The VALETZ Magazine nr. 3 (VIII) - czerwiec,
lipiec 1999
[ ISO 8859-2 ]
( wersja ASCII ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

  Frajerska dola

- Cholera, znowu te nygusy ukradły mi papierosy - zaklął porucznik Pająk - czekajcie, gówno dostaniecie a nie wypiskę! No i czego się śmiejesz, złodzieju jeden z drugim? Baczność! Spocznij! W czwórszeregu zbiórka! Kolejno odlicz, w prawo zwrot, od kantyny od-marsz, raz dwa lewa, lewa, raz, raz...
- Pawelczak, ja ci naprostuję tego garba, czekaj, gwałcić to umiałeś, a w kolumnie chodzić nie potrafisz? Co za przeklęty świat się teraz zrobił, czy słyszał kto kiedyś, żeby złodziej sięgał do kieszeni oficera więziennictwa?
- Pawelczak, ty ofiaro przemarszu Armii Czerwo...hmm, gestapowców - poprawił się szybko - dupą ruszać w krzakach to umiałeś, a kroku utrzymać nie potrafisz - Raz, dwa, lewa, raz, raz...
- Student - to do mnie - źle ci było w wojsku polskim - Jak sobie powcinasz przez miesiąc ogórki ze słoniną na obiad, to ci się będzie nawet w Izraelu odbijać.
Panie poruczniku - odparłem z godnością - przecież już mówiłem że nie mam szczęścia należeć do narodu wybranego.
- Szczęścia? Jak to szczęścia? - zdziwił się Pająk serdecznie - to ty nazywasz szczęściem być Żydem? - Kryminaliści zarechotali wesoło.
- A pewnie - odparłem hardo zważając pilnie, aby nie zmylić kroku - Łatwiej by mi było teraz zasuwać te wasze przegniłe ogórki w lagrze Stargard Szczeciński, gdybym wiedział, że po wyroku czekają mnie banany w kibutzu.

- Tee, polityku pierdolony - zawołał od czoła szef Ludzi, tatuowany bandyta i były żołnierz Marynarki Wojennej - skończ tę nawijkę, bo się pan porucznik zezłości i naprawdę wypiski nie będzie, kapewu?
Co racja, to racja - pomyślałem i zatrzasnąłem trap. Pająk to dobry człowiek, chłopski syn i musi się wywrzeszczeć. A jak się wywrzeszczy to mu złość przejdzie i zaprowadzi nas spowrotem. Poza tym nikt nie dyskutuje z Dużym Tolkiem. Duży Tolek bije po marynarsku: zmiękcza podbródkowym, rozstawia nogi przeciwnika prostym na żołądek, potem już tylko strzał w pisanki i flekowanie buźki obcasem, gdy Tolek jest szczególnie zły. Nie ma rady na Dużego Tolka, chyba tylko nóż w plecy znienacka.

ilustracja: Aleksander Jasiński

Ja też już opanowałem niejeden trick, kosztem złamanego nosa, pamiątka jeszcze z Centralnego Więzienia w Łodzi. Ludzie mnie tu nie tykają, bo wiedzą, że jestem cichy fanatyk, a takiego nie można złamać. Można co najwyżej zabić, a to się nie opłaca. Zresztą nie ma potrzeby, bo ja staram się Ludziom, temu świętemu klanowi złoczyńców, nie wchodzić w drogę. Nawet Duży Tolek zostawia mnie w spokoju od czasu gdy doskoczył do mnie z pięściami w "restauracji". Chciał skarcić nowego frajera za to, że ośmielił się usiąść na ławie przeznaczonej dla Ludzi. Ale gdy zobaczył ostry metal w ręce i zimne, spokojne oczy przypartego do muru, to poczuł się nieswojo. Warknął tylko - Zrywka stąd frajerze- a ja grzecznie zabrałem moją fałszowaną zupkę, dla śmiechu nazywaną mleczną i wycofałem się tyłem. Prawda, straciłem oparcie o ścianę, ale zawsze jeszcze mogłem chlusnąć gorącą wodzianką w oczy i próbować otworzyć mu żyłę na szyi. Odtąd mam pakt nieagresji z Tolkiem. On mnie nie tyka, a ja uważam, aby nie nadwerężyć jego cierpliwości.
- Raz dwa, lewa - wrzeszczał porucznik Pająk- raz dwa. Ruszać się złodzieje, trzymaj krok jeden z drugim.
- No, teraz lepiej, dużo lepiej, teraz nawet wziąłbym was z sobą do Wietnamu bić Amerykanów, gdyby co.
- Nas? - odszczeknął się Kuzma, mały człowieczek i mały złodziej w kuchni pułku obrony terytorialnej - My byśmy im jeszcze pomogli bić czerwonych skurwy...uchch - Kuzma nie skończył, bo Tolek sięgając przez szereg w tył dal mu w nos, aż mu brudna kaniołka spadła z czoła. - Widać Tolek bardzo chce dziś mieć papierosy - pomyślałem. Kuzma zaskowytał raz tylko i zamilkł. Pewnie był tego samego zdania.
Nie odszczekiwać tam, nie bić się tam z przodu, co jest do cholery? - wrzasnął Pająk nastroszony jak kogut z ojcowego podwórka.
- Ja ich uczę wojskowej dyscypliny panie poruczniku - odparł Tolek przymilnie.
Dyscyplina musi być - uspokoił się Pająk. Jeszcze szanują go tutaj najwięksi bandyci. Kolumna przekroczyła bramę świniarni.
- Wojsko, stój! W lewo zwrot, na dwa kroki odbij, przysiady ćwicz. Ja wam pokażę kraść moje papierosy, więźniowie. A teraz skrętoskłony!

Świniarze, ta więzienna elita, wylegli hurmą na zewnątrz, śmiejąc się nażartymi pyskami. Ostry smród świńskiego moczu zmieszał się z ludzkim potem i swądem więziennych szmat. Dwieście metrów dalej, za lagrowym drutem kolczastym, niegdyś naelektryzowanym, przerwała swoje ćwiczenia "Bundeswehra". Rechotali zdrowo potrząsając swoimi pepeszami z przedziurawioną lufą. Sami niewiele lepsi, czapki bez orzełka, parciane pasy, które im wolno założyć jedynie do służby a drelichy, pożal się Boże, jeszcze pewnie poniemieckie. Zawsze jednak to coś, jak mawiał nam porucznik Pająk, bo uznani za zdatnych do dalszej służby wojskowej.
- Co się za druty gapicie? Wy sami jeszcze gorsi, motłoch, niezdatni nawet na mięso armatnie jesteście - zawołał nagle Pająk, sam przecież przepędzony z wojska i kryjący swą hańbę w mundurze oficera więziennictwa. - Ale ja bym z was zrobił żołnierzy, prawdziwych żołnierzy, ach, dranie... mieć was w mojej pierwszej kompanii, ach co to była za kompania, ludzie! - tu siwe chłopskie oczy w pobrużdżonej nerwami i alkoholem twarzy zrobiły się młode i zatopiły się w dal. Tempo ćwiczeń natychmiast opadło. Patrzyłem na Pająka. Ciało jego sprężyło się, jakby do raportu. Zupełnie jak wtedy, gdy sam pułkownik Iwanow przybył gratulować kompanii sukcesu w zawodach strzeleckich.
- To były dni - westchnął porucznik Pająk i kazał nam przerwać ćwiczenie pompek. Obserwowałem grę mięsni na jego otwartej chłopskiej twarzy. To oblicze było jak książka, mogłeś bracie czytać w niej myśli właściciela. Z taką twarzą nie można było zostać generałem Ludowego Wojska Polskiego. Nie można łgać przełożonym, że wojsko jest najedzone, zbiło konia i poszło spać, gdy połowa stanu wymknęła się dziurą w płocie do miasteczka na kurwy. Nie można z tą twarzą pójść chyłkiem do politruka złożyć donos na kolegę, a potem pić z kolegą wódkę, jakby nigdy nic. Kolega mógł, Pająk nie, no i przegrał. Nie dało się też z taką twarzą wyłgać na zebraniu partyjnym jednostki, którego egzekutywa miała już w teczkach maszynopis wyroku na niego.
- To przyznajcie się, kapitanie Pająk, braliście ślub w kościele? - Skądżeby towarzyszu majorze, nnie, to znaczy chciałem powiedzieć, że okoliczności wiejskie...Cholera, że ten ślub na dodatek do sprawy Piotrowskiego. PIOTROWSKI!!!

Obserwowałem z podziwem twarz Pająka. Jakby jakiś wirtuoz, wielki rzemiecha, zastartował tam miękko którymś z nokturnów Szopena, po czym nagle wrzucił trzeci bieg Etiudą Rewolucyjną i przystopował zwolna za pomocą Preludium No 4 E mol Opus 28. Cóż pozostawało z tej burzy uczuć? Nic, tylko niema rozpacz i zdziwienie.
- Piotrowski, kurwa jego mać! - porucznik służby więziennej Pająk wymamrotał boleśnie. Twarz stężała mu w zastygłym grymasie. Dziurka w podbródku drgała mu nerwowo, a szczęki zacisnęły się jak u buldoga.
- Wołał mnie pan, poruczniku? - zapytał z głupia frant eks-starszy szeregowy Piotrowski.
Co za dureń! - pomyślałem - jakby nie słyszał on legendy, którą zna cały obóz więzienny Stargard Szczecinski.
- Zamknijcie się Piotrowski, dobrze? - zasyczał przez zęby Pająk i splunął pod nogi. Samo brzmienie nazwiska doprowadzało go widać do ślinotoku. Eks-starszy szeregowy Piotrowski nie odezwał się już więcej, nie był to bowiem chłopak głupi. Tylko miał pecha w życiu. Był w drużynie, której kapral upatrzył sobie jego kolegę na ofiarę. Szczuł go i poniewierał nieludzko. Ale do czasu. Do chwili, gdy drużyna poszła na ostre strzelanie. Wydano ostrą amunicję. Kolega zarepetował pistolet maszynowy AK47 Kałasznikowa i powiedział- Piotrowski, odsuń się. - A on zawsze był dobrze wychowany. Wiec i teraz odszedł grzecznie na trzy kroki, a kolega władował cały magazynek w brzuch kaprala. Kolega dostał karę śmierci, a Piotrowski dwa lata za "nieudzielenie pomocy". - Co miałem robić, zastrzelić kolegę? - pyta do dzisiaj z żalem do losu. Jak ktoś ma pecha w życiu to i w dupie na żyletkę natrafi, mówi stare żołnierskie porzekadło.
- Kolumna baczność, spocznij, w prawo zwrot, kierunek kantyna, marsz! - zakomenderował Pająk przygaszonym głosem. Wspomnienie Piotrowskiego wybiło go widać z rytmu. Świniarzom zrzedły miny. - Co to? Nie będzie dziś czołgania w błocie i gnoju? - zdawały się mówić ich tępe i tłuste, wypisz wymaluj, świńskie ryje. Zza ich pleców dobiegł chrypliwy chichot królewskiego knura. Że też świnia potrafi się śmiać jak człowiek, zgorszyłem się. - Czekaj gadzino, jak przyjdę jutro do chlewa kraść mleko, to ci dam tak drągiem po dupie, że cię najukochańsza żona z twego haremu więcej nie zechce! Ale nie, nie zrobię tego. Nie byłoby rozsądne narażać się świniopasom. Chociaż oni też mnie potrzebują. Ściślej mówiąc, mojej maszynki elektrycznej i patelni w kapciorze na zapleczu Domu Kultury.

My, to znaczy pracownicy Domu Kultury, mieliśmy zawsze dobre stosunki ze świniarzami. Kultura, naturalną koleją rzeczy, zawsze ciążyła do chlewa. Nie tylko dlatego, żeśmy sąsiedzi, ale potrzebowaliśmy się nawzajem.

Tak bywało zawsze w obozach koncentracyjnych. Już sam premier Cyrankiewicz, Wielki Mistrz Sztuki Przetrwania, przeżył Oświęcim nie dlatego, że rzekomo gdzieś tam działał w obozowym podziemiu, ale dlatego, że był funkcyjnym więźniem i miał coś tam do wymiany za coś innego, co pomogło mu podtrzymać życie. Tak mnie przynajmniej zapewniał pewien dziadek - szachista, kolega Premiera jeszcze z kacetu, z którym to dziadkiem los mnie zetknął w sześćdziesiątym ósmym, w słynnym krakowskim wiezieniu Montelupich. Dziadek był niepoprawny. Ukradł kilka zegarów szachowych z turnieju, który jako zasłużony członek ZBOWIDu miał nadzorować i sprzedał te zegary za wódkę. Teraz znowu bawił na Montelupich służąc nam, młodzieży, za doświadczonego przewodnika.
- Tutaj macie, chłopcy, celę z której uciekł w czasie wojny ten słynny narciarz, siedziałem wtedy piętro wyżej. A w tym rogu podwórka powiesili Mazurkiewicza, też wtedy siedziałem. - A Cyrankiewicz, panie starszy? - ja już się z nim nie koleguję - ucinał dziadek z godnością.

A co to jest więzienie Stargard Szczecinski, Aleja Żołnierza 1? Też obóz koncentracyjny, z regularnymi drutami, kogutkami na rogach, wściekłymi psami na drucie w polu śmierci, a jakże!, wszystko jak trzeba, zbudowany zresztą w czasie wojny przez Niemców i to tak solidnie że - oho, ho- posłuży jeszcze wielu, wielu pokoleniom. Tyle, że zamiast esesmanów w kogutkach siedzą nasi poczciwi klawisze. Podejdziesz do drutu, to taki zamiast strzelać zawoła tylko donośnie - Gdzie leziesz ślepaku, chcesz, żeby cię pies ugryzł? Za dużo półdupków ci ojciec z matką w bramie zrobili? - Poczciwe chłopaki ci nasi klawisze, tyle że kradną dranie.

Tak samo jak w czasie wojny trudno jest przetrwać na ich podłym żarciu. Mleka do zupy tyle tylko, aby woda była mętna. Małe prosiaki mają przecież pierwszeństwo. One też chcą żyć. Duże też mają pierwszeństwo w przydziale ziemniaków przed więźniami. One muszą nabierać wagi. Więc może chociaż ta cenna wieprzowina? Nic z tego, bracie romantyku. Wieprzowina znika, a my jemy skóry, żyły i ohydne sadło. To znaczy inni jedzą, bo ja nie mogę. Mam matkę, która uparła się że ja muszę przeżyć. Dosyła kiełbasy, masło, cebulę, pieniądze na wypiskę w kantynie. Za to można kupić wiele rzeczy, a przede wszystkim fałszywą więzienną przyjaźń mierzoną w papierosach. Ja niestety zarabiać w fabryce, czy też w grupie wolnościowej nie mogę. Komendant obozu mnie wyśmiał, gdy zgłosiłem się na wyjazd do pracy na "poletku ministra sprawiedliwości".
- Wy więzień lepiej siedźcie za drutami i róbcie te audycje anty-alkoholowe. Tak będzie lepiej i dla was, i dla nas.

Co pozostaje? Przyjaźń ze świniarzami. To jest sedno umiejętności przetrwania. - Chcesz mleko pełnotłuste? - pyta świniarz - proszę cię bardzo, prosiaki to przetrzymają. - Chcesz placki ziemniaczane z radzieckimi powidłami z naszych wileńskich lasów? Zrób sobie, ile wola, tylko połowa dla nas. - A ile papierosów dacie wy, z Kultury, za jajecznicę ze świeżych kradzionych jajek na cebulce? Naprawdę, jak z wiejskiej patelni. - Te, stary, słuchaj, masz tu taką przytulną kapciorę, a my planujemy party, rozumiemy się? - Rozumiemy się dobrze i wynoszę się do biblioteki karmić muchami opasłą gurami rezydującą w akwarium. Ta rybka jest zupełnie jak człowiek, zachłanna nad podziw, gęba bez dna. Jeszcze nigdy jej nie pokonałem. Prędzej ja padnę ze zmęczenia w łapaniu much, nim ona zdechnie z przeżarcia. A tymczasem na tyłach Domu Kultury odbywa się więzienna party świniarzy. Jedzą, piją przemycony alkohol lub domową nalewkę z papierosów, czy też wyciąg z pasty do zębów. Potem biją się, tańczą przy naszym pożyczonym adapterze, całują się, spółkują po kolei ze swoją "panienką". Wreszcie porównują długość wzwiedzionego prącia i siłę wytrysku. Cóż, wszystko jest dla ludzi. Ja nie uczestniczę, ale rozumiem. Żyć trzeba.

No, czas już otrząsnąć się z rozmyślań. Przecież, żeby żyć i tego życia uroki co dzień móc kupić w obozie więziennym Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, trzeba mieć papierosy. I oto wielka chwila. Porucznik Pająk doprowadził nas wreszcie do kantyny.
- Kolumna stój, rozejść się, ustawiać się złodzieje w kolejce, nie pchać się, dla wszystkich starczy. Polska jest bogata. Ogórków i dżemu mamy dosyć. "Sportów" też nie zabraknie, no nie pchać się , mówię, o Boże marksistowski, cóż to za zbieranina. Ja bym z was zrobił prawdziwe wojsko. Jaja byście z potu wyżymali, jak gacie po praniu, ale ja bym z was zrobił żołnierzy!
- Tu Pająk rozmarzył się znowu, a twarz zagrała mu barwami tęczy. Pewnie na wspomnienie tego wielkiego dnia, który będzie chyba do śmierci wspominać. Jeszcze w czasach szkoły oficerskiej, gdy na ćwiczenia przybył sam marszałek Rokossowski. To był prawdziwy Marszałek, polski i radziecki zarazem, prawdziwy mężczyzna, nie jak ten dureń z głosem kastrata, Spychalski, popularnie Mośkiem w wojsku zwany. Drużyn podchorążego Pająka dobiegła do mety jako pierwsza a raczej dowlokła się wypluwając płuca. Trzydzieści kilometrów marszobiegu w pełnym oporządzeniu. Pająk myślał, że mu ramię podtrzymujące lufę cekaemu przegnije i odpadnie. Pot wsiąkał mu w onuce. A przy mecie, w otoczeniu zgrai piesków stal ON , w lśniących wysokich butach.
- Zdarowo sołdaty - zahuczał, po czym z pewnym wysiłkiem po polsku - Towarzysz Stalin powiedział: im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju. Wy to sobie zapamiętajcie! - i podał każdemu z nich rękę.

Tu Pająk podniósł do oczu swoją prawicę, oglądając ją pilnie przez chwilę, jakby łapa wielkiego marszałka wycisnęła na niej wtedy, przed laty, swoje niezmywalne piętno. Cóż, dziwne są koleje życia. Niewiele później przyszedł polski październik i wielki marszałek przegrał bitwę o Warszawę nim ją jeszcze naprawdę rozpoczął. I nie było już w wojsku młodego kapitana Pająka, żeby Marszałka obronić. - I to z kim przegrał marszałek Rokossowski, ja się pytam? Ze ślepym Ochabem przegrał, z Gomułką, co spod stryczka uciekł, a dziś kwęka w telewizji, że studenci, że syjoniści, że mięso, biskupi, rewizjoniści, że cholera wie, co jeszcze. A wojska, a amunicji to my na nich nie mamy? - wzburzył się wewnętrznie Pająk.

Wielki Marszałek odjechał wtedy do Związku Radzieckiego mówiąc z żalem, ze tak dobrze chciał dla Polski, że jeszcze przecież nie zapomniał jak go w trzydziestym siódmym EnKaWuDe w zęby biło, że za co ta niewdzięczność? Taak, on by wydobył Pająka z matni, wystarczyłby jeden raport, jeden list. Cóż , kiedy sprawa wybuchła, to marszałek już pakował manatki. No i co teraz? Gnije biedak w tym kremlowskim murze, a kto dowodzi dziś Wojskiem Polskim? Spychalski!

- Spychalski - pytam się ja - czy to jest marszałek? Mówił więzień niedawno, jak to na poligonie, w czasie manewrów, zajechał Spychalskiemu drogę gazik prowadzony przez sierżanta. Spychalski wyrżnął łbem w szybę, gdyż tak ostro hamowali. Wyskoczył z limuzyny i piszczał, wskazując palcem na sierżanta : Szeregowy! Szeregowy! Od dzisiaj jesteście Szeregowy! Własny dowódca pułku musiał później ukrywać sierżanta niczym dezertera, bo towarzysz Mosiek był łaskaw narobić ze strachu w gacie.

- A Jaruzelski? - zastanowił się na glos Pająk, po czym podjął swoje chodzone medytacje, w te i wewte. Tak łatwiej wczuć się w role dowódcy, pomyśleć, co by się zrobiło na jego miejscu samemu. - Noo ta kukła jest już lepsza, chociaż rusza się niczym pajac na sznurku, robot z filmu. No, ciekaaawe, kto za ten sznurek pociąga - No, ale zrobił dobrą robotę w Czechosłowacji, trzeba mu przyznać, tak tak - tu Pająk pokiwał z uznaniem głową - przysypał Pepikom chrzanu, pokazał im, co to polski żołnierz, oj tak!

Jest tu w obozie taka jedna z drugą ofiary losu, podporucznicy po Wyższej Oficerskiej Szkole Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu. Za bardzo lepiły im się ręce, tam w Czechach, ale to równe chłopaki. - Zaraz, zaraz...- jak to ten podporucznik Szpak mu opowiadał? - tu Pająk zatarł ręce - Czeska jednostka artylerii strajkuje, więc oni otoczyli z czołgami: wydać amunicję! - Gówno, nie wydamy! - Nieee? To sami weźmiemy!-
Piechota do ataku z peemami na biodrze. Czołgi węszą lufami, gdzie by tu przyłupić. Wydali bez oporu i amunicje i dowódcę swego. - Tfu, żołnierze - tu Pająk splunął soczyście i skrzywił się ze wzgardą. - Chłopcy pędzili później kopniakami czeskiego pułkownika do komendy wojsk okupacyjnych. A tam radziecki major urządził mu takie mordobicie że...ech, orły, orły, tylko tam być z wami - rozmarzył się znowu dobry porucznik Pająk a ja, wyszedłszy właśnie z kantyny z naręczem prowiantu, czytałem w jego twarzy zmienne kaprysy nastrojów. Wszystkie myśli wyłaziły mu na wierzch. Mogłeś, bracie, stanąć niby jakiś biegły w piśmie, czy wielki mag jakiś i wyczytać z tej księgi wszystko. Niee, z taką twarzą towarzyszu Pająk nie mogliście zostać generałem LWP.

W czytaniu myśli Pająka miałem ja swój cel. Jak wszyscy, słyszałem ja coś niecoś, piąte przez dziesiąte, o sprawie Piotrowskiego. Chciałem tę sprawę poznać, jednak bardziej konkretnie, z ust jej bohatera, czy też może ofiary? Taka wiedza nic nie daje, tylko zaśmieca pamięć. A jednak ... usłyszeć z ust porucznika Pająka własnych historię jego upadku, doświadczyć po raz wtóry w cudzym wcieleniu wzlotu do szczytów, niby młody orzeł, aby być postrzelonym w locie kulą nieubłaganego ślepego trafu i spaść na dno jako obozowa wrona, tak, on i ja, obaj jesteśmy obozowymi wronami z tym, że on drepcze po wierzchu dzióbiąc łaskawie mu rzucone ochłapy, a ja pętam się po świniarni wydzióbując gnój; więc przeżyć to raz jeszcze patrząc z boku, jakaż to tajemna rozkosz. O ileż łatwiej jest później spędzić bezsenną noc w zimnym obozowym baraku. Rozważać raz jeszcze bez końca, po raz który to z rzędu? - własną tragedię pomyłek. Czy mój los był w moich własnych rękach, czy też tak musiało się stać? Aktywizm czy fatalizm?

A naokoło smród, więźniowie chrapią na piętrowych żelaznych wyrkach. Bije w górę odór niedomytych ciał, spermy i więziennych szmat. W takiej nocnej godzinie, gdy samotność sięga dna, gdy rozpacz zaślepia rozum, a ręka sama wyciąga się po ręcznik, by się na nim dyskretnie powiesić, w takiej złej chwili tylko historia porucznika Pająka może człowiekowi pomóc, rozśmieszyć i pogodzić z losem. On też szedł w górę, młody, ambitny, a dziś : co?
Dogorywa za życia jako mały, podły klawisz.

ilustracja: Aleksander Jasiński

A więc: tak musiało być? A wiec jednak: fatalizm? I ze mną też: to tylko igraszki nieubłaganego przeznaczenia? A więc: przeznaczenie, które jeśli zechce, może moją dolę odmienić? Jak to dobrze. Dwadzieścia dwa lata, za wcześnie jeszcze umierać. Już świta. Czas spać. Jeszcze tylko wyjąć ze skrytki fotografię dziewczyny, popatrzeć w świetle obozowej lampy za oknem na te jasne włosy, westchnąć sobie serdecznie i spać. Świta.

Taak. Pająk jest mi potrzebny. Ale jak go podejść? Szanuje on mnie trochę, bo uczony jestem, student, zresztą ochotnik do wojska. Gardzi on też mną nieco za to, że się zadałem z jajogłowymi zgniłkami i dałem się tak głupio upupić. Nie ufa mi zarazem, bo podejrzewa mnie o kryptosyjonizm. A to w Polsce wiadomo, jak trąd. Może to? Uspokoić go nareszcie? Podejść i powiedzieć konfidencjonalnie - panie poruczniku, wie pan, jakie bogate Żydy są w Łodzi? Gdy chadzałem na przepustkę, niby to do dziewczyny, a w rzeczywistości do synagogi to ... nie, to nie przejdzie. Ja też nie umiem kłamać i nie wyjdzie to dobrze. A bardzo bym chciał, bo lubię porucznika Pająka.

Wszyscy tu naokoło do znudzenia przekonują mnie, że jestem Żydem. Zaczyna mnie to już złościć. Nawet student Karol S., dobry chłopak, co to regularnie zaszczuty po wydarzeniach marcowych dostał siwych włosów w wieku dziewiętnastu lat i gnił wraz z nami w obozie, przekonywał mnie gorąco, jeszcze na odchodnym, stojąc pod bramą.
Wiesz, stary, ty nie tylko nos masz żydowski, ale i chodzisz jak Żyd, zupełnie jak mój ojciec. - Niestety, Karolku, ciebie rodzona matka Polka porzuciła już jako dziecko, bo widocznie dziecko z Żydem to było niezupełnie jej dziecko. Ojca ci właśnie niedawno wykończyli na śmierć we wrocławskim więzieniu chłopcy od Mietka Moczara. Cóż to dla nich pchnąć starego Żyda głową na kaloryfer albo i co innego? Jedna wesz więcej, jedna mniej, kto się upomni o starego Żyda - dziennikarza? - powiedzieli na pewno i poszli na wódkę. Sam jesteś, Karolku, goły jak palec i rozumiem, że szukasz brata w nieszczęściu. Ale cóż ja, bracie, mogę ci dać? Żeby uchodzić za Żyda, domagać się wyjazdu do Izraela, na to trzeba mieć papiery, bracie. Udowodnić gorylom chociażby babkę z gwiazdą Dawida wpisaną w nazwisko. A ja, niestety, nie mogę tego udowodnić, nawet gdybym się wściekł. Ja, bracie, naplułbym najchętniej wraz z tobą na ten naród, co toleruje w milczeniu antysemickie szumowiny i to, że jego dzieci siwieją w wieku dziewiętnastu lat w kryminałach. Gardzę mundurem żołnierza ludowego wojska polskiego, chociaż go sam przed czterema laty ochotniczo oblekłem. Ten żołnierz to dla mnie bandyta co napadł nad ranem czeskie bezbronne wsie i miasta, pohańbił sztandary. "Za naszą i waszą wolność", ha ha ha, że też Kościuszko z Dąbrowskim nie straszą ich po nocach ... Ale jest coś, bracie, czego nijak odszczekać nie umiem. To że sam jestem Polakiem.
- Wiec co ci mogę dać Karolku? - powiedziałem wtedy z żalem na pożegnanie. - Chyba tylko słowa Mickiewicza na pociechę. Wiesz, tego starego niedołęgi Adasia, co to go Moskale na spółkę z niektórymi Polakami wyszczuli na dożywotnią tułaczkę przed stu kilkudziesięciu laty. Pętał się potem po Europie, niebożę, nie wiedząc nigdy, czym jutro rodzinę nakarmi, aż go ukatrupiła gdzieś zaraza. Napisał on: Izraelowi, bratu starszemu, szacunek i poważanie. Weź te słowa, Karolku, bo mówił je facet uczciwy, skoro dziś jego sztukę sam Gomułka zrywa z afisza. Weź też moje polskie Szczęść Boże - choć go tu nigdzie nie widzę. Uściśnij te pięć brudnych palców na znak wybaczenia tym, do których wspólnoty się poczuwam. Weź i już idź za bramę. - Uścisnął dłoń, zgarnął węzełek, poszedł i przepadł gdzieś w świecie. O jednego druha mniej, o dziesięć razy trudniej samemu dalej żyć.

Ale żyć trzeba i żeby to było łatwiej trzeba obrobić porucznika Pająka. Trzeba z ust jego własnych wydobyć tajemnicę sprawy Piotrowskiego, przenicować ją potem w spokoju w te i wewte, i zobaczyć, jaki złoty rubel, jaki kamień filozoficzny w niej się kryje. Ale jak? - Papierosy! - błysnęła mi nagle myśl.

- Panie poruczniku, zapali pan sobie? - Pająk stał na boku patrząc zawistnie na kryminalistów zaciągających się chciwie świeżo zdobytymi sportami. Pewnie znowu nie miał grosza przy duszy. A na dodatek jakiś łajdak wyłuskał mu z kieszeni ostatnią paczkę giewontów. Teraz zawahał się nieco a ja, wyczuwając to zakłopotanie, dodałem konfidencjonalnie - pan bierze, poruczniku - tu wcisnąłem mu w rękę dyskretnie dwie paczki. - Ja mam oko na tego, co pana obrobił przed wypiską. Odbiorę sobie przy okazji, po cichu.
Oczywiście nie byłem na tyle głupi, żeby ryzykować życiem dla głupich papierosów, ale ten pretekst był Pająkowi potrzebny. Wziął, oglądając się na boki. Po chwili paliliśmy obaj zgodnie. Dwie obozowe wrony, większa i mniejsza. Która bardziej czarna?

Wracają już te ofiary losu, patrzcie no, student, ooo, czy to jest wojsko? Moi, to byli żołnierze, czysty glanc, nie jak kalwaryjskie dziady te tutaj - tu wskazał z pogardą na pododdział "Bundeswehry", która właśnie przekroczyła bramy obozu maszerując w niemrawej, gnuśnej kolumnie, często gęsto myląc krok. Grzechotały przerdzewiałe, niezdatne do niczego peemy. Któremuś spadła z czoła zmięta furażerka, ktoś komuś podstawił nogę, inny znowu bezczelnie i na głos śpiewał barakową sołdacką czastuszkę. -Tfu- splunął Pająk. Dwóch kaprawych oficerów LWP wlokło się z tylu. Spojrzałeś na ich wymięte twarze, zaplamione mundury i niemal czułeś kwaśny odór rzygowin osiadły tam z ostatniej popijawy. Nic dziwnego, że zamiast z X Dywizją Zmechanizowaną imienia Bohaterów Armii Radzieckiej rozjeżdżać transporterami opancerzonymi czeskie ogródki działkowe w Mlada Boleslav, czy też zamiast założywszy czerwone berety VI Pomorskiej Dywizji Powietrzno- Desantowej klepać po tyłkach niechętne dziwki w Hradec Kralove, wlekli się teraz smętnie, pędząc gromadę złodziei w mundurach. I to do baraku, o ironio losu, Bundestagiem zwanego.

- Bundeswehra idzie do Bundestagu - zarechotał nagle Pająk - dobrzeście ich przezwali! -Klepnął się z radością po udzie. Przysiedliśmy na murku zaciągając się chciwie dymkiem. Od kantyny dobiegały pomiaukiwania tych, którym Duży Tolek przy pomocy pięści musiał przypomnieć, że nie dali jeszcze haraczu w szlugach za "opiekę". Pająk odłożył na bok swoje dwie paczki, a uwolniwszy ręce zaczął gestykulować żywo. -Moi, to było wojsko. Jak ostre strzelanie, to czyja kompania wzięła pierwsze miejsce w pułku - Wiadomo, kapitana Pająka. Starali się chłopcy, kb w ręku ani drgnął. Na pozycje podchodzili jak tygrysy. Cztery kroki: bach bach bach bach; pad jak pod ogniem wroga, a ja tylko cicho z tyłu: spokój Kaziu, hamuj się Józek, nie wal jak grochem z dupy, tarcza to nie wróbel na płocie. A potem sam pułkownik Iwanow przyszedł gratulować. Ja melduję, a on: Nu, rebiata, postczastliwiłoś? A chłopcy, jak jeden: Tajest, obywatelu pułkowniku! I szczerzą zęby od ucha do ucha. A ja, student, jak ta gwiazda na niebie. I co? Przepustki były, urlopy były, a dziwy w miasteczku dostały takie grzanie, że do dziś pewnie córkom z łezką w oku wspominają.

- A musicie wiedzieć, student, że wszędzie znajdzie się kanalia. I u nas też była. Taki batalionowy politruk, nożem po ogonie chrzczony, psi syn, robił pode mną jak mógł. A że ślub w kościele, a że ojciec w legionach Piłsudzkiego chadzał na Kijów, wszystko ci bracie wyniuchał. I co mi mógł zrobić, kurwa jego mać?! -zerwał się zaperzony z murka, a pod okiem zaczęło mu tikać nerwowo -Gówno mógł, bo kompania kapitana Pająka wygrała pułkowe zawody. Tak! - tu stanął przez chwilę triumfalnie się rozglądając, aż zaciekawieni złodzieje zaczęli ukradkiem otaczać nas kołem. Po chwili, jakby cień przebiegł przez chłopskie, pobrużdżone życiem oblicze dożywotniego porucznika służby więziennej Pająka. Siwe oczy przygasły, a ciało wtuliło się ze wstydem w pogardzany przez wszystkich granatowy mundur klawisza.
- Wszystko byłoby dobrze, żeby tylko nie ten Piotrowski.- zamruczał. - Ech - machnął ręka z rezygnacją. - ja to mam zawsze pecha. Taki to już mój kulawy los.

Usiadł znów koło mnie na murku, sięgnął do paczki giewontów, odpalił i zaciągnął się ponuro. Tak trwał. To był moment, na który czekałem. - Panie poruczniku, jak to właściwie było z tym frajerem? Bo tu mówią tak i siak, człowiek połapać się nie może, gdzie prawda.

- A tak było. Po prostu. Życie mi złamał ten gnój wszawy. Przyszedł do kompanii z nowym rocznikiem w pięćdziesiątym piątym roku. Wiecie, jak to wtedy było. Stalinizm, kołchozy, wielkie pyski, a tatuś Piotrowskiego to, oho ho, figura, instruktor Komitetu Wojewódzkiego Partii. Dzisiaj to by pewnie poszedł do komendanta Wojskowej Komendy Rejonowej i przy wódce wyrobił synusiowi w papierach platfusy. A wtedy? Wszyscy się bali. Więc przyszedł do mnie, psi syn, bo moja kompania najlepsza. Tatuś pogadał z politrukiem i do mnie go dali. Najlepsza kompania, to i jemu będzie tu pewnie najlepiej. Ha ha ha! Niedoczekanie - myślę ja sobie - zrobię ja z ciebie żołnierza!

- A musicie wiedzieć, student, co to było za cudo. Niewysoki, krępy a silny. Udawał przygłupa, gdy go pogonić do roboty, ale jak w pegeerze robiliśmy, to kartofle przy nim workami szły na wieś na wódkę. Nie dało rady go chwycić za rękę. A politycznie wyrobiony, a wyszczekany, że ręce opadały, musiałeś uważać, żeby ci taki gnój koło dupy nie narobił. Każę ja go raz strzyc bardziej niż innych, to znaczy na zero, bo wszystkich żołnierzy wtedy strzygli krótko, jak w Armii Radzieckiej. A ten wyrywa się spod brzytwy i do mnie tak szczeka: obywatelu kapitanie, ja jestem obywatel w mundurze, kandydat Partii, ja swoje prawa znam, jest teraz pięćdziesiąty szósty rok, a nie sanacja, a czy wy w ogóle znacie postanowienia ostatniego Plenum Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej? Aż mnie zatkało.

- Albo zakradam się ja do niego na warcie. Mgła wokoło, ciemno jak u Murzyna, a ja już wiedziałem że on na warcie lubi sobie pokimać albo nawet zerznąć żołnierkę Magdę pod dziurą w płocie. Wielu to robiło, ale on? Niedoczekanie! Ostrzegam lojalnie: słuchajcie Piotrowski, regulaminy znacie? No to wiedzcie: jak was złapię na warcie że rypiecie żołnierkę, to nic tylko prokurator wojskowy będzie w robocie. A on, że skądże, że Magdy nie lubi. Skradam się ja więc i słyszę ich chichot. Słyszę nawet, jak on ją maca. A wszędzie mgła i ciemno. Potknąłem się a tu ten skurwysyn, nic, bez regulaminowego ostrzeżenia: stój! Kto idzie? Stój? Kto idzie? Stój!- będę strzelał, po prostu nic tylko bach bach we mnie z karabinu, mało mnie wtedy nie przestrzelił! Na dochodzeniu wyszło na to, że to moja wina. I że ja nie dosłyszałem ostrzeżenia. Każę wołać żołnierkę, a tu ona ani mru-mru. Nie była pod płotem i nie była. Później dopiero wyszło na jaw, że Piotrowski błysnął jej w oczy czerwoną legitymacją, Partią i UB nastraszył. A ja wyszedłem na jelenia, jeszcze przepustkę w nagrodę mu dać musiałem. A jak by mnie wtedy sięgnął to, człowieku, tydzień urlopu leci. Takie jest prawo w wojsku.

- Oj, myślę ja sobie, toś ty taki:- Widzę też, że mi się wojsko zaczyna w palcach rozłazić. Czyja to robota? Piotrowskiego, wiadoma rzecz. To tak jakbyście, student, wrzucili zgniłe jabłko do skrzynki. Co będzie? Wszystkie jabłka smrodem przejdą.

- Skoro tak - myślę ja sobie - no to tak! Nie ma rady. Tu idzie walka o twoją skórę, kapitanie Pająk. I będzie tak, jak Lenin powiedział: - Kto kogo?? Tłumaczył nam właśnie politruk na zebraniu partyjnym ten artykuł Lenina. A ja siedzę i myślę se tylko bez ustanku: kto kogo? Pająk Piotrowskiego czy Piotrowski Pająka? A ten drań, Piotrowski, też zrozumiał że zaczyna się bój, już wtedy, na zebraniu organizacji partyjnej. Zerwał się i tak do oficera politycznego: dziękuję wam towarzyszu majorze za jasne wytłumaczenie myśli leninizmu. My szeregowcy, bylibyśmy wam wdzięczni, gdybyście częściej bywali na naszej kompanii i zechcieli tak ciekawie jak dzisiaj wykładać nam idee klasyków. Bo nasz dowódca - tu wskazał mnie znacząco oczami - jest zbyt zajęty wyszkoleniem bojowym. - Taak - Załupało mi w żyłach - to już się zaczynasz bać, już się chowasz za majora? Czekaj ty mały politruku, ja cię jeszcze wyszkolę! - Nie było rady. Pająk albo Piotrowski.

- Dopadłem go pod bramą, jak wracał z urlopu. Spóźnił się o godzinę, był niedopięty i pijany. Z miejsca dostał tydzień ścisłego aresztu. Czekaj bratku, już tutaj nie obroni cię twój chrzczony nożem protektor, oficer polityczny. Dechy tylko na noc w garnizonowym areszcie, a na dzień stołek, co wpija się w tyłek lub betonowa podłoga. Jedzenie co drugi dzień tylko, a co drugi jedynie chleb i woda. Zimno i smród. A jak ci już bratku bardzo, bardzo źle to sobie wydrap paznokciem na ścianie: mamusiu, ja tutaj płakałem. Wyszedł jeszcze hardy, więc ja go zaraz za coś tam znowu, łup, dwa tygodnie zwykłego. Profos aresztu, mój znajomek, pogonił go do roboty jak psa, że aż dostał pęcherzy na rękach.

- Wyszedł blady i oj, już mu się wojska odechciało. Spał na górze i zaczął odtąd po nocach szczać. Mówił, że to z przeziębienia w areszcie i że on chce do szpitala. W izbie żołnierskiej zaczęło śmierdzieć. Żołnierz z dołu zagroził dezercją. Zebrałem paru chłopców i tak od niechcenia im mówię, że co, rąk, skórzanych pasów nie mają? Więc w nocy kapral zarzucił mu koc na głowę i chłopcy zaczęli prać sprzączkami od pasów. Ale nie dali rady. Cwany był i żylasty. Spał w butach i jak się złapał rękami poręczy, to nie wziąłeś go od tylu. Wierzgał jak osioł. Kapralowi złamał nos obcasem, chłopców roztrącił. Kwiczał tak nieludzko, że aż dyżurny oficer przybiegł z wartą. Niee, to nie były sposoby na Piotrowskiego.

- Ale szczać go oduczyłem. No więc dość, że znalazłem w innej kompanii szczającego żołnierza. Wypożyczyłem go od ich sierżanta za dobrego wojaka i dwa litry wódki, rozumie się na słowo honoru, że go sobie potem znowu weźmie do siebie. Położyłem obu szczunów na jednym łóżku. Nowy na górze, Piotrowski na dole. O północy dyżurny ich budził i zmiana warty. Piotrowski właził na górę, nowy szedł spać na dół. Najpierw lali obaj jakby jeden chciał drugiego utopić. Zauważyłem nawet, że Piotrowski donosi sobie z kolacji manierkę kawy, aby się po północy dopełnić. Walczyli tak prawie tydzień jak dwa giganty. Człowieku, to były wonie! Kazałem ich na noc wystawiać z łóżkiem na korytarz, bo by mi wojsko ogłosiło bunt, ale słomy w wyrach nie dałem zmienić.

- Po tygodniu Piotrowski się poddał.- Obywatelu kapitanie, melduję że jestem już zdrowy. - Na to tylko czekałem! - Ach tak, Piotrowski, to żeście już wyzdrowieli? - odparłem groźnie - A czy to nie dziwne, że tak szybko? Znaczy się, wy żeście poprzednio symulowali Piotrowski, tak tak, chcieliście się od służby ludowej ojczyźnie wymigać! Zdemaskowałem ja was nareszcie, Piotrowski. Wróg ludu, sługus zachodnich imperialistów jesteście! - grałem ja już na całego, a żywy ogień huczał mi w gardle. Zresztą, marzyłem od dawna, żeby już raz, nareszcie, złamać tego drania. Krew mnie autentycznie zalewała. A teraz nadszedł czas ostatniej próby. Pająk albo Piotrowski. Wszystko było gotowe, paru wtajemniczonych wiedziało, co mają robić. Nic tylko podnosić w teatrze kurtynę.

- Warta, aresztować mi tego żołnierza!

- Za co, obywatelu kapitanie?

- Za zdradę munduru, symulację, kapowanie przełożonych tam, gdzie nie trzeba, za to wszystko i sto innych rzeczy staniecie za kwadrans przed sądem polowym

- Nie macie prawa! Ja chcę rozmawiać z towarzyszem majorem!

- Jaa nie mam prawa, Piotrowski? Patrzcie no tu - tutaj mignąłem mu czerwono opieczętowaną kopertą przed nosem - Od pół godziny jest tajny alarm bojowy jednostki! Amerykańsko-niemieccy faszyści uderzyli na obóz socjalistyczny. Ja nie tylko mam prawo postawić was teraz przed sądem polowym, ale też i wyrok natychmiast wykonam. Przez rozstrzelanie.

- Piotrowski rozejrzał się z niedowierzaniem a zgłupiałe twarze żołnierzy, ich żywy przestrach, posiały w nim ziarno zwątpienia.
- Warta, brać zdrajcę, związać i zamknąć w ustępie. Przygotować stół dla sadu polowego, wyrok ma być wydany natychmiast!

- Oczywiście, skojarzenie słów Sąd Polowy i Wyrok przejęło każdego dreszczem nie mniejszym niż Atak Amerykańsko-Niemiecki. Czyż słyszał ktoś, żeby sąd polowy zrobił kiedyś coś innego, niż uśmiercił raz tam postawionego żołnierza? Takie coś nie mieści się po prostu w naszym socjalistycznym wojskowym pojęciu prawa. A na poparcie miałem już przygotowany Kodeks Karny Wojska Polskiego gdzie aż się roi od plutonów egzekucyjnych i szubienic. I zakreśliłem już odpowiednie paragrafy, młot na Piotrowskiego. Siedział on teraz w klozecie, a ja ryczałem na korytarzu: Alarm bojowy, pobierać karabiny i amunicję, bagnet na broń, przygotować się do ataku atomowego! Znaczyło to mieć pod ręką tak zwane "śmiertelne koszule", czyli papierowe worki zakładane przez głowę, podobno niezawodny środek na opad radioaktywny. Wszyscy byli przejęci i biegali jak wariaty, a Piotrowski w klozecie wszystko słyszał.

- A ja - Dowódcy, wyprowadzać plutony przed barak do przeglądu, po egzekucji zaraz będzie wymarsz na bojowe rozśrodkowanie jednostki. Aha, wy, wy i wy, skoczcie po łopaty, wykopać mi migiem na dziedzińcu słup dla Piotrowskiego. Chorąży Kazmierczak - tu mrugnąłem porozumiewawczo - wyznaczyć pluton egzekucyjny, ja osobiście będę dowodził wykonaniem wyroku. Przed frontem kompanii. Czy już się zebrał sąd polowy?

- Sąd polowy już czekał w świetlicy. Dwóch chorążych i sierżant. Ja oskarżałem. Obrońcy nie przewidzieliśmy, ale Piotrowski tak był przejęty tym całym hałasem, że jak go warta pod bronią przywiodła, to nie miał głowy pytać. Trząsł się jak galareta. Nie miał siły słowa wybąkać. Wywiodłem całą sprawę pełnym głosem, tak żeby wojsko na dziedzińcu słyszało. Sypałem paragrafami. Śmierć, śmierć, śmierć a na dziedzińcu szczękały łopaty. Pisarz sztabowy, co nic nie wiedział, mało nie zemdlał. Dostał takiej trzeciączki rak, że nie dal rady protokołować. To do reszty upewniło Piotrowskiego.
- Nie zabijajcie mnie - skowytał i brał się do całowania nas po rękach. A ja mu surowo - milcz zdrajco w obliczu sprawiedliwości ludowej!

- Wyrok zapadł szybko i bez ceregieli, zupełnie jak w życiu. Przed front kompanii trzeba było go wlec, tak zesłabł ze strachu. Przywiązali go do słupa, wszystko jak się należy, nakryli szmatą oczy. Nie dał rady stać ze strachu, wpół wisiał. Nawet już nie kwiczał. Chorąży przytroczył mu do piersi wycięte serce z papieru i pouczał wojsko, gdzie ma celować. W kompanii ktoś chlipał, ktoś zawołał - darujcie mu!

- A ja na to - Za chwilę pójdziemy wszyscy w bój, może zginiemy od atomu, nie ma dziś litości dla zdrajców! - Załadowałem osobiście pięć karabinów, oczywista rzecz, ślepymi nabojami i wydałem ludziom. Ustawiłem pluton egzekucyjny na sześć kroków od Piotrowskiego, stanąłem z boku z pistoletem w garści.

- W imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, w imieniu ministra obrony narodowej marszałka Konstantego Rokossowskiego
- pluton egzekucyjny
- do zdrajcy ojczyzny Piotrowskiego
- salwą
- PAL !!!

Gruchnęła salwa. Sierżant, co czaił się z tylu, rzucił w tym momencie mokrą szmatę Piotrowskiemu w twarz.

- I co? I co? Zesrał się? - zaczęli się dopytywać tłumnie zebrani wokoło więźniowie. Pająk milczał ponuro. A wreszcie niechętnie - Gorzej. Odwalił mi ten Piotrowski kawał, jakiego się nie spodziewałem. Ostatni kawał w swym życiu. Upadł i zsiniał, a po paru minutach umarł. Podobno atak serca.

Milczał i siedział ponuro na murku z twarzą ściągniętą, jak u zbitego kundla. Pewnie na wspomnienie tego, co było potem. Od Bundestagu dobiegały pokrzykiwania zarzyganych oficerków. Trzaskały menażki, szurały buty. Zwykły barakowy zgiełk przed kolacją.

- Ech, ja to mam kulawe szczęście - westchnął żałośnie porucznik służby więziennej Pająk i zaczął macać ręką po murku w poszukiwaniu papierosów. Po chwili zerwał się z miejsca i patrzył w dół z niedowierzaniem. Dwie paczki giewontów znikły, wyparowały, po prostu się zdematerializowały. Więźniowie patrzyli mu niewinnie w oczy.

Odprowadźcie no toto do baraku i na kolację - powiedział do Dużego Tolka zgnębionym głosem. Zwiesił głowę i zgarbiony, zatopiony w sobie, odchodził powoli do bramy. Milczeliśmy wszyscy.

Swindon,wilts., czerwiec 1977

 
Krzysztof R. Robak { korespondencję prosimy kierować na adres redakcji }
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

4
powrót do początku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzeżone.