|
| ilustracja: Rafal Maslyk |
We wtorek Benek wszedl do sklepu i zostal. Poczatkowo wcale nie przypuszczal, ze to tak sie dla niego skonczy. Niczego nie podejrzewal, wzial torbe na zakupy, zalozyl chodaki i wyszedl.
Po prostu we wtorek, chociaz ten dzien byl tak samo chujowy jak inne, zatrzymal sie, zastygl, zgubil poczucie czasu, a potem zupelnie zatracil sie w przestrzeni supermarketu.
Kiedy napelnil koszyk, nacieszyl oczy wieloscia towarow, sprobowal soku, ktorym czestowano w promocji, a nawet nadgryzl juz bulke, ktora chcial kupic, pomimo napisow, by nie spozywac na miejscu i ustawil sie w kolejce do kasy cos go naszlo, cos w nim tapnelo...
W polowie drogi zawrocil. Zrezygnowal. Wydalo mu sie, ze czegos zapomnial.
Mrugajace z zawrotna predkoscia cyferki i elektroniczne swiatelko czytnika kodow kreskowych zdawaly sie czegos [po nim?] oczekiwac. Bily tak cieplym blaskiem. Nie mogl zawiesc ich zaufania! Zawrocil i znow wplatal sie miedzy regaly, cos przestawial, zmienial, dokladal... Z kazda chwila koszyk stawal sie ciezszy, do tego stopnia, ze w koncu trudno mu bylo go uniesc. Zatrzymal sie zasapany, postawil go na podlodze, po prostu zostawil na srodku i odszedl.
Zauroczony, zahipnotyzowany widokiem uginajacych sie polci miesa zawrocil po wozek i zaczal go starannie, tym razem bardziej systematycznie, upychac na nowo. Wozek rozciagal sie i przyjmowal kazda ilosc pokarmow. Wydawac sie moglo, ze jest z gumy, gdyby nie fakt, ze zrobiony byl z drutow i gietej na zimno stalowej blachy. Przez chwile zalowal, ze nie wzial ze soba Nygusa, tak przyjemnie byloby robic zakupy razem, we dwojke. Wsadzilby go do wozka i jezdziliby razem, tak jak ta pani z dzieckiem nadjezdzajaca z przeciwka. Zapomnial nawet, ze wlasciwie to poklocil sie ze swoja. A niech sobie siedzi sama, jak ta pizda, w domu - pomyslal - i oglada te swoje telenowele.
Zglodnial. Pewno czeka na niego z kolacja, menda jedna. A niech czeka... Wcale nie chcialo mu sie do niej wracac.
Przez chwile zastanawial sie, a potem skierowal sie do stoiska z nabialem. Ostroznie podwazyl pudeleczko jakiejs salatki, powachal, a potem zjadl ja i stwierdzil, ze wcale nie musi zaraz wracac do tego smierdzacego m-4, odrapanych scian czynszowki, brudnego zlewu i ziejacego sracza, a z pewnoscia nie do niej, do tej zolzy i jej rozwrzeszczanych dzieciakow. Zawsze mu wypominala, ze niestety, ale sa jego...
Ciekawe, co przez to chciala powiedziec?
Ze zdwojona energia puscil sie miedzy stoiska. Nikt go nie zauwazyl. Byl najedzony, a nawet mozna powiedziec zadowolony. Przestal liczyc godziny, opanowany zadza, majac w kieszeni zbyt malo pieniedzy, by wymiesc stad wszystko i kazac sobie za dodatkowa oplata zaniesc to wszystko do domu, utknal w okalajacej go zewszad zamknietej przestrzeni.
Od tego punktu nic sie nie liczy, nie ma juz przedtem i nie ma potem, jest tylko jednostajne i upierdliwe tu i teraz, ktore z czasem stanie sie nie do zniesienia. Teraz nie ma juz wyjscia. Tu juz go nie ma...
Jakkolwiek by na to nie spojrzec - jest na zakupach, ktore, o czym byla juz mowa, nie moga sie skonczyc. I chociaz nie ma pieniedzy, to wcale nie odczuwa ich braku, nauczyl sie radzic sobie bez tego... Wszystko czego potrzebuje jest przeciez na wyciagniecie reki. A pieniadze?
Nigdy nie byly tak niezbedne jak oddychanie, powietrze czy woda; jak sie wydaje, to co czynilo je do nich podobnym, to fakt, ze jak one, staly sie teraz zupelnie niezauwazalne. Scislej mowiac, Benek uwolnil sie od nich na zawsze, chociaz przeciez ciagle istnialy, otaczaly go ciagla linia dowodow i poszlak, chocby za pomoca wszechobecnych wywieszek, kryptogramow wyhaftowanych cyframi cen, ktore jednak stracily swoj pierwotny, merkantylny charakter i bedac jedynie informacja, sluzyly mu teraz jako punkt odniesienia w przestrzeni.
Jak to sie stalo, ze pewnego dnia, wszedl akurat do tego sklepu i zostal? Zostal do konca, do teraz, na zawsze?
I na nic nawet nie czeka! Scislej, nic go tutaj nie czeka. Odcial sie od swojej przyszlosci. Mogl przeciez zostac prawnikiem, otwieraly sie przed nim wspaniale perspektywy kariery, mogl tez zostac wzietym lekarzem, mechanikiem samochodowym czy nawet asenizatorem, poeta...
Teraz, z punktu widzenia rodziny i spoleczenstwa, w zasadzie nie istnieje, przestal istniec, zredukowal sie, zamiast produkowac i konsumowac, on pasozytuje na zdrowej komorce sklepu samoobslugowego!
Nie pamietal jak wszedl, ale pamietal wszystko, co nastapilo potem. A najbardziej to trwajace do dzis uczucie, stan zupelnego zawieszenia i fakt, ze nie moze wyjsc, nie moze opuscic tego miejsca, pomimo przemoznej checi wyrwania sie stad. Nie wszystko bylo takie piekne, jak to sobie z poczatku wyobrazal. Benek nie byl zadnym kontestatorem, byl wiezniem i tak by to nalezalo nazwac.
Wiele razy widzialem jego rozpaczliwe proby ucieczki, wydarcia sie na wolnosc - jawnie i po kryjomu, przez drzwi, barierki i tylnym wyjsciem, przez okna i sufit, a nawet rurami kanalizacyjnymi i przez podloge. Probowal, ale wszystko na prozno.
Ilekroc spotykam go pomiedzy polkami, wcisnietego w polsnie pomiedzy regaly z niechodliwymi towarami, zapewniajacymi mu chwile ciszy - w zadumie, odrobinie spokoju, intymnosci, w transie magii - widze jego zaszczuty wzrok, ktory z wyrzutem stara sie pytac:
- Dlaczego?
Wtedy mu odpowiadam.
- Bo cie, kurwa, nie lubie...
Ale najczesciej unikamy rozmowy jak ognia. Nie zna mnie, nie wie w ogole czy jestem. Ja mu nigdy nie odpowiadam, tak zeby on to uslyszal. Po prostu Benek antycypuje moja obecnosc. Slusznie uwaza, ze musze istniec, poniewaz bez tego jego istnienie nie mialoby sensu, uporczywy aspekt bycia stalby sie po prostu upierdliwym, niekonczacym sie absurdem egzystencji. Benek uwaza, iz aby sie wypowiadac, wypowiedz zaklada istnienie odbiorcy. Wypowiedzenie wymusza odpowiedz. On nie potrzebuje jej slyszec. Zna kazda dobrze, kazda jaka moglaby pasc. I to mu w zupelnosci wystarcza... Rozmawia mu sie doskonale.
Benek jest mezczyzna, czy prawdziwym? Nie wiem. Podobno prawdziwego mezczyzne poznaje sie po tym, nie jak zaczyna, ale jak konczy. W takim razie odpowiedz na to pytanie nalezaloby odlozyc na pozniej... Jesli nie jest retoryczne, jest zupelnie pozbawione sensu...
Benek przestal rosnac, przestal w ogole i pewnym momencie. Od tego czasu ma metr czterdziesci i pare centymetrow wzrostu. Wokol tych paru centymetrow roztacza aure tajemnicy, ale chocby byla to nie wiadomo jak wysoka liczba, samych centymetrow rozciagnac sie nie da.
Twarz ma pociagla, raczej zawzieta, zgryz zwiezly ze sklonnoscia do szczekoscisku i tonem pelnym piskliwej histerii w glosie, ktorym, gdy operuje, wydobywa siebie na zewnatrz. Wrzeszczy choc nikt go nie slyszy. Czy jest kurduplem czy tez zlosliwym karlem? A moze jednym i drugim? Na pewno nie jest krasnoludkiem, kiedys byl dzokejem, ale tego sie nie da stwierdzic na pewno. Zadziwiajace, ale kiedys mial powodzenie u kobiet, zapewne nie z powodu charakteru, ale istnieja przeciez inne przymioty natury...
| ilustracja: Rafal Maslyk |
Teraz ukrywa sie za regalem i nic na nie wskazuje, zeby to, co o sobie mowi bylo prawda. Stroni od kobiet i ucieka przed spojrzeniami, ktore chca cos wyluskac, ale przeciez nie jego, wie ze im chodzi tylko o towary z lady.
Nie chce byc zobaczony? Czy nie chce byc rozpoznany? Nic z tych rzeczy, on odwraca swoje spojrzenie poniewaz to on nie chce ich widziec. Oczywiscie, ze jest zauwazany i sam zauwaza, ale w praktyce nikt nie zwraca na niego uwagi - w supermarkecie uwaga skupia sie na czyms innym, na tym co wylozone na polkach. Czasami potracaja go ludzie, sa zlosliwi, myla go z jakas reklama, czasami przepraszaja, proszac o przejscie, mozliwosc przejechania wozkiem, czasami, mylac go z personelem, prosza o informacje na temat ceny, polozenia, istnienia jakiegos produktu, czy wrecz calego dzialu. Z reguly nie odpowiada lub jesli nawet odpowiada to niezbyt jest grzeczny i mowi:
- A co to mnie, kurwa, obchodzi?
Benek zdaje sobie sprawe, ze czuwam nad nim, unoszac sie swobodnie w dyskursie. Wlasciwe slowa wisza w powietrzu chociaz nigdy nie padaja.
- Wlasnie...
Wchodzi miedzy wieszaki z ubraniami i nieruchomieje, jak jeden z pozostawionych tu manekinow. Zastyga obok w pozie nienaturalnej, koslawej, zupelnie przejaskrawionej w fazie zatrzymanego ruchu, tak jakby chcial sie przypodobac bladolicym, nieugietym, przykurzonym figurom. Nie ma nic z tej wymuskanej, acz wymuszonej elegancji, szlachetnosci wymodelowanych w jednym jedynym celu postur. Jest naturalny jak sraczka, nie drgnie zadnym sciegnem, konczyna, nie skrzywi sie zadnym miesniem twarzy. Ale obsludze sklepu wystarcza sam bezruch, by potraktowac go jako jednego z nich, ubogiego krewnego w rodzinie gipsowych Jamesow Bondow, ud, samych torsow i ksiezniczek bez glow.
Umyka uwadze obslugi na wrotkach i cieniom straznikow od dziecka nie rozstajacych sie z bronia, ktorzy w duszy wciaz pozostaja malymi dziecmi, ci chlopcy nadal bawia sie przeciez w policjantow i zlodziei.
Przed czym sie ukrywa? Od czego ucieka i czego unika?
Wage tego pytania rozwiewa sam Benek, ktory w momencie najwiekszego skupienia, wtopienia, rozmycia sie i ukrycia, odziera sie z tej zadzierzgnietej dopiero co tajemnicy, porzuca poze i miejsce, chwyta za ramie przechodzacego obok ochroniarza i prosi go gestem o szluga.
Potem pala i przeklinaja na pion nadzoru, rzucaja sprosne uwagi pod katem tych wszystkich, przechadzajacych tam i z powrotem ze scierami w reku, muz. Niektore z nich wtedy przewracaja sie, by potem lezec na plecach na wyslizganej powierzchni polerowanej co dzien posadzki, wymachujac pokracznie uniesionymi do gory nogami. Sa jak zolwice wyrzucone na plaze, a oni dziobia je slowami bezlitosnie jak mewy. Smieja sie, a potem rozchodza, zeby byc moze juz nigdy sie razem nie spotkac.
Benek posiada zatem istote dwoista, sklada sie z konsystencji materii i ducha, jest swoim znakiem i tym co znaczace zarazem. Jest faktem choc czasem jest tylko legenda.
Jako taki nie posiada historii, jest kalekim kadlubem, ktorego pamiec siega zaledwie drzwi wejsciowych, stamtad sie rozposciera - na liczne rejony lad, dzialow, stoisk, rozdrabnia sie na poszczegolne rodzaje towarow, a potem zweza sie i ginie przy wyjsciu, ktore wydaje sie byc ledwie mglista przyszloscia. Tak wyglada jego swiat, w ktorym zyje. Swiat przedmiotow, ale nie tylko. Na co dzien, a zwlaszcza w weekendy, ta przestrzen zapelnia sie setkami istnien, w obliczu ktorych sam Benek wydaje sie byc nic nie znaczacym elementem. Wtedy wtapia sie w ruch i staje sie trybem samonapedzajacego sie mechanizmu. I chociaz widac, jak ten mechanizm pozera sam siebie, jak lyka swoj ogon, ktory znika w koszykach i wozkach pod postacia nieprzebranej ilosci dobr, to nic nie wskazuje na to, zeby dzialo mu sie cos zlego. Moloch odnawia sie sam i regeneruje sie za pomoca zyl zaopatrujacych go w brakujace tresci, to wozkarze wywlekaja karme i wciaz jej nieprzebrane ilosci klada na polkach.
Benek nie zdaje sobie sprawy, jak dziala ten skomplikowany organizm, cos wie ale wiekszosci moze sie tylko domyslac. Sa przeciez rejony, gdzie nigdy nie bedzie miec wstepu lub miejsca, ktorych nie moze lub nie chce odwiedzac.
Teraz wpatruje sie, nie kryjac rosnacego zafascynowania, w puszke z usmiechnietym zdjeciem na etykiecie. Trzyma ja w reku, konserwe Luncheon Meat i nie moze uwierzyc, ze producentowi udalo sie zmiescic w niej, w srodku, cala swinie.
A potem odklada ja, ale juz nie na swoje miejsce, on wrzuca je po prostu pomiedzy sterty damskich majtek sponiewieranych tysiacami rak i lezacych luzem w koszu z wyblaklym napisem „oferta dnia!". Pysk swini zanurza sie w faldy bawelny, tandetne koronki i stalowy walec niknie, zmierzajac do dna jak u-boot wystraszony bliska obecnoscia wroga.
Nie jest jedynym, ktory to robi. Wiele osob przerazonych obecnoscia, bliskoscia i nieuchronnoscia czekajacej juz kasy porzuca rzeczy, rozprasza zawartosc wozkow, pozbywa sie podjetych z regalow rzeczy, odruchowo, a moze pod wplywem zbiorowej hipnozy i potem pozbywa sie ich w naglym odruchu olsnienia. Przed wyjsciem zdaje sie, ze wraca ludziom przytomnosc...
Tyle, ze Benek nic nie kupuje. Nie ma nawet takiego zamiaru, ale czy kiedykolwiek go mial?
- Nie...
Ale czy to z jego powodu, jak mowia, dzieja sie rzeczy niejasne i niewytlumaczalne do konca? Znikaja substancje i samoistnie przewracaja sie stosy pudel? Czy ma z tym cos wspolnego? On czy cokolwiek innego?
Benek rozglada sie, ozywia.
Ozywa, biegnie w jakims kierunku, jakby zobaczyl cos znajomego, a potem nagle zamiera w zadumie.
- Naprawde. Nic mi nie trzeba... - mowi.
Wiem, ze wtedy zaraz skieruje sie w strone wyjscia. Podejmie kolejna, desperacka probe ucieczki. Ze krzyknie:
- Uwaga! Wychodze...
Ze sie rozbiegnie, zderzy, przewroci, zaplata, rozepchnie wozki, poslizgnie sie na rozlanym oleju, jogurcie, na margarynie lub na maslance. Po prostu sie wypierdoli, jak dlugi.
Oczywiscie, nikt tego nie zauwazy, calej tej heroicznej proby. Dopiero od momentu upadku ktos zacznie przepraszac, wycierac, zlorzeczyc, a tlum z powrotem wcisnie go miedzy najglebsze rejony dzialu mrozonek, a moze nawet dalej, do konca, odepchnie go az do sektora chemii, malego AGD i stoiska z pieczywem?
Benek nie bedzie tego komentowal. Odczeka, a potem podkradnie sie do kasy i sciagnie na bezczelnego paczke gumy, a moze nawet lajty marsy? Zapali lub bedzie zul.
Bedzie zyl.
Zagubiony w supermarkecie, wciaz bedzie sie blakal i miotal od lady do lady, jak potwor z bajki o krolu zlym, wyspie i labiryncie, czekajac na swoja ksiezniczke, ktora byc moze przewroci elektroniczne bramki, albo rzuci mu klebek wloczki i pozwoli mu wyjsc.
Ale raczej nie bedzie tak nigdy...
Krzysztof K.
{ redakcja@valetz.pl }
|
|
|
|