spazm raz za razem wstrzasa, luna roziskrzona tajemnym nimbem broczy, rozblyskami zorzy przestwory roztraca... pod niebiosow pulsem firmament sie unosi, refleksy zastygle pierscieniami hal znikaja... za granica ugiecia, za wstega migotliwosci rownia wygladzona gladko opadaja... ciemnosc noca zapada... refleksem polyskliwym mrok wkleslej czaszy nieba odbiciem wtoruje... bezden glebi kosmosu tchnieniem ludzac siwym onirycznym pelganiem tonie rozmazuje... przemija czas odretwienia, cisnienie zycia rozpiera, promieniste smugi swiatloblocza wzniecaja, instynkt przerazony zwiastuje niebycie i ratunku szuka... w stado sie skupiaja... lawinami kaskad roztapiaja sie zbocza, kotlina pochodnia slonca jako zniczem plonie, swiatlowietrze kipi, rozpycha oblocza, spopiela i skwarzy ciala zimny plomien... smierci strasznych wiele na raz jeden czuje, smierci wiele naraz koncentruje czucie, w nicosci spopielalej siebie odnajduje, w nicosci popalonej zatracam wspolczucie... lecz mocy swiatla dusza samotna sie wywija choc razona smiertelnie po gladkosci sie wspina, dotarlszy, oslepiona, traci resztki zycia tam gdzie gwiazd zarem wrze konania dolina... wielosmierci snem wiecznym do cna obezwladnione bezwiednie blask ciekly haustami czujniami czerpie, niepomne fantasmagorii realnych czy urojonych otrzasam sie... ociekam... otrzasam sie z cierpien...

    ...w polu doswiadczania cudnego cos sie stwarza, krotnie homeomorficznie jakby przypomina, pojecia jedni z caloscia skojarza, zmyslow przedluzenia... androgynia... niewidziany spojrzeniem, intuicja niedokreslony, byt tajemny jam, wybraniec, calym badam soba, pod niewiedzy oslona oparem oslonionym czujniami wymacuje funkcje tam sklebiona... dotyk uwydatnia najdrobniejsze szczegoly, szczegoly innymi zmyslami nie wyczute, gibkie, cieple, stale, a drzace struktury, dyfrakcja swiatla jak calunem okryte... czucie z wolna dopelnia niejasnego wrazenia - gaszcza czynnych pajeczyn w czworni doznawania, dopelnia pelnie wspolnego zespolenia - homeostaze zmyslow wespoldoswiadczania... a gdy pajecze sieci cialo omotuja, zmysly przedluzaja, poszerzaja wiedze, samoistnie swoim poznawaniem kieruja rozmytego swiata rozwiazujac wezel... jazn swiadoma wspoljaznie inne dopelniaja, neurowezlem byle fluktuacja traca, iskrzenia jonow fal bioprady wzbudzaja, we wspolosobowosci osobowosc maca... wra, bucza, przenikaja bioplazmy strumienie, wszelkich stref doznawania poznawanie tworze, zwielokrotnionem - odrebnosci zatracam zludzenie, wiedze o czasoprzestrzeni samorzutnie chlone... swiadomosc spontanicznie z struktura sie tozsami, swiatlobloczy omal siega, omal nieba... w wiezach wspolistnienia z innymi inakami odkrywam jakze wspolumyslom rzezby prozni trzeba... wszech zaburzen nurty wciaz mie deformuja, ssanie ciazenia sciska, gnie, przygasza... byle nierownosc, byle zaburzenie intuuje wspolmysla, co w swiat mej swiadomosci sie wprasza... raster magnetopatyczny... wielowektor swiata... twardosc tak cieplista... zyciosprawcze potoki... purpury wrzacej strugi... blotnista poswiata... las migotan wedrujacych... bezmiar przeszeroki... poprzez plateau sunac bujam po przestworzach, na plonacym skrzeniu oparu wlasnoswiatlosc scieram, gestniejace energia wchlaniam swiatlomorze, gaszcz tropizmem dyszacy taranem rozpieram... w od sie wypuszczony biopotencjal wpada zaburzenie pola, przestrzeni zle ugiecie, zagadkowa na pozor grozba sie podkrada... wyostrzam intuicje... rozwaznieja stapniecia... ostroznie... wolniej... poszerzam rozproszenie, juz drobniutkie wklesniecia biopola postrzegam... na czwor sie rozchodze... faluje zmacenie... mierze w nie - zwielokrotnionym elektroimpulsem godze... fala uderzeniowa preznym dechem pluje, wysilek nad wysilki cialo sil pozbawia... ciepla, zakrzywiona przestrzen sie prostuje, splaszczone otoczenie struktury wygladza, prostuje zakola, perspektywe skraca, paroksyzmem smierci na wsze krzyczy strony, plama chlodu wykwita, rownowage przywraca i nerwom skolatanym zmacone drzenie koi...
    gdzies tam... opodal niewielkiej plamy wodoblocza... z bojaznia wielka czwornie samo jedno podtaczam... uwalniam czujnie ciekawe ze struktury, sensorow polem miejsce wolniutko otaczam... szorstka, chropowata, sfaldowana... skora!... o granicznych dla fal spojrzenia rozmiarach... ni to tyl, ni przod... wielozebna paszczeka!... jak ponura... maszkaron straszny wysniony w koszmarach... wyobraznia z dusz wielu myslobrazy wyw1eka, wizja stwora i mysli, i czucie zaprzata, w rodowod wrodzona pamiec prawd docieka, szans i mozliwosci warianty roztrzasa... wstrzas gwaltowny! natychmiast zmysly przytomnieja, pod fontann goracem jednia sie rozprasza... alez duszno skorze! alez tchawy grzeja! alez skrzacy deszcz ziemny poswiate przygasza!... chlod wietrzomorza zbawcza ulge przynosi, ciazeniem wzgorze spietrzone tapnieciem opada, strumien strug zimnych krotnia porywczo tarmosi, drzeniem przenika...
    kraine wicher smaga... zorz poblakle echa horyzont owiewaja, wachlarz swiatlobloczy we wtorblaskach zamiera, pelgajace cieplobrzaski pod mrok sie wzbijaja, w czujnie nocy szponami jak igly naciera... wiatr mialkim pylkiem piaszczy lodowe tchnienie, jedni krotnej obszar plaszczem szronu osnuwa, wspolumyslom, zmyslom narzuca otepienie, niejednodusze z cialami zrosnieta odrywa... w ustronnym zakatku jednie odruchowo zwijam, bodzcow potok rwany uciszam przywyknieniem... w podswiadomym szumie kolyszaco przemija wewnetrzny cykl przemian znaczonych spowolnieniem... nikly strumien swiadomosci zaledwie podtrzymuje, metabolizm ustaje w utajeniu skladnie, mysl polmartwa prozni semantyd przechwytuje, ducha zionac zmyslowo hipnotuje skladnie... cyklami hibernowana soma dyfunduje, trujaca won szronem na oskorzu siada, sprzezeniem zwrotnym staza utrwalana triumfuje nad wladczynia, co byty z istnienia okrada... niebytu impresji pelna otchlan przeprzepastna, w bezgranicznej pustce czucie zawieszone...
    swiadomosc przebudzona! rzeska, razna, jasna... puls po pulsie masuje i rozgrzewa some... poranek inkarnacji radoscia zycia witam, wzbudzone wspolpole doznan z innymi wymieniam, wspolumysl lotosem intelektu rozkwita, tecze szczesliwego rozpina przemienienia... pod rytmicznymi swiatlospadu interwaly ziemny pot nacieczone jady protonuje, jeszczem nieodmrozone i wciaz szronem omszale z drganiani jednokrotni zmysly rezonuje... sprezyscie, ponadzywo... nadwrazliwie rozpinam sieci indukcyjne na zmyslach pozaswiata, elektrodynamicznie sekwencje ucinam, namierzam otoczenie, kwadrupolem waham... w pulsach rytm doznawania cudownie plastycznieja, piezoprady jedni nerwy przekluwaja, myslotworne procesy w umysle pecznieja - realia w iluzoryczna maje przetwarzaja... panta rhei... zwarty skrzenia klab rozdzieram tlamszac ostojami roj gaszczy splatanych, o strefy szorstkosci skrajem jedni ocieram pole wielowrazen w umyslow tlo wwiklane... wsteg srebrzystych ciecze zewszad przyplywaja, podloze grzaskosci znad opoki splywa, pola plci to nikna, to sie pojawiaja, przedziwna nieswojosc w podbrzusze chylkiem wnika... lodowe tchnienie oskorze i tchawy przepelnia, naturalny zew natury odmiane zwiastuje... bezwolna rozkosz podraznienia dopelnia... umyslu rodzaj trzeci w wladanie obejmuje... wstega kresokregu gladkie iskrzenia wznieca, w wiezach odciazenia podloze dudni srodze... we wcieleniu nowem uprzednie plcie odrzucam, odmiennej jakosci zarodz zycia plodze... odprysk swiatlobloczy w oddali wlosci sciele, frontem szerokim nadciaga... ciemnieje... odblaskiem rozblyslszy obnaza brzezy szkielet, ton wyniosla wzdyma... marszczy... ogromnieje... zwo1na jasnosc zwarta wnetrze jej ponetnia, w powietrznych zmarszczeniach ton chmurna faluje... blask od bezdni odbity nieprzejrzystosc zmetnia, strefe plywow mroku pustki pasmem maluje... morzowietrzne smuzki proznie wirem snuja, pregi ciepla brzasku wilgoc wiatrem gnaja, zawirowan sfery kunsztownie plomienieja pajeczym rozedrganiem glebie zacierajac... biopole... biopole... mysl z refleksji zbacza, skrzy wibracje swiatla, bioczucia generuje, krotnie wspolna wola na brzeze wytaczam... drgania jedniostazy liniowo polaryzuje... rytm przemienny kosmosu nad patrznia przeplywa, termosfera cieniem trop w trop mu towarzyszy... ostojami ziarniste echa sladow wygrywam w nabrzmialej zyciem mrocznojasnej ciszy... ostatni promyk cialo dretwiejace kluje, sfer milczenia symfonia calunem okrywa, pod dwupola kokonem myslosfera formuje swietliste jadro mysli... i jazn dogorywa...
    epicykl przyrody krag biogwiezdny zamyka, do wspolczuwania jawy umysl wnet podburza... na w pol zamarznieta, stezala syntaktyka swiatlolomna swiadomosc z otorbienia wynurza... zmetniale swiatlowietrze wieloczuciem tracam, wiatr, poddzwieki, zorze, mgly zwodne intuuje... kraina wiecznych mrokow wstrzasa mna i wstrzasa, juz bryzgi diamentowych pylow w tchawach czuje... swiatow granic przelom wpolprzejrzysty nastaje, lamie luny termik, lamie swiatloszycia... melancholii, zadumie umysl sie poddaje... pusto... groznie... sucho... mroznie... pustynia bez zycia... wicher lize skaly, kleby pylu wznosi, krysztalowe pejzaze swiatl smugami przetyka, czarnymi lodospady, mrozem niebu srozy, roztanczonych zorz szatek fald polacie polyka... swiatlosmugi wsrod czerni blaski swiata wsaczaja, plynnym swiatlem sciekaja wartkie, rwace rzeki, w oparach mgiel lsniacych oblicza wykrzywiaja samoobrazy minionych i obecnych wiekow... pod naciskiem bezwladnosci okowy kruszeja, opoka miazdzona drzy i w ciszy peka, martwodajne wichry wilgoci juz nie wieja, cialu podmarzlemu nie swiatlo, a udreka... wzbieraja naprezenia, zewszad rwa poddzwieki, destrukcja erozja bios i psyche zdziera, oscylujacy migot mroczne wzbudza leki, skrzelopluca pyl diamentowy przezera... hen, gdzieniegdzie bezcenny okruch rozblyskuje, a wzrok ostrzejszy dalej od oddali siega, symfonia zorz wieczystych usypia... pulsuje pol elektrodynamicznych polzywa potega... naprzod ku skarbowi... czuje rozproszenie, samam jedna z mrozem w ostre szranki staje... waham cialem... krocze... ach, osamotnienie... jakze ono dusze przyrodzie zaprzedaje... w obnazonym krysztale wiekow oko dostrzegam, sztywnymi czujniami tracam je, wysupluje... z lupem parzacym mrozem do swoich uciekam, a calam jadem cuchne i niewiele czuje... praprzodkow echo cialo bezsilne wspomaga, przedziwna mysl wole zacheca, podpiera... cieplej... ciepla wiecej... ze slaboscia sie zmagam i granice niebytu z polistnieniem zacieram... w sobie sie zamykam, klejnot cialem otaczam, stezale morzowietrze i blask nieba porzucam, skulonam sfera zywa w dol po stoku sie staczam, jednokrotnie zamarla czastka swa docucam... cenny balast czulosc struktury pobudza, bryla lustra jak patrznia zwodnie polyskuje... samoobraz odtwarza... jakaz wizja zywa! jakze cudnie, zludnie, cyklicznie oscyluje!... czas nagli, cykl zamiera, diapauza sie zbliza, na snu faze, niebytu, pora juz nadchodzi... ustaje wieloczucie, niemoc sie odzywa, zywotnosc i sprawnosc bioanteny zawodzi... na snu z jawa granicy swiadomosc sie snuje, wnet poczucie rytmu bytu w apatii zatracam... na moment w mglistej cieczy obloku sie budze... samotnym! bez krotni, bez wspoljazni!... wracam?... juz cykl zamarl, milczy, instynkt drogi szuka... swist podwodny pod mna otchlan swa rozwiera... nurkuje gleboko, gleboko... we mrok i cisnienie... pusto... senne cialo pod swiatla wynosze sfere... w wod odmecie resztke sily odnajduje, jeszcze sie nie poddaje zlym zrzadzeniom losu... lodowatym chlostane pylem umyslem intuuje, pajeczej struktury szukam, roumu... lotosu... choc zmysly dostrajam, choc umyslem bladze, samotnosc pustkowiem bezgranicznym wlada... rozpacz beznadziejna spazmem cialo wstrzasa, umysl samoistnie w czarna dziure wpada...

W nastepnym numerze ukaza sie ostatnie rozdzialy powiesci oraz wywiad z autorem.
 
Grzegorz Rogaczewski { korespondencje prosimy kierowac na adres redakcji }
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

24
powrot do poczatku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzezone.