Napis na ekranie był ciągle ten sam:
"Mężczyzna nie zarejestrowany."
Regent Imperium stał nad terminalem, nie mogąc się z tym pogodzić. Trwało to już
kilka ładnych minut, próbował ciągle innych baz danych. Ale napis się nie zmieniał.
"Musi być jakiś ślad."- Myślał gorączkowo.

- Daj mi wzór oka. - Rzucił przez ramię, podając gościowi niewielkie pudełko. Ten
umiał się sprawnie obchodzić z sensorem siatkówki, bo nie wahając się przyłożył
go właściwą stronę do oka. Nie krył przy tym ironicznego uśmiechu. Na
końcu języka miał uwagę o swoistym sposobie przyjmowania rozmówców, ale umiał się
powstrzymać od jej wyartykułowania. Gość nauczył się dbać o własne życie. Po
chwili napis pojawił się znowu. Treść była nie zmieniona.
- Daj mi kilka Twoich włosów. - Regent warknął zniecierpliwiony. - Albo nie. -
Odwrócił się do gościa. - Sam je wezmę. Odciął kilka włosów z głowy
nieznajomego, przedstawionego jako Revengeno i wrzucił je do dawno nie używanego
analizatora.
Gość nie przestawał się lekko uśmiechać. Napis na ekranie znikł, ale po chwili
pojawił się w swej zwykłej formie.
Rudolfo nie ukrywał już, że jest wściekły. Uderzył w przycisk wzywający nadwornego
Starszego Niuchacza. Przycisk na szczęście wytrzymał.
- Tak, Panie. - Zmutowana postać ukazała się w drzwiach, pochylając lekko głowę.
- Skąd on jest? - Regent niemal wrzasnął, wskazując ręką na swego gościa.
Niuchacz przez chwilę analizował zapach unoszący się w powietrzu.
- Beta Martes, Panie. - Rudolfo nie zwrócił uwagi na znak zapytania w oczach Niuchacza.
- W ciągu pięciu minut mogę zniszczyć twoją Beta Martes. - Twarz byłego Wezyra
Cesarzowej, ukryta za maską, była odległa od oblicza nieznajomego o kilkanaście
centymetrów. Niuchacz ledwo skrywał bezgraniczne zdumienie. Taka postawa Regenta...?
- Raczej nie możesz, Panie. - Revengeno był ciągle spokojny.
Rudolfo powstrzymał się od spoliczkowania nieznajomego. Podszedł do terminala i wydał
stosowne rozkazy. Po chwili na ekranie pojawiła się wiadomość o niemożności
wykonania rozkazu. W uzasadnieniu stwierdzono, że Beta Martes została zniszczona 145 lat
wcześniej.
- 145 lat! - Wrzasnął Regent. - Kim ty jesteś, do cholery? Duchem?
- Nie, Panie. - Gość przestał się uśmiechać, nie była ku temu odpowiednia chwila. -
Zwą mnie Revengeno. Jestem człowiekiem, jak i ty, Panie.
- Jaki twój herb?
- Och, jeszcze nie wiem. Na pewno znajdzie się jakiś, godny noszenia.
- Powiedz mi, co jeszcze powstrzymuje mnie przed wydaniem ciebie na tortury. - Rudolfo
nerwowo zaciskał dłonie.
- To proste. Chcesz, Panie, wiedzieć, ile ja wiem, nie chcąc zarazem, aby o tym
dowiedział się ktokolwiek inny. Nawet imperialni kaci. Poza tym pamiętasz, że
wspomniałem o poczynionych zabezpieczeniach na wypadek mej śmierci lub zniknięcia. To
cię właśnie powstrzymuje, Panie.
Regent Imperium zgrzytnął zębami i kazał wyjść Niuchaczowi. Gdy drzwi się
zamknęły, usiadł na swoim tronie, trochę mniejszym od cesarskiego i ustawionym obok
niego. Potrzebował kilku minut, aby w pełni się uspokoić i odprężyć. Po chwili był
znowu sobą.
- Zostawmy więc na razie kwestię twego pochodzenia. Słucham cię. Miałeś, zdaje mi
się, coś do zakomunikowania.
- Panie. - Revengeno schylił nieznacznie głowę w geście szacunku, tak jednak, aby
Regent wyczuł rzeczywisty brak takowego. - Jak już wspomniałem, zwą mnie Revengeno.
Sam się przekonałeś, że wydzielam zapach Beta Martes, która od dawna nie istnieje.
Nie będę się rozwodził na temat moich zabezpieczeń, niemniej zapewniam cię, że
wykonano je fachowo.
- Do rzeczy. - Rudolfo machnął ręką. Wiele już takich zapewnień słyszał; żadne
się nie sprawdziło. W każdym była jakaś luka, a on je znajdywał. Ale na to przyjdzie
jeszcze czas.
- Cesarzowa Anette IV nigdzie nie wyjechała w pośpiechu, jak głoszą wieści. Zginęła
tutaj, na terenie pałacu. W śmigaczu były tylko jej zwłoki.
- Co mówisz, człowieku! - Regent Rudolfo da Costa wstał. Na jego twarzy malowało się
zdumienie.
- Panie. - Gość znów się schylił. - Wiem, że służba dla Cesarstwa udoskonaliła
twój i tak niemały talent aktorski. Lecz przede mną, Panie, nie odegrasz twej sztuki.
Znam twój udział w zabójstwie. Co więcej, wiem też, jak to się stało.
- Co się stało? - Regent nadal stał nad siedzącym Revengeno. - O czym mówisz?
- Mówię, Panie, o morderstwie, którego z perfekcją dokonałeś. Znam nawet imię
technika, który dla ciebie pracował. Którego, nawiasem mówiąc, także zabiłeś.
- Za chwilę wydam cię katom za te zuchwałe oszczerstwa.
- Zrobiłbyś to już dawno, Panie, gdyby to nie była prawda.
Da Costa usiadł ciężko na tronie. Czyżby to wszystko, co z niemałym trudem zdobył,
miało się teraz obrócić w proch? Dlaczego? Kim jest ten nie znany nikomu gość?
- To, co mówisz, jest brednią. Ale nie chciałbym, aby takie bzdury się rozniosły.
Pomyśl sam, co mogłoby się stać z Imperium... Cóż więc proponujesz?
Revengeno uśmiechnął się. Nic innego nie spodziewał się usłyszeć. Był wszakże na
tę chwilę przygotowany.
- Znajdź mi, Panie, jakiś herb, jakieś godne pochodzenie. Może być jakiś stary ród
z Beta Martes. Wprowadź mnie na dwór. Chcę tu być na stałe. I to nie jako lokaj czy
kelner.
- Jak...? Co...? Niemożliwe, przecież...
- Panie, mówiłem, że nie jestem widzem na twym przedstawieniu. Nie wątpię, że uda ci
się coś godnego przygotować. Nie wątpię też, że nie będziesz ustawał w próbach
dowiedzenia się wszystkiego o mojej przeszłości. Mogę co najwyżej życzyć ci, Panie,
powodzenia.
- Wynoś się sprzed moich oczu. - Ex Wezyr spoglądał z nieskrywaną nienawiścią.
Revengeno ukłonił się i wyszedł z godnością.