The VALETZ Magazine nr. 5 (V) - grudzien 1998
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

 

Czekala na niego z kolacja.

Otworzyla drzwi w skromnej, niebieskiej spodnicy i ze zmeczonymi oczami.

- Balam sie, ze juz nie przyjdziesz.

- Nie spalas - stwierdzil.

Pokiwala glowa.

Dlugo jedli w milczeniu, migoczacym blasku swiec i skrywanych spojrzen. Cisza nie meczyla ich, nie przeszkadzala swym nieustannym brzeczeniem, byla nieodzownym towarzyszem, ktory pozwalal wytlumic roznice i scalic podobienstwa.

- Wiesz, w podstawowce uwazano, ze jestem najladniejsza dziewczyna - odezwala sie odsuwajac na bok talerz. - Zawsze, kiedy organizowano wybory Miss szkoly, uciekalam. Byli tacy, ktorzy sie na mnie za to obrazali.

Mowila ze wzrokiem zawieszonym gdzies nad nim i nerwowo miela serwetke palcami lewej dloni.

- To jest jak przeklenstwo. Nie dla wszystkich dziewczat, oczywiscie. Ale dla mnie zawsze byl to problem. Faceci maja to do siebie, ze w stosunku do dziewczyn, nazwijmy je... ladnymi, zachowuja sie inaczej, bardziej... nachalnie, grubiansko. Nie wszyscy rzecz jasna, ale ja sie tego boje.

Opuscila wzrok i popatrzyla na Emila, zawierajac w tym spojrzeniu prosbe.

- Nie mozna ci odmowic, delikatnie rzecz traktujac, urody - powiedzial z usmiechem spelniajac ja. - Kobiety rownie latwo jest klasyfikowac, jak mezczyzn. Ale ty mi sie od tego wywinelas. Do tej pory nie umiem opisac cie. To znaczy opisac cie wewnetrznie.

- To niedobrze - bardziej zapytala niz stwierdzila.

- To bardzo dobrze. Wciaz stanowisz dla mnie tajemnice.

- Lepiej, zeby tak pozostalo. Prawda? - spytala wygladzajac serwetke.

- Chyba tak.

Siegnela po kawe i ostroznie sprawdzila jej temperature. Drzenie jej rak moglo zdradzac zarowno zmeczenie, jak i zdenerwowanie.

- Nie pozwalam sie dotykac. Inne to robia. Za to sa extra pieniadze. Mam o to awantury, ale sa tez klienci, ktorzy przychodza specjalnie na moj taniec. Aby nie przestali przychodzic, abym nie stracila tej roboty, tam, na wybiegu, musze zapomniec o tym, kim jestem. Zapominam o malej... - odstawila kubek.

- Wiem.

- Wlasnie, ze nie wiesz - powiedziala szybko lekko zirytowana. - Tego nie da sie ujac krotkim wiem - spuscila glowe i zamilkla.

Emil nie odezwal sie, nie poruszyl, choc mial wielka ochote rozladowac to napiecie, ktore zawislo miedzy nimi; wzbudzalo niebezpieczne fale, ktore bezradnie, samobojczo roztrzaskiwaly sie na skalistych wybrzezach niedopowiedzenia. Ale zrobila to ona. Wyciagnela przez stol do niego dlon, podal jej swoja, a ona mocno ja scisnela.

- Nie umiem zapomniec o tobie - powiedziala podnoszac glowe - Kiedy okrecam sie wokol drazka, to wyobrazam sobie, ze kocham sie z toba... Wczesniej wszystko bylo takie proste. Wczesniej, czyli zanim pojawiles sie ty.

Odwzajemnil jej uscisk reki.

- Wtargnales w moje zycie tak gwaltownie - zaczela mowic szybciej. -Tak nagle zaczales byc jego czescia... Nie radze sobie z tym. Nie umiem pogodzic tych dwoch swiatow. Tu jest raj, tam zas pieklo. Rozbieram sie na oczach jakichs oblesnych typow, przyjmuje pozy, ktore wzbudzaja we mnie wstret i obrzydzenie, wracam tutaj i zastaje spokoj i cieplo. I nie czuje sie tu dobrze, czuje sie zle, czuje sie winna. Czuje, ze robie cos bardzo zlego. Czuje, ze jestem...

- Alicjo, dzwoni telefon.

Chyba rzeczywiscie nie slyszala jego dzwieku; zastygla z urwanym zdaniem w ustach, a Emil wyraznie widzial chyboczace sie w kacikach jej oczu lzy.

- To oni - powiedziala wreszcie.

- Moge odebrac ja - stwierdzil, ale ona szybko potrzasnela przeczaco glowa i wstala od stolu.

Zatrzymala sie przy telefonie i dlugo wahala sie zanim podniosla sluchawke. Telefon nie chcial zamilknac.

- Slucham.

Cisza, ktora niosla ze soba burze.

- Tak rozumiem, ale zachorowalo mi dziecko i naprawde nie mialam...

Cisza, ktora nie zwiastowala nic dobrego.

- Tak. Tak, wiem... - odwrocila sie plecami do Emila. - Tak. Zaraz tam bede.

Odkladala sluchawke niezmiernie dlugo, jakby starajac sie odwlec moment, kiedy bedzie musiala powtorzyc to Emilowi.

- Przepraszam, ale musze juz isc - powiedziala i skierowala sie w strone lazienki.

- Jestes tego pewna?

- Nie.

* * *

Pozornie nic sie nie zmienilo. Dzien pozostal dniem, a noc noca. Jednak teraz ich rozmowy przebiegaly inaczej, byly bardziej ostrozne, mniej spontaniczne, rzadziej zwykli patrzec sobie w oczy. Uwazali. Uwazali tak, jakby oboje byli swiadomi, ze przekroczenie kolejnej, tym razem ostatniej, granicy jest o dlugosc wlosa. Niewiadoma, ktora znajdowala sie na wyciagniecie dloni, ktora zmysly rejestrowaly, ale z interpretacja ktorej nie radzily sobie, pozostawiala ich w stanie bezustannego czuwania i niepewnosci, jednoczesnie nadwrazliwych i niesmialych.

Dlatego, kiedy pewnego dnia Emil wracajac ze spaceru z dzieckiem, przyniosl do domu grupy plik kopert zaadresowanych do Alicji, dziewczyna usiadla bezradnie przy stole omiatajac je chaotycznie wzrokiem.

- To do ciebie - powiedzial Emil kucajac i pomagajac malej zdjac buty.

- Do mnie - powtorzyla, jak echo dziewczyna.

- Moze to katalogi - Emil zostal w korytarzu patrzac, jak mala maszeruje w strone swej mamy.

Alicja posadzila ja sobie na kolanach i dziewczynka natychmiast wyciagnela reke po jedna z kopert. Otworzyly ja wspolnie.

- W odpowiedzi na przeslane... - zaczela czytac Alicja, ale po chwili przerwala i dalej juz tylko bezglosnie pochlaniala kolejne wiersze listu.

- Wykonalem - zaczal mowic, kiedy upewnil sie, ze skonczyla czytac - kilkadziesiat kopii twoich zdjec. I porozsylalem je w rozne miejsca. Czesc trafila do ludzi znajomych, czesc do obcych. Wspominalem im o tobie, ale chcieli zobaczyc koniecznie aktualne zdjecia.

Chciala cos powiedziec, ale ruchem dloni poprosil o milczenie. Potrzasnela tylko z niedowierzania glowa.

- Mozesz byc na mnie za to wsciekla. Mozesz byc tez wdzieczna. Ale tak naprawde nie ma to zadnego znaczenia. Bo te listy sa tylko jednym. Oznaczaja lepsza prace i lepsze pieniadze. Wcale nie twierdze, ze oznaczaja prace swietna. To jedynie krok do przodu. I od ciebie tylko zalezy, czy ten krok zrobisz.

Stal nadal w przedpokoju, ale nawet z tej odleglosci dostrzegal struzki lez plynacych zaciekle po jej policzkach. Mala dotykala je swoimi drobnymi paluszkami, rozmazujac je i zmieniajac ich tory.

- To nie bylo nic wielkiego. Jedynym problemem bylo zdecydowanie sie na ten ruch i zrobienie go. Nie lubie ceregieli i dlatego zrobilem to bez twojej wiedzy, skazujac sie przy okazji, na zrozumienie. Ale to bylo wliczone w ryzyko. Bylem pewny tego, co robie. Bylem pewny tych listow. Czekalem na nie.

Zrobilo mu sie goraco; w mieszkaniu bylo cieplo, a on nie zdjal jeszcze kurtki.

- Byc moze zgodzilabys sie, ale wtedy pojawilyby sie kolejne utrudnienia i tak dalej. Tak wiec masz przed soba propozycje nowej pracy, a w zasadzie prac, w taki, a nie inny sposob. Mozesz wybierac i bedziesz mogla caly czas...

- Emil - nie wytrzymala i przerwala mu. - Dlaczego mowisz w ten sposob? Ten ton. I dlaczego stoisz jeszcze w ubraniu?

Rozpial kurtke

- Bo nie jestem pewien twojej reakcji. Rownie dobrze mozesz kazac mi sie za chwile stad wynosic.

- Alez Emil, przeciez to, co zrobiles jest... dobre. Nawet nie wiem, jak to inaczej mozna okreslic. Nie wiem, co mam powiedziec. Nie wiem, co moge powiedziec. Jestem pierwszy raz w takiej sytuacji. Zrozum, ze nie umiem... - rozpaczliwie przeczesala dlonia wlosy.

- Alicjo, wazne jest tylko, czy z tego skorzystasz?

- No.. tak. Oczywiscie. A czy moglabym nie?

- To zalezy tylko od ciebie. Ja juz wiecej ci nie pomoge. Teraz twoj ruch.

Wstala i z dzieckiem na reku podeszla do niego. Stanela bardzo blisko - Emil wyraznie czul zapach jej ciala - i pocalowala go w policzek.

- Dziekuje - wyszeptala mu do ucha.

Odwzajemnil jej pocalunek.

- No a teraz - powiedziala idac do kuchni i smiejac sie do samej siebie - rozbierz sie. Zrobimy sobie prawdziwa uczte, bo oto pierwsza noc, kiedy nie ide pracy!

Uniosla mala wysoko w gore i obrocila sie w kolko. Dziewczynka zasmiala sie. Alicja przytulila ja mocno do siebie.

- Hmm.. - odezwal sie Emil. - Wiesz nie zrobilem zakupow z mala, bo byla dluga kolejka. Zejde teraz sam i kupie, co trzeba. A ty - wskazal palcem reszte listow na stole - wybierz cos z tego.

- Tak jest - przylozyla do czola zlozona dlon i nasladujac marszowy krok przeszla do stolu.

* * *

Emil zamykal za soba drzwi powoli, patrzac - dopoki pozwalalo mu na to ustawienie mieszkania - na pochylona sylwetke dziewczyny. Potem zatrzasnal je szybko, odetchnal i ruszyl po schodach w dol.

Dzien mial sie ku wieczorowi. Przypomnialo mu sie, ze kiedy zjawil sie tu pierwszy raz, dzien wlasnie sie rozpoczynal. Wzruszyl ramionami i postawil kolnierz kurtki; wial silny wiatr i zaczal zalowac, ze nie wzial ze soba czegos cieplejszego.

Idac liczyl chodnikowe plyty, czesto sie mylil, wiec zaczynal od nowa. Przy sklepie przerwal liczenie i zatrzymal sie przed samym wejsciem. Popatrzyl na zawieszona krzywo tabliczke z informacjami o godzinach otwarcia sklepu, ale nie czytal ich i nie rozumial; myslami cofnal sie do wydarzen, od ktorych to wszystko sie zaczelo.

Stal tak, dopoki ktos z wychodzacych nie potracil go, burczac pod nosem jakies ni to przeprosiny, ni narzekania. Emil zignorowal je milczeniem, ograniczajac sie tylko do spojrzenia na starsza kobiete zaciekle machajaca przed nim wolna reka. Wyjal z kieszeni kurtki papierosy, wygrzebal jednego i zapalil, wciaz wysluchujac kobiety. Kiedy dmuchnal jej dymem w twarz, zamilkla i pospiesznie odeszla.

Usmiechnal sie do siebie, odwrocil twarza w strone mieszkania Alicji i starajac sobie wyobrazic jej mysli, ruszyl w przeciwna strone.

Koniec


lipiec - grudzien 1998

 
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

37
powrot do poczatku
 
The VALETZ Magazine : http://magazine.valetz.art.pl
{ magazine@valetz.art.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzezone.