 |
Wstalem zmeczony, z bolem glowy. Z trudem zwloklem sie z lozka, zrobilem mocna kawe i wzialem prysznic. Troche lepiej. Wybierajac sniadanie pomyslalem o klopotach z Korporacja. Ciekawe, co zrobi Ariane? Ledwo skonczylem, gdy ktos zapukal, a potem puscila blokada drzwi i do pokoju wkroczyl wysoki brunet w garniturze. Dostrzeglem za drzwiami jeszcze dwoch ludzi z bronia, obstawiajacych wejscie. Wchodzacy przystanal, spojrzal na mnie, lekki niesmak wykrzywil mu usta, ale w chwile pozniej opanowal sie i przedstawil..
- Major Jean de Mille, szef ochrony Projektu Pulsar.
- Czym moge...
Pewnym krokiem przemierzyl pokoj i rozsiadlszy sie w moim fotelu zalozyl noge na noge. Chrzaknal, wbil lokcie w oparcia fotela i wcisnawszy sie jak tylko mozna gleboko, lewa dlon polozyl na stoliku i zastukal o blat palcami. Podniosl melancholijnie wzrok i mierzac mnie od stop do glow powiedzial cichym basem:
- Przychodze z waznego powodu. Nie poznalbys mnie nigdy, gdyby nie wazne okolicznosci. Wiem wszystko, o Richterze, o tobie, o korporacji... - mowil z naciskiem. - Nadszedl czas, by rozpracowac siatke korporacji. Musisz nam teraz w tym pomoc. Sprawy zaszly zbyt daleko.
- Nie wiem co...
- Abel Richter nie zyje. Ariane ciezko poparzona, Sasso uniknal zamachu, bowiem nagle wyjechal... Dlaczego nie ruszyli ciebie?
Zadrzalem. A wiec stalo sie! Rozdygotaly sie we mnie nerwy. De Mille rzucil mi uwazne spojrzenie.
- Jak?
- Mikroautomaty. Drobniutkie jak pyl. Zaprogramowane osiadaja na czlowieku, a gdy przekrocza powierzchnie krytyczna, parza, wybuchaja, porazaja nerwy...
Nie moglem opanowac drzenia. Rozedrgal sie we mnie jakis nadazno-zwrotny mechanizm. De Mille zerwal sie, wymierzyl mi policzek, drugi, wcisnal mnie w fotel... Pomoglo.
- Jest tu jakis alkohol?
Wskazalem glowa. Nalal koniaku i wlal we mnie polowe. Zakrztusilem sie. Poplynela fala ciepla. Rozluzniony, spokojnie juz saczylem resztki.
- Lepiej? Moge mowic dalej? Richter byl naszym agentem, infiltrowal Korporacje, pomagal nam ja dezinformowac, a jako zaufany mial dostep do jej planow i zamiarow. Znasz jego ostatnie zadanie. Nie wzbudzal podejrzen zwazywszy, ze podobne otrzymal od McNamary...
Siegnalem myslami do tamtego spotkania z Ablem. Teraz wszystko ukladalo sie w logiczna calosc. Te sugestie, niedomowienia, improwizacja incydentu z Ariane... De Mille wie o moim koncie!
- Sluchasz mnie, Brain?
Ocknalem sie.
- Czy ktos z Korporacji kontaktowal sie z toba? Telefon, mail, siec, list...
- Jeszcze nie.
- To dziwne... Ale naruszyles otrzymane od Korporacji pieniadze. To bylo nierozwazne, wiedza, gdzie byles. Kontroluja systemy handlowe.
- Wymazalem transakcje natychmiast, potrafie to.
- Jak wiec licza na kontakt z toba? Zwlaszcza teraz, gdy usuneli Richtera? Albo sie odezwa, albo zrezygnowali... Pomozemy im zatem! Dasz sie wystawic?
Nie bylem zachwycony jego pomyslem.
- Obawiasz sie? Bedziemy cie dobrze pilnowac. Agencja nie moze sobie pozwolic na utrate kolejnego integrala. By wszystko wygladalo naturalnie, musisz byc nieswiadomy swoich poczynan. Poddasz sie hipnozie.
- Nie.
- Podpisales kontrakt? Warunki znasz... - zawiesil glos. - Idziemy!
Nie protestowalem. Wyszlismy, jeden straznik z automatem ruszyl przodem, drugi zamykal tyl. Szlismy obok siebie szybkim krokiem budzac powszechne zdziwienie wsrod pracownikow Osrodka. Gdy znalezlismy sie gdzies w sektorze medycznym, de Mille otworzyl jedne z licznych tu drzwi i wszedl ze mna.
- Sherman! Jestes tu? Pilne badanie...
- Czy to naprawde konieczne? - zaoponowalem.
- Musze miec pewnosc, ze nie bedziesz wiedzial kiedy, co i kiedy... Nikogo to nie zmeczy i daje dobre rezultaty.
Spoza zakamarkow laboratorium wylonil sie staruszek. Otwarl hipnotron. Wszedlem, usiadlem, pozwolilem, by okleil mnie elektrodami, podlaczyl do przypominajacego poligraf aparatu i nasunal na oczy projektor. Odnosilem sie obojetnie do tych zabiegow dopoty, dopoki nie zapulsowalo polyskliwe swiatlo, dopoki w przerwach miedzy blyskami pojawily sie podprogowe, niedostepne swiadomosci obrazy. Ogarnal mnie lek. Usilowalem walczyc, przeciwdzialac niemocy, lecz niebawem uleglem i pomknalem podswiadomoscia na przeciwna strone. Zaciazyly powieki, uleciala wola, czulem ukojenie, sennosc. Uslyszalem hipnotyczny, intonowany rytmem mantry glos, wnet poddalem sie jego upojnemu urokowi... Gdy sie ocknalem nie od razu zdalem sobie sprawe, po ktorej stronie swiadomosci jestem. Dopiero gdy ciemna plama wyostrzyla sie i rozpadla na dwa oblicza, de Mille'a i tego drugiego, odetchnalem z ulga.
- Juz po wszystkim - uspokoil Jean. - Wypadlo swietnie, mozesz wstac.
Podal reke milczacemu caly czas starcowi i pociagnal mnie dalej korytarzami za soba. Straznicy za nami. Szedlem posluszny, bezwolny jak marionetka, niczemu sie nie dziwiac, nie buntujac. Bylo mi wszystko jedno. Zapewne o cos mnie wypytywal, czegos upewnial sie, dal instrukcje, uwarunkowal... Nie bede nawet w swoich poczynaniach zdawal sobie sprawy, kiedy ujawni sie sugestia pohipnotyczna i kiedy sie skonczy... Wpadlem na de Milla, gdy ten zatrzymal sie przed ktorymis z kolei drzwiami.
- Tymczasowo zatrzymamy sie u mnie - wyjasnil. - Potem znajdziemy ci odpowiedniejsze lokum.
- Dostane chociaz kawe?
Pchnal drzwi. Znalazlem sie bodajze w wezle systemu bezpieczenstwa. Niezliczone ilosci obserwujacymi strategiczne miejsca osrodka monitorow, srodki lacznosci, siec intelektroniczna, systemy sygnalizacji... Gdy przemykalismy pomiedzy sledzacymi obrazy ludzmi, na jednym z obrazow rozpoznalem Ariane. Zatrzymalem sie, Jean tez. Ariane, umieszczona w bioregeneratorze, wydawala sie martwa, ale regularne krzywe, przebiegajace na innych ekranach, swiadczyly, ze spi i sni, gdyz drzaly jej powieki.
- Tak, nic juz jej nie grozi. Dwa, trzy dni, i wyzdrowieje. Ani sladu oparzen... Chodz!
Weszlismy do odgrodzonego szklem od sali gabinetu. Biurko, stolik, kilka foteli, na calosciennym ekranie z polprzewodnikowych diod widok z gory na Tibesti, w rogach jego obraz satelitarny, kosmodrom w cieniu najwyzszego wzniesienia, kopuly fabryki impaktorow i ufolotow...
- Widac stad wszystko - zauwazylem.
- Tak, kazdy ruch, kazda zmiana jest rejestrowana i analizowana. Siadaj, chciales kawy, prawda? - podal mi filizanke.
- Moge zapalic?
- Jesli musisz... - zaprosil do stolika.
Lezalo na nim kilka zdjec. Zerknalem na nie. Czyjes poparzone, znajomo karykaturalne zwloki. Czyzby Richtera? Tu Ariane, w podobnym stanie, slady ognia, zweglenia... Cos podobnego widzialem zdaje sie, ze w hipnotronie. Dlonie Jeana zebraly zdjecia, zlozyly, schowaly.
- Przepraszam, zapomnialem o nich. Nie zamierzalem ci pokazywac - uchwycil moje niedowierzajace spojrzenie. - Nie cierpie takich scen. Nie bralem udzialu ani w wojnach, ani w dzialaniach operacyjnych. Jestem, wlasciwie to bylem konstruktorem. Pozniej dopiero zajalem sie ochrona przedsiewziec przemyslowych i wywiadem informacyjnym. Wiesz, nowe projekty pojazdow orbitalnych, wahadlowcow, promow, frachtowcow, baz planetarnych, jowiszowe aerostaty, impaktory, ufoloty... Niedawno oddelegowany zostalem do SSA, gdzie jak widzisz zapewniam ochrone tego kompleksu, a teraz samego Projektu.
- Pasja zawodowa.
- Tak. Mam nieograniczony dostep do wszelkich poufnych informacji, wiesz, jak to w wywiadzie... Nie musze wlamywac sie do bankow danych, do archiwow, choc czasem i to robimy. Zobacz...
Siegnal do klawiatury. Na ekranie rozblysly hologramy pojazdow, stacji i baz.
- Wiesz, ze ten przemysl wyrosl z rywalizacji militarnej. Badania struktury materii i unifikacja oddzialywan tez nabraly tego posmaku, nawet staly sie jednym z czynnikow napedowych. No i inne dziedziny. Niewiele informacji o programach i projektach dociera do opinii publicznej, a jesli nawet, to nie wszyscy to rozumieja. Obok rzadowych programow projekty ponadnarodowych korporacji, projekty prywatnych firm space businessu... Efekty intratnych zlecen rzadowych. Przescigaja sie, zwalczaja, rozwijaja wlasne technologie, konkuruja z soba i z projektami rzadowymi. Czesto ta konkurencja nosi znamiona mafijnych dzialan. Skutki znasz - Solar Space Agency i jej wywiad.
- Znam. Jestem ich przedmiotem czy ofiara.
- Wlasnie. Mimo konwencji kosmos, zwlaszcza ten daleki, wymknal sie spod prawnej kontroli. Gdybys mial dosc pieniedzy i kaprys, by gdzies w przestrzeni umiescic nadawcza stacje satelitarna, wyniesc fabryke premuterow czy laboratorium genetyczne, natychmiast znajdziesz kilku kontrahentow, ktorzy za odpowiednia oplata zrobia ci odpowiedni projekt i wyniosa to cos prywatna rakieta czy promem we wskazane przez ciebie miejsce. A gdybys realizowal wlasny program militarny, to chetnie nie tylko ktos ci pomoze, ale nawet i dofinansuje, zwlaszcza jesli bedziesz go realizowal za pomoca impaktora...
Zamilkl. Dopilem kawe, poprawilem sie w fotelu.
- Znasz makrocykle swiatowej ekonomii lub, alternatywnie, jej chaotyczne atraktory? Okresy od depresji do depresji ekonomicznej, z fala srodkowa okresu rozkwitu, albo basenem stabilnosci miedzy atraktorami?
- Oczywiscie - odparlem, przypatrujac sie rotujacemu w centrum ekranu latajacemu spodkowi. - W koncowej fazie kazdego cyklu dochodzi do znaczacych odkryc i wynalazkow, ktorych rozwoj nastepuje albo w cyklu nastepujacym, albo w nastepnym. Tak co okolo szescdziesiat lat.
- Ktora mamy teraz fale rozkwitu? Siodma czy osma? Odkrycia ubieglego tysiaclecia i niemal calego wieku. Co dzis znajduje praktyczne zastosowanie?
- Nanotechnologia, neurofizjologia, biopermutery, mikroroboty, sztuczna inteligencja - wyliczalem. - Biotechniki, chaos, systemy nierownowagowe, najnowsze generacje akceleratorow czastek, kwantowa grawitacja... Proby powtorzenia genezy zycia, wielkoskalowe efekty kwantowe...
- Spojrz - scienne obrazy ozyly. Wnetrze sali wykladowej; mlody, nie majacy jeszcze dwudziestu lat prelegent, wypisywal na tradycyjnej tablicy niezliczone ciagi wzorow.
- To Thomas Green, uwazany za geniusza wieku. Dowodzi wlasnie wielkoskalowego efektu uwsteczniania czasu w oddzialywaniu z kwantowymi fluktuacjami prozni. To zdaje sie tlumaczy zjawisko inflacji Wszechswiata i godzi je z Wielkim Wybuchem... A tu - inna sala, pelna cywilnych i wojskowych osobistosci - formuluje rownie efektowny dowod mowiacy o nadprzewodzeniu, proporcjonalnie do energetycznej gestosci fluktuacji i tempa uwsteczniania czasu, pedu przez proznie. W miesiac pozniej wykazuje istnienie korytarzy czasoprzestrzennych i slynna zasade wykluczania, zabraniajaca jednoczesnego nadprzewodzenia dwoch jednokierunkowych pedow tym samym korytarzem. W rok po tym wykladzie zainicjowany zostal Projekt UFO's Vehicle.
Ta sama sala, pelna wojskowych wymieniajacych usciski dloni. Na tablicy ten sam, wyprowadzony przez Greena wzor, i ideowe schematy nowych pojazdow.
- To uroczystosc zatwierdzenia tego programu. "UFO's Vehicle" urzeczywistnil w pewnym sensie mit ubieglego wieku - kontynuowal Jean. - Wydal dwa twory, oba oparte na nadprzewodzeniu przez proznie oddzialywan. Nie powstal ani fotonowiec, ani naped antygrawitacyjny, ani czasoprzestrzenny. Fotonowiec wymaga antymaterii, antygrawitacja falszywej prozni, ten trzeci deformowania czasoprzestrzeni. Nie mamy jeszcze takich technologii... Pierwszym byl magnocraft, oddzialujacy na pole grawitacyjne wlasnym, impulsowym polem magnetycznym. Naped taki znano co prawda od dosc dawna, ale dlugo nie mozna bylo skonstruowac wydajnych magnetohydrodynamicznych pednikow. Pomogly fluktuacje. Drugi to spacecraft, impaktor czy prozniowiec. Technologia narzucila sie sama - akceleratory czastek...
Torus, rozciety i otwarty na zewnatrz, o przekroju w ksztalcie litery c. Tkwia na przemian gesto w nim rozmieszczone laserowe dziala i zrodla goracej plazmy. Wiruje. Od obwodu do osi symetrii, niczym zewnetrzne ozebrowania, biegna luki wtryskiwaczy plazmy. We wtryskiwana porcjami w zewnetrzny tunel plazme strzelaja lasery. Ta spreza sie, wzbudza w sobie fale, te z kolei wzbudzaja przyspieszajace pola, pola dospieszaja czastki, i tak dalej. Sprzezenie zwrotne. Dodatkowe mikroelektromagnesy podnosza czestotliwosc rozfazowujacych impulsow akceleracyjnych. Torus gora i dolem obleka sie w lsniace jak lustra pokrywy, pozlobione niczym muszla lukami spiralnych rowkow, wysadzanych mnostwem odchylaczy torow. Wyglada jak wysadzany diamentami dysk. Odchylacze wyrywaja czastki z torusa, rozpraszaja w rowkach po skorupie wehikulu, otaczaja szczelnie rastrem obszarow oddzialywan... Slychac narastajace buczenie, buczenie baczka-zabawki. Wehikul nabiera rotacji, pochyla swa os, i nagle rozjarza sie intensywnym promieniowaniem synchrotronowym. Rozblyskujac jak supernowa latajacy surfatron znika nagle z pola widzenia, doslownie dematerializuje sie w korytarzu prozniowym, a w miejscu, w ktorym przed chwila przebywal, rozwiewa sie i przygasa jak duch jego powidok.
- Dar czasoprzestrzeni...
- Chyba tak. Impaktorowi do startu nie sa niezbedne wielkie moce, o ile zastosujemy wysoce zaawansowane technologie molekularne i atomowe. Nawet jesli wypadnie gdzies po drodze z rezimu prozniowego, to i tak rozpedzi sie w przestrzeni. Jednak ekonomia nakazuje, by wyzyskiwal energie gwiazd docelowych, albo te skupione w ich promieniach grawitacyjnych, gdzie soczewkuja sie ich obrazy, albo te emitowane przez biegunowe dziury w magnetosferach, w postaci wysokoenergetycznych czastek. Nad biegunami Slonca sa umieszczone akceleratory liniowe, ktory chwytaja takie czastki i je dospieszaja. Wystarczy w odpowiednim momencie nakierowac krawedz spacecraftu na tor tej emisji, pochwycic ja, przyspieszyc i leciec. Zawczasu oczywiscie wybierasz cel, a reszty dokonuje sam Wszechswiat. Spadasz wprost na pole grawitacyjne docelowej gwiazdy. A wiesz jak buduje sie prozniowce?
Zaprzeczylem. Nigdy nie dotarlem do tej tajemnicy.
- Bardziej skomplikowanie niz procesory czy biochipy. Zobacz - zmienil bank wideodanych. - Przesledz proces na kolejnych zblizeniach.
Olbrzymi, kolisty hangar, w ziemi, albo w przestrzeni. Wystaje tylko kopula, pod ktora tkwi gaszcz zebrowanych niklowych rur, rurek, rurociagow, magistrali... Wnikaja w czasze, po ktorej chodza mikroroboty i odziani od stop do glow ludzie w bialych kombinezonach. Dogladaja i nadzoruja programy sterujace praca robotow i procesami technologicznymi. Pod czasza przewody gina w zamknietej powloce, otulajacej kokonem od dolu i od gory kilkusetmetrowej srednicy obiekt. Pod kokonem czysta proznia i elektrody, skladajace pod cisnieniem, atom po atomie, z precyzyjna dokladnoscia, warstwy korpusu i uklady scalone podsystemow impaktora. Fullerenowy kadlub z przeroznymi domieszkami atomowymi, szkielety ozebrowan, mikromagnetyczne odchylacze, ekrany molekularne, gniazda... Elektrody natryskuja warstwy izolacyjne, termiczne, energetyczne, ochronne... Trawia, napylaja, wyjalawiaja, i znow nakladaja warstwy atomowe, warstwy molekularne, warstwy z ukladami scalonymi... Mikroroboty pracowicie rozpoznaja i wmontowuja chipy, wyprowadzaja wyjscia zespolow wyposazenia statku, kontroluja poprawnosc i dokladnosc montazu. Potem warstwy lustrzanego ekranu, pochlaniajace i odbijajace promieniowanie, precyzyjne zlobienia, trawienie obszarow oddzialywan pomiedzy gniazdami molekularnie napylanych odchylaczy. Wewnatrz inny rytual: tworzenie rozproszonego, samoorganizujacego sie i samokonfigurujacego systemu permuterowego, siegajacego neurosieciami do kazdego zakamarka prozniowca. Kompilowane wezly z chipow krzemowych, bialkowych, chemicznych, takze tych z operacjami na stanach atomowych, na funkcjach falowych chmur elektronowych atomow, z logika kwantowa, wielowartosciowa, binarna, i obliczalno-nieobliczalne mikrochipy wirtualnych automatow komorkowych, wreszcie neuropodobne sieci analogowe... Na koncu oslony, wykladziny wewnetrzne, i impaktor gotowy do rownie precyzyjnego, lecz juz recznego, montazu systemu energetycznego, napedowego i wyposazenia w biologiczne uklady podtrzymywania zycia zalogi lub w system bezzalogowy... Koniec.
- Proces produkcji trwa niemal rok, kosztuje setki miliardow, do tego koszty fabryki czy stacji w przestrzeni. Nie kazdy koncern moze sobie na to pozwolic. Czasem te wielkie, ponadnarodowe. Znasz teraz powod utworzenia Solarnej Agencji Kosmicznej. A teraz moze cos zjemy? - zmienil nagle temat i wylaczyl projekcje.
Na sciany wrocily obrazy Tibesti.
Udalismy sie obok, do lokalnej jadalni. Jedlismy w milczeniu wraz ze wspolpracownikami Jeana, gdy ktos wszedlszy przeprosil nas i odciagnal go na strone. De Mille wstal, wymienil kilka slow sciszonym glosem, spojrzal na zegarek, po czym powrocil do jedzenia.
- Sasso zwolal odprawe. Musimy isc.
Skonczylismy obiad, poszlismy. Po niespelna stu metrach natknelismy sie na tlum czekajacych na otwarcie sali ludzi. Jean wskazal mi drzwi i wydawszy cicho przez telefon polecenia pilnujacym sale straznikom odszedl. Zostalem sam w gestniejacym tlumie. Z zewszad nadciagali licznie pracownicy osrodka. Wreszcie zaczeto po kolei wpuszczac nas do sali. Czekalem, nie mialem ochoty isc natychmiast w ich slady, jakby mnie cos powstrzymywalo, a podswiadomie mialem ochote stad uciec. Ktos do mnie macha. Okimura. Podchodze, wchodzimy, straznik patrzy jakos podejrzliwie...
Przekroczylem prog. Uderzyl mnie gwar wypelnionej po brzegi sali. Podium, wideoekrany, szeregi boksow z medialnymi terminalami... Rozejrzalem sie za miejscem. Jest! Podszedlem. Moje nazwisko na boksie. Wszedlem, usiadlem, odsunalem od siebie stojace na pulpicie urzadzenia, rozejrzalem. Wszedzie przeszklone kabiny i twarze. Twarze usmiechniete, twarze ponure, twarze zamyslone, wlepione w stosy dokumentow czy kiwajace sie w grzecznosciowych uklonach. Siedzialem na skraju, blisko podium, na prawo ode mnie tylko dwa boksy, rzad czwarty... Usilowalem zapanowac nad mymi dlonmi, ktore niezaleznie ode mnie zadrzaly i same dotykac i chwytac poczely, co popadnie. To kartki, to dzienniki, to mikrofon, klawiature, terminal... Zrobilo mi sie goraco, goraczkowo biegalem wzrokiem po sali w obawie, czy ktos aby nie rzuca ku mnie ukradkowych spojrzen. Czy to mozliwe?... Absurdalny domysl!
- Witam wszystkich - w moj przerazony i sploszony umysl wdarl sie dobiegajacy od wejscia glos Sassy. Odwrocilem glowe. Wraz z nim szlo kilku dyrektorow Agencji i czlonkow jej Rady. Wolnym krokiem przemierzyli sale, weszli na podium, zajeli miejsca.
- Jeszcze raz goraco was witam i przepraszam zarazem za tak szybkie zwolanie odprawy. Dziekuje za przybycie. Widze, ze po raz pierwszy mam przyjemnosc widziec uczestnikow Projektu Pulsar razem, choc przyznam, ze zgromadzilem was tu z wielka obawa - zawiesil na moment glos. - Zanim jednak przejde do sedna spotkania, przedstawie naszych honorowych gosci, dzieki ktorym tu jestesmy i dzieki ktorym Projekt zaistnial.
Wymienil nazwiska, tytuly, stanowiska. Potem po kolei wymienil wszystkich siedzacych na sali, ktorzy brali czynny udzial w Projekcie. Byla to moze przydluga i nuzaca czesc odprawy, ale stwierdzilem, ze Sasso zebral tu elite czterdziestu bez mala osob, optymalnie podobieranych pod katem specjalnosci, reprezentujacych wszelkie dziedziny nauki konieczne i niezbedne w Projekcie oraz trzech kandydatow do kontaktu. Nabralem dla niego uznania.
- Pragne teraz zwrocic uwage na najwazniejsze - ton jego glosu spowaznial. - Informacje, ktore zdobedziecie na tej sali, nie moga wyjsc poza krag tu obecnych, obowiazuje scisle dochowywanie tajemnicy. Zalecam calkowite milczenie. Tak sie zlozylo, ze ostatniej nocy Projekt stal sie przedmiotem ataku prawdopodobnie ze strony Korporacji. Zginal - poruszenie na sali - zasluzony dla Agencji integral Abel Richter, a jedna z jego wspolpracownic jest ranna. Przypadek sprawil, ze ja uniknalem zamachu. Trwa dochodzenie, mam nadzieje, ze niebawem wykryjemy sprawce czy sprawcow. Ta tragedia zmusza nas do przyspieszenia realizacji Projektu. Musimy skrocic harmonogram przygotowan, stad nasze dzisiejsze, nie zapowiadane wczesniej spotkanie.
Jeden z czlonkow Rady dal mu jakis znak.
- Kazdy z was tu obecnych, wiecej lub mniej, wprowadzony jest w arkana Projektu. Mimo to pokrotce go streszcze.
Ekran rozblysl multimedialna prezentacja. Z czerni pocietej siatka wspolrzednych wykwitla przestrzenna mapa Galaktyki, powialo kosmicznym chlodem. Poczulem sie troche nieswojo.
- Cel Projektu to nawiazanie kontaktu z, hmm, nieziemcami zamieszkujacymi druga planete ukladu podwojnego, pulsara i brazowego karla, ktory znajduje sie o... tu, na wspolrzednych 1951+01 - skoncentrowal na nich czerwona plamke lasera. Zblizenie. - System, ktory widzimy, spenetrowany zostal dwukrotnie przez sondy automatyczne. Za pierwszym razem zebrano dane przemawiajace za istnieniem zycia. Agencja zdecydowala sie zatem na drugi sondaz, ktory postawil zapore na korytarzu prozniowym, a zarazem spenetrowal druga planete - glob zasnutej chmurami Misty. - Jedno ze znalezisk zebranych przez mikroautomaty zawieralo osobnika wysoce zaawansowanego ewolucyjnie gatunku - hologram inaka. - Po wnikliwym zbadaniu go mamy powody przypuszczac, ze jest to gatunek rozumny. A wiec kontakt, i to nie tyle kontakt-spotkanie, ile kontakt-poznanie. Powstal Projekt, w ktorym uczestniczycie. W jego ramach genetycy droga klonowania stworzyli hybryde laczaca cechy inaka i czlowieka. Klon ten posluzy nam do poznania obcego rozumu, zetknie dwa umysly - chwila milczenia. - Przemilcze etyczne aspekty, hmmm... gwaltu, jakiego byc moze dokonamy na obcej nam kulturze - podniosl glowe. - Do kontaktu wytypowalem czterech kandydatow, dzis jest ich trzech.
Zrobil przerwe.
- Oto najblizsze etapy Projektu. Pierwszy. Od jutra zaczna sie eksperymenty z klonem. Wylonimy najodpowiedniejszego kandydata i jego dublera. Testy odbeda sie albo w laboratorium opodal Lhassy, badz w laboratoriach Kuorou. Drugi. Piloci i sonderzy poleca na orbite do nowego impaktora i rozpoczna dwutygodniowy intensywny test pilotazu i symulacje lotu. Trzeci. Obsluga techniczna skompletuje i wysle wyposazenie. Po czwarte, lot, ale o tym pozniej. Teraz szczegoly. Proponuje...
Zapoznal niemal kazdego z jego zadaniami i obowiazkami, a potem pozwolil na zadawanie pytan. Pytano roznie, o rzeczy wazne, blahe, istotne i nieistotne. Czulem sie troche jak na konferencji prasowej i wnet przestalem sluchac, zwlaszcza ze na moim terminalu pojawil sie na kilka chwil i znikl jakis komunikat. Nie zdazylem go uchwycic, siegnalem wiec do programu, by wyswietlic go ponownie. Co i kto? "Wymazany. Nadawca nieznany". I nagle uslyszalem w sobie zadawane glosno pytanie:
- Czy mimo nocnych wydarzen i nowych barier informacyjnych wokol Projektu, bierzecie pod uwage mozliwosc sabotazu ekspedycji?
Sasso spojrzal na mnie i odparl powaznie:
- Bierzemy. To teraz chyba jedyna forma dzialania, jaka pozostala Korporacji - zerknal na zegar. - Mysle, ze dosyc na dzis pytan. Zaczynamy prace jutro od osmej rano. Dziekuje i zycze spokojnej nocy.
Machinalnie bawilem sie czym popadnie i zastanawialem sie, co zrobic. Gdy sale opuszczaly ostatnie osoby, wstalem i ja. Zamierzalem poszukac de Mille'a, obiecal przeciez inny pokoj. Gdy szedlem korytarzem minalem biblioteke. A, zajrze, nie jest zbyt pozno, zreszta sami mnie tu znajda. Stoly, terminale, fotele i regaly pelne prawdziwych ksiazek. Podszedlem do nich, przekrzywilem glowe i czytalem tytuly.
Czego tu nie bylo! Znaczace dziela z biologii i bioimitologii komputerowej, z matematyki, fizyki, systemow nierownowagowych, chaosu, liczne dziela z kosmologii, kwantowej grawitacji, sieci spinowych, neuronowych... Obok tematyki sztucznej inteligencji i robotyki tkwily opracowania z medycyny, neurofizjologii, hodowli neurotkanek, narzadow, techniki sprzegania mozgow, poznawania swiadomosci, nawet psychika przedstawicieli cywilizacji kosmicznych... Dalej szly najglosniejsze dziela literatury i rzad folialow poswieconych religiom. Upaniszady, Koran, Wedy z Bhagawadgita, Dao Te King, joga, Bar-do Thos-grol, jakas Summa... Wodzilem palcami po grzbietach tomow. Ta. Wedy. Usiadlem w fotelu, otworzylem... Uniosl sie kurz. Gesty druk pokrywal stronice, ale jakos nie moglem rozdzielic wyrazow z tekstu. Sanskryt? Nie... Kurz osiadal na dloniach, na ubraniu, wdzieral sie do oczu. Zamrugalem. Druk nadal gesty, wzrok wciaz przesloniety migotliwa zaslona, nie sposob wylowic slow... Przyblizylem ksiazke do oczu. P...a...r...a...m...atman... Zapiekly powieki, odchylilem glowe, rozwialem otaczajacy mnie klab pylu, wstalem i odlozylem Wedy na miejsce. Tak... Ogarnalem lzawiacym wzrokiem ksiazki w regalach. Czulem, ze nie sa podobierane i poukladane przypadkowo, ktos celowo je dobral i poustawial, ktos owladniety jakas idea z dziel tych wynikajaca, czyms co na ich podstawie wnioskowal lub tworzyl... Wzrok nagle przykulo opasle tomisko. Metazofia - przeczytalem z niemalym wysilkiem tytul. Jakiegos Dor... Poczulem doslownie i w przenosni wage dziela. Usiadlem, otworzylem, znow kleby kurzu. Dawno nikt tu niczego nie czytal, nie sprzatal. Pojalem natychmiast formalizm pracy, pojecia pierwotne, jakies rozmyte i samowyrazajace sie dynamiczne fuzzony z autokatalitycznymi generatorami lingwistycznymi, ktore samoistnie, z zasad prostych opartych na krokach automatow komorkowych formowac zaczely w sobie skomplikowane, samopodobne, narastajace hierachicznie struktury. Widzialem jak generuja sie mozliwe matematyki i bezlik mozliwych fizyk, prawa kwantowe, proznie... Zajrzalem z ciekawoscia na strone z jarzacym sie swiatami wszechwnetrza, ktore pulsujac fluktuacjami w bezczasowym trwaniu stalo na fraktalnej granicy stawania sie... Ogarnelo mnie potworne zmeczenie. Ten natretny kurz. Zacisnalem powieki. Poczulem sie kreatorem wlasnego swiata. Zachichotalem na mysl o szaradzie, jaka szykowalem potencjalnym jego obserwatorom, o przeslaniu, jakie zen beda wywodzic, gdy wszystko rozprezylo sie nagle, rozdelo, otoczylo aura... Szarpnalem sie przerazony, zaparlo mi dech, oslepiajacy wybuch i wirujacy blask...
Chwytalem powietrze jak ryba. Dobiegl mnie trzask, loskot, syk, ujrzalem klab cial, jeki, uderzenia, sapanie... Z klebowiska wyrwal sie Jean, poprawil ubranie i ciezko dyszac z boku przypatrywal sie zamierajacym zmaganiom.
- Wyprowadzcie go! - rzucil. Odwrocil sie do mnie, podszedl i otarl mi z kurzu twarz i rozwial go.
- Dobrze sie czujesz? Nic ci nie jest?
Oddychalem, nic nie pieklo.
- Jestes juz bezpieczny. Chodz!
Posluchalem. Gdy wyszlismy zorientowalem sie, ze wracam do swojego pokoju. Milczalem. Koniec. Przyneta chwycila. Nie bylo sensu upewniac sie, o cokolwiek pytac.
Jean delikatnie posadzil mnie w fotelu, wcisnal w usta zapalonego papierosa, podsunal filizanke kawy. Jakby na przeprosiny.
- Nalezy ci sie. Rozumiesz, co sie stalo? Wybacz, ale tak bylo trzeba... To na moja propozycje Sasso przyspieszyl odprawe. Zdawalem sobie sprawe, ze w ten sposob sprowokujemy ich do nieprzemyslanego dzialania. Namierzylismy komunikat wyslany ci na terminal. Ptaszek odkryl sie. Zlokalizowalismy zrodlo, zobaczylismy, kto to jest. Mielismy go. Tylko brakowalo dowodu, dzialania z jego strony. Widziales w bibliotece ten kurz? On chcial ciebie... Dziwne, ze tak naiwnie dal sie podejsc. Wpadl, jakby nie mial dostatecznego doswiadczenia. Teraz mozemy byc spokojni.
- Moze oni go wystawili.
- Moze... Kwota na twoim koncie jest nienaruszona. To znak dla nich, ze nic z toba nie zdzialaja. Odpoczywaj. Wyspij sie, jutro zaczynacie ciezka prace. Bywaj!
Poklepal mnie po ramieniu.
- Poczekaj! Ten pokaz u ciebie to element szkolenia?
- Mozesz tak uwazac.
Wyszedl. Przyneta. Igraszka w czyichs rekach. Czyich? Jeana? Losu? Poprawilem sie, cos glucho plasnelo o podloge. "Metazofia. Teoria Wszystkiego." Zaskoczony, nie zastanawiajac sie, rzucilem ja gleboko na dno mojej torby, pod osobiste rzeczy. Mogla przeciez jeszcze mi sie snic...
 |
|
Grzegorz Rogaczewski
{ korespondencje prosimy kierowac na adres redakcji }
|
|
 |
|