The VALETZ Magazine nr. III - pazdziernik 1998
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

VALETZ KONTAKT INFORMACJE
 
Przechodzien cz.2
Artur Dlugosz (redakcja@valetz.pl)

Czesc druga - Do gory

Nie zbudzil go swiergot ptakow, ani szum budzacego sie w oddali miasta. Nie obudzil go ani pies, paletajacy sie pomiedzy krzakami podczas porannego spaceru, ani patrol policji przechadzajacy sie alejkami parku. Nie przerwal mu snu rowniez dotkliwy chlod bijacy z glebi rozespanej, ostudzonej noca ziemi, nie byl to tez przejmujacy powiew wiatru slalomujacego miedzy drzewami.

To byl szloch dziewczyny.

Poczatkowo, zaraz po otwarciu powiek, lkanie docieralo do niego ze wszystkich stron. Byl zdezorientowany otoczeniem, w ktorym sie znajdowal, zaskoczony pozycja, w jakiej sie przebudzil i otumaniony, kolatajacym sie z tylu glowy, tepym bolem. Nad nim szumialy drzewa, a jeszcze wyzej blekit nieba spinal rzeczywistosc. Po chwili dotarl tez do jego uszu spiew ptakow, dalekie poszczekiwania psow, ale ponad to wszystko przebijal sie kobiecy placz. Spazmatyczny, urywany, nieustanny.

Przekrecil sie na bok, a wtedy zza pobliskiego drzewa - pod konarami, ktorego przyszlo dopelnic mu tej dziwnej nocy - wychynela siedzaca na lawce dziewczyna.

Gwaltownie zerwal sie na nogi i wolno podszedl do niej.

Siedziala pochylona, z glowa zatopiona w dloniach, z lokciami wspartymi na kolanach. Drzala od bosych, zgrabnych stop, przez brazowe, dlugie i szczuple nogi, kragle biodra, waska talie, piersi, ktorych pelni nie smial nawet sobie wyobrazac, ksztaltne ramiona, labedzia szyje az po koncowki swych dlugich, jasnych wlosow. Miala na sobie krotka, brazowa spodnice i opinajaca ciasno cialo biala bluzke z waskim, glebokim dekoltem. Zakiet, rowniez bialy, lezal na ziemi - przydeptywala go prawa stopa. Wlosy, spiete najwyrazniej pospiesznie, wily sie pomiedzy jej lopatkami, wzdluz kregoslupa, by zaraz potem rozsypac sie kaskada, otulajac dolne czesci plecow. Jedna reka przyciskala do boku czarna, skorzana damska torebke.

Zaczal od tego, ze podniosl zakiet dziewczyny. Nie zwrocila najmniejszej uwagi, kiedy ostroznie wysuwal go spod jej stopy. Przez chwile obracal go w dloniach, nie bardzo wiedzac, co ma dalej zrobic.

Rozejrzal sie, ale dookola, jak okiem siegnac, byli tylko oni; parkowa alejka swiecila pustka. Chrzaknal. Raz i drugi, znacznie glosniej, wrecz natretnie i niekulturalnie. Ale dziewczyna nawet najdrobniejszym ruchem nadal nie zdradzila, ze zdaje sobie sprawe z jego obecnosci. Jej placz nie narastal, ale tez nie gasl. Trwal.

- Upadl pani... - zawahal sie. - Upadl ci zakiet.

Dziewczyna nie zareagowala.

- Podnioslem go i... - znowu wahanie - okryje cie nim. Jest chlodno...

Zrobil to delikatnie. Nakladajac na jej drzace ramiona i plecy miekki material pomyslal, ze wlasnie teraz powinna zareagowac...

Zerwala sie na nogi; uderzyla go w szczeke czubkiem glowy, torba wyfrunela jej spod reki, zakiet zsunal sie, a ona sama odskoczyla w bok, dwa, trzy kroki - na srodek alejki.

- Wynos sie - krzyknela i zamachala histerycznie wokol siebie rekami. - Odejdz! Odwal sie! Spierdalaj chuju!

Krzyczala tak przez dluzsza chwile, niezbyt starannie dobierajac przymiotniki i czasowniki, powtarzajac sie i lamiac rzadzace polskim jezykiem zasady zgodnosci przypadkow. Emil stal, jak oniemialy. Popatrzyl raz jeszcze ku jednemu i drugiemi wylotowi alejki, ale oba wciaz swiecily pustkami.

A dziewczyna krzyczala. Darla sie, a jej placz nie ustawal, wymeczonym cialem wciaz wstrzasalo spazmatyczne drzenie, co w efekcie nadawalo jej glosowi szczegolnie wibrujacy ton. Wysoki, meczacy, bezustanny.

Emil wlozyl rece w kieszenie. W tym samym momencie dziewczyna osunela sie na kolana, urwala swoj monolog, zalkala glebiej, raz i drugi, i runela twarza na chodnik alejki.

Przestraszony podbiegl do niej. Jej placz ustal. Przez chwile obawial sie, ze ustalo tez jej tetno, ale wyczul, wciaz przyspieszony, lecz stopniowo zwalniajacy puls. Odwrocil jej bezwladne cialo i spojrzal w twarz aniola. Tak wlasnie o niej wtedy pomyslal. Omdlaly aniol.

Poszukal dookola wzrokiem jej butow, a kiedy nie znalazl ich, poszedl po zakiet. Nalozyl go na nia; przypominalo to ubieranie kukly, i narzuciwszy sobie na ramie jej torbe, delikatnie wsunal pod nia rece. Prostujac sie uniosl ja do gory. Byla nadspodziewanie lekka i niemal przelewala mu sie przez palce. Wybral na chybil traf strone alei i ruszyl stanowczym, zwawym krokiem patrzac w twarz niesionej, nieznajomej dziewczyny.

***

W torbie dziewczyny znalazl jej dokumenty, a w nich adres zamieszkania. Zatrzymal taksowke i pokazal kierowcy dokad chce jechac; jakos trudno mu bylo mowic. Taksowkarz wykazal wielka ochote do rozmowy - byl chyba szczegolnie podniecony niecodziennymi pasazerami - zagail kilka razy, ale Emil uparcie milczal spogladajac katem oka to na twarz dziewczyny, to znowu na przesuwajace sie za oknem widoki. Mijane miejsca nadal nic mu nie mowily.

Kiedy zajechali przed pieciopietrowa kamienice i Emil bez slowa zaplacil, taksowkarz odprowadzil ich tylko jeszcze ciekawskim spojrzeniem. Zaraz potem ruszyl ostro, z piskiem opon na mokrym asfalcie.

Emil stanal przed brama budynku; nazwa ulicy nadal nic mu nie mowila, nie wydobywala z jego pamieci nawet dzielnicy miasta, a sama kamienica wygladala, jak dziesiatki innych ciagnacych sie po obu stronach ulicy. Wszedl w polmrok bramy wciaz z dziewczyna na rekach - teraz juz spiaca - odszukal wlasciwa klatke i stromych schodach wspial sie na trzecie pietro. Wreszcie stanal przed drzwiami z numerem widniejacym w dowodzie dziewczyny.

Pamietal, ze w jej torbie natknal sie tez na klucze; duze, spiete ciezkim metalowym kolkiem z wisiorkiem w ksztalcie rozwinietego kwiatu rozy. Stojac przed drzwiami uswiadomil sobie, ze czesciowo podzialaly one wtedy na niego uspokajajaco, ale teraz postanowil jednak zadzwonic. Nacisnal czolem przycisk.

Zza drzwi dobieglo szuranie. Tak mogl dreptac dopiero co zerwany ze snu mezczyzna, ale w szparze ukazala sie pekata twarz starszej kobiety. Zaskoczone spojrzenie opadlo na zgieta sylwetke dziewczyny, rozmylo sie z niedowierzania i zaraz drzwi otworzyly sie szerzej. Kobieta przesunela sie pod sciane, robiac miejsca w waskim przedpokoju dla Emila, zalamujac w dziwacznym gescie bezradnosci rece.

Jasny, tchnacy spokojem i sennoscia pokoj byl skapo umeblowany. Delikatnie zlozyl dziewczyne na miekkiej kanapie i dopiero wtedy, uwolniony od fizycznego ciezaru, uslyszal glos kobiety.

- Mowilam. Mowilam tyle razy, ze tak wlasnie to sie skonczy - jej oczy lsnily od lez, powieki drzaly, rece trzesly. - Mowilam, ze to nie jest normalne robic takie rzeczy. To nie na nasze polskie dziewczyny. Nie z naszych domow...

Emil powiodl wzrokiem dookola.

- Czym mozna ja okryc?

Kobieta zamilkla. Machnela przed soba dlonia w gescie roztargnienia i znikla w przedpokoju. Po chwili pojawila sie ponownie z pachnacym swiezoscia welnianym kocem w rekach. Nie przykryla jednak dziewczyny sama; podala go Emilowi. Popatrzyla jeszcze, jak chlopak ostroznie okrywa lezaca i poruszyla sie, jakby nagle sobie o czyms przypomniala.

- Pojde juz. I tak zostalam dluzej, niz zwykle.

Wyszla z pokoju zaskakujaco szybkim krokiem, zaraz potem mignela w drzwiach, gotowa do wyjscia, rzucila krotkie, pospieszne pozegnanie, a nie doczekawszy sie odpowiedzi odwroconego plecami Emila, westchnela i ruszyla do drzwi. Nacisnela klamke i zwolnila ja w powolnym ruchy, cos sobie przypominajac. Odwrocila sie.

- Mala teraz spi. Jadla - rzucila.

Znikla nim Emil zdazyl sie na nia spojrzec.

Dopiero po dluzszej chwili wpatrywania sie w zamkniete drzwi dotarl do niego sens uslyszanych slow. Wraz z tym przyszlo skamienienie ogarniajace go od wewnatrz, sprawiajace, ze krew z oporem znajdowala miejsce w coraz twardszym materiale ciala. Az nagle, jak skruszony na pyl najtwardszy glaz, tak i on sie rozpadl, otworzyl na otaczajace go zycie.

Zewszad dobiegaly odglosy powracania do zycia po nocnym umieraniu, tak zroznicowane i niewiarygodne, jakie bylo tylko samo miasto. Strzepy rozmow spokojnych i nerwowych, wysokie piski zbudzonych czajnikow, terkot budzikow gwaltownie odzywajacych sie i milknacych, szum spluczek i prysznicow, trzaskania szafek, drzwi i okien, buczenie uruchamianych silnikow. Jednak strumien, ktory dominowal w tej kaskadzie byl bardziej wyczuwalny, niz slyszalny, zaskakujaco bliski i jednoczesnie odlegly, nieakceptowalny. Przyciagal go, wolal sama niesamowitoscia odkrycia.

Emil przeszedl do wygietego w ksztalcie litery L przedpokoju, zamknal wejsciowe drzwi od wewnatrz i wrocil do pokoju, w ktorym spala dziewczyna. Jej lagodne, rozluznione rysy doskonale komponowaly sie z miekkoscia koca i liniami kanapy. Z trudem oderwal od nich wzrok i rozejrzal sie. Pierwsze spojrzenie padlo na polprzymkniete drzwi w scianie po lewej, zza ktorych saczyl sie ow niebywaly strumien. Podszedl do nich powoli i pchnal je lekko. Otworzyly sie chetnie, miekko i zapraszajaco, a strumien zamienil sie w rzeke.

Bez watpienia byl to pokoj dziecinny. Mniejszy niz poprzedni, jasny i przepelniony radoscia, o trudnym do okreslenia zrodle. Tu i owdzie lezaly zabawki; pluszowe misie, skladane pajacyki, fragmenty puzzli, a w rogu stalo cicho dzieciece lozko - tam strumien bral swoj poczatek.

Nie mial pojecia, ile lat mogla miec. Wiek malych dzieci byl dla niego nieodgadniony; nie rozumial, po czym mozna go bylo okreslic. Wedlug Emila mogla miec rok lub dwa, choc rowniez znacznie wiecej, ale raczej nie mniej. Lekko krecone, jeszcze jasniejsze, niz dziewczyny wlosy siegaly pewnie ramion, drobne raczki ulozone na kolorowej kolderce, delikatnie wyciete ustka o barwie glebokiej czerwieni. I oczy. Niebieskie i duze, ktore ujrzal tuz po tym, jak, nie bardzo zdajac sobie z tego sprawe, pogladzil jej glowke.

Te oczy wpatrywaly sie w niego z zadziwiajaca ufnoscia, tak elementarna i dziecieca, ze bezwiednie druga reka poprawil okrycie malej. Delikatnie pogladzil raz jeszcze jej wlosy. Patrzyla wciaz na niego, zakotwiczyla w nim wzrok, nie odrywajac go od niego nawet na moment i przez chwile Emil poczul, ze wpada w panike. Chcial, zeby zasnela. Zamknela oczy i pozwolila mu stad wyjsc. Potrzebowal tego, lecz nie umial zostawic jej w ten sposob. Wydawalo sie, ze mala nawet nie mruga powiekami, tak silne wrazenie musial na niej sprawiac. Usmiechnal sie, tak szczerze i czysto, jak tylko potrafil, ale ona tylko patrzyla. Powoli pochylil sie nad nia, podczas kiedy ona lekko przenosila spojrzenie za jego ruchem i zlozyl na jej czole dlugi, cieply pocalunek. Nie widzial jej niebieskich oczu, ale niemal fizycznie odczul ruch powiek, jako delikatne tchnienie wiatru w podbrodek.

Stojac juz w drzwiach popatrzyl raz jeszcze na lozeczko, zabawki i okno, za ktorym slonce juz nie proznowalo. Ostroznie przymknal drzwi.

W duzym pokoju przystanal obok kanapy ze spiaca spokojnie dziewczyna. Byly do siebie tak podobne. Rownie piekne, jasne, czyste, niewinne... Usilowal znalezc jakies jedno slowo, te jedno wlasciwe, ktore oddawaloby ich ceche podobienstwa. Bezskutecznie.

Stal od niej w odleglosci wyciagnietej dloni, ale czul, ze dzieli ich znacznie wiecej. Dystans nie do okreslenia, niemierzalny nawet w skali astronomicznych wielkosci, niewyobrazalny, przyprawiajacy o zawrot glowy, jak widok rozwierajacej sie pod nogami, ciagnacej chlodem i lekiem, przepasci o niewidocznym dnie. Bijacy chlod mial w sobie jednak cos z cieplego pradu, a lek w rzeczywistosci nie tyle napawal, co intrygowal. Zamknal na moment oczy - moze byl to naturalny odruch obronny - i ze zdumieniem stwierdzil, ze widzi ja nadal. Obraz gubil na obrzezach szczegoly, ale jej twarz, znajdujaca sie w centrum, byla dokladna w najdrobniejszych szczegolach, jakie do tej pory zdazyl zarejestrowac; delikatna linia brwi, wygladzone czolo, lekko zadarty nosek, waskie, wrecz spartanskie usta i nieco zarozowione policzki.

Odwrocil sie wciaz z zamknietymi oczami, powoli otworzyl je i ruszyl ku drzwiom. Stojac juz na klatce przylozyl ucho do drzwi, ale odpowiedziala mu cisza. Odetchnal i ruszyl po schodach w dol.

Ciag dalszy nastapi...

27

powrot do poczatku

The VALETZ Magazine
[ http://www.valetz.pl ] lub
[ http://venus.wis.pk.edu.pl/magazine ]
kontakt: redakcja@valetz.pl oraz redakcja@valetz.pl

 

(c) Wszelkie prawa zastrzezone.

Odpowiedzialnosc za tresci tekstow i prac graficznych spoczywa
na barkach ich autorow, a poglady wyrazane przez nich nie zawsze zgadzaja
sie z pogladami redakcji.

Redakcja The VALETZ Magazine nie zwraca nadeslanych materialow,
zastrzega sobie tez prawo do skracania tekstow.

Materialy prezentowane na lamach The VALETZ Magazine sa wlasnoscia
ich autorow i jako takie sa chronione przez ustawe o prawach autorskich.