- Cholera, znowu te nygusy ukradły mi papierosy - zaklął porucznik
Pająk - czekajcie, gówno dostaniecie a nie wypiskę! No i czego się śmiejesz,
złodzieju jeden z drugim? Baczność! Spocznij! W czwórszeregu zbiórka! Kolejno odlicz,
w prawo zwrot, od kantyny od-marsz, raz dwa lewa, lewa, raz, raz...
- Pawelczak, ja ci naprostuję tego garba, czekaj, gwałcić to umiałeś, a w kolumnie
chodzić nie potrafisz? Co za przeklęty świat się teraz zrobił, czy słyszał kto
kiedyś, żeby złodziej sięgał do kieszeni oficera więziennictwa?
- Pawelczak, ty ofiaro przemarszu Armii Czerwo...hmm, gestapowców - poprawił się szybko -
dupą ruszać w krzakach to umiałeś, a kroku utrzymać nie potrafisz - Raz, dwa, lewa,
raz, raz...
- Student - to do mnie - źle ci było w wojsku polskim - Jak sobie powcinasz przez miesiąc
ogórki ze słoniną na obiad, to ci się będzie nawet w Izraelu odbijać.
Panie poruczniku - odparłem z godnością - przecież już mówiłem że nie mam
szczęścia należeć do narodu wybranego.
- Szczęścia? Jak to szczęścia? - zdziwił się Pająk serdecznie - to ty nazywasz
szczęściem być Żydem? - Kryminaliści zarechotali wesoło.
- A pewnie - odparłem hardo zważając pilnie, aby nie zmylić kroku - Łatwiej by mi
było teraz zasuwać te wasze przegniłe ogórki w lagrze Stargard Szczeciński, gdybym
wiedział, że po wyroku czekają mnie banany w kibutzu.
- Tee, polityku pierdolony - zawołał od czoła szef Ludzi, tatuowany
bandyta i były żołnierz Marynarki Wojennej - skończ tę nawijkę, bo się pan
porucznik zezłości i naprawdę wypiski nie będzie, kapewu?
Co racja, to racja - pomyślałem i zatrzasnąłem trap. Pająk to dobry człowiek,
chłopski syn i musi się wywrzeszczeć. A jak się wywrzeszczy to mu złość przejdzie i
zaprowadzi nas spowrotem. Poza tym nikt nie dyskutuje z Dużym Tolkiem. Duży Tolek bije
po marynarsku: zmiękcza podbródkowym, rozstawia nogi przeciwnika prostym na żołądek,
potem już tylko strzał w pisanki i flekowanie buźki obcasem, gdy Tolek jest
szczególnie zły. Nie ma rady na Dużego Tolka, chyba tylko nóż w plecy znienacka.
|
ilustracja: Aleksander Jasiński |
Ja też już opanowałem niejeden trick, kosztem złamanego nosa,
pamiątka jeszcze z Centralnego Więzienia w Łodzi. Ludzie mnie tu nie tykają, bo
wiedzą, że jestem cichy fanatyk, a takiego nie można złamać. Można co najwyżej
zabić, a to się nie opłaca. Zresztą nie ma potrzeby, bo ja staram się Ludziom, temu
świętemu klanowi złoczyńców, nie wchodzić w drogę. Nawet Duży Tolek zostawia mnie
w spokoju od czasu gdy doskoczył do mnie z pięściami w "restauracji". Chciał
skarcić nowego frajera za to, że ośmielił się usiąść na ławie przeznaczonej dla
Ludzi. Ale gdy zobaczył ostry metal w ręce i zimne, spokojne oczy przypartego do muru,
to poczuł się nieswojo. Warknął tylko - Zrywka stąd frajerze- a ja grzecznie
zabrałem moją fałszowaną zupkę, dla śmiechu nazywaną mleczną i wycofałem się
tyłem. Prawda, straciłem oparcie o ścianę, ale zawsze jeszcze mogłem chlusnąć
gorącą wodzianką w oczy i próbować otworzyć mu żyłę na szyi. Odtąd mam pakt
nieagresji z Tolkiem. On mnie nie tyka, a ja uważam, aby nie nadwerężyć jego
cierpliwości.
- Raz dwa, lewa - wrzeszczał porucznik Pająk- raz dwa. Ruszać się złodzieje, trzymaj
krok jeden z drugim.
- No, teraz lepiej, dużo lepiej, teraz nawet wziąłbym was z sobą do Wietnamu bić
Amerykanów, gdyby co.
- Nas? - odszczeknął się Kuzma, mały człowieczek i mały złodziej w kuchni pułku
obrony terytorialnej - My byśmy im jeszcze pomogli bić czerwonych skurwy...uchch - Kuzma
nie skończył, bo Tolek sięgając przez szereg w tył dal mu w nos, aż mu brudna
kaniołka spadła z czoła. - Widać Tolek bardzo chce dziś mieć papierosy -
pomyślałem. Kuzma zaskowytał raz tylko i zamilkł. Pewnie był tego samego zdania.
Nie odszczekiwać tam, nie bić się tam z przodu, co jest do cholery? - wrzasnął Pająk
nastroszony jak kogut z ojcowego podwórka.
- Ja ich uczę wojskowej dyscypliny panie poruczniku - odparł Tolek przymilnie.
Dyscyplina musi być - uspokoił się Pająk. Jeszcze szanują go tutaj najwięksi
bandyci. Kolumna przekroczyła bramę świniarni.
- Wojsko, stój! W lewo zwrot, na dwa kroki odbij, przysiady ćwicz. Ja wam pokażę kraść
moje papierosy, więźniowie. A teraz skrętoskłony!
Świniarze, ta więzienna elita, wylegli hurmą na zewnątrz, śmiejąc
się nażartymi pyskami. Ostry smród świńskiego moczu zmieszał się z ludzkim potem i
swądem więziennych szmat. Dwieście metrów dalej, za lagrowym drutem kolczastym,
niegdyś naelektryzowanym, przerwała swoje ćwiczenia "Bundeswehra". Rechotali zdrowo
potrząsając swoimi pepeszami z przedziurawioną lufą. Sami niewiele lepsi, czapki bez
orzełka, parciane pasy, które im wolno założyć jedynie do służby a drelichy, pożal
się Boże, jeszcze pewnie poniemieckie. Zawsze jednak to coś, jak mawiał nam porucznik
Pająk, bo uznani za zdatnych do dalszej służby wojskowej.
- Co się za druty gapicie? Wy sami jeszcze gorsi, motłoch, niezdatni nawet na mięso
armatnie jesteście - zawołał nagle Pająk, sam przecież przepędzony z wojska i
kryjący swą hańbę w mundurze oficera więziennictwa. - Ale ja bym z was zrobił
żołnierzy, prawdziwych żołnierzy, ach, dranie... mieć was w mojej pierwszej kompanii,
ach co to była za kompania, ludzie! - tu siwe chłopskie oczy w pobrużdżonej nerwami i
alkoholem twarzy zrobiły się młode i zatopiły się w dal. Tempo ćwiczeń natychmiast
opadło. Patrzyłem na Pająka. Ciało jego sprężyło się, jakby do raportu. Zupełnie
jak wtedy, gdy sam pułkownik Iwanow przybył gratulować kompanii sukcesu w zawodach
strzeleckich.
- To były dni - westchnął porucznik Pająk i kazał nam przerwać ćwiczenie pompek.
Obserwowałem grę mięsni na jego otwartej chłopskiej twarzy. To oblicze było jak
książka, mogłeś bracie czytać w niej myśli właściciela. Z taką twarzą nie można
było zostać generałem Ludowego Wojska Polskiego. Nie można łgać przełożonym, że
wojsko jest najedzone, zbiło konia i poszło spać, gdy połowa stanu wymknęła się
dziurą w płocie do miasteczka na kurwy. Nie można z tą twarzą pójść chyłkiem do
politruka złożyć donos na kolegę, a potem pić z kolegą wódkę, jakby nigdy nic.
Kolega mógł, Pająk nie, no i przegrał. Nie dało się też z taką twarzą wyłgać na
zebraniu partyjnym jednostki, którego egzekutywa miała już w teczkach maszynopis wyroku
na niego.
- To przyznajcie się, kapitanie Pająk, braliście ślub w kościele? - Skądżeby
towarzyszu majorze, nnie, to znaczy chciałem powiedzieć, że okoliczności
wiejskie...Cholera, że ten ślub na dodatek do sprawy Piotrowskiego. PIOTROWSKI!!!
Obserwowałem z podziwem twarz Pająka. Jakby jakiś wirtuoz, wielki
rzemiecha, zastartował tam miękko którymś z nokturnów Szopena, po czym nagle wrzucił
trzeci bieg Etiudą Rewolucyjną i przystopował zwolna za pomocą Preludium No 4 E mol
Opus 28. Cóż pozostawało z tej burzy uczuć? Nic, tylko niema rozpacz i zdziwienie.
- Piotrowski, kurwa jego mać! - porucznik służby więziennej Pająk wymamrotał
boleśnie. Twarz stężała mu w zastygłym grymasie. Dziurka w podbródku drgała mu
nerwowo, a szczęki zacisnęły się jak u buldoga.
- Wołał mnie pan, poruczniku? - zapytał z głupia frant eks-starszy szeregowy Piotrowski.
Co za dureń! - pomyślałem - jakby nie słyszał on legendy, którą zna cały obóz
więzienny Stargard Szczecinski.
- Zamknijcie się Piotrowski, dobrze? - zasyczał przez zęby Pająk i splunął pod nogi.
Samo brzmienie nazwiska doprowadzało go widać do ślinotoku. Eks-starszy szeregowy
Piotrowski nie odezwał się już więcej, nie był to bowiem chłopak głupi. Tylko miał
pecha w życiu. Był w drużynie, której kapral upatrzył sobie jego kolegę na ofiarę.
Szczuł go i poniewierał nieludzko. Ale do czasu. Do chwili, gdy drużyna poszła na
ostre strzelanie. Wydano ostrą amunicję. Kolega zarepetował pistolet maszynowy AK47
Kałasznikowa i powiedział- Piotrowski, odsuń się. - A on zawsze był dobrze wychowany.
Wiec i teraz odszedł grzecznie na trzy kroki, a kolega władował cały magazynek w
brzuch kaprala. Kolega dostał karę śmierci, a Piotrowski dwa lata za "nieudzielenie
pomocy". - Co miałem robić, zastrzelić kolegę? - pyta do dzisiaj z żalem do losu.
Jak ktoś ma pecha w życiu to i w dupie na żyletkę natrafi, mówi stare żołnierskie
porzekadło.
- Kolumna baczność, spocznij, w prawo zwrot, kierunek kantyna, marsz! - zakomenderował
Pająk przygaszonym głosem. Wspomnienie Piotrowskiego wybiło go widać z rytmu.
Świniarzom zrzedły miny. - Co to? Nie będzie dziś czołgania w błocie i gnoju? -
zdawały się mówić ich tępe i tłuste, wypisz wymaluj, świńskie ryje. Zza ich
pleców dobiegł chrypliwy chichot królewskiego knura. Że też świnia potrafi się
śmiać jak człowiek, zgorszyłem się. - Czekaj gadzino, jak przyjdę jutro do chlewa
kraść mleko, to ci dam tak drągiem po dupie, że cię najukochańsza żona z twego
haremu więcej nie zechce! Ale nie, nie zrobię tego. Nie byłoby rozsądne narażać się
świniopasom. Chociaż oni też mnie potrzebują. Ściślej mówiąc, mojej maszynki
elektrycznej i patelni w kapciorze na zapleczu Domu Kultury.
My, to znaczy pracownicy Domu Kultury, mieliśmy zawsze dobre stosunki
ze świniarzami. Kultura, naturalną koleją rzeczy, zawsze ciążyła do chlewa. Nie
tylko dlatego, żeśmy sąsiedzi, ale potrzebowaliśmy się nawzajem.
Tak bywało zawsze w obozach koncentracyjnych. Już sam premier
Cyrankiewicz, Wielki Mistrz Sztuki Przetrwania, przeżył Oświęcim nie dlatego, że
rzekomo gdzieś tam działał w obozowym podziemiu, ale dlatego, że był funkcyjnym
więźniem i miał coś tam do wymiany za coś innego, co pomogło mu podtrzymać życie.
Tak mnie przynajmniej zapewniał pewien dziadek - szachista, kolega Premiera jeszcze z
kacetu, z którym to dziadkiem los mnie zetknął w sześćdziesiątym ósmym, w słynnym
krakowskim wiezieniu Montelupich. Dziadek był niepoprawny. Ukradł kilka zegarów
szachowych z turnieju, który jako zasłużony członek ZBOWIDu miał nadzorować i
sprzedał te zegary za wódkę. Teraz znowu bawił na Montelupich służąc nam,
młodzieży, za doświadczonego przewodnika.
- Tutaj macie, chłopcy, celę z której uciekł w czasie wojny ten słynny narciarz,
siedziałem wtedy piętro wyżej. A w tym rogu podwórka powiesili Mazurkiewicza, też
wtedy siedziałem. - A Cyrankiewicz, panie starszy? - ja już się z nim nie koleguję -
ucinał dziadek z godnością.
A co to jest więzienie Stargard Szczecinski, Aleja Żołnierza 1? Też
obóz koncentracyjny, z regularnymi drutami, kogutkami na rogach, wściekłymi psami na
drucie w polu śmierci, a jakże!, wszystko jak trzeba, zbudowany zresztą w czasie wojny
przez Niemców i to tak solidnie że - oho, ho- posłuży jeszcze wielu, wielu
pokoleniom. Tyle, że zamiast esesmanów w kogutkach siedzą nasi poczciwi klawisze.
Podejdziesz do drutu, to taki zamiast strzelać zawoła tylko donośnie - Gdzie leziesz
ślepaku, chcesz, żeby cię pies ugryzł? Za dużo półdupków ci ojciec z matką w
bramie zrobili? - Poczciwe chłopaki ci nasi klawisze, tyle że kradną dranie.
Tak samo jak w czasie wojny trudno jest przetrwać na ich podłym
żarciu. Mleka do zupy tyle tylko, aby woda była mętna. Małe prosiaki mają przecież
pierwszeństwo. One też chcą żyć. Duże też mają pierwszeństwo w przydziale
ziemniaków przed więźniami. One muszą nabierać wagi. Więc może chociaż ta cenna
wieprzowina? Nic z tego, bracie romantyku. Wieprzowina znika, a my jemy skóry, żyły i
ohydne sadło. To znaczy inni jedzą, bo ja nie mogę. Mam matkę, która uparła się że
ja muszę przeżyć. Dosyła kiełbasy, masło, cebulę, pieniądze na wypiskę w
kantynie. Za to można kupić wiele rzeczy, a przede wszystkim fałszywą więzienną
przyjaźń mierzoną w papierosach. Ja niestety zarabiać w fabryce, czy też w grupie
wolnościowej nie mogę. Komendant obozu mnie wyśmiał, gdy zgłosiłem się na wyjazd do
pracy na "poletku ministra sprawiedliwości".
- Wy więzień lepiej siedźcie za
drutami i róbcie te audycje anty-alkoholowe. Tak będzie lepiej i dla was, i dla nas.
Co pozostaje? Przyjaźń ze świniarzami. To jest sedno umiejętności
przetrwania. - Chcesz mleko pełnotłuste? - pyta świniarz - proszę cię bardzo,
prosiaki to przetrzymają. - Chcesz placki ziemniaczane z radzieckimi powidłami z naszych
wileńskich lasów? Zrób sobie, ile wola, tylko połowa dla nas. - A ile papierosów
dacie wy, z Kultury, za jajecznicę ze świeżych kradzionych jajek na cebulce? Naprawdę,
jak z wiejskiej patelni. - Te, stary, słuchaj, masz tu taką przytulną kapciorę, a my
planujemy party, rozumiemy się? - Rozumiemy się dobrze i wynoszę się do biblioteki
karmić muchami opasłą gurami rezydującą w akwarium. Ta rybka jest zupełnie jak
człowiek, zachłanna nad podziw, gęba bez dna. Jeszcze nigdy jej nie pokonałem.
Prędzej ja padnę ze zmęczenia w łapaniu much, nim ona zdechnie z przeżarcia. A
tymczasem na tyłach Domu Kultury odbywa się więzienna party świniarzy. Jedzą, piją
przemycony alkohol lub domową nalewkę z papierosów, czy też wyciąg z pasty do
zębów. Potem biją się, tańczą przy naszym pożyczonym adapterze, całują się,
spółkują po kolei ze swoją "panienką". Wreszcie porównują długość
wzwiedzionego prącia i siłę wytrysku. Cóż, wszystko jest dla ludzi. Ja nie
uczestniczę, ale rozumiem. Żyć trzeba.
No, czas już otrząsnąć się z rozmyślań. Przecież, żeby żyć i
tego życia uroki co dzień móc kupić w obozie więziennym Polskiej Rzeczypospolitej
Ludowej, trzeba mieć papierosy. I oto wielka chwila. Porucznik Pająk doprowadził nas
wreszcie do kantyny.
- Kolumna stój, rozejść się, ustawiać się złodzieje w kolejce, nie pchać się, dla
wszystkich starczy. Polska jest bogata. Ogórków i dżemu mamy dosyć.
"Sportów" też nie zabraknie, no nie pchać się , mówię, o Boże
marksistowski, cóż to za zbieranina. Ja bym z was zrobił prawdziwe wojsko. Jaja byście
z potu wyżymali, jak gacie po praniu, ale ja bym z was zrobił żołnierzy!
- Tu Pająk rozmarzył się znowu, a twarz zagrała mu barwami tęczy. Pewnie na
wspomnienie tego wielkiego dnia, który będzie chyba do śmierci wspominać. Jeszcze w
czasach szkoły oficerskiej, gdy na ćwiczenia przybył sam marszałek Rokossowski. To
był prawdziwy Marszałek, polski i radziecki zarazem, prawdziwy mężczyzna, nie jak ten
dureń z głosem kastrata, Spychalski, popularnie Mośkiem w wojsku zwany. Drużyn
podchorążego Pająka dobiegła do mety jako pierwsza a raczej dowlokła się wypluwając
płuca. Trzydzieści kilometrów marszobiegu w pełnym oporządzeniu. Pająk myślał, że
mu ramię podtrzymujące lufę cekaemu przegnije i odpadnie. Pot wsiąkał mu w onuce. A
przy mecie, w otoczeniu zgrai piesków stal ON , w lśniących wysokich butach.
- Zdarowo sołdaty - zahuczał, po czym z pewnym wysiłkiem po polsku - Towarzysz Stalin
powiedział: im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju. Wy to sobie
zapamiętajcie! - i podał każdemu z nich rękę.
Tu Pająk podniósł do oczu swoją prawicę, oglądając ją pilnie
przez chwilę, jakby łapa wielkiego marszałka wycisnęła na niej wtedy, przed laty,
swoje niezmywalne piętno. Cóż, dziwne są koleje życia. Niewiele później przyszedł
polski październik i wielki marszałek przegrał bitwę o Warszawę nim ją jeszcze
naprawdę rozpoczął. I nie było już w wojsku młodego kapitana Pająka, żeby
Marszałka obronić. - I to z kim przegrał marszałek Rokossowski, ja się pytam? Ze
ślepym Ochabem przegrał, z Gomułką, co spod stryczka uciekł, a dziś kwęka w
telewizji, że studenci, że syjoniści, że mięso, biskupi, rewizjoniści, że cholera
wie, co jeszcze. A wojska, a amunicji to my na nich nie mamy? - wzburzył się
wewnętrznie Pająk.
Wielki Marszałek odjechał wtedy do Związku Radzieckiego mówiąc z
żalem, ze tak dobrze chciał dla Polski, że jeszcze przecież nie zapomniał jak go w
trzydziestym siódmym EnKaWuDe w zęby biło, że za co ta niewdzięczność? Taak, on by
wydobył Pająka z matni, wystarczyłby jeden raport, jeden list. Cóż , kiedy sprawa
wybuchła, to marszałek już pakował manatki. No i co teraz? Gnije biedak w tym
kremlowskim murze, a kto dowodzi dziś Wojskiem Polskim? Spychalski!
- Spychalski - pytam się ja - czy to jest marszałek? Mówił więzień
niedawno, jak to na poligonie, w czasie manewrów, zajechał Spychalskiemu drogę gazik
prowadzony przez sierżanta. Spychalski wyrżnął łbem w szybę, gdyż tak ostro
hamowali. Wyskoczył z limuzyny i piszczał, wskazując palcem na sierżanta : Szeregowy!
Szeregowy! Od dzisiaj jesteście Szeregowy! Własny dowódca pułku musiał później
ukrywać sierżanta niczym dezertera, bo towarzysz Mosiek był łaskaw narobić ze strachu
w gacie.
- A Jaruzelski? - zastanowił się na glos Pająk, po czym podjął swoje
chodzone medytacje, w te i wewte. Tak łatwiej wczuć się w role dowódcy, pomyśleć, co
by się zrobiło na jego miejscu samemu. - Noo ta kukła jest już lepsza, chociaż rusza
się niczym pajac na sznurku, robot z filmu. No, ciekaaawe, kto za ten sznurek pociąga -
No, ale zrobił dobrą robotę w Czechosłowacji, trzeba mu przyznać, tak tak - tu Pająk
pokiwał z uznaniem głową - przysypał Pepikom chrzanu, pokazał im, co to polski
żołnierz, oj tak!
Jest tu w obozie taka jedna z drugą ofiary losu, podporucznicy po
Wyższej Oficerskiej Szkole Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu. Za bardzo lepiły im
się ręce, tam w Czechach, ale to równe chłopaki. - Zaraz, zaraz...- jak to ten
podporucznik Szpak mu opowiadał? - tu Pająk zatarł ręce - Czeska jednostka artylerii
strajkuje, więc oni otoczyli z czołgami: wydać amunicję! - Gówno, nie wydamy! -
Nieee? To sami weźmiemy!-
Piechota do ataku z peemami na biodrze. Czołgi węszą lufami, gdzie by tu przyłupić.
Wydali bez oporu i amunicje i dowódcę swego. - Tfu, żołnierze - tu Pająk splunął
soczyście i skrzywił się ze wzgardą. - Chłopcy pędzili później kopniakami
czeskiego pułkownika do komendy wojsk okupacyjnych. A tam radziecki major urządził mu
takie mordobicie że...ech, orły, orły, tylko tam być z wami - rozmarzył się znowu
dobry porucznik Pająk a ja, wyszedłszy właśnie z kantyny z naręczem prowiantu,
czytałem w jego twarzy zmienne kaprysy nastrojów. Wszystkie myśli wyłaziły mu na
wierzch. Mogłeś, bracie, stanąć niby jakiś biegły w piśmie, czy wielki mag jakiś i
wyczytać z tej księgi wszystko. Niee, z taką twarzą towarzyszu Pająk nie mogliście
zostać generałem LWP.
W czytaniu myśli Pająka miałem ja swój cel. Jak wszyscy, słyszałem
ja coś niecoś, piąte przez dziesiąte, o sprawie Piotrowskiego. Chciałem tę sprawę
poznać, jednak bardziej konkretnie, z ust jej bohatera, czy też może ofiary? Taka
wiedza nic nie daje, tylko zaśmieca pamięć. A jednak ... usłyszeć z ust porucznika
Pająka własnych historię jego upadku, doświadczyć po raz wtóry w cudzym wcieleniu
wzlotu do szczytów, niby młody orzeł, aby być postrzelonym w locie kulą
nieubłaganego ślepego trafu i spaść na dno jako obozowa wrona, tak, on i ja, obaj
jesteśmy obozowymi wronami z tym, że on drepcze po wierzchu dzióbiąc łaskawie mu
rzucone ochłapy, a ja pętam się po świniarni wydzióbując gnój; więc przeżyć to
raz jeszcze patrząc z boku, jakaż to tajemna rozkosz. O ileż łatwiej jest później
spędzić bezsenną noc w zimnym obozowym baraku. Rozważać raz jeszcze bez końca, po
raz który to z rzędu? - własną tragedię pomyłek. Czy mój los był w moich własnych
rękach, czy też tak musiało się stać? Aktywizm czy fatalizm?
A naokoło smród, więźniowie chrapią na piętrowych żelaznych
wyrkach. Bije w górę odór niedomytych ciał, spermy i więziennych szmat. W takiej
nocnej godzinie, gdy samotność sięga dna, gdy rozpacz zaślepia rozum, a ręka sama
wyciąga się po ręcznik, by się na nim dyskretnie powiesić, w takiej złej chwili
tylko historia porucznika Pająka może człowiekowi pomóc, rozśmieszyć i pogodzić z
losem. On też szedł w górę, młody, ambitny, a dziś : co?
Dogorywa za życia jako mały, podły klawisz.
|
ilustracja: Aleksander Jasiński |
A więc: tak musiało być? A wiec jednak: fatalizm? I ze mną też: to
tylko igraszki nieubłaganego przeznaczenia? A więc: przeznaczenie, które jeśli zechce,
może moją dolę odmienić? Jak to dobrze. Dwadzieścia dwa lata, za wcześnie jeszcze
umierać. Już świta. Czas spać. Jeszcze tylko wyjąć ze skrytki fotografię
dziewczyny, popatrzeć w świetle obozowej lampy za oknem na te jasne włosy, westchnąć
sobie serdecznie i spać. Świta.
Taak. Pająk jest mi potrzebny. Ale jak go podejść? Szanuje on mnie
trochę, bo uczony jestem, student, zresztą ochotnik do wojska. Gardzi on też mną nieco
za to, że się zadałem z jajogłowymi zgniłkami i dałem się tak głupio upupić. Nie
ufa mi zarazem, bo podejrzewa mnie o kryptosyjonizm. A to w Polsce wiadomo, jak trąd.
Może to? Uspokoić go nareszcie? Podejść i powiedzieć konfidencjonalnie - panie
poruczniku, wie pan, jakie bogate Żydy są w Łodzi? Gdy chadzałem na przepustkę, niby
to do dziewczyny, a w rzeczywistości do synagogi to ... nie, to nie przejdzie. Ja też
nie umiem kłamać i nie wyjdzie to dobrze. A bardzo bym chciał, bo lubię porucznika
Pająka.
Wszyscy tu naokoło do znudzenia przekonują mnie, że jestem Żydem.
Zaczyna mnie to już złościć. Nawet student Karol S., dobry chłopak, co to regularnie
zaszczuty po wydarzeniach marcowych dostał siwych włosów w wieku dziewiętnastu lat i
gnił wraz z nami w obozie, przekonywał mnie gorąco, jeszcze na odchodnym, stojąc pod
bramą.
Wiesz, stary, ty nie tylko nos masz żydowski, ale i chodzisz jak Żyd, zupełnie jak mój
ojciec. - Niestety, Karolku, ciebie rodzona matka Polka porzuciła już jako dziecko, bo
widocznie dziecko z Żydem to było niezupełnie jej dziecko. Ojca ci właśnie niedawno
wykończyli na śmierć we wrocławskim więzieniu chłopcy od Mietka Moczara. Cóż to
dla nich pchnąć starego Żyda głową na kaloryfer albo i co innego? Jedna wesz więcej,
jedna mniej, kto się upomni o starego Żyda - dziennikarza? - powiedzieli na pewno i
poszli na wódkę. Sam jesteś, Karolku, goły jak palec i rozumiem, że szukasz brata w
nieszczęściu. Ale cóż ja, bracie, mogę ci dać? Żeby uchodzić za Żyda, domagać
się wyjazdu do Izraela, na to trzeba mieć papiery, bracie. Udowodnić gorylom chociażby
babkę z gwiazdą Dawida wpisaną w nazwisko. A ja, niestety, nie mogę tego udowodnić,
nawet gdybym się wściekł. Ja, bracie, naplułbym najchętniej wraz z tobą na ten
naród, co toleruje w milczeniu antysemickie szumowiny i to, że jego dzieci siwieją w
wieku dziewiętnastu lat w kryminałach. Gardzę mundurem żołnierza ludowego wojska
polskiego, chociaż go sam przed czterema laty ochotniczo oblekłem. Ten żołnierz to dla
mnie bandyta co napadł nad ranem czeskie bezbronne wsie i miasta, pohańbił sztandary.
"Za naszą i waszą wolność", ha ha ha, że też Kościuszko z Dąbrowskim nie
straszą ich po nocach ... Ale jest coś, bracie, czego nijak odszczekać nie umiem. To
że sam jestem Polakiem.
- Wiec co ci mogę dać Karolku? - powiedziałem wtedy z żalem na pożegnanie. - Chyba
tylko słowa Mickiewicza na pociechę. Wiesz, tego starego niedołęgi Adasia, co to go
Moskale na spółkę z niektórymi Polakami wyszczuli na dożywotnią tułaczkę przed stu
kilkudziesięciu laty. Pętał się potem po Europie, niebożę, nie wiedząc nigdy, czym
jutro rodzinę nakarmi, aż go ukatrupiła gdzieś zaraza. Napisał on: Izraelowi, bratu
starszemu, szacunek i poważanie. Weź te słowa, Karolku, bo mówił je facet uczciwy,
skoro dziś jego sztukę sam Gomułka zrywa z afisza. Weź też moje polskie Szczęść
Boże - choć go tu nigdzie nie widzę. Uściśnij te pięć brudnych palców na znak
wybaczenia tym, do których wspólnoty się poczuwam. Weź i już idź za bramę. -
Uścisnął dłoń, zgarnął węzełek, poszedł i przepadł gdzieś w świecie. O
jednego druha mniej, o dziesięć razy trudniej samemu dalej żyć.
Ale żyć trzeba i żeby to było łatwiej trzeba obrobić porucznika
Pająka. Trzeba z ust jego własnych wydobyć tajemnicę sprawy Piotrowskiego,
przenicować ją potem w spokoju w te i wewte, i zobaczyć, jaki złoty rubel, jaki
kamień filozoficzny w niej się kryje. Ale jak? - Papierosy! - błysnęła mi nagle
myśl.
- Panie poruczniku, zapali pan sobie? - Pająk stał na boku patrząc
zawistnie na kryminalistów zaciągających się chciwie świeżo zdobytymi sportami.
Pewnie znowu nie miał grosza przy duszy. A na dodatek jakiś łajdak wyłuskał mu z
kieszeni ostatnią paczkę giewontów. Teraz zawahał się nieco a ja, wyczuwając to
zakłopotanie, dodałem konfidencjonalnie - pan bierze, poruczniku - tu wcisnąłem mu
w rękę dyskretnie dwie paczki. - Ja mam oko na tego, co pana obrobił przed wypiską.
Odbiorę sobie przy okazji, po cichu.
Oczywiście nie byłem na tyle głupi, żeby ryzykować życiem dla głupich papierosów,
ale ten pretekst był Pająkowi potrzebny. Wziął, oglądając się na boki. Po chwili
paliliśmy obaj zgodnie. Dwie obozowe wrony, większa i mniejsza. Która bardziej czarna?
Wracają już te ofiary losu, patrzcie no, student, ooo, czy to jest
wojsko? Moi, to byli żołnierze, czysty glanc, nie jak kalwaryjskie dziady te tutaj -
tu wskazał z pogardą na pododdział "Bundeswehry", która właśnie przekroczyła
bramy obozu maszerując w niemrawej, gnuśnej kolumnie, często gęsto myląc krok.
Grzechotały przerdzewiałe, niezdatne do niczego peemy. Któremuś spadła z czoła
zmięta furażerka, ktoś komuś podstawił nogę, inny znowu bezczelnie i na głos
śpiewał barakową sołdacką czastuszkę. -Tfu- splunął Pająk. Dwóch kaprawych
oficerów LWP wlokło się z tylu. Spojrzałeś na ich wymięte twarze, zaplamione mundury
i niemal czułeś kwaśny odór rzygowin osiadły tam z ostatniej popijawy. Nic dziwnego,
że zamiast z X Dywizją Zmechanizowaną imienia Bohaterów Armii Radzieckiej
rozjeżdżać transporterami opancerzonymi czeskie ogródki działkowe w Mlada Boleslav,
czy też zamiast założywszy czerwone berety VI Pomorskiej Dywizji Powietrzno- Desantowej
klepać po tyłkach niechętne dziwki w Hradec Kralove, wlekli się teraz smętnie,
pędząc gromadę złodziei w mundurach. I to do baraku, o ironio losu, Bundestagiem
zwanego.
- Bundeswehra idzie do Bundestagu - zarechotał nagle Pająk -
dobrzeście ich przezwali! -Klepnął się z radością po udzie. Przysiedliśmy na
murku zaciągając się chciwie dymkiem. Od kantyny dobiegały pomiaukiwania tych, którym
Duży Tolek przy pomocy pięści musiał przypomnieć, że nie dali jeszcze haraczu w
szlugach za "opiekę". Pająk odłożył na bok swoje dwie paczki, a uwolniwszy ręce
zaczął gestykulować żywo. -Moi, to było wojsko. Jak ostre strzelanie, to czyja
kompania wzięła pierwsze miejsce w pułku - Wiadomo, kapitana Pająka. Starali się
chłopcy, kb w ręku ani drgnął. Na pozycje podchodzili jak tygrysy. Cztery kroki: bach
bach bach bach; pad jak pod ogniem wroga, a ja tylko cicho z tyłu: spokój Kaziu, hamuj
się Józek, nie wal jak grochem z dupy, tarcza to nie wróbel na płocie. A potem sam
pułkownik Iwanow przyszedł gratulować. Ja melduję, a on: Nu, rebiata,
postczastliwiłoś? A chłopcy, jak jeden: Tajest, obywatelu pułkowniku! I szczerzą
zęby od ucha do ucha. A ja, student, jak ta gwiazda na niebie. I co? Przepustki były,
urlopy były, a dziwy w miasteczku dostały takie grzanie, że do dziś pewnie córkom z
łezką w oku wspominają.
- A musicie wiedzieć, student, że wszędzie znajdzie się kanalia. I u
nas też była. Taki batalionowy politruk, nożem po ogonie chrzczony, psi syn, robił
pode mną jak mógł. A że ślub w kościele, a że ojciec w legionach Piłsudzkiego
chadzał na Kijów, wszystko ci bracie wyniuchał. I co mi mógł zrobić, kurwa jego
mać?! -zerwał się zaperzony z murka, a pod okiem zaczęło mu tikać nerwowo
-Gówno mógł, bo kompania kapitana Pająka wygrała pułkowe zawody. Tak! - tu
stanął przez chwilę triumfalnie się rozglądając, aż zaciekawieni złodzieje
zaczęli ukradkiem otaczać nas kołem. Po chwili, jakby cień przebiegł przez
chłopskie, pobrużdżone życiem oblicze dożywotniego porucznika służby więziennej
Pająka. Siwe oczy przygasły, a ciało wtuliło się ze wstydem w pogardzany przez
wszystkich granatowy mundur klawisza.
- Wszystko byłoby dobrze, żeby tylko nie ten
Piotrowski.- zamruczał. - Ech - machnął ręka z rezygnacją. - ja to mam zawsze
pecha. Taki to już mój kulawy los.
Usiadł znów koło mnie na murku, sięgnął do paczki giewontów,
odpalił i zaciągnął się ponuro. Tak trwał. To był moment, na który czekałem. -
Panie poruczniku, jak to właściwie było z tym frajerem? Bo tu mówią tak i siak,
człowiek połapać się nie może, gdzie prawda.
- A tak było. Po prostu. Życie mi złamał ten gnój wszawy. Przyszedł
do kompanii z nowym rocznikiem w pięćdziesiątym piątym roku. Wiecie, jak to wtedy
było. Stalinizm, kołchozy, wielkie pyski, a tatuś Piotrowskiego to, oho ho, figura,
instruktor Komitetu Wojewódzkiego Partii. Dzisiaj to by pewnie poszedł do komendanta
Wojskowej Komendy Rejonowej i przy wódce wyrobił synusiowi w papierach platfusy. A
wtedy? Wszyscy się bali. Więc przyszedł do mnie, psi syn, bo moja kompania najlepsza.
Tatuś pogadał z politrukiem i do mnie go dali. Najlepsza kompania, to i jemu będzie tu
pewnie najlepiej. Ha ha ha! Niedoczekanie - myślę ja sobie - zrobię ja z ciebie
żołnierza!
- A musicie wiedzieć, student, co to było za cudo. Niewysoki, krępy a
silny. Udawał przygłupa, gdy go pogonić do roboty, ale jak w pegeerze robiliśmy, to
kartofle przy nim workami szły na wieś na wódkę. Nie dało rady go chwycić za rękę.
A politycznie wyrobiony, a wyszczekany, że ręce opadały, musiałeś uważać, żeby ci
taki gnój koło dupy nie narobił. Każę ja go raz strzyc bardziej niż innych, to
znaczy na zero, bo wszystkich żołnierzy wtedy strzygli krótko, jak w Armii Radzieckiej.
A ten wyrywa się spod brzytwy i do mnie tak szczeka: obywatelu kapitanie, ja jestem
obywatel w mundurze, kandydat Partii, ja swoje prawa znam, jest teraz pięćdziesiąty
szósty rok, a nie sanacja, a czy wy w ogóle znacie postanowienia ostatniego Plenum
Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej? Aż mnie zatkało.
- Albo zakradam się ja do niego na warcie. Mgła wokoło, ciemno jak u
Murzyna, a ja już wiedziałem że on na warcie lubi sobie pokimać albo nawet zerznąć
żołnierkę Magdę pod dziurą w płocie. Wielu to robiło, ale on? Niedoczekanie!
Ostrzegam lojalnie: słuchajcie Piotrowski, regulaminy znacie? No to wiedzcie: jak was
złapię na warcie że rypiecie żołnierkę, to nic tylko prokurator wojskowy będzie w
robocie. A on, że skądże, że Magdy nie lubi. Skradam się ja więc i słyszę ich
chichot. Słyszę nawet, jak on ją maca. A wszędzie mgła i ciemno. Potknąłem się a
tu ten skurwysyn, nic, bez regulaminowego ostrzeżenia: stój! Kto idzie? Stój? Kto
idzie? Stój!- będę strzelał, po prostu nic tylko bach bach we mnie z karabinu, mało
mnie wtedy nie przestrzelił! Na dochodzeniu wyszło na to, że to moja wina. I że ja nie
dosłyszałem ostrzeżenia. Każę wołać żołnierkę, a tu ona ani mru-mru. Nie była
pod płotem i nie była. Później dopiero wyszło na jaw, że Piotrowski błysnął jej w
oczy czerwoną legitymacją, Partią i UB nastraszył. A ja wyszedłem na jelenia, jeszcze
przepustkę w nagrodę mu dać musiałem. A jak by mnie wtedy sięgnął to, człowieku,
tydzień urlopu leci. Takie jest prawo w wojsku.
- Oj, myślę ja sobie, toś ty taki:- Widzę też, że mi się wojsko
zaczyna w palcach rozłazić. Czyja to robota? Piotrowskiego, wiadoma rzecz. To tak
jakbyście, student, wrzucili zgniłe jabłko do skrzynki. Co będzie? Wszystkie jabłka
smrodem przejdą.
- Skoro tak - myślę ja sobie - no to tak! Nie ma rady. Tu idzie walka
o twoją skórę, kapitanie Pająk. I będzie tak, jak Lenin powiedział: - Kto kogo??
Tłumaczył nam właśnie politruk na zebraniu partyjnym ten artykuł Lenina. A ja siedzę
i myślę se tylko bez ustanku: kto kogo? Pająk Piotrowskiego czy Piotrowski Pająka? A
ten drań, Piotrowski, też zrozumiał że zaczyna się bój, już wtedy, na zebraniu
organizacji partyjnej. Zerwał się i tak do oficera politycznego: dziękuję wam
towarzyszu majorze za jasne wytłumaczenie myśli leninizmu. My szeregowcy, bylibyśmy wam
wdzięczni, gdybyście częściej bywali na naszej kompanii i zechcieli tak ciekawie jak
dzisiaj wykładać nam idee klasyków. Bo nasz dowódca - tu wskazał mnie znacząco
oczami - jest zbyt zajęty wyszkoleniem bojowym. - Taak - Załupało mi w żyłach -
to już się zaczynasz bać, już się chowasz za majora? Czekaj ty mały politruku, ja
cię jeszcze wyszkolę! - Nie było rady. Pająk albo Piotrowski.
- Dopadłem go pod bramą, jak wracał z urlopu. Spóźnił się o
godzinę, był niedopięty i pijany. Z miejsca dostał tydzień ścisłego aresztu. Czekaj
bratku, już tutaj nie obroni cię twój chrzczony nożem protektor, oficer polityczny.
Dechy tylko na noc w garnizonowym areszcie, a na dzień stołek, co wpija się w tyłek
lub betonowa podłoga. Jedzenie co drugi dzień tylko, a co drugi jedynie chleb i woda.
Zimno i smród. A jak ci już bratku bardzo, bardzo źle to sobie wydrap paznokciem na
ścianie: mamusiu, ja tutaj płakałem. Wyszedł jeszcze hardy, więc ja go zaraz za coś
tam znowu, łup, dwa tygodnie zwykłego. Profos aresztu, mój znajomek, pogonił go do
roboty jak psa, że aż dostał pęcherzy na rękach.
- Wyszedł blady i oj, już mu się wojska odechciało. Spał na górze i
zaczął odtąd po nocach szczać. Mówił, że to z przeziębienia w areszcie i że on
chce do szpitala. W izbie żołnierskiej zaczęło śmierdzieć. Żołnierz z dołu
zagroził dezercją. Zebrałem paru chłopców i tak od niechcenia im mówię, że co,
rąk, skórzanych pasów nie mają? Więc w nocy kapral zarzucił mu koc na głowę i
chłopcy zaczęli prać sprzączkami od pasów. Ale nie dali rady. Cwany był i żylasty.
Spał w butach i jak się złapał rękami poręczy, to nie wziąłeś go od tylu.
Wierzgał jak osioł. Kapralowi złamał nos obcasem, chłopców roztrącił. Kwiczał tak
nieludzko, że aż dyżurny oficer przybiegł z wartą. Niee, to nie były sposoby na
Piotrowskiego.
- Ale szczać go oduczyłem. No więc dość, że znalazłem w innej
kompanii szczającego żołnierza. Wypożyczyłem go od ich sierżanta za dobrego wojaka i
dwa litry wódki, rozumie się na słowo honoru, że go sobie potem znowu weźmie do
siebie. Położyłem obu szczunów na jednym łóżku. Nowy na górze, Piotrowski na dole.
O północy dyżurny ich budził i zmiana warty. Piotrowski właził na górę, nowy
szedł spać na dół. Najpierw lali obaj jakby jeden chciał drugiego utopić.
Zauważyłem nawet, że Piotrowski donosi sobie z kolacji manierkę kawy, aby się po
północy dopełnić. Walczyli tak prawie tydzień jak dwa giganty. Człowieku, to były
wonie! Kazałem ich na noc wystawiać z łóżkiem na korytarz, bo by mi wojsko ogłosiło
bunt, ale słomy w wyrach nie dałem zmienić.
- Po tygodniu Piotrowski się poddał.- Obywatelu kapitanie, melduję że
jestem już zdrowy. - Na to tylko czekałem! - Ach tak, Piotrowski, to żeście już
wyzdrowieli? - odparłem groźnie - A czy to nie dziwne, że tak szybko? Znaczy się,
wy żeście poprzednio symulowali Piotrowski, tak tak, chcieliście się od służby
ludowej ojczyźnie wymigać! Zdemaskowałem ja was nareszcie, Piotrowski. Wróg ludu,
sługus zachodnich imperialistów jesteście! - grałem ja już na całego, a żywy
ogień huczał mi w gardle. Zresztą, marzyłem od dawna, żeby już raz, nareszcie,
złamać tego drania. Krew mnie autentycznie zalewała. A teraz nadszedł czas ostatniej
próby. Pająk albo Piotrowski. Wszystko było gotowe, paru wtajemniczonych wiedziało, co
mają robić. Nic tylko podnosić w teatrze kurtynę.
- Warta, aresztować mi tego żołnierza!
- Za co, obywatelu kapitanie?
- Za zdradę munduru, symulację, kapowanie przełożonych tam, gdzie
nie trzeba, za to wszystko i sto innych rzeczy staniecie za kwadrans przed sądem polowym
- Nie macie prawa! Ja chcę rozmawiać z towarzyszem majorem!
- Jaa nie mam prawa, Piotrowski? Patrzcie no tu - tutaj mignąłem mu
czerwono opieczętowaną kopertą przed nosem - Od pół godziny jest tajny alarm bojowy
jednostki! Amerykańsko-niemieccy faszyści uderzyli na obóz socjalistyczny. Ja nie
tylko mam prawo postawić was teraz przed sądem polowym, ale też i wyrok natychmiast
wykonam. Przez rozstrzelanie.
- Piotrowski rozejrzał się z niedowierzaniem a zgłupiałe twarze
żołnierzy, ich żywy przestrach, posiały w nim ziarno zwątpienia.
- Warta, brać zdrajcę, związać i zamknąć w ustępie. Przygotować stół dla sadu
polowego, wyrok ma być wydany natychmiast!
- Oczywiście, skojarzenie słów Sąd Polowy i Wyrok przejęło każdego
dreszczem nie mniejszym niż Atak Amerykańsko-Niemiecki. Czyż słyszał ktoś, żeby
sąd polowy zrobił kiedyś coś innego, niż uśmiercił raz tam postawionego
żołnierza? Takie coś nie mieści się po prostu w naszym socjalistycznym wojskowym
pojęciu prawa. A na poparcie miałem już przygotowany Kodeks Karny Wojska Polskiego
gdzie aż się roi od plutonów egzekucyjnych i szubienic. I zakreśliłem już
odpowiednie paragrafy, młot na Piotrowskiego. Siedział on teraz w klozecie, a ja
ryczałem na korytarzu: Alarm bojowy, pobierać karabiny i amunicję, bagnet na broń,
przygotować się do ataku atomowego! Znaczyło to mieć pod ręką tak zwane
"śmiertelne koszule", czyli papierowe worki zakładane przez głowę, podobno
niezawodny środek na opad radioaktywny. Wszyscy byli przejęci i biegali jak wariaty, a
Piotrowski w klozecie wszystko słyszał.
- A ja - Dowódcy, wyprowadzać plutony przed barak do przeglądu, po
egzekucji zaraz będzie wymarsz na bojowe rozśrodkowanie jednostki. Aha, wy, wy i wy,
skoczcie po łopaty, wykopać mi migiem na dziedzińcu słup dla Piotrowskiego. Chorąży
Kazmierczak - tu mrugnąłem porozumiewawczo - wyznaczyć pluton egzekucyjny, ja
osobiście będę dowodził wykonaniem wyroku. Przed frontem kompanii. Czy już się
zebrał sąd polowy?
- Sąd polowy już czekał w świetlicy. Dwóch chorążych i sierżant.
Ja oskarżałem. Obrońcy nie przewidzieliśmy, ale Piotrowski tak był przejęty tym
całym hałasem, że jak go warta pod bronią przywiodła, to nie miał głowy pytać.
Trząsł się jak galareta. Nie miał siły słowa wybąkać. Wywiodłem całą sprawę
pełnym głosem, tak żeby wojsko na dziedzińcu słyszało. Sypałem paragrafami.
Śmierć, śmierć, śmierć a na dziedzińcu szczękały łopaty. Pisarz sztabowy, co nic
nie wiedział, mało nie zemdlał. Dostał takiej trzeciączki rak, że nie dal rady
protokołować. To do reszty upewniło Piotrowskiego.
- Nie zabijajcie mnie - skowytał i brał się do całowania nas po rękach. A ja mu
surowo - milcz zdrajco w obliczu sprawiedliwości ludowej!
- Wyrok zapadł szybko i bez ceregieli, zupełnie jak w życiu. Przed
front kompanii trzeba było go wlec, tak zesłabł ze strachu. Przywiązali go do słupa,
wszystko jak się należy, nakryli szmatą oczy. Nie dał rady stać ze strachu, wpół
wisiał. Nawet już nie kwiczał. Chorąży przytroczył mu do piersi wycięte serce z
papieru i pouczał wojsko, gdzie ma celować. W kompanii ktoś chlipał, ktoś zawołał -
darujcie mu!
- A ja na to - Za chwilę pójdziemy wszyscy w bój, może zginiemy od
atomu, nie ma dziś litości dla zdrajców! - Załadowałem osobiście pięć
karabinów, oczywista rzecz, ślepymi nabojami i wydałem ludziom. Ustawiłem pluton
egzekucyjny na sześć kroków od Piotrowskiego, stanąłem z boku z pistoletem w garści.
- W imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, w imieniu ministra obrony
narodowej marszałka Konstantego Rokossowskiego
- pluton egzekucyjny
- do zdrajcy ojczyzny Piotrowskiego
- salwą
- PAL !!!
Gruchnęła salwa. Sierżant, co czaił się z tylu, rzucił w tym
momencie mokrą szmatę Piotrowskiemu w twarz.
- I co? I co? Zesrał się? - zaczęli się dopytywać tłumnie zebrani
wokoło więźniowie. Pająk milczał ponuro. A wreszcie niechętnie - Gorzej. Odwalił mi
ten Piotrowski kawał, jakiego się nie spodziewałem. Ostatni kawał w swym życiu.
Upadł i zsiniał, a po paru minutach umarł. Podobno atak serca.
Milczał i siedział ponuro na murku z twarzą ściągniętą, jak u
zbitego kundla. Pewnie na wspomnienie tego, co było potem. Od Bundestagu dobiegały
pokrzykiwania zarzyganych oficerków. Trzaskały menażki, szurały buty. Zwykły barakowy
zgiełk przed kolacją.
- Ech, ja to mam kulawe szczęście - westchnął żałośnie porucznik
służby więziennej Pająk i zaczął macać ręką po murku w poszukiwaniu papierosów.
Po chwili zerwał się z miejsca i patrzył w dół z niedowierzaniem. Dwie paczki
giewontów znikły, wyparowały, po prostu się zdematerializowały. Więźniowie patrzyli
mu niewinnie w oczy.
Odprowadźcie no toto do baraku i na kolację - powiedział do Dużego
Tolka zgnębionym głosem. Zwiesił głowę i zgarbiony, zatopiony w sobie, odchodził
powoli do bramy. Milczeliśmy wszyscy.
Swindon,wilts., czerwiec 1977
Krzysztof R. Robak
{ korespondencję prosimy kierować na adres redakcji }
|