3. Inicjacja
Zbiegłem na dół, do holu, i w jednym z pomieszczeń odkryłem
wejście do sieci agencyjnej. Istne laboratorium! Przestronne, najeżone wypustkami
pomieszczenie szeregiem ciałokształtnych sprzęgów pośrodku i czaszami encefektorów.
Przestąpiłem próg. Każdy dźwięk grzązł jak w komorze ciszy, bezszelestnie
wyjechały laserowe projektory, czujniki, biosensory. Daję krok, drugi, wyłania się
aneks żywnościowy i dziwnie wyglądająca toaleta. Czuć lekki ruch powietrza... I
głucha cisza. Przystanąłem, rozejrzałem się. Wejście znikło, poczułem się jak w
pokoju bez klamek. To ma być to dyskretne śledzenie każdego mego ruchu? Prawda, można
tu siedzieć tygodniami, chodzić po sieciach, jeść, spać, i ani widzieć prawdziwego
świata, ale to dla tych, co lubią wyrafinowaną czy też wysubtelnioną atmosferę
intensywnej pracy. Albo dla gości specjalnych, takich których się do czegoś zmusza...
Jak długo coś takiego da się wytrzymać? Podpłynąłem do ściany. Wypustki
zafalowały, wygładziły się i przybrały postać gładkiej tafli. Musnąłem ją.
Twarda. Pod mocniejszym dotknięciem rozpłynęły się po niej fale, włosy na dłoni i
przedramieniu zjeżyły się, mrowienie powędrowało po naskórku na ramię, bark, szyję
i wypełniwszy głowę utkwiło gdzieś na jej szczycie, jak opuszczająca ciało dusza
tantryka... Cofnąłem się, po tafli przemknął jakiś pejzaż i po chwili z imitacji
okna wychyliły się wypustki.
Siadam w zachęcająco wyglądającym sprzęgu. Pojawia się nie wiadomo skąd pulpit
sensury, rozwiera hologram sterowania systemem, spływa z góry encefektor. Sprzęg oplata
ciało, biosensory dłonie, lśniąca, niemal czarodziejska półkula encefektora
bezboleśnie wbija w mózg setki, tysiące cieńszych od pajęczyny, skanujących
czynności twojego ośrodkowego układu nerwowego świetlnych nanoelektrod... Wystarczy
zachcieć, a już system uprzedza twój zamiar, ubiega twe działanie, działa sam. Chwila
skupienia, koncentracji, rzut oka na typ... Jeśli zapędzisz się za daleko, jeśli
będziesz miał dość, będziesz chciał przerwać - rozluźnij się, odpręż. Wszystko
ustanie...
Centre de Recherche sur l'Imaginaire.
Co wspólnego ma z projektem Ośrodek Badań nad Wyobrażeniem? Czym się zajmuje?
"Problematyką symbolu i myślenia symbolicznego."
Pamiętam.
"Dychotomiczny rozwój świadomości determinowany biologiczną lateralizacją
funkcji półkul mózgowych, jakby dwóch oddzielnych, dopełniających się,
specjalizowanych hormonami i transmiterami synaptycznymi systemów. Lewy dominuje nad
przetwarzaniem symboli językowych i mowy, prawy - myśleniem obrazowym. Podczas
uszkodzeń..."
Dawno już o tym wiadomo!
"Widzisz, cefalgiczne gatunki cechuje myślenie obrazowe, wynikające z ich
przystosowania ewolucyjnego. Postrzegają przecież świat zmysłami, a te tworzą w ich
umysłach odwzorowanie tego świata. Przetwarzanie tychże obrazów to najczystsza,
wrodzona w praświadomość, pierwotna wyobraźnia symboliczna. Wyobraźnia, która nadaje
sens i znaczenie kulturotwórczej ewolucji i kształtuje symbole i znaczenia istotne
później dla duchowej egzystencji gatunku. Wyobraźnia symboliczna staje się z biegiem
czasu narzędziem samopoznania, albowiem dopuszcza świadomość do tych rejonów
rzeczywistości, które są niedostępne nieistniejącemu jeszcze lub ledwie co
zawiązującemu się myśleniu pojęciowemu. To przetwarzanie odbitego w umyśle świata
inicjuje myślenie obrazowe, bynajmniej nie gorsze, nie prymitywniejsze, jakby się
uważa..."
Dość!
"Myślenie obrazowe, artystyczne, wiedzie umysł do niepojętej często dlań
pojęciowej transcendencji, rodzi obyczaje, rytuały, mity, sztukę. Z chwilą
kształcenia się mowy idzie rozwój myślenia racjonalnego, analitycznego, operującego
pojęciami. I wyrażanie tego językiem. Gdy ten rodzaj myślenia dogania wyobraźnię
symboliczną, gdy interferuje z nią, pojawia się wyobraźnia hybrydowa. Wiesz, że
jeśli pojęciami nie jest w stanie wyjaśnić świata, gdy trafiasz na bariery
pojmowania, sięgasz nieświadomie w pokłady głębsze, w podświadomość, w obszar
wyobraźni symbolicznej. Zwiecie to nagłym olśnieniem, inspiracją. Czy próbowałeś
śnić słowami? Albo czytać we śnie? Oba rodzaje wyobraźni interferują i albo
przeważa świadomość pojęciowa, albo symboliczna, czy jak to mówicie - umysłowość
wschodnia i umysłowość zachodnia. Początki tego rozdwojenia toną w mrokach
pradziejów, dawne eposy, mity, owe werbalizacje myśli symbolicznej sugerują, że
jeszcze parę tysięcy lat temu wyobraźnia obrazowa przeważała. Boskie odgłosy,
irracjonalizm... Pojęciowe poznawanie świata dało naukę. Symbol okrojony do samego
znaku, pozbawiony znaczenia. Ale nadal czujecie coś niewysłowionego, nieświadomego,
tworzycie metafizykę, nadprzyrodzoności, cudowności... Rozum rozdarty słowem i
wyobraźnią, pojęciem i symbolem, dorabia znaczenia i sensy doświadczaniu empirycznemu
i abstrakcji. Tworzy prawa i teorie. Mistyka heurystyki, dochodzenie do prawdy poprzez
informacje, abstrakcje, transformacje..."
Absolut, sacrum, święte i przeklęte, pożądane i zakazane, przyciągające i
odpychające... Kimże jesteś?
"Jam demon systemu, jego dusza. Jesteś w ośrodku wyobrażeń. Jam jego i twój
przewodnik..."
Jeden dziewięć pięć jeden plus zero jeden...
Świadomość jakby oderwała się od mózgu i z rosnącym przyspieszeniem pomknęła
światłowodami. Szybko, szybciej, coraz prędzej... Jak przyspieszany w polu
grawitacyjnym układ odniesienia, swobodny spadek w zakrzywiającej się czasoprzestrzeni,
lot fotonu na czarną dziurę... Nabrzmiewa masa myśli, gęstnieje, dylatuje...
Topologie, fraktale, atraktory... Drżą, pulsują, puchną, nikną... Ciemniejący
wokół czarnego punktu pierścień powiększa się, soczewkuje, pole widzenia ogarnia
całą sfery powierzchnię naraz, muska horyzont zdarzeń, w mrocznej otchłani
wszechświat w lśniący w ciemnościach kąt bryłowy się ściąga... Granica.
Osobliwość. Złudny ciężar znika, krąg do punktu umyka, uzwarca się do sfery
półsfera... W zamkniętym myśloświecie zbłąkana świadomość realność zatraca...
PSR 1951 + 01! Skurcz palców, rozluźnienie...
Rozpląsany powidok. Echo krzyku błądzi po nastroszonych wypustkach ścian, nie, szept
jakiś jak chichot się błąka... Przekręcam głowę w encefektorze, nasłuchuję...
gratuluję, złamałeś...łamałeś...eś... Gotów?...otów ...tów ...mknij oczy...y...
oślepniesz ...ślepniesz ...lepniesz ...niesz ...szsz... Skręcony spinem mknę przez
pustkę pełną krzepnącego w kwazikryształach pyłu, rozpraszam po dyslokacjach,
hiperdźwiękiem roztrącam osrebrzone włókienka obrzeży czarnej jak noc próżniowej
kawerny... Z ciemności wypryskują kłęby mlecznych dróg i węzłów włókien pustki,
tną bieg myśli i chyżo umykają do tyłu. Wytracam pęd, wpadam w rozwarte,
rozkręcone, rozognione ogniem gwiazd ramiona, rozpraszam się na jądrach, płonę w
strugach słonecznych wiatrów i krzepnę w halo... Wychylam się z próżni wprost w
zwierane rotacją ramię i wkręcam w gwiezdny pył strefy korotacyjnej. Coś jaśnieje,
rytmicznie błyska, hamuje szaleńczy lot. Zwalniam... Stop.
Współrzędne galaktyczne systemu podwójnego... Składniki: mikrofalowy pulsar i
brązowo-czerwony karzeł... Półtora kiloparseka od Słońca. Okres obiegu składników
wokół środka ciężkości układu - 6,4 doby. Data odkrycia... Późno. Powody?
Pulsacje w paśmie promieniowania tła nieba i poza płaszczyzną Galaktyki.
Nieobserwowalna z ekliptyki znaczna niejednorodność tła... Środek ciężkości układu
4,5 miliona kilometrów od gwiazdy neutronowej. Odległość składników - sto milionów
kilometrów, rozciągłość systemu planet niespełna jednostka astronomiczna. Ciasny,
cały układ mieści się wewnątrz orbity ziemskiej! Prawdopodobieństwo powstania...
Zerowe. Stabilność... Znikoma! Nader rzadki przypadek niby stabilnych orbit planetarnych
wokół grawitacyjnego rotatora, Aż dziw, że układ taki istnieje... Kolejność?
Pulsar, cień dysku akrecyjnego od olbrzymiej planety odległej o 20 milionów
kilometrów, sto milionów kilometrów dalej czerwono-brązowy karzeł, którego obiegają
dwie małe planety o wyciągniętych ku pulsarowi długich półosiach orbit. Znaczny
mimośród... Bliższa, oddalona o 15 milionów kilometrów od karła, dalsza odległa o
24 miliony. Odległości orbit spełniają prawo Titusa-Bodego, ale z innym
współczynnikiem proporcjonalności. A zatem harmonia planetarnych sfer rozbrzmiewa i
tutaj, i ten układ jest skwantowany jak wiele innych... Planeta-olbrzym? Wyrwana siłami
grawitacyjnymi ze strefy oddziaływania karła. Nachylenie płaszczyzny orbit do ekliptyki
zaledwie kilka stopni, do ekliptyki pulsara - dwadzieścia stopni kątowych. Poprawki
relatywistyczne? Silny obrót linii absyd, dziesiątki razy przewyższający zmianę
orientacji orbity Merkurego. Brak komet, meteorów, pyłów. Grawitacyjny odkurzacz
pochłonąwszy wszystkie okruchy międzyplanetarnej materii pożera teraz i giganta.
Podziwiam, jak niezmordowany, pewny siebie masywny punkcik dyryguje znacznie od niego
większymi globami. Pomijam promieniowanie grawitacyjne... Jak zaburzane jest
orbitującymi masami pole grawitacyjne układu? Potencjał grawitacyjny szybko, niemal
gwałtownie, spada, i w pobliżu mniejszych mas już niemal jednorodną czasoprzestrzeń
przeczesują znikome zaburzenia. Widmo elektromagnetyczne? W niemal jednostajnym, lekko
pulsującym polu promieniowania karła toną impulsy mikrofal biegnące z magnetycznych
biegunów pulsara. Padają wprost na uciekającą przed nimi po orbicie drugą, najdalszą
planetę. Dziwna, wprost niezwykła wypadkowa wektora prędkości planety po orbicie i
kierunku emisji mikrofal z biegunów pulsara. I obieg równy obiegowi karła wokół
giganta... Jakby celowy, po to, by planeta nie mogła umknąć przed stożkiem radiowych
fal. Planetarna teleonomia...
Pulsar. Masa sięgająca górnej, teoretycznie możliwej masy tego typu obiektów
niebieskich. Promień rzędu dziesięciu kilometrów, okres obrotu dwie z ułamkiem
sekundy, stabilność okresu obrotu prawie jak wzorcowego zegara atomowego. Przyspieszenie
grawitacyjne i natężenie pola magnetycznego wyrażane jedynką z dwunastoma zerami.
Maksimum promieniowania w zakresie mikrofal o długości od jednego do dwóch i pół
centymetra... A więc 20-30 gigaherców...
Brązowy karzeł. Masa dwie setne słonecznej, średnica dwieście tysięcy kilometrów,
emanacja w zakresie fal cieplnych o maksimum jednego mikrometra. Dlaczego? Przy masie
niższej od ośmiu procent słonecznej masy nie zapala się jądro, gwiazda śle jedynie
ciepło wytwarzane grawitacyjnym zapadaniem się... Karzeł jest słabiutką gwiazdką o
czarnoczerwonej barwie i temperaturze fotosfery równej 2000 kelwinów. Znikome
promieniowanie radiowe...
Planety... Glob wielkości Urana, wyrwany grawitacją z towarzystwa satelitów karła.
Mocno spłaszczona sferoida. Jeden obrót w cztery zaledwie godziny. Wskutek szybkiego
obrotu bezwładny płaszcz atmosfery fragmentuje na różnobarwne, skośne względem
płaszczyzny ekliptyki pasma. Siły pływowe od pulsara odkształcają gazowociekłą
hydrosferę na dwa wielokilometrowej wysokości wzniesienia i takie same wgłębienia
naprzeciw wybrzuszeń. Różnica siły odśrodkowej planety i siły wymuszającej od
pulsara daje szybką precesję osi obrotu planety - siedemdziesiąt lat. Turbulentne ruchy
w atmosferze rozpadają się na pasma, rozległe i głębokie wiry, sięgające granic
półmetalicznego jądra. Solitony Rossby'ego... Piętnaście milionów kilometrów od
brązowego karła biegnie orbita najmniejszej planety układu, planety typu planet
ziemskiej grupy. Bez atmosfery, poryta ospą kraterów... Obiega karła w niespełna
trzydzieści dni. Silnie aktywna wulkanicznie, od rozgrzewających jej jądro sił
pływowych. Obfituje w tlenki żelaza i glin; jej rozgrzana do czerwoności powierzchnia
płonie wieczną, samopodtrzymująca się reakcją termitową. Lśnią okolone ciemnym
żużlem jeziora roztopionego żelaza, pałają srebrzystoczerwone granule wynoszonych z
jej wnętrza składników wyjściowych, czernieją świeżutkie zapadliska... Ciepło
uplastycznia cieniutką litosferę, która kipiąc i wrząc, odciskając komórki
konwekcyjne planetarnego jądra, rozrywa, spawa i zgrzewała niestrudzenie swe kostropate
oblicze. Mikrus usiłujący dorównać rodzimej gwieździe... Myśl ześlizguje się po
jej powierzchni i uniesiona sugestywnie bijącym gorącem odpływa w kojący chłód
myślowej próżni...
Druga planeta. Średnica rzędu dwunastu tysięcy kilometrów, gęstość około
pięciu... Ziemiopodobna! Już z daleka silnym polem magnetycznym broniła się przed
słonecznym wiatrem karła i przerozległą, oplatającą cały układ magnetosferą
pulsara. Otaczające ją zwoje pierścieniowych pasów radiacyjnych, przypierane z dwóch
stron jednocześnie, z sekundy na sekundę zmieniają swą niezwykle skomplikowaną
konfigurację. Magnetopauza to wystrzeliwuje na odległość 10-15 promieni planety, to
tuli się do jej powierzchni, wtłaczana falami uderzeniowymi. Polarne leje magnetycznych
wirów wiją się jak węże, a centra uwięzionego promieniowania, na przemian sprężane
i rozprężane, pulsują rozbłyskami, burzami i mikropulsacjami. Magnetyczne warkocz
rozszczepia się na dwoje jak coma niezwykłej komety. Pełny obrót to czterdzieści
cztery godziny z minutami, precesja osi obrotu raz na kilkanaście tysięcy ziemskich
lat...
Kąpany w radiacji zniżam lot na równikiem dopóty, dopóki nie zawisam stacjonarnie nad
skorupą spowijających planetę obłoków. Wenus? Albedo podobne, ale podobieństwo
złudne. Nieco rzadsza od ziemskiej atmosfera ma nawet niemal identyczny skład chemiczny.
Azot, osiemnaście procent tlenu, cztery pary wodnej, po cztery dziesiąte dwutlenku
węgla i tyle samo amoniaku, ustępującego niżej amonowi. Są i zmiany klimatyczne.
Wiadomo, precesja, mimośrodowość obrotu, wahająca się spiralnie orbita... Życie?
Wątpliwe... Mimo obecności tlenu parą i amoniakiem nie sposób oddychać. Ten drugi
zbyt toksyczny, występuje raczej w pierwotnych planetarnych atmosferach albo na
planetach-olbrzymach. Lecz skąd cząsteczkowy tlen? Co za procesy, poza fotosyntezą,
mogły go wyzwolić? Czyżby już nekrosfera, rozkładające biosferę bakterie? Powinien
być więc i siarkowodór... Nie ma! Więc może rys ewolucyjny?...
Spotkanie dróg swobodnych obu gwiazd, tworzących teraz układ podwójny, miała miejsce
kilkaset milionów lat temu. Brak danych o ich prędkościach przed kolizją stref ich
grawitacyjnego oddziaływania. Trudno, może dalej... Temperatura. Proste obliczenie
strumienia energii w kącie bryłowym rozmiaru planety, po uwzględnieniu albeda, daje 136
kelwinów temperatury efektywnej na powierzchni. Rzeczywista temperatura sięga od trzystu
kelwinów na równiku do stu pięćdziesięciu na biegunach. Tu tężeje nawet dwutlenek
węgla i amoniak... Średnia temperatura - plus pięć stopni Celsjusza. Co podnosi ponad
dwukrotnie teoretyczną temperaturę powierzchni? No tak, oczywiście. Siły pływowe
deformują glob i rozgrzewają do granic wytrzymałości jego ciekłe jądro. A więc
wydajna konwekcja i wydajny efekt cieplarniany na parze wodnej i dwutlenku węgla,
buforowany znaczną pojemnością cieplną oceanicznych wód i amoniaku. Wysokość
pływów? Atmosfera - niemal dziesięć tysięcy metrów, hydrosfera - 40 do 180 metrów,
litosfera - średnio dziesięć metrów... Dwa garby i dwie przeciwległe niecki. Gdy masy
gwiazd rezonują, gdy działają jak "księżycowe" pływy, dziury w atmosferze
sięgają czasami samej powierzchni planety, a wtedy wkracza próżnia i można się nawet
udusić z rozrzedzenia...
Myśl orbitę zacieśnia, nad masą obłoków przemyka, jonów ocean rozpruwa, pod
termosferę przenika, grzęźnie w warstewce ozonu, o morze obłoków obija... Wypchnięta
zgęszczeniem powietrza w odległą przestrzeń odbija. Nawrót, kąt wejścia
zmieniony... Ryczy rozpruwane powietrze, narasta opór, z tyłu kłębi się kondensacyjna
wstęga... Bolid myśli, spłonę! Zwalniam, i już spokojnie, unoszony prądami, nurkuję
w gazową otoczkę. Szesnaście tysięcy metrów - trzysta paskali i minus siedemdziesiąt
osiem stopni Celsjusza. Kryształki amoniaku i płatki amoniakalnego śniegu, kropelki
przechłodzonej pary wodnej... Niżej. Minus trzydzieści osiem stopni: kondensuję się i
wpadam w międzyprzestrzeń delikatnej mgiełki... Dziesięć tysięcy metrów - minus
dziesięć stopni, mgła wodna i jądra kondensacji śniegu, gradu, deszczu... Obrastam
wodą... łup! Ból tak rzeczywisty...
Powierzchnia. Siedemset hektopaskali, tyle co na Ziemi kilka kilometrów nad poziomem
morza. Lecz tu pułap chmur daleko poniżej gruntu. Wszędzie, wszędzie, wszędzie
chmury! Nie zdoła przebić wzrok świata cieplnych ciemności. Czuję bijące z dołu
gorąco, duszący amoniak, amon, i znośną, choć jeszcze ujemną, temperaturę
powietrza. Błądzę, na oślep krążę, intuicyjnie wyczuwając przeszkody...
Przestrzeń gorącej przejrzystości i ponownie obłoki. Zedrzeć tak tę zasłonę!
Myśl, miotana grawitacją, mknie nad kontynentalnymi płaskowyżami, wpada w powietrzne
leje, szybuje w prądach wstępujących, spada w próżniowe kominy, przemyka wzdłuż
brzegowych linii niszczonych wstrząsami ziemi i oceanicznymi przybojami, przedziera się
przez morza parującego błota, omija termy, gejzery, jeziora wrzących wód, fumarole,
przenosi się nad kraterami... Wulkaniczna obręcz planety przecina równik pod kątem
dwudziestu stopni w płaszczyźnie wyznaczanej grawitacyjnymi wektorami gwiazd systemu.
Ona to wulkanicznym gorącem przegrzewa atmosferę i tworzy pas przejrzystości, a sprawia
wrażenie, że jeszcze, jeszcze troszkę, jeśli tylko zechce, zaciśnie się na jej
powierzchni i wrzynając się w litosferę rozłupie glob na połówki... Masy wilgotnego,
podgrzewanego i przegrzewanego powietrza okolic równikowych wraz z lodowatymi masami
biegunowymi inicjują obieg dwóch atmosferycznych komórek konwekcyjnych. Rzadsze,
cieplejsze, ciągnęło górą nad bieguny, zimne, cięższe, dołem ku równikowi. Na
granicy sześćdziesiątego równoleżnika, tam, dokąd prawdopodobnie sięgała granica
różnic temperatur, gdzie spychane siłą Coriolisa powstawały cyklony, wrzała
atmosferyczna kipiel, od której oceaniczne prądy zawijały się w wodne wiry i krusząc
wszystko, co się w nie dostawało, krążyły po wszechoceanie mącąc morską toń...
Ukryte oblicze planety? Wirująca, czysta i przejrzysta jak łza sfera pokrywa się
siatką równoramiennych trójkątów. Na nią nakłada się delikatniejsza siatka
pięcioboków, charakterystyczna dla starych, gęstych planet ziemskiego typu.
Dwudziestościan i dwunastościan foremny!? Stojące powierzchnie węzłowe, echo ukrytych
niby krystalicznych struktur konwekcyjnych jądra, ewoluujących z wiekiem planety i
odpowiadających jej geologicznym epokom... Dynamika? Płynna metamorfoza sześcianu w
ośmiościan, potem w dwunasto- i dwudziestościan. A tetraedr, ten pierwszy? Jest,
urojony, a więc planeta starsza od Ziemi? A co w węzłach? Widmo kuli pokrywa
schematyczny kontur mórz i lądów z oznaczonymi nań obszarami: pięć węzłów to
dodatnie i ujemne maskony, trzy - to bogate w uran złoża, o, nawet z czynną reakcją
jądrową. Naturalne reaktory. Co za zadziwiający splot czynników geologicznych!
Przypadek? Czy to nie jakiś abstrakcyjny model? Potężne siły kosmiczne uruchomione
masami pobliskich ciał niebieskich generowały najwyższe tony harmoniczne sferoidalnych
drgań własnych globu o okresach równych trwaniu geologicznych epok. Sprawdźmy ich
skutki... Wzdłuż krawędzi ciągną się oceaniczne rowy, szwy kontynentalnych kier,
komórki konwekcyjne jądra, pomniejsze łańcuchy wulkanów, wzdłuż nich wieją
uśrednione, globalne wiatry i płyną główne morskie prądy. Ale niektóre wierzchołki
planetarnego kwazikryształu, w których nie było ani maskonów, ani reaktorów, nic
oryginalnego nie chowały...
Ubrawszy glob na powrót w gazową otoczkę zadałem pomiary fizyczne. Prędkość
dźwięku sięgała niemal półtora macha, ale akustyczne drgania wygasały na kilku
metrach od miejsca ich wygenerowania. Przecież wilgoć daleko dźwięk nosi... Aerozole.
Amoniak, zredukowany do amonu obecnością pary wodnej, absorbował ją i tak uwodniony
tworzył olbrzymie w molekularnej skali aerozolowe micele. Te, grupując się w luźne
domeny o średnicy równej długości przeciętnej fali dźwiękowej, wygaszały dźwięki
i, dodatkowo, rozpraszały widzialne światło, przepuszczając jedynie część
podczerwieni. Grunt? Typowe związki krzemowe przemieszane z warstwami gazohydratów.
Wodziany amoniaku, dwutlenku węgla, metanu... Pozostałości sprasowanych pokładów
spągowych pralodowców, które może kiedyś pokrywały całą planetę, a teraz zalegać
mogły czapami bieguny, sięgając czterdziestych, sześćdziesiątych stopni szerokości.
Co widać z powierzchni? Mrok? Warstwy obłoków przetkane przejrzystością? Całun
ciemności?... Czerń z różowawym poblaskiem. Drżąca, migotliwa, podświetlona
rozpraszanymi poblaskami podczerwieni, wśród której czasem pobłyskiwała i jakaś
protuberancja... Wklęsły inspekt okryty powałą obłoków, sklepieniem jaśniejącym
połyskliwym brzaskiem zaćmionego nieba... Olśniony nagłą, niespodziewaną myślą,
dopuściłem do umysłu całe spektrum falowe i ściągnąłem w sobie, zsumowałem
wszystkie poziomy informacji, przeszedłem do granicy. Wysiliłem wyobraźnię...
myśl
w więzach warstwic sferę przeczesując z kryształową sferą w byt się utożsamia,
podług algorytmu mknie, ewoluuje, ku czystej radości mat-modelowania... powietrzem,
obłokiem, oceanem się staje, wszechobecna wszędy i nigdzie zarazem, naprzemian lodem to
zamarza, to taje, to deszczem się skrapla, to wzlatuje gazem, przedziwaczne góry,
lądolody przenika, niczym neutrino w jądra wnętrza się wdrąża, światłem płynnym
jak gąbka nasączona ocieka, ku konstantom świata mat-modelu podąża, w otchłanie
podziemne, podwodne nurkuje, to w jednię się łączy, to w wielość rozpada,
wszechobecność ukrytych parametrów czuje, litosferę to kruszy, to na powrót scala,
negentropię układu zachłannie pochłania, na kośćcu wielościanów kulistość
wykształca, żywe globu oblicze atmosferą przesłania i kosmicznych czynników
naśladuje rytm tańca, nad gwiezdną półkulą migocze, pulsuje, ból zmysłów...
projekcja myślobrazu rotuje...
Zrzuciłem encefektor. Pokój wirował jeszcze i pulsował wytracając
stopniowo rotację... Przetarłem oczy, pochyliłem nad sensurą. Skąd pulsacja
światła?... Efekt maserowy. Dokładniej?... Naturalny kwantowy generator mikrofal na
amoniaku. Sprzyja mu parcjalne ciśnienie amoniaku równe trzystu paskalom, niska
temperatura wysokich partii atmosfery i pole elektryczne planety. Promieniowanie pulsara
wzbudza stan podstawowy cząsteczki azotowodoru. Trzy atomy wodoru tej molekuły
wyznaczają płaszczyznę, względem której drga atom azotu. Może przyjmować dwa
położenia - po jednej lub drugiej jej stronie. Między tymi stanami może oscylować z
różnymi częstościami. Stany te, podstawowy i wzbudzony, oddzielone są barierą
potencjału, energią owej płaszczyzny. Cząsteczka amoniaku drga przeważnie w stanie
podstawowym, z atomem azotu po jednej stronie płaszczyzny, ale możliwe jest kwantowe
przerzucenie atomu azotu na drugą stronę bariery, do stanu wzbudzonego. Powrotowi
cząsteczki do stanu pierwotnego towarzyszy emisją kwantu o częstości równej różnicy
częstości obu stanów. To zjawisko zachodzi w atmosferze planety. Pulsar, nieustannie
żądląc planetę swym spójnym, mikrofalowym promieniowaniem, jakby precyzyjnie, o
celowo dobranej częstości dwudziestu kilku gigaherców, wymusza promieniowanie amoniaku.
Ten z kolei, oddając wiązce foton, który ją wzbudził, samopodtrzymuje moc wiązki i
pobudza następne cząsteczki do emisji. Takie kaskadowe, wymuszone promieniowanie
azotowodoru, znane skądinąd w amoniakalnych obłokach z przestrzeni międzygwiazdowych,
wywołuje świecenie atmosfery całej dziennej półkuli planety. Długość tego
promieniowania, mieszczącego się w radarowym obszarze widma elektromagnetycznego, wynosi
1,2 i 1,3 centymetra i mieści się w przedziale częstości promieniowania pulsara...
Zdumiony tym efektem maserowym pytam o inne okna atmosferyczne. Są. Do powierzchni
docierać mogła podczerwień o długościach jednego mikrometra i dwóch trzecich
mikrometra. Istniały podobne efekty, lecz laserowe, na dwutlenku węgla i na parze
wodnej, lecz ich dziesięciomikrometrowe fale, niespójne i nieukierunkowane, zostawały
pochłaniane przez ozonosferę i rozpraszały się na wzbudzających je gazach. Innych
okien nie stwierdzono... Radarowe oczy widziałyby pulsujące jaskrawo amoniakalne
obłoki, poświatę nieba, radarowe obrazy gwiazd, galaktyk, nawet poświatę planet. Oczy
cieplne dostrzegłyby i karła, i środowisko. Zaraz! Świat w mikrofalach jawi się jako
rozmazany, jakby utkany z chmur czy innych fraktali. Obłok, deszcz, woda... nie
rozróżnisz. Wielość znaczeń w jedności wrażeń. Życie. Mówiono o życiu. Jest
tlen, powinna zachodzić fotosynteza. Podczerwień?... Dwie trzecie mikrometra to
długość fali, przy której przecież fotosynteza zachodzi najintensywniej! Powinny być
zatem rośliny. Drugi przedział cieplny?
Zadałem jeszcze kilka pytań, lecz system uraczył mnie szeregiem nie zadowalających
odpowiedzi. Uzupełniające informacje... Naturalne tło promieniowania radioaktywnego
dziesięciokrotnie wyższe od ziemskiego. Całkowity ładunek elektryczny atmosfery
planety też. Częste burze na czterdziestych równoleżnikach. Deszcze nad oceanami. Nad
lądami zamiecie topniejącego śniegu wodnego, czasem i deszcz, i amoniakalny śnieg. Na
czapach biegunowych przekładańce lodów wodnych, amoniakalnych i suchego lodu. Dodatnio
zjonizowane, aerozolowe micele, tworząc kanały elektrycznego przewodnictwa, odwracały
kierunek wyładowań elektrycznych od gruntu do chmur. Potencjały elektrostatyczne tak
wysokie, iż niewielkie zaburzenia bądź znikome ich różnice natychmiast wywoływały
kaskadę wyładowań. A życie... System nie ma ekosfery, system nie ma ekosfery, system
nie ma ekosfery...
Trudno. Wysunąłem się ze sprzęgu, cofnąłem. Otwarły się drzwi. W holu pobrzask
wpadającego przez okna szarego świtu nad Alpami, nabrzmiałego ciężkimi, deszczowymi
cumulusami, kładącymi się cieniem na uśpiony kompleks. Trudno! Skoro już powstał
nowy tajny projekt, taki jak AI, Genesis 2, UFO?s Vehicle czy jak osławiony Manhattan, to
najciekawsze osiągnięcia nie są powszechnie dostępne. Muszą pozostać ścisłą
tajemnicą. Do czasu. Do czasu gdy ktoś nieopatrznie bądź celowo nie ujawni jego
istnienia. Nie inaczej było i ze sztuczną inteligencją. Najpierw zamierzenia, cele,
potem długo, długo nic, później wątpliwości i logicznie uzasadniane fiasko projektu,
w końcu zawieszenie i martwa cisza. I nagle szokujące świat pogłoski, przecieki,
sensacja za sensacją, skandale, histerii dopełniają massmedia, na scenę wkracza
polityka...
Lśni, lśni wciąż encefektor, kusi gotowy projektor... A gdyby tak jeszcze raz? Ciało
bezwiednie pogrążą się w fotelu, dłoń sięga po półkulę kasku, ożywają ponownie
projektory, w umyśle eksplodują liczby, mrugają komendy, rysują się obrazy... Demon
dyszy nad uchem, bezgłośnie się śmieje... Huk, łoskot, wysokie tony, ból obszarów
słuchowych... Osiadam na planecie. Mrok, cisza, pulsowanie krwi w skroniach...
w
oddali pęk blasku z wolna promienieje, tysiącpalcą jutrznią ciemności przerzedza,
tonus zmysłów rozdrażnia, gęstnieje, mętnieje, nastając, znikając, myśl wrażeniem
rozmąca... światła igiełkami, feerią błysków tryska, do bólu przejaskrawia umysłu
spojrzenie, spoza światłocieni powidokiem ciska, drży, migoce, pulsuje obłędnie
postrzeżeniem... puls, puls, puls... to jasno, to ciemno... rytmicznie spoza bytu
pejzaże niepojęte wyłania, jako przez mgłę majaczą kosmiczne latarnie, ledwo co
rozprasza burzliwe skotłowania, mlecznobiałym całunem kształt myśli obleka, ego
domniemania mleczną bielą otacza, myślokształtów natłokiem obficie ocieka, rosząc
się wilgocią w powietrzu rozprasza... precz! na boki!... lecz mocniej i mocniej
przywiera, zatraconą tożsamość wilgocią nasącza, tumanem błyskającym z widmem
wichru się ściera, włóknami rozwija we strukturę kłącza, dżdżem łzy wyciska,
krtań, gardło w nim pławi, tkanki rwie, mgłą jak ostrzem płuca dusząco zatruwa,
lepkogęstą cieczą, jakby żywą grobi, do walki z żywioły zmysłoumysł sposobi
gotuje... zmagań brzemię pryska... błogostan, bytowanie... cudowne uczucie... lekkie,
zmysłochłonne... mokrość, mglistość, wietrzność, świetlistość...
wiecznotrwanie... światłowodożywnie... ciepłopłonnie... myśl spontanicznie od
pieśni się wzdryga... od magii pełnotrwania mięśnie ciała rozpręża...
poprzez
przestrzeń ściąganą do punktu pomknąłem, system gwiezdny zatraciłem w morzu
iluzorycznych słońc, w nieobejmowalnym spojrzeniem ramieniu mlecznej drogi, przeciąłem
jej ramię, zwarłem z jądrem w wyspę słońc, we włókno obrzeża kawerny, w
pęknięcie czasoprzestrzeni. Zabliźniłem się, rozproszyłem w Pustce...
Nadpłynęła świadomość istnienia. Trwałem w fotelu próżnego jak kosmos
laboratorium wyobraźni. Czułem, że ten szczególny spektakl nie był już programem,
ale i mym wewnętrznym wyobrażeniem, a pamiętałem, jak sugestywnie zaprojektowany
świat wirtualny zastąpić mógł realne doznania, zastąpić doświadczanie, zamienić
się z nim miejscami. Kolaż wrażeń z wyspy i spod encefektora... Szmer. Wypustki
wykładziny skurczyły się, wniknęły w ściany, cofnęły się i znikły projektory,
zgasła aura... Koniec spektaklu. Wstałem, przeciągnąłem się, rzuciłem w drzwiach
ostatnie spojrzenie i powlokłem się po schodach do siebie. Czułem potworne znużenie.
Powinienem chyba pospać. Rzuciłem się na łóżko, w ubraniu, przymknąłem oczy,
odprężyłem, ale sen jakoś nie nadchodził. Pełna wrażeń świadomość wciąż
roiła niewytłumaczalne skojarzenia, pod powiekami błąkały się rojenia, przez myśl
przemykały te same pytania... Zacierały się granice halucynacji i wyobrażeń,
rzeczywistości i ułudy, przypadku i konieczności. Kręciło się w głowie, chwytały
mdłości, duszno... Zwlokłem się, prawie podpełzłem do okna, ale sił mi zbrakło i
tylko oparłem się o ścianę. Ocuciło mnie dudnienie o szyby... Otwarłem oczy. Deszcz.
Ciężkie, gnane wiatrem krople goniły się nawzajem, i złączywszy się, już razem,
szybciutko pomykały ku krawędziom okna i znikały. Przemogłem się i uchyliłem
skrzydło. Chłodne, wilgotne i wietrzne w nozdrzach powietrze odurzyło mnie.
Podciągnąłem się, wychyliłem. Kilka wdechów i ożywiłem się. Z lepszym
samopoczuciem przymknąłem okno, przyćmiłem szyby, ustawiłem klimatyzację i
rozebrawszy się położyłem. Wnet nadciągnął sen, a wraz z nim mgła i otoczywszy
mnie przyjazną osłoną ukoiła do snu. Dostrzegłem siebie brodzącego w gorącym i
parnym błocie, to zlewającego się, to wynurzającego ze mgły, jakby to ona zradzała
mnie i zatracała w sobie, w białej, żyjącej nieświadomym życiem jakiejś
protomaterii. To ustępowała ciemnej, bezdennej próżni, pustce bez wrażeń, którą
podświadomie usiłowałem wypełnić własną wyobraźnią, to ożywała wyobrażeniami i
wrażeniami jak jakaś żywa istota... I spełniała marzenia. Pragnąłem... Półsen
wypełnił realny byt jej ciała o gładkiej skórze, dotykiem dłoni, zapachem...
Przytuliłem do siebie, delikatnie, zdecydowanie, aż przełamałem jej opór. Uległa.
Czułem jej ciepło, gorący oddech, drżenie, gdy dłońmi wodziłem po jej kształtach.
Zgadywałem raczej niż widziałem rysy jej twarzy, zmysłowy uśmiech i odbijające się
w źrenicach zbłąkane odblaski światła. A potem szaleńcza, nieskrępowana miłość,
stopienie w jednię, dygotanie, szczytowanie, przyspieszone oddechy... Idealne, takie,
które najczęściej wydają się snem. I kiedy tak leżeliśmy obok siebie, unikając
dotyku swych rozgrzanych ciał, zacząłem się zwierzać, dzielić się wrażeniami...
Jest ze mną nie tak, jak należy... Ta mgła, żywotna ciemność, chęć chowania się w
sobie, pojawiające się cudaczne odczucia, niepojęte doznania... Wnet pojąłem, że
dociera do mnie tylko powolny, rytmiczny oddech. Zaprzestałem wyznań, wsłuchałem się
w ten oddech i na dobre zasnąłem.