The VALETZ Magazine nr. 2 (VII) - kwiecień, maj 1999
[ CP-1250 ]
( wersja ASCII ) ( wersja ISO 8859-2 )
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

 
Mandala (Imago mundi)

1. Zstąpienie

...wielopromienny niebyt urzeczywistniał się, rozżarzała się świadomość, wzbierało poczucie jaźni, nastała pamięć, myśl, poczucie rzeczywistości... Jeszcze zamęt szaleje w głowie, jeszcze spojrzenie rozmazuje szczegóły, a już czuję upojenie istnieniem jak mocnym jakimś trunkiem. Mgliste, niewyraźne rzeczy, mdły, nierozpoznawalny zapach, monotonna jak mantra muzyka, szmer stopniowo przechodzący w gwar... Unoszę powieki, spojrzeniem ogarniam wnętrze półmrocznej sali, w nozdrza uderza woń tytoniowego dymu, alkoholu, narkotyków, w uszy się wdziera jazgotliwe techno... A wówczas głos obok jakby dopełnia pełni istnienia.
- Witaj, Dorian!
Otrzeźwiałem. Ten ton, jakby znajomy, przez lata zapomniany... Zaraz... Powraca wyblakła pamięć minionych dni, dni, których wydarzenia skrywa głęboko podświadomość. Dni, od których uciekasz, które masz dawno za sobą, do których nigdy nie powrócisz, do których nie chcesz nawet powracać. Pragnąłeś spokoju, pragnąłeś zapomnienia...
- Tyle lat się nie widzieliśmy, Dorian, tyle lat... - rozczula się wspomnieniami. - Zniknąłeś jakbyś się w czarną dziurę zapadł. Pijesz.
- Jak mnie odnalazłeś? - pytam tłumiąc gniew, nie patrząc nawet tam, skąd nadpływa głos.
- Dziś to nietrudne - odpiera. - Przecież wszędzie jest sieć. Na Ziemi, w kosmosie...
- Nie dla mnie. Od dawna z niej nie korzystam.
Tak, jest. Nawet tu, na krańcu świata, gdzie ukryją cię, dając uprzednio nowe nazwisko, nową twarz, nieco wymazaną pamięć, byś nie był nikomu zbyt potrzebny, i tak pozostawią. Zwłaszcza żeś był własnością Rady, demonem sieci, jej integrałem, który wyłamał się spod wpojonych nakazów i uległ Korporacji, która niejednego nakłoniła do współpracy, niejednego kupiła, która kupowała wszystkich i wszystko, czego tylko pragnęła czy co jej zlecono. Dokonywała rzeczy niemożliwych, urzeczywistniając najskrytsze marzenia czy najbajeczniejsze pomysły! Finansowana przez ponadnarodowe, ba, ponadplanetarne koncerny, przez bogatych, anonimowych sponsorów, mogła i robiła wszystko, za co jej zapłacono. Wszystko! Przejmowanie i uosobianie integrałów było bodajże najkosztowniejsze, a wszyscy bezsilnii...
- Pamiętasz, jak rozpracowywaliśmy falserów, jak rozsadzaliśmy ich węzły, jak oddzielaliśmy prawdziwe informacje od lewych? Działaliśmy jak sieciowe mikroroboty... Potem, gdy nas odkryto, gdy przechwycono, gdy dano nam nowe ciała, nowe nazwiska, rozproszono po świecie... Z wieloma zrobiono tak samo. To nie ty właściwie rozpocząłeś ten rozkład, zrobili to inni. Borski, da Silva...
Tak, nieprawdziwe, niby naukowe prace, fałszywe teorie, zmyślone doświadczenia stały się taką plagą, że Solar Space Agency podejmowała weryfikację ich wiarygodność oraz sprawdzała rzetelność tworzących te prace i eksperymenty naukowców. Służyli temu specjalnie szkoleni integrałowie sieci, bowiem próby ujęcia tego informacyjnego chaosu w prawny system regulacyjny okrzyczano monopolem Agencji, nadużywaniem przez SSA uprawnień, zamachem na wolność badań, wolność osobistą, prawa obywatelskie czy co tam jeszcze... - Tak teraz się nazywają? I co im z tego przyszło?
- Co? To samo co i tobie. Żyją jak ludzie!
Co to za życie... W dusznym, zatęchłym powietrzu pubu, przesyconym mieszanką wszelkich używek, potu i narkotyków, sunęły w mroku, w gwarze głosów, w jazgocie muzyki wszystkich chyba naraz stacji medialnych, cienie tańczących i cienie ciemnych typów. Nie pałałem sympatią do tego miejsca, ale czasem przyciągało mnie ono jak magnes. Hipnotyzowało, czarowało jakąś magią. Tu można się było zapomnieć, zatopić się w podobnych sobie tłumie, zagłuszyć myśli. Tu nikt się niczemu nie dziwił, nikt nikomu się nie przyglądał, nikt nikogo nie... Profil Abla! Ta gra cieni... Coś było w nim nie tak. Uniosłem głowę, spojrzałem, i drgnąłem. Co za okropność! Olbrzymia łysa głowa, małe, płaskie czoło, wydatne policzki, olbrzymie usta, grube, obwisłe, opuchnięte wargi, cofnięty podbródek, rzucane jakby od niechcenia, spod półprzymkniętych powiek senne, zmęczone spojrzenie, wątlutka szyja, mały tors i nieproporcjonalnie długie ręce o olbrzymich dłoniach. Wyglądał jak... jak... akromegalik, nie, jak homunkulus czuciowy, jak korowe odwzorowanie sensorium człowieczego... Jak osobliwy okaz rojeń chorobliwego panopticum.
- Co... Co ci się stało? Coś ty z sobą zrobił?
- Nie podobam się? - żartobliwie puszy się przez chwilkę i nagle poważnieje. - Skaza. Po prostu skaza. Błąd w genomie. Ktoś się jej nie dopatrzył, nie usunął, no i wyszło! Partacz! Reklamacji nie ma. Najgorsze, że nawet żadna dziewczyna nie... - przerwał z żalem i zamachał wielkimi dłońmi.
- Nie można tego zmienić?
- Można, ale kosztuje...
- Wystarczy na ciebie spojrzeć by zaraz...
- A na ciebie nie? - przerywa. - Przyjrzyj się sobie, nie wyglądasz lepiej ode mnie. Zresztą kto dzisiaj wygląda normalnie? Kto w ogóle jest normalny?
Wbijam wzrok w zamknięte w opalizujące rozbłyskami i cieniami w bursztynowym płynie szklanki odbicie wnętrza sali. Tak, w tej dziurze na krańcu świata nikt nie jest normalny. W mocno zakrzywionej przestrzeni cieczy nawet pub nie jest normalny. Też wybrano mi miejsce! Piękne, aż kiczowate od palm i plaż. Ale jednak i tu zaczęły się od niedawna plątać szlaki nielegalnych interesów, tu zawierać zaczynano dziwaczne umowy i transakcje, tu handlować się zaczynało już wszystkim... Brakowało tylko giełd, banków i prania pieniędzy. Z czasem i to nastanie. Dlatego tu mi tak dobrze, dlatego podświadomie tego właśnie chciałem?. Ileż to razy zadawałem sobie to pytanie, ile razy... I ten Abel. Po co tu przyjechał? Co chciał? Pewnie...
Ab...bel! Czego chcesz ode mnie? - wzbiera we mnie żal. - Mało nam było, co? - chwytam go za ramię. - Odpowiedz, no!... Mów!
- Uspokój się Brain, uspokój - chwyta mi nadgarstki. Czuję, jakby mnie całego dłońmi objął i ścisnął z niezwykłą jak na niego siłą, by za chwilę odsunąć od siebie. - Uspokój się, opanuj... Ty, wzór stoickiego spokoju, unosisz się? - Sadza mnie na krześle, wciska w dłoń szklankę i zatacza ręką szeroki łuk. - Nie chcesz im chyba czegoś o sobie powiedzieć, co?
- I tak wiedzą.
- Tak? To ich upewnij. Wykrzycz im wszystko! Zobaczymy, czy coś dla nich znaczysz - zniża głos, ale słyszę go w gwarze. - A możesz...
- Mogę co? - wychylam zawartość szklankę do dna.
- Znowu jesteś potrzebny. Nawet bardzo. Właśnie przysłali mnie tutaj.
- Abel... Odrzucono mnie jak niepotrzebną rzecz. Nasze czasy minęły.
- Nie, nie minęły. Wracają.
- To komu?...
- Korporacji - wyrzuca z siebie jednym tchem i widząc, jak zalewa mnie wściekłość, dodaje szybko nie poruszając wargami. - I Radzie. Obu.
Uspokajam się.
- To dla kogo w końcu pracujesz, co? - pytam tak samo. - Dla Korporacji czy Agencji?
- Ech - zamachał łapskami. - Nie powiesz nikomu?
- Znasz mnie.
- Dla obu, ale dla Agencji.
- Dlaczego? - pytam.
Odblask obijanych w bursztynowym płynie świateł błąka się po ocienionym mrokiem obliczu Abla. W jego mętnych źrenicach czasem rozpalają się iskierki życia.
- Spójrz tam! - zmienia nagle temat i głową wskazuje w najgęstszy od dymu kąt sali. - Tamta para, w kącie, pracuje dla Jacksona. A tamten - wskazuje przeciwległy kąt - jest informatorem Korporacji. Dopiero co przyleciał z Calisto, gdzie się setnie wymarzł i zatęsknił za odpoczynkiem w tropikach...
Bezgłośne śmiechy, kołyszące się postacie, nietrzeźwe typy, samotnicy, narkomani, pary, grupki, taniec cieni... Obok, w ekskluzywnej sali, faceci w garniturach omawiają sprawy. Komercja, biznes... W sąsiedniej, oświetlanej ultrafioletem sali tanecznej, w słodkawych, ścielących się oparach iluzytów, wokół półnagiej, wywracającej białkami oczu dziewczyny krąg półprzytomnych, obnażonych, spoconych, zatraconych w transie, wielorasowych ludzkich istot, roztańczonych do utraty zmysłów, do mistycznego uniesienia sięgającego jakichś wyżyn rytualnego wprost szaleństwa wiodącego do zbiorowego superorgazmu...
- Nie masz ochoty rozmawiać?... Dorian!
- Nic a nic - napełniam swoją szklankę i wychylam połowę. - O czym zresztą tu mówić? Zwłaszcza teraz. Dziesięć lat... Pojawiasz się i jakby nigdy nic się nie stało, nie wydarzyło, znów namawiasz do współpracy z Korporacją. Myślisz, że z wdzięczności rzucę ci się na szyję, co?
- To, z czym przychodzę, jest czymś więcej niż praca w Korporacji - drżącą ręką odsuwa moją szklankę. - Może być wyzwaniem dla ciebie. To... to coś godnego ciebie, godnego twego umysłu. Zapomnij o przeszłości. Ona dla nikogo nie ma już dziś żadnego znaczenia. Pozorowane działania Rady były jedną z wielu prób mydlenia wszystkim oczu, odwrócenia uwagi... Nie chodziło o odsianie publikacji paranaukowych od naukowych, nie o przechwycenie nowych idei...
Pamiętam, to samo przychodziło mi do głowy.
- Przystanę, a ty wyprzesz się jak wtedy...
- Nie tym razem - zaprzeczył. - Sprawa jest o wiele poważniejsza. Tu chodzi o prawdziwą wiedzę. Wiesz jak ważne jest to teraz, kiedy ona jest tak skomercjalizowana jak pseudonauka...
Tak, obie od dawien dawna szły ramię w ramię, ale kiedy zrozumienie nauki nie szło w parze z jej zaawansowaniem, rozprzestrzeniać się poczynało eklektyczne nowoerowe myślenie, ukorzeniały się hybrydy misteriów i kultów, neognoza, holizm, ezoteryka... One to umityczniły naukę i przyczyniły się do rozkwitu pseudowiedzy. Zawsze znalazł się ktoś, kto to czy tamto chwycił, niby zrozumiał, założył albo firmę oferującą zaawansowane produkty, albo domieszał własnej ideologii, mistyki i założył sektę, kościół, czy co innego. Zwłaszcza teraz, kiedy dostępne stały się wszelkie technologie, kiedy wszelkie nowe odkrycia, eksperymenty i teorie stawały się, mimo zazdrośnie strzeżonych tajemnicy, albo osiągalne elektronicznie, albo wykradane, albo odtwarzane, kiedy się prześcigano w odkryciach w naukach podstawowych, w ich zastosowaniach, kiedy procesowano się o pierwszeństwo odkryć, patentów, pomysłów, idei, zastosowań... Dostępność tej informacji i technologii, swoista moda na nie, eksplodowała nie tylko parawiedzą, ale i powstawaniem organizacji przestępczych tak rozległych mocnych jak Korporacja, z którymi nie radziły sobie ani rządy, ani ponadnarodowe koncerny. Ten splot wiedzy, mistyki i paranauk nie byłby może aż tak brzemienny w skutkach, gdyby nie służył ekspansji w kosmos, gdyby próżnia Wszechświata nie umożliwiła rozsądnych ekonomicznie i informacyjnie lotów kosmicznych, lotów, podczas których zdobyta informacja nie tylko nie traciła nic ze swej wartości, a nawet tej wartości nabierała... Gdyby niespodziewanie kosmos, olbrzymi, otchłanny kosmos, jakby stworzony i otwarty nagle dla ludzkości, nie znalazł się w zasięgu jej ręki, w zasięgu nieposkromionych, niepohamowanych dążeń człowieka... Olbrzymi, pełen skarbów, a niemal pusty, dziewiczy... Inne cywilizacje? Owszem, kilka biosfer odkryto, takich na skraju bytu i niebytu, ale żadnej zaawansowanej ewolucyjnie, żadnej zwieńczonej rozumem. ¦wiat szalał na punkcie inteligencji, tej sztucznej, nie pozaziemskiej... Nikt teraz rozsądnie nie brał pod uwagę możliwości istnienia kosmitów i ewentualne ich istnienie, które w ubiegłym wieku było niemal pewnikiem, poddawano w wątpliwość. Łatwiej było o kultury kreowane w wirtualnych cyberprzestrzeniach, o sztuczną inteligencję w krzemowych czy w węglowych chipach, o mózgi hodowane - jak mówiły pogłoski - w chińskich, buddyjskich czy hinduskich laboratoriach, o Najwyższą Jaźń, o świadomość Kriszny, aniżeli o inne cywilizacje.
- Zamyślasz się - Abel stuknął szklanką o szklankę. - Wypijemy za myślenie - i nie czekając wychylił swoją jednym haustem i skinął po nową butelkę.
"Coś godnego ciebie, godnego twego umysłu". Co miał na myśli? Jestem potrzebny? "Prawdziwa wiedza". Ciekawość wzięła górę. Odkąd utajniono wszystko, co miało jakikolwiek związek z ekspansją poza układ, odkąd zachowano jakąś krztę zaufania do nauki, odkąd po fali szpiegostwa naukowego, drenaży mózgów, porwań naukowców ci prawdziwi uczeni poznikali w tajnych rządowych, przemysłowych czy prywatnych laboratoriach, ciężko było o jakiekolwiek rzetelne badania naukowe. Czułem, wiedziałem, iż nie spocznę dopóty, dopóki nie dowiem się od Abla wszystkiego. O to mu zresztą chodziło. Przyszło mi na myśl, że mogę odpłacić się Korporacji, zakpić sobie z niej, i to postanowienie spowodowało, że zacząłem myśleć nadzwyczaj trzeźwo, trzeźwiej aniżeli wskazywała na to pochłonięta ilość alkoholu.
- No to mów, Abel. Co cię tu sprowadza? - przerwałem mu nadmierne zainteresowanie otwieraniem butelki.
Uniósł sennie powieki, spojrzał z ukosa, i milczy.
- Powiedz wreszcie...
Drgnął, ożywił się, widać, że gra.
- Zgoda, lecz pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Jeśli się nie zgodzisz, zapomnisz o tym, co ci powiem.
- Nie. Nie zapomnę. Ale nikomu ni słowa.
- Słyszałeś pewnie... Do tej dziury dochodzą przeróżne wieści, a zresztą jeśli nawet nie chodzisz po sieci to i tak coś słyszałeś albo znasz z prasy. Widziałeś notowania giełdowe ośrodków naukowych i firm stowarzyszonych z Agencją? Zauważyłeś, jak wzrosły ich akcje? No, rynek nano, genetyczny, permuterów, robotów, technokodów...
- Nie.
- Nieważne. Znasz ich zasady. Najpierw wysyłają na zwiady impaktor z eksploracyjnymi mikrorobotami, takimi sterowanymi świadomościowopodobnym permuterem. Potem, jak coś znajdą ciekawego, wysyłają automatycznie kilka impaktorów, rezerwowych, no i budują barierę... Przed paroma miesiącami powróciła taka sonda Agencji z krążącego wokół pulsara systemu brązowego karła, wiesz, tego który został odkryty przy przeczesywaniu nieba w poszukiwaniu anomalnych anizotropii promieniowania reliktowego. Zdaje się, że to ty coś o tym paśmie porozumiewania się cywilizacji tworzył...
- Dobra, dobra, do rzeczy. Słyszałem.
- Zauważyłeś w tym coś dziwnego?
- Nic.
- A widzisz... To było już drugie nakłucie tego rejonu Galaktyki przez Agencję. Za pierwszym razem ustawili sondę, potem wysyłali jeden impaktor za drugim... Jak myślisz, po co Agencja wysila się na wahadłowe badanie tego samego układu? Wiesz, ile wzrosły jej akcje? Trzy z kawałkiem razy!
- Pewnie odkryli tam coś cennego. Surowce... Chcecie, bym się tego dowiedział?
- Eeee... Na to już nikt nie leci. - Sączy powoli i rozgląda się niby po sali. Wiem, że wystawia na próbę moją cierpliwość i długą przerwą chce spotęgować wrażenie, jakie wywrzeć ma na mnie wyjawiana tajemnica. Schyliwszy się po jakimś czasie do mego ucha nagle szepcze szybko:
- Tam, w tym układzie, na drugiej planecie karła, znaleziono obcych.
Zamilkłem. Nie wiedziałem, jak zareagować na taką wiadomość, czy uznać ją za żart, czy potraktować poważnie. Spojrzałem udając rozbawionego, ale Ablowi nie było do śmiechu. Minę miał jak najbardziej poważną i było w niej coś takiego, że uśmiech zastygł mi na ustach. Zachowałem pozory żartu.
- Wiesz, o czym mówisz? To są... Bzdury. Życie na planecie wokół pulsara? To... to niemożliwe! Absurd! Owszem, same planety wokół pulsarów tak, ale życie na nich? A zabójcze promieniowanie, choćby to poprzedzające powstanie supernowej, kolosalna, silna jeszcze na pozaplanetarnych odległościach grawitacja, potężne pole magnetyczne, pulsy rentgenowskie czy radiowe... Nie wspomnę, że nie utrzyma się wokół takiej gwiazdy trwały na miliony lat układ planetarny, a co dopiero życie, na które trzeba miliardów lat... No a jak mogłoby przetrwać po wybuchu? Czy w takich warunkach można mówić o życiu? Abel, ile to już razy raczono nas takim bajkami. Zastanów się... Ty jeszcze w nie wierzysz?
- Nie muszę wierzyć. Są dowody.
- Jakie? Podrobione? Efekty specjalne? Kolejne ufoludki?
- Roboty znalazły i przywiozły z sobą takiego nieziemca.
¦cisnęło mnie w gardle, zakrztusiłem się i zaniosłem gwałtownym kaszlem... Zwariował!? Współczułem mu. Łatwowierny.
- Tym razem to prawda - Abel pewny był swego.
- Abel, to nowy blef Agencji. Wykręcili coś przy pomocy genetyki by podbić akcje! Może to tylko jakieś zwierzę...
- Gdybym nie wiedział tego co wiem, też bym tak myślał i śmiał się z tego - dziwnie wyolbrzymiała na niezbyt mocnym karku głowa opadła mu nagle. - Mówię poważnie. Automaty przywiozły martwego kosmitę. Przekonasz się.
- No dobra. I co? Siedzą cicho, tak? I nic nie mówią?
- A jak myślisz? Rozgłoszą i co? Wszyscy będą się śmiać tak jak ty. Tak samo prasa. Myślisz, że taka wiadomość naprawdę przykuje uwagę ludzkości? Kiedyś może tak, ale dziś? Kogo to obchodzi? Każdy ma dość własnej kultury, dławi się jej odmianami, kultami, sektami. Po co im jeszcze kosmiczna... Wszelkie możliwe do pomyślenia odmiany i wynaturzenia znajdziesz na Ziemi, a jeśli nie masz takiej, jaką chcesz, udajesz się gdzie trzeba i za stosowną opłatą wymyślą ci ją, nawet zrobią efektowny film czy obuduję w subkulturę. Kultur masz tutaj cały rynek, i to o wiele tańszych od kosmicznych.
- A inne koncerny, a Korporacja? Jeśli Agencja nic nie piśnie, a oni się dowiedzą, narobią szumu na cały świat. Wiesz, co będzie, jak się rozniesie? Zaskarżą, że ukrywają rzecz, która należy się wszystkim ludziom.
- Lepiej niech się domyślają, niż mieliby wiedzieć. Lepiej niech nikt w to nie wierzy... Wiesz, co będzie się działo. Wyścig! Wyobrażasz sobie? Polecą, podporządkują sobie kosmitów, podbiją, w najgorszym razie zrobią z nich cel wycieczek turystycznych... Aż zniszczą. Pewnie powstanie jakiś fandom, jakaś sekta, nowa mistyka, ezoteryka...
- Czy wiadomo coś o tej cywilizacji? - naprowadzam rozmowę na właściwe tory.
- Cywilizacji... Tylko jeden kosmita. Trochę wiadomo - ożywia się. - Już wygląd tej istoty, jej anatomia, metabolizm są zadziwiające.
- Jeśli wiesz aż tyle, to co chcesz ode mnie? Powiedz, ale szczerze. Może jak będę wiedział, wejdę...
W milczeniu wpatruje się w szklankę.
- Agencja powraca do integrałów. ¦ciąga ich z całego świata, odpuszcza dawne grzechy. Tobą ma się zająć wywiad SSA. Zaproponują powrót pod swoje skrzydła i uczestniczenie w kontakcie z pozaziemską kulturą. Nie mają czasu na hodowanie i uczenie nowych, na przygotowania ich do kontaktu...
Ocknęły się we mnie tłumione dążenia. Nawał myśli rozsadzał głowę. Będę mógł wrócić. Więc po co...
- To na co mi jakaś tam Korporacja!
- To delikatna sprawa... W porozumieniu z Agencją mam rozpracować ich zamiary, mam... Rozumiesz, podwójna agentura, koronny świadek... Oni już dużo wiedzą i nie da się dłużej utrzymać tajemnicy.
- Nie kłam! - spojrzałem mu w oczy.
- Nie ufasz? - wytrzymał spojrzenie. Jego ciężkie, mętne oczy mówiły prawdę.
Przewrotność losu! Nalałem, wypiłem. Zaszumiało w głowie. Tak, nie mamy czego sobie zazdrościć.
- To jak to ma wyglądać? Co oferują?
- Przyjmiesz pieniądze. Dwa, potem trzy miliony. Wpłyną na twoje konto. Będzie to dla nich znaczyło, że cię kupiłem. Potem będziesz im podsyłał żądane informacje, oczywiście, podsuwane przez Agencję.
- Jesteś pewny, że nas nie podsłuchują?
- Tak, nie wiedzą, gdzie jesteś, przecież wysłali mnie. Nie wie tego też jeszcze SSA.
Oszałamiająca kwota. Wystarczy na dostatnie życie. Nie byle co kryje się za taką stawką... Ostra, bezpardonowa walka o prymat. Powrót, kontakt, obce istoty... Nie za wiele na raz?
- Abel, dokładniej. Jak to, ta współpraca, ma wyglądać?
- Jak najnormalniej. Dajesz się Agencji odnaleźć, przyjmujesz ofertę, powracasz. Potem bierzesz udział w przygotowaniach do kontaktu i równolegle informujesz o tym Korporację. Będzie chciała podjąć grę chyba dopiero już w układzie pulsara. Weźmiesz wszystkie instrukcje... Może Agencja zdoła wcześniej wszystko uciąć.
- Nie boisz się wpadki? Przejrzą nasze zamiary na wylot, zawsze biorą pod uwagę taką możliwość.
- Jest takie ryzyko, ale minimalne. Nie jest łatwo wybadać nas w środku Agencji. A tam, w okolicach pulsara, Agencja i Korporacja są poza strefą obowiązywania konwencji. Będziemy na neutralnym terenie, na jednakowych prawach.
- Nie mogli tego rozegrać inaczej?
- Niby jak? Rejon neutronowej gwiazdy strzeżony jest przez sondy Agencji. Obcym wstęp zabroniony. Tam już dolatywać mogą tylko impaktory SSA. Gdyby Korporacja chciała wysłać własny próżniowiec, musiałaby wychodząc z korytarza złamać wszystkie kody procedury rozpoznawczej i rozbroić programy mikrorobotów. A kodowania kwantowego przypadkowo nie złamiesz.
- A jeśli się nie uda, jeśli będziemy zmuszeni tam, no wiesz, działać na własne siły?
- Myślisz, że Korporacja wstawi w skład załogi swoich? SSA do tego nie dopuści, a jeśli, to będzie to kontrolowane... Niczym nie ryzykujemy!
- A przystępując do twego planu pomogę ci zachować twarz przed Korporacją?
- Tak. Pomożesz, nie wiesz nawet jak bardzo pomożesz. Nie wzbudzę podejrzeń.
Zamilkłem. W tym, co mówił Abel, coś było nie tak. Nie mówił wszystkiego, coś taił... Po co mam się wplątywać w intrygi między organizacjami? Jeśli przyłączę się do Korporacji, popełnię błąd, nie przyłączę się - nic się nie stanie. Może Abel chce mnie wystawić? Tu ryzyko, tam spokój i pewność. Po co to łączyć? Ale jeśli Abel mówił prawdę, to warto Korporacji przytrzeć nosa, wszystko jedno czy tu, czy tam. Trzymając z nią będę mógł zawsze czemuś tam zapobiec... No i będę znał jej zamiary...
- No to jak? Zgoda?
- ...
- Rozumiem więc, że tak!
Muzyka, jakby to podkreślając, rozbrzmiała głośniej. W jej rytmie i w pulsach nadfioletu rozdygotały się ściany i zamigotały drobiny iluzytów. Cień ogarniętych transem tańczących zatracał się w zbiorowej samoświadomości, a cień nagiej dziewczyny wił się w rytmie pulsujących świateł. Unosiła ramiona do jej tylko wiadomego boga czy kochanka, kręcąc przy tym wyzywająco biodrami i wzdrygując łonem. Fale rozkoszy przenikały wtedy krąg tańczących... Mimo że mnożyły się różne kulty, tacy jak Abel i ja budzili strach wśród ich wyznawców. Tutaj, dla nich, byliśmy nietykalni. O! Niedaleko, pomiędzy ekskluzywną salą, pubem i strefą tańców, w głębokim cieniu obok tłoczących się przy barze ciemnych typów, siedziała dziewczyna. Wyróżniała się. Zbyt schludna, zbyt przytomna. Czego tu szuka? Nie dla niej to miejsce, niebawem ktoś się nią zainteresuje... Dlaczego tak szybko uległem Ablowi, zamiast dawać się długo prosić i przekonywać, jakbym był pozbawiony woli, pozbawiony wolności wyboru?...
- Kto taki w Agencji postradał rozsądek i przyjmuje byłych integrałów?
- Decyzję podjęła Rada, a wykonuje ją taki ...
Nagły łoskot, ktoś pada na mnie całym ciężarem, przewraca, w karku czuję przeszywający ból, jakby ukłucie, sięgam ręką, chcę się obejrzeć, lecz ogarnia mnie bezwład i kłębowisko ciał przyciska do podłogi. Kątem oka widzę, jak Abel podrywa się, roztrąca wszystkich na boki, słychać brzęk tłuczonego szkła, trzask łamanych krzeseł. Cień kobiecej sylwetki wyrywa się z kłębowiska, ucieka, roztapia w oparach i znika w ciemnościach nocy... Oddycham lżej, ustaje gniecenie, powraca czucie w dłoniach... Odpycham czyjeś wierzgające nogi, chwytam wyciągniętą dłoń Abla, wstaję i masuję obolały kark. Dwóch mężczyzn unosi się znad pobojowiska i chwiejnie wycofuje w mrok.
- Widziałeś, jaka sprytna dziewucha? - stwierdza z uznaniem Abel.
- Z twoją pomocą...
- Nic ci nie jest?
- Nic, kark trochę skręciłem. Zobacz, co tam mam... Zaraz przejdzie...
- Jakby cię ktoś ukłuł...
Muzyka wdziera się do mózgu, nabiera tempa, jazgocze, dosięga kulminacyjnego punktu i taneczny krąg, sprężywszy się w mistyczno-erotycznym finale, z uniesieniem pada pokotem, a jazgot muzyki przeradza się w subtelną, hipnotyzującą rytmami mantry melodię...
- Czas na mnie, Dorian - Abel dopija koniak. - Niedługo zajmie się tobą wywiad Agencji, wtedy sobie pogadamy... - Poklepał mnie po ramieniu. - Bywaj!
Z uśmiechem na ustach zanurzył się w mrok sali. Odprowadziłem go spojrzeniem do drzwi dopóki za nimi nie zniknął. Nareszcie sobie poszedł! Przymykam oczy... Miło zostać sam na sam z sobą, nie wspominać niczego, zapomnieć o nim... Agencja szuka, Korporacja szuka... Nadbiegają znów myśli, plączą się jedna przez drugą, czuję, jak nadciągają mdłości, jak świat się kołysze, podłoga staje dęba... Dość mam na dzisiaj, pora na mnie. Wstaję, ale nogi i ręce odmawiają posłuszeństwa. Zapada nagła cisza. Wiotczeję, lecę przez stół, przewracam krzesło, dym jak na złość zgęstniał w snujące się leniwie lepkie smugi, które wypaczają perspektywę widzenia... Mleczna, kłębiąca się, przypominająca gęstą chmurę ściana rozpuszcza mnie, macham rękami w nadziei, że ją odegnam, rozproszę, ale ona jak na złość gęstnieje, oplata mi dłonie, ręce, ramiona, rozpuszcza mnie w sobie, całunem opada na oczy... Nie widzę, zdezorientowany rezygnuję z walki i czekam... Czuję nadciągający chłód. Podnoszę odruchowo temperaturę ciała... Mgła strzępi się, rozsnuwa, odsłania ciemność, odsłania nicość... Rozrastam się, wypełniam mrok, sam się staję mrokiem... Migają i przemykają przez pole widzenia rozfalowane, nieuchwytne umysłem obrazy. Intuuję je podprogowo zmysłami, bliskim ich pojęcia, ich sensu, całościowego oglądu rzeczy, gdy nagle halucynacja znika. W uszy wdziera się zgiełk. Bar, barman, tańczący krąg, ciemne kąty, zbite w grupki postacie... Urok jaki czy co? No tak, Abel! Co on mi zrobił? Dosypał coś do... Czy to to ukłucie? Dlatego tak łatwo uległem!
Rzucam zapłatę, rozpycham ludzki gąszcz, wybiegam w parną, tropikalną noc i dalej za Richterem. Pusto, ni żywego ducha, tylko odległe światła, rytmiczny przybój oceanu i rozbrzmiewające zewsząd dźwięki owadów. Lekka, wilgotna bryza... Ochłonąłem. I tak go teraz nie znajdę. Zataczając się szedłem ledwo widoczną, ginącą w rzucanych drzewami ciemnościach ścieżką, wśród szpaleru rozsrebrzonych światłem pełni księżyca szczytów palm, lżejszy na duchu, spokojny, pogodzony z przeznaczeniem. Gwiazdy... Niedługo dotknę ich sobą, a ty, wszechświecie... Tam, z okolicy Procjona, spoglądasz oknem czarniejszym i głębszym niźli czerń zwykłego kosmosu, oknem, z którego nie wysyłasz żadnego kwantu światła, a które otwierasz na inne wszechświaty, siejąc trwogę w umysłach maluczkich i burząc teorie kosmologom. Jasna smuga przecięła nieboskłon, potem druga, odleglejsza; gdzieś w oddali zapałała łuna. Księżyc, wychynąwszy spoza palm zmatowiał, osnuł się lekką mgiełką i pokrył pajęczyną pęknięć niczym wietrzejący w oka mgnieniu kamień. Otoczonym halem krwawił czerwonawo, lśnił, rozbłyskiwał, lecz nieubłaganie gasnął otulany mgłą, chmurami, które przesłaniały i przygaszały i gwiazdy...Zerwał się wiatr, z wszystkich stron ściągały kłębiące się cumulusy, jakby się zbliżał sztorm.
... mgły gęste zewsząd się pozbiegały, drogę, palmy, zarośla całunem poskrywały, przestrzeni cienie splątane ciemnieją, zmysły i myśli do wnętrza promienieją...
Ciemno. Wyciągam przed siebie ręce, macam stopami ziemię... Krzewy, drzewa, trawa, gąszcz... Jak długi runąłem ze zbocza, potoczyłem w dół, uderzyłem o coś kilka razy i obity, odrapany, zatrzymałem się w kolczastych zaroślach. Po omacku, kłując się co chwila, wyplątałem się, ale coś nadal mocno mnie trzymało. Usiadłem bezsilny, za plecami wyczułem coś, pień czy kamień, nie wiem, wsparłem się o nie, rozprostowałem, wyciągnąłem jak tylko się dało nogi... Coś nadal mnie kłuło, a wszędzie wokół rozciągała się biała, lepka, ciepła mleczna maź, jakbym znajdował się w jakiejś kłującej, koloidowej chmurze, której nie sposób przeniknąć dotykiem i wzrokiem... Spokojnie, spokojnie, to przecież te omamy z... Zamykam oczy i wzbudzam rytm alfa. Króciutki relaks, błogostan... Wystarczy. Maź różowieje, przerzedza się, mknące nią kwanty pobudzają siatkówki oczu, odblaski, rozbłyski... Już nie wiem, co jest wytworem umysłu, a co nie. Iskrzy się pył jakowyś, jakby gwiezdna mgławica, odbija się w rozwartym nagle pode mną zwierciadle... Naparł wiatr; suchy, mocny, wtórujący mu przybój zmarszczył lustrzany miraż, mglistą poświatą otoczył... Sucho. Brak mgły, brak wilgoci!. Poczułem niezmierne pragnienie. Pragnąłem wody! Zmąciłem rtęciowy miraż, zamknął się nade mną. Cudowność... Poczułem chłód mroku i głębi, plusk i brzmienie tętniącej przybojami otchłani. Rzuciłem się w głąb, ściągnąłem w sobie, spowolniłem bieg energetycznych przemian, i kuląc się ostudzałem molekuły ciała nisko, najniżej, do drgań zerowych, do śpiączki... Wewnętrzna poświata wypełniła me jestestwo, przeniknęła na wylot, i otorbiając resztki niknącej świadomości ektoplazmą wniknęła w sensy niepojmowalnych doznań. Zniknąłem w pustce.


Mandala (Imago mundi)
ciąg dalszy...
 
Grzegorz Rogaczewski { korespondencję prosimy kierować na adres redakcji }
 

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

27
powrót do początku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzeżone.