The VALETZ Magazine nr. 4 (IX) - pazdziernik,
listopad 1999
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

  Niesmiertelny
        debiut

Ilustracja: Michal Romanowski
Tom od zawsze pochloniety byl nauka. Interesowalo go wszystko co niezwykle i niezbadane. Po przejsciach w mlodosci, kiedy to spedzil kilka miesiecy w szpitalu, przeszedl calkowita przemiane duchowa. Zaczal myslec nieco inaczej, spowaznial i wydoroslal. Wtedy wlasnie podjal najwazniejsza decyzje w swoim zyciu. Postanowil nigdy nie umrzec. Denerwowalo go, ze wszystko czego sie dowie, nauczy, zapamieta i pokocha, zniknie z powierzchni ziemi wraz z jego smiercia. Postanowil sobie, ze bedzie zawsze czynil dobrze dla ludzkosci, ze moze zostanie lekarzem lub innym uczonym. Plany mial wielkie, chcial poznac cala poezje swiata, przesluchac wszystkie plyty nagrane przez wszystkich tworcow muzyki, zbadac wszystko co niezbadane i moze nawet odpowiedziec na odwieczne pytanie - Dlaczego? Plany byly wielkie. Ambicje rowniez. Brakowalo jednak jeszcze jednego elementu. Tom musial teraz postarac sie o cud, o zycie wieczne. Zaczal od Pana Boga. Poszedl do kosciola i na kolanach doszedl przed oltarz.
Pochylil glowe i zaczal mowic.
- Panie Boze, slyszysz mnie?
Odpowiedziala mu cisza przerywana trzaskaniem drzwi gdzies w oddali.
- Chce Cie prosic o pewien dar - mowil do podlogi.
- Jaki dar - spytal glos.
Tom wzdrygnal sie zaskoczony, ale nie podniosl glowy.
- Nie chce umrzec, nigdy - wyszeptal swoja prosbe.
- Kazdy kiedys musi odejsc synu.
- Ale nie ja, przeciez ja nie jestem "kazdy", ja to ja!
- Kazdy mysli ze jest kims wyjatkowym synu.
- Ale ja nie chce umierac...
- Nikt nie chce, ale tak juz jest i musisz sie z tym pogodzic.
- Blagam, zrobie wszystko co kazesz, tylko daj mi nadzieje!
Tom wybuchl placzem.
Glos Boga zmienil sie na bardziej zdecydowany.
- I co sobie wyobrazasz? Ze ty wciaz bedziesz mlody, a inni naokolo ciebie beda sie starzec i umierac? Co im powiesz? Ze uzywasz dobrego kremu do zmarszczek? Jak im wytlumaczysz swoja wieczna witalnosc? A jak wezmiesz sobie zone i splodzisz dzieci, to i ich przezyjesz? Chcesz patrzec na starosc i smierc wlasnych dzieci?
Tom zawahal sie.
- To moze i dla nich cos by sie dalo zrobic? - spytal niesmialo.
- Dla nich? Chcesz wiec zeby i oni byli niesmiertelni?
A pozniej bedziesz o to samo prosil dla ich dzieci, a pozniej dla znajomych ktorych bedzie Ci szkoda stracic? I tak bez konca?
- Myslalem Boze, ze jestes litosciwy.
- Jestem. Wykorzystaj dobrze czas ktory zostal Ci dany.
Tom zamyslil sie.
- A jezeli sie zgodze? Jezeli wyrzekne sie zycia rodzinnego i znajomych? Jezeli przyrzekne poswiecic sie bez konca czynieniu dobra? Wtedy sie zgodzisz?
- Aby czynic dobro nie potrzeba zyc wiecznie. Dusza jest niesmiertelna, czy to Ci nie wystarczy?
- Dusza? A co mi po duszy? Co rozumiesz przez slowo "niesmiertelna"? To znaczy ze gdzies tam bede dryfowal w przestrzeni? Bez ciala? Sama dusza? I co mi po takim czyms?
- Nie bluznij w domu bozym! Idz w pokoju. Ofiara spelniona.
- Chce wiecej zycia!
- Bluznisz synu! Opusc to swiete miejsce!
Tom podniosl glowe i ujrzal przed soba ksiedza.
- To ty ze mna rozmawiales? - spytal.
Ksiadz odezwal sie tym samym glosem jakim mowil Bog.
- Nie synu, to Bog przeze mnie przemawial.
- Skad moge miec pewnosc?
- Musisz mocno wierzyc.
- Ide stad, niczego sie tu nie dowiem! - parsknal Tom.
Wychodzac zawadzil o wystajacy prog i upadl na ziemie z glosnym jeknieciem. Ksiadz popatrzyl w jego strone ze zlosliwym usmiechem na twarzy.
- Niezbadane sa wyroki boskie - skwitowal sytuacje.
Minal miesiac.
Tom postanowil poszukac pomocy u jasnowidza.
- O! Jasno widze, jasno widze! - mamrotal pod nosem jasnowidz.
Tom z zaciekawieniem przygladal sie pograzonemu w glebokim seansie czlowiekowi.
- Ale co? Co Pan widzi? - spytal.
- Widze przed Panem jasna przyszlosc, bardzo jasna. Ale widze tez krew, duzo krwi. A potem wszystko jest znowu jasne. Pana przyszlosc jest bardzo monotonna, nie robi Pan nic ciekawego. Tylko Pan siedzi i czyta.
- A slucham muzyki?
- Tak. Teraz widze wyraznie. Ma pan cos na glowie. Cos jakby wiekszego od sluchawek. Wystaja od tego jakies druty i przewody. Siedzi Pan na dziwnym krzesle. Jasny blysk.
- Co? Co Pan dokladnie widzi? - dopytywal sie Tom.
- Znowu spokoj. Pana przyszlosc jest bardzo dluga. Niemalze nie moge siegnac do jej konca. Nie potrafie powiedziec jak Pan umrze.
- Tak! Wiec nie umre. A moze jakies daty. Dokad Pan siega w moja przyszlosci?
- Zaraz zaraz, jakis kalendarz na szarej scianie. Widze po siedem kreseczek przekreslonych w poprzek, jakby czyms wyryte. Cala sala jest pokryta takimi kreskami.
Tom przerwal jasnowidzowi.
- Pytam raz jeszcze. Czy widzi Pan jakas date?
- O tak. Widze wyraznie! Rok 3704! To niemozliwe!
- Wiec bede zyl wiecznie! - ucieszyl sie Tom - dziekuje Panu bardzo - Tom wstal z zamiarem wyjscia.
- Zaraz, zaraz. Dziekuje nie wystarczy - Jasnowidz wyciagnal w kierunku Toma dlon wykonujac gest pocierania kciukiem o dwa palce, jakby trzymal w nich banknoty.
- Ile? - spytal Tom.
- Tam wisi cennik - jasnowidz wskazal reka na sciane.
Tom podszedl blizej sciany.
"Widzenie zwykle sto dolarow. Widzenie z informacja o dacie i rodzaju smierci dwiescie dolarow. Widzenie poza rok 2000 dodatkowe piecdziesiat dolarow. Widzenie piecdziesiat lat do przodu trzysta dolarow. Widzenie sto lat do przodu czterysta dolarow. Widzenie dwiescie, trzysta lat itd. Za bledne widzenia, firma "JASNO-WIDZE" nie ponosi odpowiedzialnosci".
- To nie jestem pierwszym klientem o takim dlugim zyciu?
- Oczywiscie ze nie! - odparl jasnowidz - u nas co piaty klient ma takie dlugowieczne perspektywy!
- To ile ja place?
- U Pana widzialem parenascie setek lat w przyszlosc, wiec razem bedzie dwa tysiace dolarow.
- Ze co, ze jak? - Tom az pobladl.
- Dwa tysiace dolarow - spokojnie powtorzyl jasnowidz.
Tom poklepal sie po kieszeniach. Wysuplal z kieszeni i portfela wszystko co mial i rzucil na stol.
- Dziekuje uprzejmie - rzucil z usmiechem jasnowidz.
- A ja nie - odpowiedzial Tom - nie mam nawet za co kupic jedzenia na kolacje.
- Ale zna Pan swoja przyszlosc!
- Tak, jutro umre z glodu. Taka jest moja przyszlosc.
- Niech Pan nie bedzie pesymista. Moglo byc gorzej; moglby Pan dostac krwotoku z nosa...
- Slucham? - spytal Tom zamykajac za soba drzwi.
- Nic nie mowilem - jasnowidz zlapal sie za usta.
Tom zbiegl po schodach i potknal sie o prog w drzwiach klatki schodowej upadajac prosto na ziemie. Wstal trzymajac sie za nos, z ktorego jak z fontanny poleciala krew.
Jasnowidz stal w oknie i patrzyl na znikajacego w ciemnosciach klienta.
- Panno Margaret - zawolal jasnowidz.
- Tak panie Arnold! - odkrzyknela mu z kuchni.
- Ten sie nadaje, trzeba mu dac szanse. On naprawde tego chce.
Margaret wlasnie weszla do pokoju niosac kawe.
- Kto sie nadaje? Ten co przed chwila wyszedl? - spytala.
- Tak, on naprawde tego chce i nie zrezygnuje. W zeszlym miesiacu byl u mnie w kosciele. Widzialem go tez u wrozki i psychiatry. On tego pragnie z calych sil. Mysle, ze damy mu szanse.
Margaret nie dawala za wygrana.
- Ale jeszcze nikomu sie nie udalo.
- Wiem - odparl jasnowidz - ale on musi tego doswiadczyc na wlasnej skorze, inaczej umrze w niewiedzy i nic nie zrozumie. - Spuscic "Szatana" z Lancucha?
Jasnowidz jeszcze raz gleboko sie zamyslil.
- Spuscic panno Margaret. Niech sobie pogadaja.


Tom wrocil do domu caly poplamiony krwia z nieustajacego krwotoku z nosa. Wszedl do domu, zapalil swiatlo i wszedl do lazienki. Mimo obmycia twarzy i przylozenia lodu, krew nie przestawala leciec. Trzymajac mokra chusteczke przy nosie, usiadl w fotelu. Nagle swiatla w calym domu zgasly. Zapanowaly egipskie ciemnosci. Tom probowal przyzwyczaic oczy do ciemnosci. Niestety, choc na zewnatrz palily sie latarnie, nie widzial nawet wlasnej reki wyciagnietej przed siebie. Nagle uslyszal czyjs oddech. Czul ze ktos stoi przed nim i sapie. Wtem w ciemnosciach dostrzegl pare czerwonych oczu. Blask byl olsniewajaco piekny. Oczy zblizyly sie do niego. Jednak on sam pozostal nieruchomy, jakby juz niczego sie nie bal. W pewnej chwili jakas wlochata lapa dotknela jego twarzy i krwotok ustal.
- Kim jestes? - spytal Tom.
- Nadal chcesz zyc wiecznie? - spytal glos, jednoczesnie unikajac odpowiedzi na zadane przez mezczyzne pytanie.
Tom na chwile pograzyl sie w myslach.
- Tak, przeciez zawsze o tym marzylem. Zeby miec czas na wszystko i z niczym sie nie spieszyc. Wiedziec, ze mozna w pojedynke ogarnac caly swiat i czerpac z niego garsciami.
Z zamyslenia wyrwal go ponownie tajemniczy glos.
- Nadal chcesz zyc wiecznie? - padlo powtornie pytanie.
Tom czekal na te chwile cale zycie. Nie mogl sie zawahac.
- Tak, chce - powiedzial pewnie.
- Zabij wiec dzisiejszej nocy cztery osoby.
Tom przerazil sie.
- To juz nie chce. Nie bede nikogo zabijal! Chce czynic dobro a nie zlo!
- Za pozno. Podpisales sie pod twoja prosba wlasna krwia.
- Niczym sie nie podpisywalem. Nie chce juz zyc wiecznie!

Postac zblizyla sie do Toma.
- Zebralem troche twojej krwi z twarzy i podpisalem za ciebie - oswiadczyla szyderczym glosem.
- Ale tak sie nie liczy... - zaczal Tom.
Postac najwyrazniej zdenerwowala sie.
- Zamknij sie! Chciales zyc wiecznie to teraz nie becz. Podpis jest, niewazne czy twoj czy moj. W piekle nie znamy sie za bardzo na papierkowej robocie. Jak nie zabijesz tej nocy czterech osob to jeszcze dzis osobiscie sie tu po ciebie zjawie. A zebys nie myslal ze to sen, pozwol ze Cie uszczypne.
- Aaaa...rgh...!!! - Tom zerwal sie z fotela na rowne nogi
. Spojrzal na zegarek. Dochodzila trzecia nad ranem.
Na twarzy nie mial sladow krwi. Za to na prawym udzie ujrzal slad po pieciu szponach, z ktorych jeszcze saczyla sie krew. Zrobil sobie prowizoryczny opatrunek i polozyl sie do lozka. Przysnal. We snie ponownie ujrzal pare czerwonych oczu.
- Masz coraz mniej czasu - ponaglal go potwor.
- Aaaa...!!! - Po raz drugi Tom zerwal sie na rowne nogi. Teraz mial slad po szponach na klatce piersiowej. Wzial bandaz i owinal sie nim dookola. Usiadl ponownie w fotelu i gleboko sie zamyslil.
- Ale sie wpieprzylem. I co mam teraz zrobic? O Boze. Co mam zrobic? Mam zabic cztery osoby? Nie, nie zrobie tego. Ale inaczej sam zgine i to jeszcze dzisiaj. Mam zabic cztery osoby aby zyc samemu? Wiem! Zrobie to, a pozniej bez konca poswiece sie czynieniu dobra. Odkupie winy. Ale kogo, kogo mam zabic? Kobiety? Mezczyzn? Przypadkowych przechodniow? Juz wiem. Zabije jakichs pijakow i bandytow. Przysluze sie chociaz spoleczenstwu.
Tom zerwal sie na rowne nogi i pobiegl do kuchni. Siegnal reka do szafki i otworzyl ja. Wzial do reki tasak do miesa i machnal nim kilka razy przed soba.
- Chyba sie nadaje - szepnal.
Zalozyl czarny plaszcz i ruszyl na miasto.
Przechodzil obok roznych barow i restauracji, ale o czwartej nad ranem wszedzie juz bylo pusto. Nagle, w jednej z bram, zobaczyl spiacego pijaka. Podszedl do niego i szarpnal za ramie. Pijak tylko cos zabelkotal pod nosem.
- Wybacz mi przyjacielu - szepnal Tom podnoszac tasak do gory.
Ciach... Glowa pijaka zalala sie krwia. Meczyl sie zbyt dlugo. Moze nawet kilka minut. Tom chwile poszarpal sie z tasakiem aby wyjac go z jego glowy, zwymiotowal, po czym ruszyl w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Stwierdzil jednak, ze tasak to troche za maly kaliber i wrocil do domu po schowany pod lozkiem strazacki topor.

Gdy szedl spokojnie ulica droge zajechal mu policyjny radiowoz. Z okna wychylil sie policjant.
- Niech Pan uwaza, w tej okolicy grasuje morderca.
Tom zignorowal ostrzezenie i dalej szedl przed siebie nie zwracajac uwagi na policje. Policjant wyskoczyl z auta i podbiegl do Toma.
- Prosze sie zatrzymac - krzyknal.
Tom wiedzial ze jesli sie odwroci, policjant zobaczy jego zbroczone krwia ubranie i topor trzymany za pola plaszcza. Zatrzymal sie, lecz nie odwrocil.
- Potrzebuje pomocy... - powiedzial tonem umierajacego czlowieka.
Policjant szybko podbiegl do niego by udzielic pomocy. W tym momencie Tom odwrocil sie i szybkim ruchem wbil policjantowi topor prosto w klatke piersiowa. Widzac to, drugi policjant wyskoczyl z radiowozu. Jednak Tom byl szybszy; wyjal zabitemu policjantowi bron z kabury po czym oddal kilka strzalow w kierunku jego kolegi.
Ten padl martwy na ziemie.
- Wybaczcie chlopcy - zaplakal nad cialami Tom - nie tak mialo byc.

Po chwili przemyslen, Tom ruszyl przed siebie w poszukiwaniu czwartej, ostatniej juz ofiary.
Nie bylo z tym klopotu. Jakis pijak sam nawinal sie pod topor.

Tymczasem oblawa policyjna rozpoczela sie. Obszar w promieniu dziesieciu kilometrow od miejsca zamordowania dwoch policjantow zostal szczelnie otoczony przez policje i brygady antyterrorystyczne. Policja nie miala trudnosci ze znalezieniem mordercy. Zostawial po sobie trop porownywalny ze sladami na sniegu.

- Juz jestem niesmiertelny? - Tom stal w lazience.
- Juz - odrzekl mu glos z drugiej strony lustra.
Nagle zza drzwi dobiegly glosne krzyki o odglosy wylamywania zamkow.
- Otwierac! Policja! - dobieglo zza drzwi.
- Ale sie wpieprzyles - powiedzial glos z drugiej strony lustra.
- Co ja narobilem... - pod Tomem ugiely sie nogi.

Sala rozpraw.
- Co ma Pan na swoja obrone Panie Anderson?
Tom wstal i podszedl do mownicy.
- Co mam na swoje usprawiedliwienie? W zasadzie to nic, ale jesli wysoki sad pozwoli to opowiem cala historie.
Tom zaczal opowiadac, a wysoki sad pokladal sie ze smiechu. Opowiadanie powoli dobieglo konca.
- I tak wlasnie przedstawia sie moja historia. Teraz jestem niesmiertelny i chce odkupic winy.
Sedzia przetarl chusteczka zalzawione od smiechu oczy.
- Dobrze, koniec zartow. Moze nam Pan przynajmniej pokaze te rany zrobione przez Szatana?
Tom spuscil glowe.
- Jest problem.
- Pewnie juz ich nie ma? - zgadywal sedzia.
- No - potwierdzil Tom.
Sedzia wciagnal powietrze.
- A co ma do powiedzenia panski obronca?
Obronca przydzielony z urzedu wstal.
- Wysoki sadzie, proponuje wsadzic tego morderce bez skrupulow za kratki na trzysta lat.
Tom nie wierzyl wlasnym uszom. Jego obronca zamiast bronic go, swiadczyl przeciwko niemu. Sedzia nabral w pluca powietrze i zaczal.
- Dziwna postawa jak na obronce, ale postanawiam przychylic sie do prosby i dorzucic jeszcze cos od siebie. Za poczworne morderstwo, w tym dwoch policjantow na sluzbie, skazuje oskarzonego, Pana Toma Andersona na smierc na krzesle elektrycznym. W razie gdyby przezyl, dorzucam jeszcze wspomniane przez pana adwokata trzysta lat wiezienia bez prawa do apelacji i podwojne dozywocie jako prezent z okazji dwudziestopieciolecia naszego sadu.
- Jak to? - spytal Tom - no bron mnie skurwielu - krzyknal na adwokata.
Ten spojrzal na niego. Tom zobaczyl, ze adwokat ma czerwone oczy, jak potwor z tragicznej nocy.
Ujrzal w tym swoja szanse.
- Widzial wysoki sad? - krzyknal rozentuzjazmowany w strone sedziego.
- Co widzial? - spytal sedzia patrzac na Toma rownie czerwonymi co adwokat oczami.

Wykonanie kary smierci nie powiodlo sie. Trzymali Toma pod pradem przez regulaminowy czas, jednak nic mu sie nie stalo. Zdziwienie kata bylo tym wieksze, ze nie dostal za swoja prace ani centa i sam postanowil sprawdzic, czy krzeslo dziala. Na niego zadzialalo.

Tom zamieszkal w schludnej celi o szarych scianach. Codziennie czytal ksiazki zdobywajac coraz to nowa wiedze. Po stu osiemdziesieciu latach w odosobnieniu stwierdzil, ze jest najmadrzejszym czlowiekiem zyjacym na planecie. Ale coz mu z tego przyszlo, skoro nikt go nie odwiedzal, nikt z nim nie rozmawial ani on z nikim. Codziennie zakreslal na scianie jedna kreske, a na koniec tygodnia siedem kresek przekreslal. Nie starzal sie, nie chorowal, mogl jesc, ale i bez jedzenia nie slabl. Podczas jego pobytu w zakladzie karnym, wielu klawiszy przychodzilo i odchodzilo. Jego cela byla pilnowana przez prawnuczka jednego ze straznikow, ktory rowniez kiedys pilnowal celi Toma. W wiezieniu powstalo wiele historii na temat celi numer 999 w ktorej siedzial Tom. Jednak on sam zaczynal juz odchodzic od zmyslow. Dalo sie to zauwazyc gdy odezwal sie kiedys do przechodzacych straznikow slowami:
- Wy ziemianie jestescie tacy slabi...

Jednak pewnego dnia wpadl na wspanialy pomysl. Skoro zawsze chcial czynic dobro, a teraz ma to utrudnione, to moze poswieci zycie dla nauki.
Napisal wiele listow do roznych szpitali i uczelni medycznych, z prosba o spozytkowanie czesci jego ciala do niesienia pomocy innym.
Po kilku latach zglosil sie do niego doktor Frank Steiner. Zaproponowal, ze moze mu pomoc w zrealizowaniu jego marzenia. Powiedzial, ze ma akurat pacjenta ktoremu potrzebne jest nowe serce, oraz ze mozg Toma mozna wykorzystac do badan. Tom zgodzil sie bez wahania.
Operacje poszly gladko. Serce dostala jakas kobieta, a mozg ktory mial posluzyc jako cel badan, stanal w muzeum osobliwosci, jako mozg ktory nie chce umrzec i zostal jego glowna atrakcja. Teraz Tom, jako mozg z kregoslupem i oczami wisi w sloju wypelnionym plynem ustrojowym i przez cale dnie musi patrzec nieruchomo w tepe twarze ogladajacych go ludzi. Czasem gdy przypadkiem poruszy oczami, oklaskom zwiedzajacych nie ma konca. Tak po czasu kres. I Tom tylko modli sie w duchu, aby ktos potlukl sloj i zakonczyl jego bezsensowna egzystencje. Blaga o smierc. Ale ta nigdy go nie odnajdzie. A najgorsza dla Toma jest mysl, ze gdzies tam, w grobie, gleboko pod ziemia, w martwym ciele, byc moze bije jego serce.

Rafal Donica Nazywam sie Rafal Donica i mieszkam w Warce. Poza tym, ze ciagle sie ucze, zajmuje sie rowniez pisaniem opowiadan i prowadze w internecie dosc obszerna witryne o tematyce filmowej. Niedawno moje zamilowanie do internetu, filmu i pisania, zaowocowalo rozpoczeciem wspolpracy z magazynem CINEMA - od pazdziernika prowadze strone nr 103, traktujaca o stronach filmowych w internecie. Dalszy ciag mojego zyciorysu pozostaje nieznany...bo wszystko jeszcze przede mna)
 
Rafal Donica { redakcja@valetz.pl }
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

12
powrot do poczatku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzezone.