|
Nazajutrz, gotowy do wyjazdu, stawiłem się o oznaczonej porze u Okimury, z jego dziennikiem w dłoni. Byli tam i lodowato wrogi Hassan, i obojętnie chłodny Tichonow. Ich emocje naparły na mnie tak mocno, że ogłuszony nimi stanąłem jak wryty. Dopiero ciepłe przywitanie Japończyka i Stavrosa, głównego genetyka Projektu, twórcy klona, zmieniło nieco tę niezręczną sytuację.
- Wiesz co, Dorian...- Stavros, ująwszy pod rękę odwiódł mnie na bok. - Nie pogniewaj się, ale Lhassa, Gujana... Nic z tego. Chcieliśmy zmylić korporację... Nie wyjeżdżamy.
Milczałem zaskoczony.
- Eksperymenty odbędą się tu, w pobliskiej oazie, pod którą mamy pierwszorzędne laboratorium genetyki i przeszczepów i klimatron, w którym możemy wytworzyć sztuczną ekosferę Misty.
Poszliśmy rozświetlonymi korytarzami, nie pamiętam, czy były na planie ośrodka czy nie, głęboko pod ziemię, aż znaleźliśmy się pod szklaną kopułą podziemnego kompleksu genetyczno-biologicznego, w przypominającej poczekalnię lśniącej światłem i czystością sali, wprost po dnem jeziorka oazy, tej samej, która onegdaj urzekła mnie swą soczystą zielenią i błękitem wtulonym w tło brązu hamady. Po błękitnych ścianach skakały i falowały słoneczne refleksy, odbijane od powierzchni zalegającej nad kopułą wody.
- Poczekajcie tu, zaraz wrócimy!
Zostaliśmy we trzech. Milcząco spoglądaliśmy na siebie, nie mając właściwie o czym rozmawiać. Rywale... Po chwili wyszedł laborant w białym kitlu i zaprosił do środka. Wpadliśmy natychmiast w ręce lekarzy. Musiałem się rozebrać, założyć szpitalną bieliznę. Wielkie ekrany, aparatura medyczna, tomografy, analizatory... Po licznych badaniach ogólnych i dziesiątkach analiz, podczas których obracano mną na wszystkie strony, kłuto, prześwietlano, uznano, że można poddać mnie symbiozie z klonem. A wówczas Stavros uchylił przede mną swoje genetyczne dzieło, największe, jak dotąd, osiągnięcie Projektu.
Ledwo powstrzymałem odruch wymiotny. Widok inaka nie wzbudził we mnie tak silnych emocji, jak jego hybrydowy klon. Może przyczyną było oświetlenie, w jakim widziałem jednego i drugiego?... Tamten w świetle czerwonym, tłumiącym kontrasty i zacierającym barwy, ten zaś w świetle widzialnym. Inak wyzwalał raczej ekscytującą ciekawość, natomiast jego klon wywoływał wprost instynktowną odrazę, mimo że przywykłem do widoku drastycznych rzeczy. Mnie się zbierało na torsje, a Stavrosowi na peany zachwytu! Klon jak i inak unosił się w roztworze imitującym środowisko Misty, ale w przeciwieństwie do inaka ten tutaj podobny był do krwawego płata ściągniętej z niego skóry. Rozpłatany tors, bez wnętrzności, z widocznym ożebrowaniem zewnętrznego szkieletu, rozrzucone, bezkostne odnóża, srebrzystobiała sierść od góry, opalizujące jak ciekłe kryształy olbrzymie fasetki oczu na wydatnym garbie, od spodu natomiast... Krwiście czerwone tkanki, ze zwisającymi strzępami, kurczące się i rozkurczające coś jakby przyssawki czy przylgi, białoszary, pulsujący, przechodzący w czerwień sąsiednich tkanek splot nerwów u spodu garbu, pod oczami. Uświadomiłem sobie nagle, że to jest jeden z jego mózgów, i poczułem całym sobą, że ten mózg, mało, całe ciało, jest żywe, że żyje swym nieświadomym życiem, że podobnie jak ja odbiera impulsy z otoczenia, aczkolwiek okrojone do potrzeb czystej egzystencji, że tkwią w nim zalążki instynktu... Zrobiło mi się nieswojo. Ja miałbym stać się jego nosicielem, jego pożywką, na której on miałby rozkwitnąć, rozwinąć się, zacząć nawet myśleć? Miałbym dać mu swoją świadomość, swoje ciało? Osobowość? A jeżeli...
- ...on mną zawładnie - dokończyłem szeptem - odbierze mi wolę, wypaczy świadomość, stanie się jakimś pasożytem...
- Skądże znowu! - zaprzeczył Stavros. - To przecież tylko symbiont. Ożywa wówczas, gdy mu na to pozwolisz, gdy zgrasz swój organizm i swoje rytmy z jego. To tylko medium między światem inaka a twoim, zwykły przetwornik biochemiczny, dekoder wrażeń zmysłowych i postrzeżeń.
- To nie to samo, co sprzężenie zmysłów człowieka i zwierzęcia, to nie widzenie świata zmysłami delfina czy rekina...
- Brain, przecież to genetyczna chimera, sama niezdolna do autonomicznego życia. Zaistnieje tylko dzięki tobie, to ty umożliwisz mu egzystencję!
- Obawiam się, że nie do końca to nieprawda - wsparł niespodzianie moje obawy Tichonow. - Dotychczasowe doświadczenia wykazały, że dwa gatunkowo obce mózgi po sprzęgnięciu wpadają we własny rezonansowy rytm, synchronizują stany sieci neuronowych, wymieniają przekaźniki, transformaty stanów... Powstanie hybrydowa świadomość, ni to inak, ni...
- Ale nie Brain - upierał się genetyk. - Nie Brain. Jego mózg jest nieco odmienny, dlatego wybraliśmy jego, tak jak i was. Nic takiego nie ma prawa się zdarzyć. Inne zmysły, wrażenia, ogląd świata, instynkt - to żadna odmienna jakość umysłowa, nie rozum-potworek. Byłoby tak, owszem, gdyby od początku współistnieli w sprzężeniu, gdyby w sprzężeniu się rozwijali, ale kiedy symbioza trwać będzie znikomą część ich życia, i to po zdobyciu ich własnych doświadczeń...
- Doświadczenia mamy my, nie mózg klona. On jest czysty, nie nagromadził doświadczeń. No może poza wrodzonym instynktem...
- No właśnie! - podchwycił Stavros. - To wy będzie nim sterować, nie klon wami! Chyba zaczniemy... Brain pierwszy.
Przeszedłem do białego przedsionka sali pełnej kamer i komputerów. Kazano zrzucić ubranie, położyć nago na stole, zgolono włosy. Nawet nie przykryto mnie prześcieradłem. Wjechałem tak do sali operacyjnej, bez lamp, wprost pod deszcz słonecznych refleksów, tym razem weselszych, złotozielonych. Aparatura jakby czyha złowieszczo, wokół tchnie grozą, obok mnóstwo sztucznych dłoni, w górze prowadnice i gąszcz mikrorobotów i mikromanipulatorów, sterowanych przez system implantacyjny. Gdzieś tam wielu ludzi wchodzić będzie w system wirtualnego ciała i mózgu, by precyzyjnie dokonać naszczepu... Przed oczami wciąż ten krwawy, obcy kształt... Nieskazitelna czystość, jeszcze ślepe ekrany, jeszcze bezruch. Chłodno! Przymykam oczy. Barwna sekwencja świetlnych barw i ciemniejące wędrujące plamy... Pstryknął monitor, pojawiła się twarz Okimury.
- Już! - zabrzmiało. - Jak samopoczucie, Brain? Zaczynamy?
Skinąłem nieznacznie głową.
Sala rozbrzmiała nagle szmerem, ożyła zbudzona z letargu. Zaszumiały kamery, skanery, zapłonęły pozostałe monitory, zafalowały sztuczne dłonie i ramiona robotów.
- Nie obawiaj się, Dorian - szept Stavrosa pobrzmiewa echem z innego ekranu. - Leż spokojnie, o tak... Jeszcze raz...
Uniosłem się w powietrze, wprost pod metaliczny las dziesiątków mikroczujników. Aż się wzdrygnąłem od ich zimnego dotyku.
- Ugnij kolana, łokcie... Odpręż się... Rozluźnij... Obróć...
Biernie wykonywałem polecenia.
- Obiekt gotowy. Odruchy prawidłowe, przewodzenie impulsów w neuronach w normie. Znaczna nadpobudliwość... - głos komputera.
- Słuchaj teraz uważnie, Brain. - Czerń wypełniała salę. - Nie będzie z nami żadnej łączności, rozumiesz? Fale radiowe mogą wpływać na ciebie i klona... Będziesz zdany na siebie, na własne umiejętności. - Zapłonął ultrafiolet. - Po sterylizacji naszczepimy symbionta na ciebie, połączymy wam sploty nerwowe, sprzęgniemy mózgi... Nie będzie bolało. Potem podamy transmitery synaptyczne i zaczniesz eksperyment.
Czerwień, głęboka czerwień, aż do czerni. Znikają kontury rzeczy, rozpada się przestrzeń...
- Obniżaj stopniowo ciepłotę ciała... jeszcze... Procesy metaboliczne muszą spaść czterokrotnie. ... Wiele rzeczy będzie robił za ciebie: żywienie, wydalanie, oddychanie. Porazimy ci trochę nerwy pnia... powstrzyma oddychanie... Tak... Żadnych gwałtownych ruchów, żadnego wysiłku, nie przegrzewaj go. Ma, co prawda, biotermiczny ekran, nie przepuszcza podczerwieni, ale wolałbym... Nie będziesz przeświecał spod inaczej skóry, ukrycie doskonałe... skonałe... ałe...
Wtopiłem się w monolit ciemności. Przestałem oddychać, spowolniłem bicie serca, obniżyłem przewodnictwo tkanek, znieczuliłem się na zimno. Nawet nie zakrwawię, gdy poprzekłuwają mnie na wylot... Plamy, drgające i dygoczące w czerni plamy, feeria plam. Napływają, jedna za drugą... Wilgoć. Para. Kropelki wody. Szturchają się, wpadają na siebie, łączą, powiększają, coraz ich więcej, aż gęsto... Spadek ciśnienia. Lgną do mnie, moczą, opłukują... Mokro. Muskanie chłodnych, zręcznych dłoni i manipulatorów, delikatne łaskotanie... umiejętne jak dłonie mistrzów akupunktury. Zapiekło, znowu... Gdyby tak można się było podrapać... Ależ tej wilgoci w powietrzu, kondensuje się... Natrętne ręce... Kłucie, tu, tam, wszędzie, wszystko swędzi! Wyostrzyłem spojrzenie... Widać niewyraźnie zarys klatki piersiowej, plamy stóp... Reszta mnie jakby się rozpuściła. Wokół, w ciemności, śmigają implantacyjne automaty... Drży ciemność, drżą mięśnie, mrowi naskórek... Czyżby włączyli mnie w sieć systemu? Coś chyba przewodzę, słyszę... skórą. Odruchowo zmieniam położenie, ale nie mogę, ciało odmawia posłuszeństwa, paraliż... Śliski dotyk na karku, coś przywiera do skóry głowy, faluje mackami, nasuwa się, zachłannie przywiera i niby polip mózg obrasta, tchnie zapachem stęchłym, surowożywym, jakby głodny, chłonie, otacza tors, kończyny, owija się, wchłania, uściskiem ściska, zwiera, zasklepia, kurczy, ściska... ściiisssnął... Wpełza w puste usta mdlącobrzyyyd-dły niesmak... przenika jako mantra drżeniem... wnikam weń... miłościobłogo, próżniogłęboko... sennie... bezdech, pochłodnienie, rytm wolnopulsowy... Miast ciemności pustka zewsząd rozciągniona, jak materią krzepnąca próżnia rozprężona zaćmiewa spojrzenie, nicością pustkowieje, czas rozwleeeeka, ssspowalniaa, oodleegleee tęętnieeejeeee...
w pustce zawiesistej umysłem unurzony, półświadomy, nieczuły, czucia pozbawiony... jestestwo rozdęte świadomość wypełnia, zmysły wnet podmienia, jaźń bytem dopełnia, istnieniem ogarnia nowego ciała przestrzeń, i staje się... omdlenia bliskim... i w mej wyobraźni z wolna się pojawia echo obcej kaźni... z mozołem krwi więzy z memi zawiązuje, enzymami, białkami impulsy transformuje, jakby szumi, szemrze, przycicha... on oddycha... powietrze chłonie naskórkiem ukrwionym, płucoskrzela rozkurcza, świszczące gra tony, tkanek drganiami krew tłoczy, pompuje, krwioobiegi zwiera, nerwy aktywuje, w nieostrość rozmytą bystrość zmysłów zmienia... wyobraźnia niezwykłe wrażenia podsuwa, odczuwam... oko spod fałd się wyskórza, skurcz mięśnie kurczy, wypełnia je dreszczem, rozpościera, rozciąga, i otrząsa... trzeszczy... usilnie się trudzi... jakby zmartwychwstaje, z niebytu się budzi, woń ostrzeje, dusząca, smak węchem przyprawia, a pierś, co ust dopełnia, ciecze toczy, dławi... wbrew życia gradientom, w mutualnej symbiozie, ciało moje z jego zespalam w symbiosmozie... drżeje... spręża się... kończyny podgina... czuję że się wspieram, wstaję, cały się prostuję i jak wryty stoję... z nagła mięśni tonus spada... łamię się, wiotczeję i jak długi padam... niemoc ma zapewne siły mu poraża, wesprzeć go... rytuał znowu się powtarza... sztywnieję, tors unoszę, lekko się uginam, zatrzymuję w pół drogi... upadam... nie, utrzymał... odczekał, zebrał siły, pewniej się unosi, drży ciałem całem, z wysiłku się aż rosi... stoję... ślepy, głuchy, niewidomy, niemy, niepewny, od czego współżycie poczniemy... garb głowę przygina, a ręce boki gniotą, dreszcze mrowiem biegną, oblewam się potem, zawrót głowy, mdłości, na nogach się chwieję, ku przodowi chylę, zawracam, kamienieję...
wstecz nagle się wahnąłem, do tyłu przegięło, w mig skurczem mię powstrzymał, sprężył ciało nieco, ku przodowi wypchnął, w sobie cały skulił, zamknąwszy mię jak owad w własnej kutikuli... rozrósł się, rozciągnął, skrzelopłucem świsnął, stęchłym sapnął dechem, spocił organicznie, cuchnąco, wstrętnie, zbrzydle... nagle się odważa, gwałtownie prostując dziwaczność obnaża... jak metronom takt rytmu do ruchu wybija, kurczy się i rozkurcza, wahająca sprężyna, wpierw wolno, wnet szybko w swego ciała świecie wahając się rozpłaszcza, żebra mocno gniecie... rozstępują się kości, stawy trzeszczą, boli, zatrzymaj się, powstrzymaj, pragnę tego... stoi... w przebłysku czucia wilgoć, wiatru powiew, wibracje, wewnątrz zaś projekcje czy halucynacje... myśli wstrzymać, zmysły, odczekać, a nuż...
znów coś wzbiera, olbrzymiejąc tuż u szczytu głowy, jakby się przepełnia, ku dołowi spływa, poza ciała przestrzenią wzbiera i wyrywa... błysk świetlisty cud-świat na moment rozwiera, blask czuciem życia we tkanki się wdziera, rozpala ogniście, rozkoszliwie płonie, wnet stłumiony przygasa... zatraca się w łonie... jak ckliwie tęsknie za cudem osobliwym, jakoby zatrata za innym bytem żywym... i cud-świat zatracony puls nowy odtwarza, jednakże odmienny w wymiarach i fazach, bezdennym wrażeniem w pamięci zapada, przejmującym, odległym, nie z tego wrażeń świata, jakby wszechświat się cały w doznanie obrócił, wtargnąwszy, światoogląd na nice wywrócił... błysk za błyskiem raz po raz świat wyłania z ciemni, blaskospadem mocy przeszywa promiennym, myśl rozprasza, w zaułki postrzeganie zapędza, uwrażliwia czucie, snami jawę nawiedza... żywioł ruchu w ciało wstępuje szalony, to zwieram się trwożliwie, to rozrzucam błony, gęsioskórym dreszczem cały się okrywam, wachlarzem rozpościeram, kołysanie wszczynam... w rytm błysków ciałem jak wahadłem waham, domniemywam, że oto dostrajam się do świata...
świat ustały, stabilny, w bezruchu zamiera, przywykanie bujania, zmysłami nie odbiera... jasno wszędy, jakoby zórz tysiące pałało, świadomość jakoby olśnieniem zapłonęła... polem wrażeń jednolitym zewsząd osaczony, falomorzem zapachu, drgań cieplnych, fononów, światłosfery przenikam, rwę powłoki z brzasku, wielodrżące, drgające, wibrujące, jasne... tu dyfrakcja, tam ugięcie, tu interferencja, bezkres, przestrzeń, prążek, ciemnia, wstęga, pasmo, pręga... zewsząd zwierciadlane napływają twory, rozedrgane odbicia, samopodobne wzory, przemykają wszędy duchy mikroświata, zbiegają trajektoriami... jak czarodziej je gaszę, ruchem je rozpraszam, różdżką ciała mozaik struktury odmieniam, ugięcia wygładzam, prążków widma przyćmiewam, innoświata własności umysłem intuuję, całosobą chłoniony w myślach obrazuję... nikłym cieniem pełzam w bezcieniowvm blasku, nieczule się wahając trwam w zaklęciach brzasku, zmętnień unikając, unikając znikań, wzdłuż przestrzeni granic nadzwinnie przemykam... instynkt z intuicją przeczuciem ostrzega... miraż pragnień... rytm powietrznych wibracji przez ciało przenika, porozjątrzał tkanki, energią pownikał, mocą ponasycał cząstki mojej somy, podładował ciało usymbiosmozowione... męczony jak foton w camera obscura, moc zatracam, energię, zmysły unieczulam... świat przygasa, mrocznieje... pobrzask nikły jutrzenki, ruch powoli wolnieje, zamieram...
... zwolna nadciąga ożywcze zmysłów pobudzenie, jawność postrzeżeń ugięciami okłamia... wybudzony z półżycia na ostojach się słaniam, dziękczynnie z euforią spoglądam wysoko, czujnie radośnie, rozrzucam szeroko... martwota w głąb duszy zapuszcza korzenie, zamieram... zewsząd emanuje drżenie, przenikając ciało śmiercionośnym dreszczem i żarem ognia dopala złowieszczym... gorę... przerażony z trwogą się w sobie zamykam, zmysły przygaszam, patrznię... przywykam, przywykam... otarcie o objęcia śmierci ducha uszczęśliwia, całym z wrażenia samo się odmykam, acz za niebytem tęsknota odzywa się echem... światłem zostać, niebytem, nicością, bezdechem... jasność promienista rytmicznie pulsuje, światła wiązką szemrzącą dojścia wyszukuje... lżej oddychać, pląsać, lżej wszystko postrzegać, wilgoć ze światłem tak rozkosznie ciało me owiewa...
... bezlik zamgleń wyrzeźbiony na poświaty niebie, spiralna konstelacja skręcona na siebie, powódź przejrzystości świat co raz oblewa, lawina światłospadów tam i siam przelewa, jasnością rozpałana, płynnym światłem broczy, cieknący nieboskłon przesyca światłomorzem, wrą topielą, kipią czarowne żywioły, rozmycie smugami oplata cieniotwory... rozciąga i skupia byty obcoświata, płaskości zakrzywia, zakrzywienia rozplata, to w pęcherzu blasku świat cały uwięzi, to ognisko świata w odłamki rozpręży... spłycić głębię doznań, intuicja szemrze... firmament się marszczy, rozciąga w półsferze, pokrywa się lokalnych transformacji siatką, wygładza pochodne płynnie, jasnogładko... a światłość anielska świetleje okolem bryłowym kątem od patrzni po ostoje, kuszeniem do zjednoczenia omamia żarliwym rytm blasku zgrywając z biorytmem burzliwym... pajęczą dyfrakcją z góry na dół spływa, obłoki przeciąga, ostoje osnuwa, krzepnącą świetli ulewą, skrzy pyłem diamentów, omraża, oskorupia, oszkliwia tęczą mętną... obłok ruchem wzbijany świetlistością pyli, faluje, opada przelśniącymi bryły, przywiera, przylega, mgłą patrznie osusza, światłopuchem wzlotliwym całegom oprósza... na obłok wodnoświata wynosi wyporem, przed się czujnie wyrzucam, ostojami robię, czuję, jak wir żwawy wartko mnie wynosi, opływam cieczą, co pot lepko znosi... rzut ciałem, ślizg długi, obłędny kołowrót, zamęt w mózgu, drugi...
wzrok patrznią na wskroś przestrzenie przebija, mętnego chmurobłocza miraże omija, mętności z dyfrakcjami na boki roztrąca... nibywidmo dostrzega, kryształowe, drgające, przejrzyste wzrokiem, do kośćca odarte, ektoplazmą scalone, ni żywe, ni martwe... obwiedzione poświatą pulsami promienieje, aureolą świetlistą ozięble świat grzeje, wokół wszędy roztacza falowań wieloprzestrzeń, bytu pełnią przepełniając calutkie morzowietrze, świadomość obrazuje mieniącymi wzorami omamiając doznania hipnotyzmu wpływami... przestrzeń w nieskończone wzbogaca się wymiary, dopełnia przemyślnymi form umysłu czary, przecina myśloprądy strugami gwiezdnymi w mroku nocy cieknącej ogniami promiennymi... upojny mod rozumu śle zjednania fale, emanuje... okręgi, półkola, spirale, w częstotliwym rytmie mentalną bioenergię w subtelną przeistacza z meridianów materię... i tak błądzą, wibrują, nerwy zniewalają, generują częstości, w rezonanse wpadają, w rytm bicia fluktuacją instynkt bytu tłumią... nerwy roztrzęsione omdleniem przejmują... pójść ku zjawie na utratę, z fantomem się scalić... widmo blednie, znika, echem zmysły dopada, w duszy pustka głęboka tęsknotą wielka pali... omdlewam z wrażenia, w sen wewnętrzny zapadam...
... pozostawa samotnie pod nawałem wrażeń, spoza siebie doznanych nie swemi zmysłami, chaotycznych, nieskładnych, ogromem skojarzeń samotnie się zmaga z innych doznań wątkami... pełznie po dnie, głęboko... spłukuje zmęczenie... kuli się, zawija, kończyny podciąga... poprzygaszał zmysły, popadł w zadumienie, po gnozy tajemnicę pod umysł myśl wdrąża... myśli tuman zaćmiewa, myślosferę formuje, marszczy ją, osnuwa, chaosem bezkształtuje... wszędy myśli twory w powłokach światłolubnych mkną po morzu mroku omamiając obłudnie... puste bezmyśli snują, w pyły rozpylają, prą chyżo, pulsują, przypływami spiętrzają... mieniąco migocące nadciąga z oddali wirujące szachowisko pajęczej mandali, w sferycznosymetryczną kratę się przemienia, przyspiesza, spowalnia, wir po wirze goni, obraca się, czerń bielą, biel czernią zaćmienia, centrum odsłania... gdzie co chwilę płonie jaskrawobiałe światło... złudzenie rozmazuje, strumienie błękitnoodcienne ze siebie wylewa... pajęczą szachownicę spazmami deformuje... puls po pulsie porcje niebieskością rozszczepia... olśniewająco znienacka granatem eksploduje i wszystko w mig, na opak przenicowywuje, przenika mnie... w wirze szałowego op-artu w perspektywę wnikam tunelo-krato-kształtną... mknę szaleńczo, wir pasm, pól na boki ucieka, zanurzam się w blasku, co prze, rwie jak rzeka, w pędzie ruchu z jego światłością się scalam...
czuję, jak świadomość oddziela się od ciała... lekkość absolutna, spokój nie zaznany, nieziemski a boski, znajomy a nieznany... świat widoczny z bliskiej, nie własnej perspektywy, odmienny, wypukły, widziany okiem rybim... na czymś, co pod mną leży, uwagę przykuwa, a choć faluje widzenie, choć obraz się rozpływa, w owadookiej postaci siebie samego poznaję... dostrzega mnie... w wodzie na tylnych czujniach staje, przednie ku mnie wyciąga błagalnym gestem... wizja faluje... myślą nagle wirtualną jestem, przez gwiazd mnogokrocie odwiecznie wędruję, w próżni bezdennej rozumu poszukuję... niepojęty w naturze przez przestrzeń przenikam, sam siebie doznając od siebie umykam, nieuchwytny, złudny, oczekuję spełnienia w niewiadomej istocie nieświadomej istnienia... po eonach niebytu w wir wpadam, grawituję w umysł żywy, wolny... i w tunelu rotuję... wzdłuż osi mknę chyżo z szybkością zawrotną, coraz bliższą światła, sycąc się radością... ducha bezcielesnego z naporu emocji wyrywa szaro-krato-tunelo-kształtna perspektywa, w stok góry kosmicznej wysoko wystrzela, spłaszcza się, psychokosmogram, mandalę rozpościera, wciąga... jej centrum świadomości pustką kontempluję, powabom symetrii sensy dopisuję, sensy bytu, poznania, gnozy i wszechświata... w niebycie się roztapiam, w absolucie wygasam...
z chaosu się wyłania świadomość człowiecza, na nowo jakoby tworzona przez wiecza... Wychynęła trwale jakby odnowiona, gęstością prawdopodobieństwa istnienia mierzona...
Ocean doznań... Te wrażenia pochodziły bodajże z wszystkich możliwych do pomyślenia poziomów organizmu. Szerokie spektrum informacji, niemożliwe nawet do przyswojenia, a co dopiero do przetworzenia przez umysł. Nieoznaczony, niedookreślony świat, rozmyty, wielowartościowy, świat ułudy, maya... Jeśli rzeczywiście jest taki, to nie będzie mógł w żaden sposób zostać jednoznacznie poznawalny. Pozostanie niedostępny dualnemu, dwuwartościowemu poznaniu, bowiem wszystko, co zostanie w nim postrzeżone, doznane, przeżyte doświadczeniem, utrwalone engramami w strukturach umysłu, pozostanie może jedynie dalekim przybliżeniem, domniemaniem, domysłem, iluzją, złudzeniem. Jak je przełożyć na normalne odczucia, na zwykłe wrażenia? Logiką? Jaką? Rozmytą? Wielowartościową? Kwantową? Ale jak to uczynić? Jak nią myśleć? Intuicyjnie? Czym innym jest rozumienie kwantowości, rozumienie innych logik, a czym innym operowanie nimi, ich odczuwanie... Nie, tak różne umysły to starcie dwóch wykluczających się systemów pojęciowych, które poza prawdą i fałszem nie mają żadnych punktów stycznych... I ta zapaść myśli. Aby cokolwiek postrzegać, należy powstrzymać jakiekolwiek myśli, zasklepić świadomość. Zapomnieć o świadomym działaniu, o wolnej woli, zatracić osobowość, zdać się na podświadomość, na same odruchy wegetatywne, same popędy, na działania pozornie inteligentne, tylko wyglądające na rozumne. A to programowalny automatyzm, żywa, bezświadoma, włączona zmysłami w otoczenie maszyna do zbierania informacji. Nic dziwnego, że dostosowywałem wrażenia do bliskich mi, ewolucyjnie wykształconych doznań i wyobrażeń. Wewnętrzne projekcje, miraże, złudzenia... No tak, choćby teraz, w tych barwnych, bezkształtnych, przepływających przez mrok mojego spojrzenia plamach, jak w kształtach chmur, dopatruję się... owadookiego nietoperza, chodzącego kołyszącym się w tył i w przód wolnym krokiem... puszy się, łypie ukrytym pod rozchylającymi się grzbietowymi fałdami okiem i opalizuje swym srebrzystym ciałem tęczowo jak chitynowy pancerz żuka. Archetypowe wyobrażenie... Jak tam wszystko jaśniało, lśniło radośnie, nieomal anielsko, bosko... Jakby nirwana, jakby życie po życiu... Poczułem się wielki, rozpostarty, łaknący życiosprawczej jasności, wystawiony na opływającą ciało wilgoć... Fantomowe odczucie... tak smutno i ckliwie za cudem osobliwym, jakbym coś utracił, co było bytem żywym... Ja myślę! Myślę, więc...
Drgnąłem i doznałem nagłego przypływu jestestwa. Odruchowo podniosłem rękę... Jej ciężar uspokoił mnie. Mogłem poruszać palcami. Namacałem drugą dłoń, przedramię, tors, powędrowałem do głowy... Co za ulga... Tylko ta ciemność i cisza. Żadnego kwantu światła, żadnego dźwięku... Coś zakrywało oczy... I uszy. Obiema dłońmi ująłem opatrunek... Rozbłysk czerwonego, ale zbyt ostrego dla mego wzroku światła rozciął mrok. Zabolało, opadły powieki, i po chwili, uchylając je ostrożnie, wpuściłem w źrenice kwant po kwancie. Stopniowo przyzwyczajałem się do światła, otoczenie nabrało głębi, rozpadło się na poczerwienione szarości, nabrało kontrastu, wyostrzyło się... Leżałem pośród niezliczonych aparatów i monitorów systemu podtrzymania życia, między którymi krzątały się sylwetki ludzi. Zalśniły szkła okularów i błysk ten, jak zapalnik, dodał wymiarów jeszcze nie przestrzennemu otoczeniu. Zamrugałem żwawiej powiekami, poruszyłem mięśniami twarzy, roztarłem policzki. Namacałem osłony uszu i nagłym ruchem zsuwając je usiadłem. Uderzyłem o coś twardego, zawrót głowy... Wszystko zachwiało się i uleciało spode mnie, chwyciły nudności, jak przez puch poczułem chwyt rąk i twardo wyściełaną wklęsłą powierzchnię pod plecami. Dotarły mnie najpierw szmery, potem dźwięki, wyostrzyło się zamglone spojrzenie. Dochodziłem do siebie. Poznałem nachylających się nade mną Okimurę i Stavrosa.
- Już dobrze? - nadbiegł z daleka stłumiony, zatroskany głos. - Nie należało się tak ostro zrywać...
Jeszcze otumaniony musiałem się przyglądać niezbyt przytomnym wzrokiem. Wysunęli mnie z rury tomografu, unieśli nieco i pomogli usiąść.
- Mija? - głos Okimury zabrzmiał w miarę naturalnie.
Skinąłem głową. Mija.
- Wypij to! - podsunął pod usta pełną szklankę. Ująłem ją w dłonie, upiłem łyk, drugi... Bez smaku. Ale i on stopniowo zaczął się objawiać. Kwaśny.
- Długo? - ledwie zdobyłem się na wypowiedzenie słowa. Nie mogło jakoś wydostać się z gardła.
- Owszem, długo, dwie doby, ale cztery dni temu. Nie zniosłeś za dobrze inplanta. Osłabił cię i długo nie byłeś przytomny...
- A oni? Hassan, Tichonow?
- Mają to za sobą. Wypadli lepiej, zwłaszcza Oleg. Nie miałem z nimi takich kłopotów jak z tobą.
- A ze mną dlaczego tak...
- Somnabulizm, amnezja, halucynacje, długotrwała głęboka hipnoza, rozpad osobowości... - wyliczał Okimura. - Nie mogliśmy dać sobie z tobą rady... Cztery dni wyciągaliśmy cię z transu.
- Amnezja też? Jesteście tego pewni?
- Czyżbyś jednak wszystko pamiętał?
- Może nie wszystko... Coś. Blask, tunel...
Wymienili między sobą spojrzenia.
- Jakby się zgadzało... Sam się zresztą przekonasz. Będziemy porównywać wasze zachowania. Ty i klon zsyntetyzowaliście w sobie nowy neuropeptyd, hipnotropinę. To ona jest odpowiedzialna za twój stan.
- Wiele środków psychodelicznych, jak wiesz, ma budowę zbliżoną do struktury naturalnych mediatorów, analogicznych do endorfin - tłumaczył Stavros. - Meskalina, LSD, anielski pył... Na poziomie receptorów postsynaptycznych działają jak transmitery, na których się opiera przekazywanie impulsów nerwowych. Do znanych nam środków doszedł więc pozaziemski halucynogen. To on doprowadził cię do takiego stanu. Twój mózg wyjątkowo mocno zareagował na tę niespodziankę.
- Poleż jeszcze, to nakaz - Okimura nakładał mi na głowę sieć squidu i przeglądał na monitorach dane o moim stanie. - Musisz dojrzeć, zbyt wolno powracasz do normy. Będziesz też pod stałym nadzorem anestezjologów... - poprawił przewody odchodzące od aparatury, przyciemnił światło. Wyszli. W półmroku, rozproszonym światłami sąsiednich pomieszczeń i majaczącymi cieniami krzątających się tam lekarzy i techników, widniał głęboki cień tomografu, śledzące cierpliwie otoczenie kamery i łuny odbijane od olbrzymich, półprzewodnikowych monitorów, na których barwami mieniły się obrazy czynności mojego mózgu. Rozluźniłem się, poczułem się bezpieczny, ale i samotny. Wsunąłem delikatnie dłonie pod kark, wlepiłem wzrok w bielejący sufit... Gdzieś tam obok wesoło pląsają odbijane w wodzie refleksy słonecznego światła. Czułem się fizycznie zmęczony, znużony, ociężały transem... Tak. Inak zmysłami odbierał z otoczenia bodźce w nieporównywalnie szerszym aniżeli ja zakresie. Odbierał nie tylko informację, ale i szumy. Byłby nimi sparaliżowany, gdyby zmysły nie przywykały do stałych bodźców, albo gdyby sam przywykaniem nie mógł sterować. Ewolucja, wyodrębniając w organizmach zmysły, musi tworzyć wyższego stopnia regulatory wchłanianej zmysłami informacji - układy nerwowe. Jeszcze wyższe stopnie regulacji to instynkt, zachowania, pamięć i, w końcu, zdolność do abstrakcji. Odnosiłem wrażenie, że inak, by wyabstrahować z postrzeżeń pojęcia, myśli, idee - musiał posiąść wyższy szczebel regulacji, odpowiadający temu, co nazywamy nadświadomością. By scalić doznania wytęża umysł i... wytwarza hipnotropinę, prawdopodobnie w swym starszym mózgowiu, i aktywuje nią mózgowie młodsze, w tym przypadku - mój mózg. To, co miało być dla klona zarodzią myślenia, dla mnie stawało się myślenia kresem. Tu nasze fizjologie rozmijają się. Hipnoza... Wiadomo, na nieświadomym poziomie sterowanie procesami wegetatywnymi i emocjonalnymi jest intensywniejsze. Pobudzona jest także aktywność intelektualną, informacja przez zahipnotyzowany umysł jest łatwiej przyswajalna... Hipnoza i aktywność myślowa inaka to jeden i ten sam obszar zjawisk psychicznych, to rezonansowa warstwa jego sieci neuronowej i mojej. Amnezja... Jak pamiętać to, co dzieje się w głębokim transie, czego nie słyszy hipnotyzer, bo go nie ma, nie istnieje? Jak pobudzić pamięć tego stanu, znieść ograniczenie aktywności korowej? Jak rozdzielić podstany sieci neuronowej, rozdzielić hipnozę aktywną, czuwanie, hipnozę senną, relaks, objawy faz snu, wszystkie te synchroniczne zjawiska drwiące sobie ze zdrowego rozsądku? Ktoś kiedyś porównywał hipnozę do formalizmu kwantowego, wprowadzał nieoznaczoność, komplementarność, interferencję snu i czuwania, podświadomości i postrzegania, interferował funkcje półkuli lewej, tego logicznego komputera von Neumanna, z funkcjami półkuli prawej, siedliska abstrakcyjnych skojarzeń, nielogicznych intuicji i twórczych uniesień... Tu, w symbiozie z inakiem, może nie zadziałać blokada psychiczna przed rozpadem osobowości i nastąpi scalenie dwóch umysłów, dwóch światów pojęć i światów doświadczeń...
|
|
Grzegorz Rogaczewski
{ korespondencję prosimy kierować na adres redakcji }
|
|
|
|