1. Zstąpienie
...wielopromienny niebyt urzeczywistniał się, rozżarzała się
świadomość, wzbierało poczucie jaźni, nastała pamięć, myśl, poczucie
rzeczywistości... Jeszcze zamęt szaleje w głowie, jeszcze spojrzenie rozmazuje
szczegóły, a już czuję upojenie istnieniem jak mocnym jakimś trunkiem. Mgliste,
niewyraźne rzeczy, mdły, nierozpoznawalny zapach, monotonna jak mantra muzyka, szmer
stopniowo przechodzący w gwar... Unoszę powieki, spojrzeniem ogarniam wnętrze
półmrocznej sali, w nozdrza uderza woń tytoniowego dymu, alkoholu, narkotyków, w uszy
się wdziera jazgotliwe techno... A wówczas głos obok jakby dopełnia pełni istnienia.
- Witaj, Dorian!
Otrzeźwiałem. Ten ton, jakby znajomy, przez lata zapomniany... Zaraz...
Powraca wyblakła pamięć minionych dni, dni, których wydarzenia skrywa głęboko
podświadomość. Dni, od których uciekasz, które masz dawno za sobą, do których nigdy
nie powrócisz, do których nie chcesz nawet powracać. Pragnąłeś spokoju, pragnąłeś
zapomnienia...
- Tyle lat się nie widzieliśmy, Dorian, tyle lat... - rozczula się
wspomnieniami. - Zniknąłeś jakbyś się w czarną dziurę zapadł. Pijesz.
- Jak mnie odnalazłeś? - pytam tłumiąc gniew, nie patrząc nawet
tam, skąd nadpływa głos.
- Dziś to nietrudne - odpiera. - Przecież wszędzie jest sieć. Na
Ziemi, w kosmosie...
- Nie dla mnie. Od dawna z niej nie korzystam.
Tak, jest. Nawet tu, na krańcu świata, gdzie ukryją cię, dając
uprzednio nowe nazwisko, nową twarz, nieco wymazaną pamięć, byś nie był nikomu zbyt
potrzebny, i tak pozostawią. Zwłaszcza żeś był własnością Rady, demonem sieci, jej
integrałem, który wyłamał się spod wpojonych nakazów i uległ Korporacji, która
niejednego nakłoniła do współpracy, niejednego kupiła, która kupowała wszystkich i
wszystko, czego tylko pragnęła czy co jej zlecono. Dokonywała rzeczy niemożliwych,
urzeczywistniając najskrytsze marzenia czy najbajeczniejsze pomysły! Finansowana przez
ponadnarodowe, ba, ponadplanetarne koncerny, przez bogatych, anonimowych sponsorów,
mogła i robiła wszystko, za co jej zapłacono. Wszystko! Przejmowanie i uosobianie
integrałów było bodajże najkosztowniejsze, a wszyscy bezsilnii...
- Pamiętasz, jak rozpracowywaliśmy falserów, jak rozsadzaliśmy ich
węzły, jak oddzielaliśmy prawdziwe informacje od lewych? Działaliśmy jak sieciowe
mikroroboty... Potem, gdy nas odkryto, gdy przechwycono, gdy dano nam nowe ciała, nowe
nazwiska, rozproszono po świecie... Z wieloma zrobiono tak samo. To nie ty właściwie
rozpocząłeś ten rozkład, zrobili to inni. Borski, da Silva...
Tak, nieprawdziwe, niby naukowe prace, fałszywe teorie, zmyślone
doświadczenia stały się taką plagą, że Solar Space Agency podejmowała weryfikację
ich wiarygodność oraz sprawdzała rzetelność tworzących te prace i eksperymenty
naukowców. Służyli temu specjalnie szkoleni integrałowie sieci, bowiem próby ujęcia
tego informacyjnego chaosu w prawny system regulacyjny okrzyczano monopolem Agencji,
nadużywaniem przez SSA uprawnień, zamachem na wolność badań, wolność osobistą,
prawa obywatelskie czy co tam jeszcze... - Tak teraz się nazywają? I co im z tego
przyszło?
- Co? To samo co i tobie. Żyją jak ludzie!
Co to za życie... W dusznym, zatęchłym powietrzu pubu, przesyconym
mieszanką wszelkich używek, potu i narkotyków, sunęły w mroku, w gwarze głosów, w
jazgocie muzyki wszystkich chyba naraz stacji medialnych, cienie tańczących i cienie
ciemnych typów. Nie pałałem sympatią do tego miejsca, ale czasem przyciągało mnie
ono jak magnes. Hipnotyzowało, czarowało jakąś magią. Tu można się było
zapomnieć, zatopić się w podobnych sobie tłumie, zagłuszyć myśli. Tu nikt się
niczemu nie dziwił, nikt nikomu się nie przyglądał, nikt nikogo nie... Profil Abla! Ta
gra cieni... Coś było w nim nie tak. Uniosłem głowę, spojrzałem, i drgnąłem. Co za
okropność! Olbrzymia łysa głowa, małe, płaskie czoło, wydatne policzki, olbrzymie
usta, grube, obwisłe, opuchnięte wargi, cofnięty podbródek, rzucane jakby od
niechcenia, spod półprzymkniętych powiek senne, zmęczone spojrzenie, wątlutka szyja,
mały tors i nieproporcjonalnie długie ręce o olbrzymich dłoniach. Wyglądał jak...
jak... akromegalik, nie, jak homunkulus czuciowy, jak korowe odwzorowanie sensorium
człowieczego... Jak osobliwy okaz rojeń chorobliwego panopticum.
- Co... Co ci się stało? Coś ty z sobą zrobił?
- Nie podobam się? - żartobliwie puszy się przez chwilkę i nagle
poważnieje. - Skaza. Po prostu skaza. Błąd w genomie. Ktoś się jej nie dopatrzył,
nie usunął, no i wyszło! Partacz! Reklamacji nie ma. Najgorsze, że nawet żadna
dziewczyna nie... - przerwał z żalem i zamachał wielkimi dłońmi.
- Nie można tego zmienić?
- Można, ale kosztuje...
- Wystarczy na ciebie spojrzeć by zaraz...
- A na ciebie nie? - przerywa. - Przyjrzyj się sobie, nie wyglądasz
lepiej ode mnie. Zresztą kto dzisiaj wygląda normalnie? Kto w ogóle jest normalny?
Wbijam wzrok w zamknięte w opalizujące rozbłyskami i cieniami w
bursztynowym płynie szklanki odbicie wnętrza sali. Tak, w tej dziurze na krańcu świata
nikt nie jest normalny. W mocno zakrzywionej przestrzeni cieczy nawet pub nie jest
normalny. Też wybrano mi miejsce! Piękne, aż kiczowate od palm i plaż. Ale jednak i tu
zaczęły się od niedawna plątać szlaki nielegalnych interesów, tu zawierać zaczynano
dziwaczne umowy i transakcje, tu handlować się zaczynało już wszystkim... Brakowało
tylko giełd, banków i prania pieniędzy. Z czasem i to nastanie. Dlatego tu mi tak
dobrze, dlatego podświadomie tego właśnie chciałem?. Ileż to razy zadawałem sobie to
pytanie, ile razy... I ten Abel. Po co tu przyjechał? Co chciał? Pewnie...
Ab...bel! Czego chcesz ode mnie? - wzbiera we mnie żal. - Mało nam
było, co? - chwytam go za ramię. - Odpowiedz, no!... Mów!
- Uspokój się Brain, uspokój - chwyta mi nadgarstki. Czuję, jakby
mnie całego dłońmi objął i ścisnął z niezwykłą jak na niego siłą, by za
chwilę odsunąć od siebie. - Uspokój się, opanuj... Ty, wzór stoickiego spokoju,
unosisz się? - Sadza mnie na krześle, wciska w dłoń szklankę i zatacza ręką szeroki
łuk. - Nie chcesz im chyba czegoś o sobie powiedzieć, co?
- I tak wiedzą.
- Tak? To ich upewnij. Wykrzycz im wszystko! Zobaczymy, czy coś dla
nich znaczysz - zniża głos, ale słyszę go w gwarze. - A możesz...
- Mogę co? - wychylam zawartość szklankę do dna.
- Znowu jesteś potrzebny. Nawet bardzo. Właśnie przysłali mnie
tutaj.
- Abel... Odrzucono mnie jak niepotrzebną rzecz. Nasze czasy minęły.
- Nie, nie minęły. Wracają.
- To komu?...
- Korporacji - wyrzuca z siebie jednym tchem i widząc, jak zalewa mnie
wściekłość, dodaje szybko nie poruszając wargami. - I Radzie. Obu.
Uspokajam się.
- To dla kogo w końcu pracujesz, co? - pytam tak samo. - Dla
Korporacji czy Agencji?
- Ech - zamachał łapskami. - Nie powiesz nikomu?
- Znasz mnie.
- Dla obu, ale dla Agencji.
- Dlaczego? - pytam.
Odblask obijanych w bursztynowym płynie świateł błąka się po
ocienionym mrokiem obliczu Abla. W jego mętnych źrenicach czasem rozpalają się
iskierki życia.
- Spójrz tam! - zmienia nagle temat i głową wskazuje w najgęstszy
od dymu kąt sali. - Tamta para, w kącie, pracuje dla Jacksona. A tamten - wskazuje
przeciwległy kąt - jest informatorem Korporacji. Dopiero co przyleciał z Calisto, gdzie
się setnie wymarzł i zatęsknił za odpoczynkiem w tropikach...
Bezgłośne śmiechy, kołyszące się postacie, nietrzeźwe typy,
samotnicy, narkomani, pary, grupki, taniec cieni... Obok, w ekskluzywnej sali, faceci w
garniturach omawiają sprawy. Komercja, biznes... W sąsiedniej, oświetlanej
ultrafioletem sali tanecznej, w słodkawych, ścielących się oparach iluzytów, wokół
półnagiej, wywracającej białkami oczu dziewczyny krąg półprzytomnych, obnażonych,
spoconych, zatraconych w transie, wielorasowych ludzkich istot, roztańczonych do utraty
zmysłów, do mistycznego uniesienia sięgającego jakichś wyżyn rytualnego wprost
szaleństwa wiodącego do zbiorowego superorgazmu...
- Nie masz ochoty rozmawiać?... Dorian!
- Nic a nic - napełniam swoją szklankę i wychylam połowę. - O czym
zresztą tu mówić? Zwłaszcza teraz. Dziesięć lat... Pojawiasz się i jakby nigdy nic
się nie stało, nie wydarzyło, znów namawiasz do współpracy z Korporacją. Myślisz,
że z wdzięczności rzucę ci się na szyję, co?
- To, z czym przychodzę, jest czymś więcej niż praca w Korporacji -
drżącą ręką odsuwa moją szklankę. - Może być wyzwaniem dla ciebie. To... to coś
godnego ciebie, godnego twego umysłu. Zapomnij o przeszłości. Ona dla nikogo nie ma
już dziś żadnego znaczenia. Pozorowane działania Rady były jedną z wielu prób
mydlenia wszystkim oczu, odwrócenia uwagi... Nie chodziło o odsianie publikacji
paranaukowych od naukowych, nie o przechwycenie nowych idei...
Pamiętam, to samo przychodziło mi do głowy.
- Przystanę, a ty wyprzesz się jak wtedy...
- Nie tym razem - zaprzeczył. - Sprawa jest o wiele poważniejsza. Tu
chodzi o prawdziwą wiedzę. Wiesz jak ważne jest to teraz, kiedy ona jest tak
skomercjalizowana jak pseudonauka...
Tak, obie od dawien dawna szły ramię w ramię, ale kiedy zrozumienie
nauki nie szło w parze z jej zaawansowaniem, rozprzestrzeniać się poczynało
eklektyczne nowoerowe myślenie, ukorzeniały się hybrydy misteriów i kultów, neognoza,
holizm, ezoteryka... One to umityczniły naukę i przyczyniły się do rozkwitu
pseudowiedzy. Zawsze znalazł się ktoś, kto to czy tamto chwycił, niby zrozumiał,
założył albo firmę oferującą zaawansowane produkty, albo domieszał własnej
ideologii, mistyki i założył sektę, kościół, czy co innego. Zwłaszcza teraz, kiedy
dostępne stały się wszelkie technologie, kiedy wszelkie nowe odkrycia, eksperymenty i
teorie stawały się, mimo zazdrośnie strzeżonych tajemnicy, albo osiągalne
elektronicznie, albo wykradane, albo odtwarzane, kiedy się prześcigano w odkryciach w
naukach podstawowych, w ich zastosowaniach, kiedy procesowano się o pierwszeństwo
odkryć, patentów, pomysłów, idei, zastosowań... Dostępność tej informacji i
technologii, swoista moda na nie, eksplodowała nie tylko parawiedzą, ale i powstawaniem
organizacji przestępczych tak rozległych mocnych jak Korporacja, z którymi nie radziły
sobie ani rządy, ani ponadnarodowe koncerny. Ten splot wiedzy, mistyki i paranauk nie
byłby może aż tak brzemienny w skutkach, gdyby nie służył ekspansji w kosmos, gdyby
próżnia Wszechświata nie umożliwiła rozsądnych ekonomicznie i informacyjnie lotów
kosmicznych, lotów, podczas których zdobyta informacja nie tylko nie traciła nic ze
swej wartości, a nawet tej wartości nabierała... Gdyby niespodziewanie kosmos,
olbrzymi, otchłanny kosmos, jakby stworzony i otwarty nagle dla ludzkości, nie znalazł
się w zasięgu jej ręki, w zasięgu nieposkromionych, niepohamowanych dążeń
człowieka... Olbrzymi, pełen skarbów, a niemal pusty, dziewiczy... Inne cywilizacje?
Owszem, kilka biosfer odkryto, takich na skraju bytu i niebytu, ale żadnej zaawansowanej
ewolucyjnie, żadnej zwieńczonej rozumem. ¦wiat szalał na punkcie inteligencji, tej
sztucznej, nie pozaziemskiej... Nikt teraz rozsądnie nie brał pod uwagę możliwości
istnienia kosmitów i ewentualne ich istnienie, które w ubiegłym wieku było niemal
pewnikiem, poddawano w wątpliwość. Łatwiej było o kultury kreowane w wirtualnych
cyberprzestrzeniach, o sztuczną inteligencję w krzemowych czy w węglowych chipach, o
mózgi hodowane - jak mówiły pogłoski - w chińskich, buddyjskich czy hinduskich
laboratoriach, o Najwyższą Jaźń, o świadomość Kriszny, aniżeli o inne cywilizacje.
- Zamyślasz się - Abel stuknął szklanką o szklankę. - Wypijemy za
myślenie - i nie czekając wychylił swoją jednym haustem i skinął po nową butelkę.
"Coś godnego ciebie, godnego twego umysłu". Co miał na
myśli? Jestem potrzebny? "Prawdziwa wiedza". Ciekawość wzięła górę.
Odkąd utajniono wszystko, co miało jakikolwiek związek z ekspansją poza układ, odkąd
zachowano jakąś krztę zaufania do nauki, odkąd po fali szpiegostwa naukowego, drenaży
mózgów, porwań naukowców ci prawdziwi uczeni poznikali w tajnych rządowych,
przemysłowych czy prywatnych laboratoriach, ciężko było o jakiekolwiek rzetelne
badania naukowe. Czułem, wiedziałem, iż nie spocznę dopóty, dopóki nie dowiem się
od Abla wszystkiego. O to mu zresztą chodziło. Przyszło mi na myśl, że mogę
odpłacić się Korporacji, zakpić sobie z niej, i to postanowienie spowodowało, że
zacząłem myśleć nadzwyczaj trzeźwo, trzeźwiej aniżeli wskazywała na to
pochłonięta ilość alkoholu.
- No to mów, Abel. Co cię tu sprowadza? - przerwałem mu nadmierne
zainteresowanie otwieraniem butelki.
Uniósł sennie powieki, spojrzał z ukosa, i milczy.
- Powiedz wreszcie...
Drgnął, ożywił się, widać, że gra.
- Zgoda, lecz pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Jeśli się nie zgodzisz, zapomnisz o tym, co ci powiem.
- Nie. Nie zapomnę. Ale nikomu ni słowa.
- Słyszałeś pewnie... Do tej dziury dochodzą przeróżne wieści, a
zresztą jeśli nawet nie chodzisz po sieci to i tak coś słyszałeś albo znasz z prasy.
Widziałeś notowania giełdowe ośrodków naukowych i firm stowarzyszonych z Agencją?
Zauważyłeś, jak wzrosły ich akcje? No, rynek nano, genetyczny, permuterów, robotów,
technokodów...
- Nie.
- Nieważne. Znasz ich zasady. Najpierw wysyłają na zwiady impaktor z
eksploracyjnymi mikrorobotami, takimi sterowanymi świadomościowopodobnym permuterem.
Potem, jak coś znajdą ciekawego, wysyłają automatycznie kilka impaktorów,
rezerwowych, no i budują barierę... Przed paroma miesiącami powróciła taka sonda
Agencji z krążącego wokół pulsara systemu brązowego karła, wiesz, tego który
został odkryty przy przeczesywaniu nieba w poszukiwaniu anomalnych anizotropii
promieniowania reliktowego. Zdaje się, że to ty coś o tym paśmie porozumiewania się
cywilizacji tworzył...
- Dobra, dobra, do rzeczy. Słyszałem.
- Zauważyłeś w tym coś dziwnego?
- Nic.
- A widzisz... To było już drugie nakłucie tego rejonu Galaktyki
przez Agencję. Za pierwszym razem ustawili sondę, potem wysyłali jeden impaktor za
drugim... Jak myślisz, po co Agencja wysila się na wahadłowe badanie tego samego
układu? Wiesz, ile wzrosły jej akcje? Trzy z kawałkiem razy!
- Pewnie odkryli tam coś cennego. Surowce... Chcecie, bym się tego
dowiedział?
- Eeee... Na to już nikt nie leci. - Sączy powoli i rozgląda się
niby po sali. Wiem, że wystawia na próbę moją cierpliwość i długą przerwą chce
spotęgować wrażenie, jakie wywrzeć ma na mnie wyjawiana tajemnica. Schyliwszy się po
jakimś czasie do mego ucha nagle szepcze szybko:
- Tam, w tym układzie, na drugiej planecie karła, znaleziono obcych.
Zamilkłem. Nie wiedziałem, jak zareagować na taką wiadomość, czy
uznać ją za żart, czy potraktować poważnie. Spojrzałem udając rozbawionego, ale
Ablowi nie było do śmiechu. Minę miał jak najbardziej poważną i było w niej coś
takiego, że uśmiech zastygł mi na ustach. Zachowałem pozory żartu.
- Wiesz, o czym mówisz? To są... Bzdury. Życie na planecie wokół
pulsara? To... to niemożliwe! Absurd! Owszem, same planety wokół pulsarów tak, ale
życie na nich? A zabójcze promieniowanie, choćby to poprzedzające powstanie
supernowej, kolosalna, silna jeszcze na pozaplanetarnych odległościach grawitacja,
potężne pole magnetyczne, pulsy rentgenowskie czy radiowe... Nie wspomnę, że nie
utrzyma się wokół takiej gwiazdy trwały na miliony lat układ planetarny, a co dopiero
życie, na które trzeba miliardów lat... No a jak mogłoby przetrwać po wybuchu? Czy w
takich warunkach można mówić o życiu? Abel, ile to już razy raczono nas takim
bajkami. Zastanów się... Ty jeszcze w nie wierzysz?
- Nie muszę wierzyć. Są dowody.
- Jakie? Podrobione? Efekty specjalne? Kolejne ufoludki?
- Roboty znalazły i przywiozły z sobą takiego nieziemca.
¦cisnęło mnie w gardle, zakrztusiłem się i zaniosłem gwałtownym
kaszlem... Zwariował!? Współczułem mu. Łatwowierny.
- Tym razem to prawda - Abel pewny był swego.
- Abel, to nowy blef Agencji. Wykręcili coś przy pomocy genetyki by
podbić akcje! Może to tylko jakieś zwierzę...
- Gdybym nie wiedział tego co wiem, też bym tak myślał i śmiał
się z tego - dziwnie wyolbrzymiała na niezbyt mocnym karku głowa opadła mu nagle. -
Mówię poważnie. Automaty przywiozły martwego kosmitę. Przekonasz się.
- No dobra. I co? Siedzą cicho, tak? I nic nie mówią?
- A jak myślisz? Rozgłoszą i co? Wszyscy będą się śmiać tak jak
ty. Tak samo prasa. Myślisz, że taka wiadomość naprawdę przykuje uwagę ludzkości?
Kiedyś może tak, ale dziś? Kogo to obchodzi? Każdy ma dość własnej kultury, dławi
się jej odmianami, kultami, sektami. Po co im jeszcze kosmiczna... Wszelkie możliwe do
pomyślenia odmiany i wynaturzenia znajdziesz na Ziemi, a jeśli nie masz takiej, jaką
chcesz, udajesz się gdzie trzeba i za stosowną opłatą wymyślą ci ją, nawet zrobią
efektowny film czy obuduję w subkulturę. Kultur masz tutaj cały rynek, i to o wiele
tańszych od kosmicznych.
- A inne koncerny, a Korporacja? Jeśli Agencja nic nie piśnie, a oni
się dowiedzą, narobią szumu na cały świat. Wiesz, co będzie, jak się rozniesie?
Zaskarżą, że ukrywają rzecz, która należy się wszystkim ludziom.
- Lepiej niech się domyślają, niż mieliby wiedzieć. Lepiej niech
nikt w to nie wierzy... Wiesz, co będzie się działo. Wyścig! Wyobrażasz sobie?
Polecą, podporządkują sobie kosmitów, podbiją, w najgorszym razie zrobią z nich cel
wycieczek turystycznych... Aż zniszczą. Pewnie powstanie jakiś fandom, jakaś sekta,
nowa mistyka, ezoteryka...
- Czy wiadomo coś o tej cywilizacji? - naprowadzam rozmowę na
właściwe tory.
- Cywilizacji... Tylko jeden kosmita. Trochę wiadomo - ożywia się. -
Już wygląd tej istoty, jej anatomia, metabolizm są zadziwiające.
- Jeśli wiesz aż tyle, to co chcesz ode mnie? Powiedz, ale szczerze.
Może jak będę wiedział, wejdę...
W milczeniu wpatruje się w szklankę.
- Agencja powraca do integrałów. ¦ciąga ich z całego świata,
odpuszcza dawne grzechy. Tobą ma się zająć wywiad SSA. Zaproponują powrót pod swoje
skrzydła i uczestniczenie w kontakcie z pozaziemską kulturą. Nie mają czasu na
hodowanie i uczenie nowych, na przygotowania ich do kontaktu...
Ocknęły się we mnie tłumione dążenia. Nawał myśli rozsadzał
głowę. Będę mógł wrócić. Więc po co...
- To na co mi jakaś tam Korporacja!
- To delikatna sprawa... W porozumieniu z Agencją mam rozpracować ich
zamiary, mam... Rozumiesz, podwójna agentura, koronny świadek... Oni już dużo wiedzą
i nie da się dłużej utrzymać tajemnicy.
- Nie kłam! - spojrzałem mu w oczy.
- Nie ufasz? - wytrzymał spojrzenie. Jego ciężkie, mętne oczy
mówiły prawdę.
Przewrotność losu! Nalałem, wypiłem. Zaszumiało w głowie. Tak,
nie mamy czego sobie zazdrościć.
- To jak to ma wyglądać? Co oferują?
- Przyjmiesz pieniądze. Dwa, potem trzy miliony. Wpłyną na twoje
konto. Będzie to dla nich znaczyło, że cię kupiłem. Potem będziesz im podsyłał
żądane informacje, oczywiście, podsuwane przez Agencję.
- Jesteś pewny, że nas nie podsłuchują?
- Tak, nie wiedzą, gdzie jesteś, przecież wysłali mnie. Nie wie
tego też jeszcze SSA.
Oszałamiająca kwota. Wystarczy na dostatnie życie. Nie byle co kryje
się za taką stawką... Ostra, bezpardonowa walka o prymat. Powrót, kontakt, obce istoty...
Nie za wiele na raz?
- Abel, dokładniej. Jak to, ta współpraca, ma wyglądać?
- Jak najnormalniej. Dajesz się Agencji odnaleźć, przyjmujesz
ofertę, powracasz. Potem bierzesz udział w przygotowaniach do kontaktu i równolegle
informujesz o tym Korporację. Będzie chciała podjąć grę chyba dopiero już w
układzie pulsara. Weźmiesz wszystkie instrukcje... Może Agencja zdoła wcześniej
wszystko uciąć.
- Nie boisz się wpadki? Przejrzą nasze zamiary na wylot, zawsze
biorą pod uwagę taką możliwość.
- Jest takie ryzyko, ale minimalne. Nie jest łatwo wybadać nas w
środku Agencji. A tam, w okolicach pulsara, Agencja i Korporacja są poza strefą
obowiązywania konwencji. Będziemy na neutralnym terenie, na jednakowych prawach.
- Nie mogli tego rozegrać inaczej?
- Niby jak? Rejon neutronowej gwiazdy strzeżony jest przez sondy
Agencji. Obcym wstęp zabroniony. Tam już dolatywać mogą tylko impaktory SSA. Gdyby
Korporacja chciała wysłać własny próżniowiec, musiałaby wychodząc z korytarza
złamać wszystkie kody procedury rozpoznawczej i rozbroić programy mikrorobotów. A
kodowania kwantowego przypadkowo nie złamiesz.
- A jeśli się nie uda, jeśli będziemy zmuszeni tam, no wiesz,
działać na własne siły?
- Myślisz, że Korporacja wstawi w skład załogi swoich? SSA do tego
nie dopuści, a jeśli, to będzie to kontrolowane... Niczym nie ryzykujemy!
- A przystępując do twego planu pomogę ci zachować twarz przed
Korporacją?
- Tak. Pomożesz, nie wiesz nawet jak bardzo pomożesz. Nie wzbudzę
podejrzeń.
Zamilkłem. W tym, co mówił Abel, coś było nie tak. Nie mówił
wszystkiego, coś taił... Po co mam się wplątywać w intrygi między organizacjami?
Jeśli przyłączę się do Korporacji, popełnię błąd, nie przyłączę się - nic
się nie stanie. Może Abel chce mnie wystawić? Tu ryzyko, tam spokój i pewność. Po co
to łączyć? Ale jeśli Abel mówił prawdę, to warto Korporacji przytrzeć nosa,
wszystko jedno czy tu, czy tam. Trzymając z nią będę mógł zawsze czemuś tam
zapobiec... No i będę znał jej zamiary...
- No to jak? Zgoda?
- ...
- Rozumiem więc, że tak!
Muzyka, jakby to podkreślając, rozbrzmiała głośniej. W jej rytmie
i w pulsach nadfioletu rozdygotały się ściany i zamigotały drobiny iluzytów. Cień
ogarniętych transem tańczących zatracał się w zbiorowej samoświadomości, a cień
nagiej dziewczyny wił się w rytmie pulsujących świateł. Unosiła ramiona do jej tylko
wiadomego boga czy kochanka, kręcąc przy tym wyzywająco biodrami i wzdrygując łonem.
Fale rozkoszy przenikały wtedy krąg tańczących... Mimo że mnożyły się różne
kulty, tacy jak Abel i ja budzili strach wśród ich wyznawców. Tutaj, dla nich, byliśmy
nietykalni. O! Niedaleko, pomiędzy ekskluzywną salą, pubem i strefą tańców, w
głębokim cieniu obok tłoczących się przy barze ciemnych typów, siedziała
dziewczyna. Wyróżniała się. Zbyt schludna, zbyt przytomna. Czego tu szuka? Nie dla
niej to miejsce, niebawem ktoś się nią zainteresuje... Dlaczego tak szybko uległem
Ablowi, zamiast dawać się długo prosić i przekonywać, jakbym był pozbawiony woli,
pozbawiony wolności wyboru?...
- Kto taki w Agencji postradał rozsądek i przyjmuje byłych
integrałów?
- Decyzję podjęła Rada, a wykonuje ją taki ...
Nagły łoskot, ktoś pada na mnie całym ciężarem, przewraca, w
karku czuję przeszywający ból, jakby ukłucie, sięgam ręką, chcę się obejrzeć,
lecz ogarnia mnie bezwład i kłębowisko ciał przyciska do podłogi. Kątem oka widzę,
jak Abel podrywa się, roztrąca wszystkich na boki, słychać brzęk tłuczonego szkła,
trzask łamanych krzeseł. Cień kobiecej sylwetki wyrywa się z kłębowiska, ucieka,
roztapia w oparach i znika w ciemnościach nocy... Oddycham lżej, ustaje gniecenie,
powraca czucie w dłoniach... Odpycham czyjeś wierzgające nogi, chwytam wyciągniętą
dłoń Abla, wstaję i masuję obolały kark. Dwóch mężczyzn unosi się znad
pobojowiska i chwiejnie wycofuje w mrok.
- Widziałeś, jaka sprytna dziewucha? - stwierdza z uznaniem Abel.
- Z twoją pomocą...
- Nic ci nie jest?
- Nic, kark trochę skręciłem. Zobacz, co tam mam... Zaraz przejdzie...
- Jakby cię ktoś ukłuł...
Muzyka wdziera się do mózgu, nabiera tempa, jazgocze, dosięga
kulminacyjnego punktu i taneczny krąg, sprężywszy się w mistyczno-erotycznym finale, z
uniesieniem pada pokotem, a jazgot muzyki przeradza się w subtelną, hipnotyzującą
rytmami mantry melodię...
- Czas na mnie, Dorian - Abel dopija koniak. - Niedługo zajmie się
tobą wywiad Agencji, wtedy sobie pogadamy... - Poklepał mnie po ramieniu. - Bywaj!
Z uśmiechem na ustach zanurzył się w mrok sali. Odprowadziłem go
spojrzeniem do drzwi dopóki za nimi nie zniknął. Nareszcie sobie poszedł! Przymykam
oczy... Miło zostać sam na sam z sobą, nie wspominać niczego, zapomnieć o nim...
Agencja szuka, Korporacja szuka... Nadbiegają znów myśli, plączą się jedna przez
drugą, czuję, jak nadciągają mdłości, jak świat się kołysze, podłoga staje dęba...
Dość mam na dzisiaj, pora na mnie. Wstaję, ale nogi i ręce odmawiają posłuszeństwa.
Zapada nagła cisza. Wiotczeję, lecę przez stół, przewracam krzesło, dym jak na
złość zgęstniał w snujące się leniwie lepkie smugi, które wypaczają perspektywę
widzenia... Mleczna, kłębiąca się, przypominająca gęstą chmurę ściana rozpuszcza
mnie, macham rękami w nadziei, że ją odegnam, rozproszę, ale ona jak na złość
gęstnieje, oplata mi dłonie, ręce, ramiona, rozpuszcza mnie w sobie, całunem opada na
oczy... Nie widzę, zdezorientowany rezygnuję z walki i czekam... Czuję nadciągający
chłód. Podnoszę odruchowo temperaturę ciała... Mgła strzępi się, rozsnuwa,
odsłania ciemność, odsłania nicość... Rozrastam się, wypełniam mrok, sam się
staję mrokiem... Migają i przemykają przez pole widzenia rozfalowane, nieuchwytne
umysłem obrazy. Intuuję je podprogowo zmysłami, bliskim ich pojęcia, ich sensu,
całościowego oglądu rzeczy, gdy nagle halucynacja znika. W uszy wdziera się zgiełk.
Bar, barman, tańczący krąg, ciemne kąty, zbite w grupki postacie... Urok jaki czy co?
No tak, Abel! Co on mi zrobił? Dosypał coś do... Czy to to ukłucie? Dlatego tak łatwo
uległem!
Rzucam zapłatę, rozpycham ludzki gąszcz, wybiegam w parną,
tropikalną noc i dalej za Richterem. Pusto, ni żywego ducha, tylko odległe światła,
rytmiczny przybój oceanu i rozbrzmiewające zewsząd dźwięki owadów. Lekka, wilgotna
bryza... Ochłonąłem. I tak go teraz nie znajdę. Zataczając się szedłem ledwo
widoczną, ginącą w rzucanych drzewami ciemnościach ścieżką, wśród szpaleru
rozsrebrzonych światłem pełni księżyca szczytów palm, lżejszy na duchu, spokojny,
pogodzony z przeznaczeniem. Gwiazdy... Niedługo dotknę ich sobą, a ty,
wszechświecie... Tam, z okolicy Procjona, spoglądasz oknem czarniejszym i głębszym
niźli czerń zwykłego kosmosu, oknem, z którego nie wysyłasz żadnego kwantu
światła, a które otwierasz na inne wszechświaty, siejąc trwogę w umysłach
maluczkich i burząc teorie kosmologom. Jasna smuga przecięła nieboskłon, potem druga,
odleglejsza; gdzieś w oddali zapałała łuna. Księżyc, wychynąwszy spoza palm
zmatowiał, osnuł się lekką mgiełką i pokrył pajęczyną pęknięć niczym
wietrzejący w oka mgnieniu kamień. Otoczonym halem krwawił czerwonawo, lśnił,
rozbłyskiwał, lecz nieubłaganie gasnął otulany mgłą, chmurami, które
przesłaniały i przygaszały i gwiazdy...Zerwał się wiatr, z wszystkich stron
ściągały kłębiące się cumulusy, jakby się zbliżał sztorm.
... mgły gęste zewsząd się pozbiegały, drogę, palmy, zarośla
całunem poskrywały, przestrzeni cienie splątane ciemnieją, zmysły i myśli do
wnętrza promienieją...
Ciemno. Wyciągam przed siebie ręce, macam stopami ziemię... Krzewy,
drzewa, trawa, gąszcz... Jak długi runąłem ze zbocza, potoczyłem w dół, uderzyłem
o coś kilka razy i obity, odrapany, zatrzymałem się w kolczastych zaroślach. Po
omacku, kłując się co chwila, wyplątałem się, ale coś nadal mocno mnie trzymało.
Usiadłem bezsilny, za plecami wyczułem coś, pień czy kamień, nie wiem, wsparłem się
o nie, rozprostowałem, wyciągnąłem jak tylko się dało nogi... Coś nadal mnie
kłuło, a wszędzie wokół rozciągała się biała, lepka, ciepła mleczna maź, jakbym
znajdował się w jakiejś kłującej, koloidowej chmurze, której nie sposób
przeniknąć dotykiem i wzrokiem... Spokojnie, spokojnie, to przecież te omamy z...
Zamykam oczy i wzbudzam rytm alfa. Króciutki relaks, błogostan... Wystarczy. Maź
różowieje, przerzedza się, mknące nią kwanty pobudzają siatkówki oczu, odblaski,
rozbłyski... Już nie wiem, co jest wytworem umysłu, a co nie. Iskrzy się pył
jakowyś, jakby gwiezdna mgławica, odbija się w rozwartym nagle pode mną zwierciadle...
Naparł wiatr; suchy, mocny, wtórujący mu przybój zmarszczył lustrzany miraż,
mglistą poświatą otoczył... Sucho. Brak mgły, brak wilgoci!. Poczułem niezmierne
pragnienie. Pragnąłem wody! Zmąciłem rtęciowy miraż, zamknął się nade mną.
Cudowność... Poczułem chłód mroku i głębi, plusk i brzmienie tętniącej przybojami
otchłani. Rzuciłem się w głąb, ściągnąłem w sobie, spowolniłem bieg
energetycznych przemian, i kuląc się ostudzałem molekuły ciała nisko, najniżej, do
drgań zerowych, do śpiączki... Wewnętrzna poświata wypełniła me jestestwo,
przeniknęła na wylot, i otorbiając resztki niknącej świadomości ektoplazmą
wniknęła w sensy niepojmowalnych doznań. Zniknąłem w pustce. |
|