Zastanawiam sie, dlaczego motywem tylu naszych czynnosci jest cierpienie. Dlaczego u podstaw wszystkich
niezapomnianych rzeczy, ktore tworzymy lezy nieskonczony, nieprzezwyciezony smutek niezrozumienia. Dlaczego
to wlasnie cierpienie pcha nas na najwyzsze wyzyny ku chwale i zaszczytom, ku przezwyciezeniu siebie.
Nigdy nie wysychajacym zrodlem cierpienia jest niespelnienie, niemoznosc, niezgoda na rzeczywistosc tak daleka
od naszych wyobrazen, zranione uczucia, wewnetrzna dysharmonia, zal. Tworczosc jest ucieczka od cierpienia, w
dziedzine piekna, krotkotrwalej radosci kreacji, przeblysku olsnienia, immanentnego ja. Jestem, bo pisze, spiewam,
maluje, komponuje, oddalam sie w strone idei. Jakie to chwilowe, przemijalne. Znajduje ukojenie i poczucie
bezpieczenstwa, malejace jednak z kazda zakonczona dzialalnoscia.
Znowu nie to. Moglam to zrobic lepiej, tworczosc znowu rodzi poczucie niespelnienia. Wspominam ofiary, jakie
ponosze, by zaistniala, smutek otoczenia, ktore porzucam dla swoich 'mrzonek'. Moj sukces moze rodzic zazdrosc,
zawisc, czyjes zawiedzione zamiary, takze czyjes cierpienie, najprawdziwszy bol.
Czy warto ponosic takie ofiary? Po pierwsze i tak w zasadzie nie mamy wyboru, tworzymy w imie zachowania
wlasnej tozsamosci. Bezczynne cierpienie to samobojstwo, nawet jesli niedoslowne, to najprawdziwsze.
Cierpienie jest jednoczesnie najbardziej egoistycznym z uczuc, rodzi dume i nieodlacznie jej poczucie
wywyzszenia, ponoszenia ofiary w imie wyzszych celow, czesto nieodgadnionych (jak nam sie wydaje) dla
pospolitego tlumu. Poczucie wywyzszenia to z kolei zarazem poczucie wyobcowania, zdaje sie tak dalekie od
wspolnie przezywanej radosci. Wolnosc to czesto takze zgoda na cierpienie. Ile trzeba sie wycierpiec w dazeniu do
obiecanej harmonii z wlasnym losem.
Czy ktos kiedys osiagnal ja naprawde, nie wierze, by swiadomie. Prawdopodobnie moga ja osiagnac nasze
wytwory, moga niesc innym wyzwolenie od cierpienia. To po drugie. Po trzecie uswiadomione cierpienie daje nam
wolnosc, nizbedny dystans, nieskonczone oddalenie od czasu i miejsca, albo nieskonczone na nich skupienie.
To to samo.
Nieskonczenie skupiajac sie na wlasnym wnetrzu, na wlasnym cierpieniu osiagam doskonale zespolenie z calym
swiatem, tworzac daje radosc, ktora pozwala innym zapomniec o cierpieniu, i tak bez konca. Przestaje cierpiec? Nie,
oddalam je tylko, przenosze na swoje czynnosci. Moj zrozpaczony umysl moze stworzyc rzeczy doskonale, wolne
od cierpienia, od wszelkich uczuc, bo doskonale oddalone od mojej osoby.
Najwyzszym wyrazem dysharmonii staje sie doskonale piekno, nie budzace niczyich wahan, bezwarunkowe,
piekno, ktore pozostawia osobe tworcy w swoim cieniu, przerastajac go, wmiatajac w pustke samotnosci i
niezrozumienia, ktore przeciez znowu moga stac sie doskonalym zaczynem.
|
|