The VALETZ Magazine nr. 4 (IX) - październik,
listopad 1999
[ CP-1250 ]
( wersja ASCII ) ( wersja ISO 8859-2 )
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

  Zaklęty krąg

Diagnoza

Ilustracja: Aleksander Jasiński

Nigdy nie zabierałem słowa na temat literatury fantastycznej, aczkolwiek znana jest mi od lat sześćdziesiątych. I polska, i anglosaska, i dawna rosyjska. Zaczytywałem się w niej i doświadczałem zarazem w odbiorze czytelniczym jej ewolucji i ewolucji tworzących ją autorów. Od końca lat osiemdziesiątych przestałem, poza godnymi uwagi wyjątkami, ją czytać. Powód? Nie zalew edycji, nie przepustowość lekturowa. Po prostu najczęściej fantasy i banały i ponadto nic nowego. Rozbrat nauki z fikcją literacką, zanikające sprzężenia zwrotne nauki z literaturą. To fakty, które mnie odstręczają i które powodują, że przestałem po fantastykę szeroko rozumianą sięgać. Nie znajduję już w niej tego czaru, który intrygował i wciągał w lekturę: zaskakującego pomysłu autora, podstawy naukowej, problematyki humanistycznej, sposobu prezentacji. Oczywiście trochę kłamię, bo nadal śledzę stagnację fantastyki; w natłoku edycji wydawniczych są rzeczy, którym warto się wnikliwiej przyjrzeć, ale nawet i wtedy rzadko kiedy jestem w stanie dobrnąć do końca lektury.

Czym powinna być prawdziwa science fiction? Tradycyjnie pod względem tematycznym powinna być fantazjowaniem na temat nauk technicznych i przyrodniczych, społecznych (które dominowały w social fiction), filozofii, metafizyki i religii. Literacko powinna kreować wyobraźnią i tworzyć słowami (czy obrazami) świat przedstawiony odmienny od realnego świata, niekoniecznie futurologiczny. Nie musi bynajmniej być nastawiona na akcję, fabułę, opowiadanie historii, mogą te składniki utworu służyć wyrażaniu wykładni jego treści, wartości wyższych, filozoficznych przesłań. Powinna inicjować nowe paradygmaty, idee i pomysły, wypływające z tych nauk i wpływające na jednostki i społeczeństwa. Powinna głosić pewne spekulacje naukowo-filozoficzne, które nie przystoją uczonym. Wreszcie powinna być w miarę odkrywcza i zaskakująca pomysłowością i wielością psychologicznych, bytowych, teologicznych i filozoficznych wątków. Pod względem literackim powinna być przede wszystkim komunikatywna, ale tam gdzie trzeba nie powinna stronić od eksperymentów formalnych nad formą. Powinna być intelektualnym wyzwaniem dla odbiorcy i dać mu o czym myśleć. Powinna być podbudowana rzetelną wiedzą i posiadać jakieś przesłanie, nadbudowę nad formą i treścią. Odbiór science fiction powinien dawać ten dreszcz emocji, ekscytacji czy metafizycznego zadziwienia, jaki odczuwa się wobec zaskakujących odkryć czy doniesień naukowych, i rzucić ten urok czy czar, który zapada w pamięci odbiorcy i pobudza go do szukania utworów podobnych.

Takiej fantastyki teraz prawie nie ma. Po nurcie social fiction widać rozplenioną wszędzie fantasy, która właściwie narzuciła stereotyp fantastyki, oraz fantastykę popularną, opierającą się na znanych a rozpowszechnionych, masowych schematach. Widać problemową płytkość, fabularne i pomysłowe wtórności. Jeśli już widać fantastykę, to opartą najczęściej na albo na jednym pomyśle naukowym, najczęściej sprzed wielu, wielu lat, albo na pomysłach wziętych z klasyków konwencji s-f, a nader często - pomysłów z czytadeł fantastycznych czy filmów, a wszystko to prześwieca "wariacjami na temat" przez setki stron czy sequele sprawnie napisanego tekstu, tyle że poza opowiadaniem przygód nie mającego ponadto wiele odkrywczego do powiedzenia. Widać mało udane teksty i coraz gorsze teksty uznanych autorów. Widać mało istotne problemy psychologiczne i egzystencjonalne postaci powieści, podczas gdy samo życie dostarcza problemów o niebo istotniejszych. Widać teksty o niskich aspiracjach literackich, zalew mało wartościowej literatury fantastycznej. Nie widać, by ktoś zaprezentował coś, co idzie pod nurt obecnych trendów w fantastyce.

Wystarczy po taką jak wyżej rzecz ręką sięgnąć, przejrzeć kilka stron i zaraz odłożyć, bo albo to już kiedyś było, albo jest nijak przedstawione. Wystarczy obejrzeć film, który po oryginalnym wątku naukowym, pomyśle i z rozmachem zrobionych efektach specjalnych, kończy się walką wręcz i jatką jakichś cyborgów czy krwiożerczych monstrów. Czasem, zależnie od nastroju, można coś takiego przeczytać czy obejrzeć, ale jak długo można się tym nudzić, jeśli nie jest ani groteską, ani komedią? Chciałoby się od sięgnąć czy obejrzeć coś ambitniejszego, ale takiego nie ma... W tej sytuacji warto, naprawdę warto, wziąć cokolwiek innego, książkę naukową, czy nawet popularnonaukową, o chaosie deterministycznym na przykład czy złożoności, albo literaturę tzw. głównego nurtu, niż szukać nowości i awangardowych form w fantastyce. Dlaczego nowe odkrycia w nauce nie zapładniają autorów do tworzenia bliskiej klasyce, konwencjonalnej science fiction? Nauka przecież rozwija się w takim tempie, dostarcza tak wielu nowych pojęć, idei i odkryć, że starczyć może na wiele, wiele niebanalnych i nowatorskich pomysłów dla wielu, wielu potencjalnych autorów. Wystarczy naukę śledzić, rozumieć, mieć nieco wyobraźni i umiejętnie konstruować językiem światy przedstawione fikcji literackiej.

Nie rozumiem kosmicznego bzika fanów "Gwiezdnych wojen", "Star Treku" i innych "kultowych" produkcji filmowych, nie rozumiem fascynacji grami RPG. Nie rozumiem samozachwytu środowisk fandomu nad własnymi, jakże często stereotypowymi dziełami, czy licznych fanów masowej, popularnie rozumianej fantastyki w jakiejkolwiek formie. Nie rozumiem wydawców i ich redaktorów czy recenzentów, którym wydaje się, że oklepane rekwizyty fantastyczne w fantastyce i fantasy to wykładnik wielkości tej literatury. Rozumiem tylko czytelników (i kinomanów), którym wydawcy i producenci narzucili stereotyp fantastyki w postaci literatury czy filmu jako sztuki popularnej, rozrywkowej, opartej na ogranych do cna schematach, poniżających s-f do roli nader bliskiej a bodajże czy nie tożsamej do kultury masowej.

O kondycji obecnej (polskiej i nie tylko) literatury fantastycznej wypisano już morze krytycznych słów. Literatury fantastycznej, bo określenie jej jako literatura fantastyczno-naukowa zabrzmiałoby zbyt szumnie, a o jej pierwotnym znaczeniu jako science fiction (fikcja naukowa)1 chyba już nikt nie pamięta. Nie uniknę zapewne powielania niezbyt pochlebnych ocen i opinii pod adresem tejże literatury, które to opinie głoszą co rozsądniejsze głowy, mające z fantastyką do czynienia w jakiejkolwiek formie czy też stojących obok niej. Toteż wybaczcie, jeśli już to co raz zasłyszane pojawi się w niniejszym tekście.

Zaklęty krąg

Ilustracja: Aleksander Jasiński
Zaklęty, ponieważ parający się jakąkolwiek formą fantastyki autorzy, wydawcy i odbiorcy wpadli w konformizm: w pułapkę oklepanych pomysłów naukowych, pomysłów na historie, w schematyzm gatunkowy, w sidła masowych uproszczeń o fantastyce, w okowy jej stereotypów. To wszystko kreowane jest przez wszystkich ich poprzedników. To fantastyka - podobnie jak kultura - masowa.

Krąg dlatego, że sprzężenie zwrotne działające między twórcami, wydawcami i odbiorcami doprowadziły do stereotypu fantastyki tkwiącego już w świadomości powszechnej, masowej. Jeśli pojawia się cokolwiek niezgodnego z tymże konformizmem, nie ma wielkich szans na przebicie zaklętego kręgu z zewnątrz. Ale jeśli coś nieco odmiennego od konformizmu z wnętrza zaklętego kręgu się wychyli, powstaje dzieło ponad przeciętne.

Odbiorca masowy domaga się dobrej rozrywki, prostej fantastyki, najczęściej fantasy. Wydawca taką mu podsuwa, bo masowy znaczy komercyjny, przynoszący zyski. Autor pisze taką fantastykę, bo czytelnik takiej oczekuje, a wydawca ją wyda, gdyż schlebia gustom czytelnika, który musi otrzymać to co chce, czego od wydawców oczekuje. Masowość i rozrywka. Stereotyp i schemat. Ambitniejszy czytelnik to jednostka, którą masowość przytłacza.

Literatura piękna to umiejętne opowiadanie historii. W fantastyce oprócz tej umiejętności liczy się także tak zwany pomysł. Najlepiej nowy, na który nikt jeszcze nie wpadł, czy mariaż pomysłów. Połączenie jednego z drugim to dla autora obszar pisarskotwórczy, gdzie nierzadko trudno o równowagę. Zakładam, że potrafi autor opowiadać "literacko pięknie" swój pomysł pod postacią opowiadania historii. Ale jednak prawie zawsze albo to forma góruje nad treścią, albo treść nad formą. Albo tekst jest komunikatywny i eksperymentem literacko-myślowym śle wyższe przesłania, albo jest przestylizowany i dostarcza jedynie dobrej lektury bez ambitniejszych treści. Czasem prostymi, wręcz nudnymi środkami kieruje się autor ku pomysłowi, który staje się wykładnią utworu. Pastwią się później nad tym mariażem wydawcy, redaktorzy i recenzenci, i oceniają. Od nich to, od ich subiektywnego odbioru, od ich wiedzy, umiejętności oddzielania literackiego ziarna od plew zależy, czy tekst zostanie zaakceptowany, przyjęty, wydany. Ale i oni podlegają wpływom schematów fantastycznych i stereotypowemu pojmowaniu fantastyki, podlegają regule fantastyki rozrywkowej, masowej...

Co zatem ostaje się na sicie wydawanej literatury fantastycznej? Fantastyka dla fantastyki. "Sztuka dla sztuki". Kto się za tym kryje? Kto do tego doprowadził? Kogo winić? Wszystkich, bo to bezosobowa prawidłowość konwencji fantastycznej w kulturze, zwłaszcza w jej masowej odmianie. Prawidłowość, której należy tylko unikać, by pozostać sobą, by być innym, oryginalnym, ale i obcym. Prawidłowość, która nie pozwoli takim pozostać, zwłaszcza jeśli chcesz w zaklętym kręgu zaistnieć i być wydawanym. Zanikająca już dzisiaj popularność twórczości Stanisława Lema wynikała nie z masowości jej odbioru, ale stąd, że był inny, oryginalny, intelektualny, że trafiał nie do przeciętnego, lecz wyrobionego naukowo i beletrystycznie czytelnika. Pamiętam, jak kiedyś dygresjami z Lema wykładowca urozmaicał wykłady z algebry abstrakcyjnej...

Dlaczego powstał zaklęty krąg? Winne są i grzechy fantastyki, i grzechy wydawców. Winien jest swoisty "trójkąt bermudzki": twórca, wydawca i rynek (odbiorca).

Autor

Ilustracja: Aleksander Jasiński
Mimo że posiada wykształcenie i wiedzę, za kanwę swego dzieła bierze najczęściej przede wszystkim to, co i jak w literaturze fantastycznej zostało wymyślone, napisane, co i jak pokazane na filmach, i przyjmuje to bezkrytycznie. No, może znajdzie jeszcze nie eksplorowany pomysł, może jakiś nie rozegrany wcześniej wariant rodem z pomysłów prze-eksploatowanych. Może i zna naukę, ale raczej tę wyuczoną albo tę z klasyki s-f, z social fiction, fantastyki, fantasy czy horroru. Może i ma szersze pojęcie o nauce, bo się nią po prostu1 interesuje. Jasne, ma talent, lubi fantastykę, zna jej kanon, konwencje. Wybierze rekwizyty z bogatego repertuaru fantastycznego, zmiesza je razem i wykreuje fabułę, gdyż zna (przynajmniej tak uważa) bądź nauczy się i opanuje pisarski warsztat. Zostanie rzemieślnikiem literackim albo artystą. Chce pisać, sądzi, że i on podoła... i, świadomie bądź nie, wpada w zaklęty krąg pomysłów, schematów, stereotypów. Toteż szuka w nim często nowych form wyrazu, kontrowersyjnych tematów, prowokacyjnych treści, by być nieco odmiennym indywidualistą.

Powstaje spod pióra autora tekst sprawny warsztatowo, lecz bez głębszych, nowatorskich treści, albo tekst poprawny językowo, za to z nowatorskim pomysłem i nadbudową. Czasem powstaje tekst łączący harmonijnie jedno i drugie, który jednak mocno lub blisko tkwi w stereotypie fantastyki lansowanym przez wydawców i wizjonerów tejże literatury, tkwi w schematyzmie pożądanym przez masowego odbiorcę, albo trąca o konwencję. Powstaje tekst czyniący zadość obecnie pojmowanej fantastyce, bo wykorzystuje jej schematy i stereotypy, ba, powstał przecież w oparciu o wydane już wcześniej teksty, teksty wydane, sprzedawane, czytane, głośne. Teksty uznane i powszechne w fantastyce masowej, teksty zrozumiałe dla przeciętnego masowego czytelnika.

Będzie autor wydawany. Wydawcy, redaktorom i czytelnikom taka literatura nie będzie obca, toż to kanon fantastyki, wszyscy tak dziś piszą. A i znane czasopisma fantastyczne tak fantastykę rozumieją i taką jej wizję lansują. A nawet jeśli trafi się jakikolwiek konkurs, też takie teksty trafią do jury łatwiej aniżeli tekst ambitniejszy.

Biada autorom, którzy świadomi słabości fantastyki, posiadający umiejętności i wiedzę szerszą od przeciętnej wiedzy naukowej, spłodzą tekst siedzący w konwencji, ale diametralnie wykładnią odmienny od schematów fantastycznych. Autorzy tacy skazani będą na niezrozumienie swych utworów, na krążenie od wydawcy do wydawcy, na odrzucanie swych tekstów. Dlaczego? Ponieważ wyskakują ponad przeciętność masowego, popularnego czy rozrywkowego gustu wydawców i przyszłych czytelników.

Wydawca nie rozumie intencji utworu lub go nie pojmuje; swoją ignorancję zrzuca więc na karb nieumiejętności literackich takich autorów. Nie wyda takiego tekstu, gdyż jest inny od popularnego i rozrywkowego, liczy się dla wydawcy pewność sprzedaży wydawniczej edycji, a nie jakiś tam naukowy bełkot, eksperymenty, nowatorstwo czy oryginalność autora. Nikomu nowe pola eksploatacji fantastyki i horyzonty naukowe nie są potrzebne, bo wydawca, a za nim czytelnik, ich nie zrozumie. Najczęściej autorzy tacy dostają kurtuazyjną odpowiedź typu: "rzecz jest ciekawa, ale jest zbyt wiele pomysłów jak na jedną książkę, a i język, jakim jest napisana, niezbyt dobrze udźwignął takie nagromadzenie tematów", albo "autor by musiał cały ten naukowy balast odrzucić, gdyż przeszkadza i jest chyba niezrozumiały dla przeciętnego czytelnika". Możliwa też jest odpowiedź "słaby język, a tekst w swojej warstwie naukowej może jest wiarygodny, lecz nie wiem", albo "przewaga relacji nad akcją" czy też "tekst rozchwiany w przeciwnych kierunkach: nauki i sensacji, nie mających wspólnego mianownika; a przez to przegrywający kompozycyjnie". Lepiej już niech otrzymujący takie opinie autorzy albo nic nie piszą, albo...

Niech obchodzą tę trudność godząc się na wyrzeczenia w swoich tekstach. Niech piszą pod publikę, pod redaktorów, recenzentów, pod wydawcę. Niech zrezygnują z tworzenia dzieł ambitniejszych, nich idą na populizm, wytworzą schematyczną, stereotypową, nic w warstwie fabularnej i literackiej nie wnoszącą prostą, sprawną stylistycznie literaturę i w ten sposób czasem przemycą swe pomysły i co ambitniejsze treści. I utworów takich jest wiele, utworów, które mogłyby być oryginalniejsze niż oryginalne są, a mimo to są najczęściej dość znaczącymi pozycjami w dzisiejszej fantastyce. Niejeden taki utwór można było napisać o wiele, wiele ciekawiej, oryginalniej, podsycić nauką, filozofią, metafizyką, pokusić się o wyższe walory poetyki. Tylko że autor świadomie z tego zrezygnował, uchylił się od tego, bo byłby skazany na niezrozumienie i odrzucenie włożonego w tekst wysiłku, intelektu i serca, a i nie zostałby wydany.

Wydawcy i recenzenci

Ilustracja: Aleksander Jasiński
Jeśli autor ma Nazwisko, to dobrze. Raz się przebił, teraz już mu łatwiej (nawet niech tworzy kolejne teksty coraz gorszej jakości). Wydawcy lubią Nazwiska, ufają im, zwłaszcza kiedy jeszcze te Nazwiska piszą sequele, i to w ramach masowej fantasy i masowej fantastyki. Oczywiście wydawca sam nie ocenia tekstu, ma ku temu recenzentów.

Jeśli autor stworzył tkwiący w kanonie masowej fantastyki utwór i w miarę ładnie literacko go opakował, ma wysoką szansę na pozytywną ocenę swego dzieła przez redaktorów i recenzentów oraz na jego wydanie. Recenzenci to też ludzie, którzy podlegają tym samym prawom fantastyki popularnej, rozrywkowej, masowej. Mogą co prawda wśród nich się trafić i autorzy literatury fantastycznej, jednakże częściej są to tłumacze czy redaktorzy. Wiadomo, jeśli taki recenzent zna się na nauce i literaturze (a tacy, niestety, rzadko się zdarzają), ocena tekstu jest w miarę jednoznaczna i miarodajna. Ale jeśli recenzuje tekst tłumacz czy redaktor, to najczęściej skupia się na języku i fabule i znanych mu stereotypach fantastyki; nauki innej niż mu znana z lektur czy przekładów nie zrozumie, a jeśli tych naukowych pomysłów jest za wiele, dostaje zamętu, zniechęca się, nie chwyta treści i wykładni dzieła. Odrzuca tekst albo wykazuje jego słabość kompozycyjną i językową.

Dochodzi natomiast do prawdziwego paradoksu, gdy wydawca ocenia i wydaje zarazem i fantastykę, i pozycje popularno-naukowe. Przepuszcza przez recenzenckie sito fantastykę niskiego lotu, schlebiającą masowym gustom czytelniczym, natomiast wydaje dobre lub nawet bardzo dobre książki popularno-naukowe. Wydawałoby się, że u takiego wydawcy powinno działać naturalne sprzężenie zwrotne: jeśli nauka ma zapładniać literaturę fantastyczną, a ta że literatura - fantastykę, to powinny wychodzić dobre pozycje i fantastycznonaukowe (jeśli takie są pisane), i popularnonaukowe. Taki wydawca powinien był zrozumieć utwór i wydać tekst fantastyczny zawierający treści i pomysły rodem z tejże literatury popularnonaukowej. Gdzieżby tam! Następuje rozziew. Fantastyka sobie, nauka sobie, bo fantastyka ma przecież swoje schematy i stereotypy nienaukowe, "nonsens science-fiction", nijak się mające do obecnych nurtów nauki.

Dlaczego nietypowej, niezrozumiałej dla "zwykłych" recenzentów literatury fantastyczno-naukowej nie recenzują przynajmniej redaktorzy czy recenzenci literatury popularno-naukowej? Dlaczego wydawca często nie dobiera właściwego merytorycznie recenzenta, zwłaszcza gdy ma do czynienia z tekstem podbudowanym tłem naukowym! Omnibusów w krytyce literackiej i nauce zarazem nie ma! Gdyby tak było, o ileż większe szanse chociaż na zrozumienie swoich tekstów mieliby autorzy w fantastyce nietypowi, nie mówiąc o szansach na edycję wydawniczą!

Dlaczego jeden, drugi, trzeci wydawca odrzuca tekst jako zły, a kolejny się nim zachwyca? Dlaczego jedni wydawcy wytykają niepoprawną kompozycję, język i styl tekstu, a inni te same wyróżniki tekstu wyróżniają? Dlaczego jedna strona widzi związek warstwy naukowej z fabułą, a strona druga nie? Dlaczego nie ma jednakowych mierników wartości tekstów? Dlaczego recenzenci i wydawcy wolą tekst i znany, stereotypowy, schematyczny pomysł, byle sprawny literacko, aniżeli tekst oryginalny, niekonwencjonalny i poprawny językowo? Dlaczego unikają inności i zmian w konwencji, unikają fantastyki ambitniejszej, eksperymentującej, awangardowej, mającej coś nowego do powiedzenia, szukającej nowych środków wyrazu? Czyżby nikt takiej nie był w stanie napisać? Dlaczego wolą wydać oklepaną do cna fantasy, monotematyczną naukowo (jeden pomysł) powieść czy cały nawet cały oparty na jednym pomyśle sequel, aniżeli teksty złożone, odbiegające od schematów? Koronnym przykładem tych "dlaczego" są teksty wyłaniane w konkursach literackich, których jury preferuje fantastykę schematyczną i to zwłaszcza w stylu fantasy. Oczywiście, sprawia to gust recenzentów, pewność sprzedaży tekstu typowego przez wydawcę, ponieważ wszystko co za mądre nie mieści się w masowo i rozrywkowo rozumianej fantastyce. Tak oto mamy czytadła fantastyczne jakie mamy.

Inną sprawą jest i wygoda wydawców. Czasem zaproponuje finansowy udział autora, by zrzucić z siebie ryzyko wydawniczej edycji, ale dziś być zarazem autorem i własnym wydawcą nie jest już niemożliwe. Często wydawcy ignorują propozycje wydawnicze autorów, zwłaszcza nowych. Często nie odpowiadają na nie. Przecież mają własne plany wydawnicze. Nawet jeśli autor prześle tekst wydawcy, a jest ten tekst niedoskonały, mimo że całość ciekawa, niech autor się nie spodziewa, że wydawca go poprawi. Odeśle, bo ty, autorze, masz umieć pisać. Nie spodziewaj się ze strony wydawcy altruizmu, a mecenat... nie istnieje. Nikt ci autorze nie pomoże, chyba że przejdzie twe dzieło przez sito wyżej omówionej recenzji i trafi do druku. Wtedy możesz liczyć co najwyżej na korektę.

Rynek i czytelnicy

Pozycje wydawnicze. Zalew literatury fantasy czy niskich lotów fantastyki, wśród których może pojawi się jaki masowo odbierany bestseller. Krzykliwa okładka - z potworami, mięśniakami czy pięknościami z mieczem, może czarownik czy wiedźma - nijak się mająca do treści. Wątpliwej jakości przekłady, ci sami autorzy. Wychwalające mierne pozycje notki redakcyjne... I słabe, bez polotu, nie niosące sobą nic nowego pod względem treści i inwencji teksty. Brak odkrywczości, polotu, powiewu nowości i oryginalności. Nihil novi. Oto towar dla masowego odbiorcy. Schematyczna, powielarna fantastyka masowa. To samo opakowane inaczej. Rozrywkowo. Z zyskiem. Guma do żucia. Prawo rynku. Aż odrzuca i czytać się odechciewa, nawet gdyby cena była zachęcająco niska.

Już czystą formalnością jest niesmak nad gustem odbiorcy tekstu fantastycznego czy fantasy albo histeria fanów filmów typu "Gwiezdnych wojen". Masowość gustów odbiorców to zapadłe w schematy powielanie znanych form i treści, podawanie aktualnej konwencji fantastycznej. Bo ona, ta konwencja i jej reprezentacje zostały w y k r e o w a n e. Ich kosmopolityzm, powszedniość w fantastyce, spowodowała taki a nie inny obraz fantastyki w kulturze i w świadomości masowej.

Na szczęście są w tej "pulpie" nieco jaśniejsze "perły", które mogą jeszcze podtrzymać nadzieję na odnowę prawdziwej fantastyki czy nawet science fiction, na zmianę konwencji, choć niektórzy twierdzą, że cokolwiek co mogło zostać w fantastyce wymyślone i napisane, wymyślone i napisane zostało. Oczywiście w tej fantastyce masowej. Na szczęście w tej "masie odbiorczej" są i jednostki bardziej wymagające, inne, poszukujące nowych treści i nowych form ich wyrazu, oczekujące na zmianę paradygmatu obecnej fantastyki, ba!, nawołujące do powrotu do konwencji, usiłujące tę zmianę wprowadzić czy też sprowadzić konwencję na nowe tory, albo na tory wręcz fantastyki naukowej, a nawet i naukowej fikcji. Może przecież właściwa konwencja s-f funkcjonować obok konwencji fantastyki masowej, o ile wydawcy zaakceptują to i odejdą od ukierunkowanego populizmu swoich edycji.

Recepta: wyjście z zaklętego kręgu

Ilustracja: Aleksander Jasiński
Co zrobić, by zmienić modę na obecne stereotypy fantastyki? Co zrobić, by zachęcić autorów do zmiany konwencji czy do powrotu do niej, a wydawców odciągnąć od obecnego standardu fantastyki? Co zrobić, aby zmienić masowe gusty czytelnicze?

Po klasycznej s-f dominował nurt socjologiczny, potem rozkrzewiła się fantasy. W każdej z tych konwencji są znaczące utwory i wiele, wiele utworów wtórnych. Wydaje się, że kolej na zmianę konwencji, choć jeszcze autorzy, recenzenci i wydawcy nie chcą zdawać sobie z tego sprawy. Jeśli tak, to jaka powinna być kolejna konwencja, po robotach i androidach, po przygodach na innych planetach, kontaktach z obcymi i utechnicznionej fantastyce, po totalitarnych społeczeństwach i nie godzących się z tym jednostkach, po kolorycie quasi-średniowiecznych światów i żyjących w nich smokach, osiłkach, różnej płci magach i działających czarów (w których na szczęście zachowana jest w miarę zasada zachowania energii magii i na nieszczęście roi się od logicznych sprzeczności)? Czy będzie to konwencja cyberprzestrzeni, rzeczywistości wirtualnej, nanotechnologii, genetyki, nowej ery? Czy ogólnie rozumiana literatura fantastyczna ma jakiekolwiek perspektywy zmiany konwencji?

Prorokowanie, wiadomo, najczęściej chybia. Toteż wydaje się, że cała dotychczasowa poetyka i konwencja fantastyki z pewnością nie pójdzie w zapomnienie. Może natomiast - jeśli wróci się do prawdziwej nauki, lecz nie do tej pseudo-wiedzy propagowanej w licznych dziwnych czasopismach - nadać fantastyce impulsu i nowego jakościowo wymiaru. Nauka i technika mimo wszystko rozwija się i ma znaczące osiągnięcia. Spróbujmy zarysować ostatnie jej ich nurty.

Chaos deterministyczny, który daje reguły przechodzenia z nieporządku do porządku, a wytworzył między innymi pojęcia takie jak fraktale, atraktory, bifurkacje. Informatyka, która parając się programami genetycznymi i sieciami neuronowymi daje nadzieje na sztuczne mózgi i sztuczną inteligencję. Złożoność, która z zasad prostych, algorytmów genetycznych czy chaosu generuje porządek i wirtualne życie w wirtualnych światach. Badania nad mózgiem człowieka i świadomością. Genetyka i badanie genomu ludzkiego, które rozwiną inżynierię genetyczną i medycynę. Inżynieria kwantowa, która dać może kwantowe procesory, bosery, teleportację kwantową i nowe technologie, które zastosowane do skali makro ujawnią zjawiska w rodzaju magii z fantasy, a kto wie czy i nie wytworzą sztucznego umysłu. Interpretacje mechaniki kwantowej, które być może dadzą impuls do uzupełnienia tej teorii. Astrofizyka, która szuka brakującej ciemnej materii w postaci np. gwiazd bozonowych. Fizyka wysokich energii, która zburzyć może dotychczasowe wyobrażenia o strukturze materii i dać nowe technologie, o jakich nikomu się nie marzyło. Kosmologia, wkraczająca omalże w erę przed wielkim wybuchem - kwantową grawitację, a która wykreowała superstruny, supermembrany, macierze M, czasoprzestrzenną pianę, tunele, pętle czasoprzestrzeni, która wymyśliła kwanty geometrii, topologiczne pola kwantowe, sieci spinowe, twistory, a która daje pojęcia takie jak ewolucyjna samoorganizacja wszechświata, zasada antropiczna, zasada holograficzna i stos momentów, symetrię dualności, a szuka też i istoty czasu. Filozofia, która raczej stawia pytania o granice naszej niewiedzy, niż na "mądrość".

Obok nauki pojawiają się zjawiska społeczne. Rozwarstwienie świata na biednych i bogatych. Kolejne fale rewolucji: agrarna, przemysłowa, informatyczna, jakaś inna... Sekty, nowa era i ruchy religijne. Religie i konflikty etniczne, które coraz częściej inicjują lokalne wojny. Technika informatyczna, audiowizualna, technika wojskowa, nowe sposoby prowadzenia wojen, technika kosmiczna, inżynieria atomowa, sondy planetarne i planowane terraformatowanie planet, etc, etc.

Wystarczy zderzyć te trendy naukowo-techniczne i włożyć w zjawiska społeczne, by wykreować niejeden świat przedstawiony, niejeden utwór fantastyczny, o niebo oryginalniejszy aniżeli obecna fantastyka, z niebanalnymi pomysłami, problemami, dylematami i filozofiami. Można sięgać i po rekwizyty z dotychczasowej poetyki science fiction, fantastyki i fantasy, ale w zderzeniu z tą "nową nauką" nabrać one mogą i nabiorą zupełnie innego, nowego wymiaru. I zawsze człowiek, a może i wirtualna istota, wirtualny świat czy jakiś artilekt będzie w centrum uwagi tych światów fantastycznych. Takie oto utwory powinny by były schodzić z warsztatów autorów, choć wiadomo, że każdy autor jest indywidualnością i będzie pisać z głębi siebie to, co chce i uważa za godne przelania na papier, a nie to co radzą mu pisać inni. A może należałoby utworzyć jakieś "stowarzyszenie pisarzy tradycyjnej science fiction", i roztoczywszy wśród tego gremium pomysły na teksty rodem z wyżej wymienionych nauk, rozdzielić role na poszczególne utwory. Powinien się chyba znaleźć niejeden autor, któremu coś przypadnie do serca i zechce dany pomysł literacko napisać.

Wystarczy sobie tylko życzyć, by wydawcy i ich redaktorzy akceptowali taką zmianę paradygmatu czy konwencji fantastyki. By ilość błahej literatury zamienili na jakość literatury lepszej. By zaakceptowali każdą zmianę, odmienność, jaka pojawia się w nadsyłanych im utworach, a nie trzymali się uparcie dotychczasowych schematów w utworach fantastycznych. Jeśli nawet tekst takich utworów nie będzie do końca doskonały, to przecież liczyć się powinno wynikające zeń przesłanie i pomysłowość, a tekst zawsze można poddać stylizacji i korekcie. Ale do tego trzeba zmiany podejścia wydawców: powinni wyjść naprzeciw takim utworom i roztoczyć nad nimi choćby tylko namiastkę mecenatu. Znaleźć merytorycznych recenzentów, nie bać się prosić o recenzję fantastyki recenzentów naukowych, a może znaleźć odpowiednich krytyków, którzy znać się będą nie tylko na beletrystyce, ale i na nauce (o co ponoć jest niesłychanie trudno), i ryzykować: wydawać.

Gdyby powyższe uwarunkowania na utwory w konwencji s-f zaistniały, o ileż inna by być mogła fantastyka. Przynajmniej ta polska, która ma przecież mistrza s-f na miarę światową.

20.VII.1999

 
grog { korespondencję prosimy kierować na adres redakcji }

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

26
powrót do początku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzeżone.