NEGOCJATOR
|
rys. Łukasz Matuszek |
Stos stał bezużyteczny.
Na pierwszym planie on; archaiczna konstrukcja o upiornej, złowróżbnej sylwetce, a w
dali rozmazany kontur niebotycznego budynku, szczytu osiągnięć współczesnej
architektury. Obraz płynnie wyostrzył drugorzędny plan; budowla zaskakiwała
złożonością i precyzyjnym wykończeniem detali, możliwy też stał się do odczytania
umieszczony na nim napis "Federacja Unollne" i pod spodem "Gmach
Jedności".
Po chwili obraz powrócił do stosu, zatrzymał się na nim i z wahaniem, jakby
operator nie do końca był pewny decyzji, zrobił najazd na dwóch mężczyzn stojących
nieopodal niego. Niższy, starszy i drobny, o zasuszonej, żółtej cerze, miał na sobie
jedynie brązowy, zgrzebny wór, a z jego skośnych oczu biła demonstracja życia i
świadectwo cierpienia, jakie daje się zaobserwować u niedoszłych skazańców, którym
właśnie odczytano uniewinniający wyrok. Drugi człowiek był znacznie młodszy, dość
wysoki, ubrany luźno, lecz ze smakiem, zaś jego dziwne, nieobecne spojrzenie błądziło
gdzieś nad obiektywem kamery.
Obraz zamigotał, nastąpiło cięcie, a potem ukazał już demontaż stosu
całopalenia.
Projekcja dobiegła końca. Ekran zmarł cicho, a na suficie rozbłyskały pojedynczo
światła. W mikroskopijnej sali, wypełnionej kilkunastoma fotelami, tylko dwa były
zajęte. Starszy, szpakowaty mężczyzna o pociągłej twarzy z namaszczeniem
przygotowywał do zapalenia cygaro. Drugą osobą był młody człowiek z ostatnich
kadrów filmu.
- Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to Fich - odezwał się Viaz Siegersky,
z zadowoleniem wkładając cygaro do ust - że przy wyborze agentów będę musiał
zwracać uwagę, przede wszystkim, na ich aparycję... - uśmiechnął się kręcąc z
dezaprobatą głową. - W interesie przecież nas wszystkich jest, aby SoulPeace
wzbudzała zaufanie i pewność. A co innego, jak nie media właśnie, nam to zapewnią -
zakończył z sarkazmem puszczając kilka z rzędu zgrabnych, brunatnoszarych kółek
dymu.
Nan'gnerry Fich nie oderwał wzrok od ekranu. Wciąż wpatrywał się w ciemny już
teraz prostokąt, przeżywając raz jeszcze wydarzenia ostatnich dni. Wspomnienie
orzeźwiającego prysznicu, jaki było mu dane zasmakować tuż przed tym spotkaniem,
ulatywało z jego ciała i umysłu bezpowrotnie, ustępując miejsca leniwemu ciepłu,
panoszącemu się coraz pewniej wraz z każdym kolejnym łykiem ciepłej kawy. Również
nagła energia wzbudzona satysfakcją płynącą z pomyślnego zakończenia sprawy - czego
pełna świadomość pojawiła się dopiero tutaj, na tej sali równocześnie z pierwszymi
sekundami filmu - ulegała nawarstwionemu w ostatnim czasie napięciu, wybuchając raz po
raz implozjami gdzieś wewnątrz organizmu, boleśnie demonstrując w ten sposób
potrzebę należnemu mu odpoczynku. Nie widział potrzeby pogarszania tego stanu zbędnymi
słowami.
- Doskonała robota - Siegersky westchnął, tuszując w ten sposób niezręczność
trwającej dłuższą chwilę ciszy. - Nie mówię o tym filmowym gniocie. Mówię o
tobie...
Fich ostrożnie założył nogę na nogę - co samym w sobie było już treściwym
przekazem - dodatkowo przesadnie dbale unosząc przy tym kubek z kawą. Szef SoulPeace,
przywykły do tego rodzaju zachowań swego negocjatora, skomentował ten teatralny niemal
gest jedynie nikłym uśmiechem, zrodzonym i zgaszonym jeszcze w kąciku ust nie zajętym
akurat przez cygaro.
- Te filmy, to miernota, nieprawdaż? - skrzywił się i wypuścił pękate, acz nie
pozbawione ulotnej gracji smugi dymu. Wzniosło się nieśmiało, ociężale,
przybierając raz po raz fantasmagoryczne, niemożliwe kształty. Przez moment
przyglądał się im z wyraźnym zadowoleniem, a potem podjął.
- Najwyraźniej ich twórcy nigdy nie pojmą, o co w tym wszystkim chodzi. I próżne
są wszelkie nasze tłumaczenia. I tak zrobią swoje. Klecą te swoje propagandowe
banialuki, które wywołują wszystko, tylko nie to, co powinny. Oglądasz taki dokument i
nagle ogarnia cię strach, bo i ciebie może to pewnego dnia spotkać. Oglądasz dalej i
czujesz, jak kiełkuje w tobie ziarno nienawiści. Aż przeradza się ono w agresję. I
powracamy w ten sposób do punktu wyjścia. Znowu trzeba komuś tłumaczyć, kogoś
przestrzegać, ratować z rąk religijnych fanatyków... Pod względem przydatności, dla
nas i w ogóle, to jest sieczka. Przysłowiowy kicz. A my, cóż, cenzurujemy, czy
wszystko jest zgodne z faktami, czy nie ma żadnych przekłamań i zalecamy, jako
materiał do edukacji religijnej...
Negocjator nie podjął tematu. Ograniczył zaznaczenie swej obecności do sięgnięcia
po opróżniony do połowy kubek, ledwie parującej jeszcze, kawy. Siegersky umilkł
śledząc uważnie zachowanie Ficha, licząc prawdopodobnie na uczynienie z jego monologu
dialogu. Przez chwilę patrzył na niego swymi oczami doświadczonego starca, ale nie
doczekawszy żadnej dalszej reakcji wrócił do tematu.
- W tym popieprzonym świecie ten dokument stanie się dla kogoś pretekstem do czynu
podobnego, jakiego dotyczy. Brak tolerancji, ostrożności, odrobiny dobrej woli i
czystego zdrowego rozsądku. To wszystko przyćmi resztki humanizmu, które jeszcze chyba
w nas tkwią. Ale ludzie nie chcą pojąć, ze różnorodność współczesnej sceny
religijnej to zabójstwo. Tak, sceny! Bo czymże to wszystko jest, jak nie jednym wielkim
teatrem. Żałosna groteska z istotami ludzkimi w roli głównej...
Wykład Siegersky?ego zdawał się nie mieć końca. W międzyczasie Fichowi
skończyła się kawa, a narastające przygnębienie, biorące swój początek ze
zwykłego wyczerpania psychofizycznego, przybrało pod wpływem przeciągającej się mowy
szefa fundacji niebezpieczny stan wrogości wobec całego świata. Zmienianie pozycji w
fotelu przestało być wystarczającym środkiem przeciwsennym, a wszystkie te
spektakularne gesty, jakich dopuszczał się z myślą o przerwaniu monologu
Siegersky?ego nie przyniosły żadnego rezultatu. Czuł, jak narasta w nim, drażniąca
najczulsze struny cierpliwości, pospolita irytacja. Wreszcie odstawił ceremonialnie na
podłogę pusty kubek, który zachwiał się i przewrócił.
- Do czego pan zmierza? - rzekł krótko prostując się, nieczuły na dalsze losy
kubka.
- Do czego zmierzam...?! - Siegersky był autentycznie zaskoczony pytaniem.
Niewypowiedziana część zdania została bezpowrotnie wessana w odmęty niepamięci wraz
z cała masą innych słów i pojęć, które w trakcie tej perory wychynęły na
powierzchnię świadomości.
- Od dobrych kilku minut narzeka pan na wszystko.
- O nie, chłopcze - Siegersky miał zwyczaj zwracać się w ten sposób do Ficha w
chwilach wyjątkowych. - To nieprawda. Pochwaliłem ciebie. Poza tym palę...
- W takim razie nie wiem, o co chodzi? Raporty, wedle umowy, dostarczam w ciągu
dwudziestu czterech godzin. Do tej pory od mojego powrotu upłynęły... zaledwie cztery.
Póki się nie prześpię, nie sklecę najprostszego zdania, bo w takim stanie mam
problemy z elementarnymi czynnościami manualnymi - delikatnie kopnął plastykowy kubek,
który zatoczywszy półkole, zatrzymał się.
Siegersky nie odzywał się, mile zaskoczony reakcją agenta. Z milczącego typa, a
jednocześnie najlepszego negocjatora, jakiego fundacja miała zaszczyt mieć w swoich
szeregach, zazwyczaj trudno było wyciągnąć cokolwiek poza rzeczowymi raportami i
lakonicznymi, zdawkowymi stwierdzeniami. Dowody na jego istnienie zwykle łatwo dawały
się katalogować i przechowywać.
- Film rzeczywiście jest do dupy - podjął negocjator. - Nie pierwszy i nie ostatni.
Widzieliśmy już takich setki. Równie dobrze mogliśmy obejrzeć go kilkanaście godzin
później...
Siegersky odbył w tym czasie krótki spacer; z opuszczoną głową, pochyloną
sylwetką i założonymi na plecach rękami przypominał strapionego filozofa
usiłującego dociec rozwiązania jakiegoś niecodziennego problemu. W palcach jego lewej
ręki tkwił zagasły już teraz niedopałek. Odczekał, aż przebrzmią słowa Ficha i
zatrzymał się.
- Odnoszę niekiedy wrażenie - powiedział powoli cyzelując każde słowo, - że
twoje sukcesy spowodowane są jakąś cechą, której mi nigdy nie będzie dane poznać.
Uśmiechnął się do Ficha, popatrzył na cygaro i z rezygnacją pokręcił głową.
- Wiesz, nie tak wyobrażałem sobie naszą rozmowę...
- Czy to jakaś specjalna rozmowa? Nic mi o tym niewiadomo - odciął krótko
negocjator, próbując przypomnieć sobie, czy w przełykanym płynie doszukał się smaku
właściwego kawie.
- Rzecz nie w temacie rozmowy, a w sposobie w jaki ona przebiega...
- Do rozmowy jeszcze nie dotarliśmy - zauważył negocjator. - Zmęczyliśmy dokument,
który skompresował moje ostatnie trzy dni do kwadransu i nie zdołał, jak słusznie pan
to zauważył, wydostać z tych wydarzeń istotnych faktów. Zero wniosków. Zero
pożytku. Zero znaczenia. Pierwszy lepszy produkt trójki ogląda się lepiej.
- Lecz jest on pozbawiony twojego aktorstwa - wtrącił Siegersky, wciąż
uśmiechając się.
- Nie obchodzi mnie to!
- A co cię obchodzi? - uśmiech spełz z twarzy szefa SoulPeace, pozbawiając ją
ciepłego, opiekuńczego wyglądu i upodobniając do maski, którą twórcy starożytnych
dramatów z powodzeniem mogliby stosować do wyrażania uczucia zwątpienia.
Fich zamrugał gwałtownie oczami, jakby usłyszane pytanie ujawniło skrywany tik.
- Czego pan ode mnie oczekuje? - rzucił.
Siegersky zagasił dokładnie cygaro na półeczce dezintegratora i podniósł
spojrzenie na negocjatora. Spojrzenie twarde, surowe i zimne.
- Opanowania.
Fich raptownie podniósł się unikając wzroku szefa fundacji i ze złością
nadepnął kubek. Rozległ się chrzęst i odgłos ten podziałał na niego niczym,
przysłowiowy kubeł lodowatej wody; oto dał się ponieść swoim nerwom, a
wyrozumiałość Siegersky?ego i spokój, z jakim przyjmował jego zachowanie
zwielokrotniło nagłe uczucie zwykłego wstydu.
- Zastanawiam się niekiedy - odezwał się Siegersky - jak ty sobie radzisz z nimi?
Czy rozmawiasz tak, jak teraz, tutaj? To niemożliwe, prawda? A przecież sytuacje, w
jakich znajdujesz się często są wielokroć trudniejsze...A może właśnie...
- Niech pan da spokój - powiedział cicho Fich i powrócił na swoje miejsce. Po
drodze podniósł resztki kubka i wrzucił je do dezintegratora. Czknięcie aparatu
ostudziło go do końca.
- Cała ta rozmowa - odezwał się już siedząc, z wbitym w posadzkę wzrokiem - do
złudzenia przypomina mi jakiś popieprzony test.
Siegersky przyjrzał mu się uważnie doszukując się w zgarbionej sylwetce Ficha,
jakiejś wskazówki, podpowiedzi jasno określającej, czy wypowiedziane słowa mają
dodatkowe znaczenie. Nie znalazł niczego takiego. Zobaczył za to
dwudziestopięcioletniego mężczyznę w stanie skrajnego wyczerpania. Z nagła obudziły
się w nim jednocześnie litość i wściekłość na samego siebie; uczucia tak odmienne,
a jednak w obecnej chwili tak bardzo sobie bliskie.
Podszedł do negocjatora i pochyliwszy się nad nim położył mu na ramieniu dłoń.
- Wracaj do siebie i odpoczywaj - powiedział ciepło. - Dam ci znać, kiedy będziesz
niezbędny - dodał po chwili myśląc nad tym, jak blisko był prawdy Fich.
Agent zareagował dopiero po dłuższej chwili. Raz jeszcze dał o sobie znać tik;
raptowne cięcia rzeczywistości burzyły harmonię postrzegania. Ciężka dłoń
spoczywająca na ramieniu Ficha uleciała, kiedy i on się podnosił, a jej nagły brak
zachwiał nim przez chwilę. Zacisnął silnie powieki i szybko rozwarł; wirowanie
świata ustało. Podchodząc do drzwi rzucił krótkie pożegnanie, a w zamian Siegersky
ofiarował mu ten sam ciepły, niemal ojcowski wyraz twarzy.
- Fich. Czemu ty to robisz?
Drzwi rozsunęły się przed nim miękko. Przeszedł przez nie i powiedział nie
odwracając się.
- Nic innego nie idzie mi tak dobrze...
Nim przebrzmiały słowa drzwi zamknęły się energicznie, a szef SoulPeace pokiwał w
zamyśleniu głową. Potem odwrócił się twarzą w stronę płaskiego hologramu
kosmicznej siedziby fundacji, zdobiącego jedną ze ścian pokoju. Przez pewien czas w
milczeniu wpatrywał się w okazałą konstrukcję centrum ponadpaństowej organizacji.
Jednak w jego spojrzeniu na próżno by szukać charakterystycznego błysku zachwytu,
jakim zwykł zdradzać się niemal każdy człowiek, którego wzrok po raz pierwszy
spoczywał na tym okazałym, zagospodarowanym przez człowieka, wydartym kosmosowi,
fragmencie pustki. Zdawało się, że Siegersky'ego znacznie bardziej interesuje to, co
ów hologram skrywa.
- I? - rzucił gardłowo, kiedy cisza wypełniła już pokój do granic jego
pojemności.
W mgnieniu oka materiał dwuwymiarowego hologramu stał się zwykłym lustrem,
ukazując tkwiącą po jego drugiej stronie postać. Barczystą sylwetkę okrywał szary,
podniszczony płaszcz, z rękawów którego wystawały silne, męskie dłonie splecione
nerwowo na podołku; ich białawe kłykcie powracały właśnie do naturalnych barw. Rysy
twarzy mężczyzny emanowały spokojem, za to na niedbale ogolonej czaszce zgromadziły
się miejscami błyszczące krople potu. Podobne błyski można było dostrzec w kącikach
oczu, ale mężczyzna, oświetlony nowym źródłem światła, zamrugał szybko powiekami
i Siegersky nie był pewien, czy nie ulegał przypadkiem złudzeniu.
- Powiesz mi teraz, o co chodzi? - odezwał się ponownie.
Mężczyzna w płaszczu miał głęboki i twardy głos, sprawiający wrażenie
dobywanego z ogromnym wysiłkiem.
- Jeśli ktoś jest w stanie to zrobić, to właśnie on.