|
Powiedz, jaki był początek? Co cię popchnęło do tego, żeby zacząć
malować?
No właśnie, głównie choroba, chęć ucieczki w świat jakiegoś tam kawałka sztuki.
Manualnych zdolności to każdy się może nauczyć. Z wyobraźnią jest ciężej. Boję
się sztampy, powielania, podpatrywania. Jedyne co podpatruję na wystawach - o ile jestem -
to techniki malarskie. Tylko to mnie interesuje; w jaki sposób to zostało namalowane.
Jestem na etapie nauki, cały czas.
Czy trudno było ci się przełamać na początku?
Nie, no było bardzo ciężko. Ja czasami obchodziłem to, odrzucałem to, czasami nie
wychodziło i nie miałem specjalnego przekonania do tego, co robię. Ale po jakimś czasie
nastąpiło we mnie coś w rodzaju takiego zawzięcia się. "No jak to nie dam rady?
Spróbuję." I mordowałem się. Zamalowywałem, skrobałem i na nowo malowałem. Po
jakimś czasie zaczęło coś tam wychodzić.
|
|
"Urodził się w Warszawie 14 maja 1951 roku.
Zainteresowanie malarstwem przejawiał od dziecka. Jest samoukiem, sam się uczył i poznawał tajniki
malarstwa. Jego przygoda ze sztuką zaczęła się podczas pobytu w Szpitalu Tworkowskim (...). Najchętniej
maluje obrazy olejne na płótnie. Twórczej inspiracji dostarczają mu wizje wynikające z jego choroby.".
Tyle katalog z jego ostatniej wystawy. Jeśli nie wiesz o kogo chodzi, obejrzyj okładkę poprzedniego,
listopadowego numeru The VALETZ Magazine. Jampolski - o sobie samym.
|
|
Czy nie jest ci żal pozbywać się obrazów?
Nie. Na tej zasadzie, że niektórych z nich nie wolno nikomu sprzedawać, bo po
prostu sobie tego nie życzę. Te są bardzo blisko związane ze mną, jak na przykład
"Opętanie", chodzi o moją chorobę, o "Krzyżowisko Zyty", reminiscencje z
przeszłości. Powiązane jest to wszystko z utratą moich najbliższych, samobójczych,
strasznych śmierci. Czasem wyjdzie mi coś, z czym bym się nie chciał rozstawać. Mam
trochę wizji do zrobienia, trochę innych fajnych spraw, ale jeszcze w tym okresie, w
którym jestem teraz, na tym poziomie moich umiejętności, jest to jeszcze nieosiągalne.
Po prostu rok, półtora, potrzebuję jeszcze pracy. Ja sobie zdaję doskonale sprawę, na
jakim etapie jestem. Że to jest początek.
To znaczy, że nie jesteś zadowolony ze swojego warsztatu?
Ja w ogóle nie będę do końca życia zadowolony ze swojego warsztatu. Staram się
cały czas go poprawiać. To jest może nie tyle droga do ideału, co moja naturalna
chęć polepszenia tego wszystkiego, co się robi. Ja nawet staję czasami przed obrazami
nie tam wielkich mistrzów, ale rzemieślników, tych w Polsce mamy dosyć dużo, jak na
całym świecie. Byłem zachwycony całym tym jestestwem dzieła namalowanego, czy
dziełka artysty plastyka. Uśmiechałem się jednak w duchu, bo widziałem jak wielką
wagę on przykładał do warsztatu, ale zapomniał o treści. I to błyszczało, było
wymuskane, dopracowane w każdym calu. To było fajne, tylko ciężej było z tą
treścią. Patrzyłem na obrazy i widziałem, że ten człowiek autentycznie nie ma co
malować, nie ma pomysłu. To co ja robię, nie jest powodowane chwilą, momentem,
zachwytem nad tym, co wymyśliłem, tylko to ma swój dłuższy przedział czasowy, czasami
paroletni nawet. To co kiedyś chciałem zrobić, dojrzało w pewnym momencie do tego, że
może być przeniesione na płótno, bo dużo tych wizji przychodzi w ten sposób i tak
są, jak to powiedzieć, rozpieprzone i ponaciągane, nieraz zbyt skupione lub za mało
ich. Ruszają mnie, ale jeszcze nie w wystarczającym stopniu, że podlegają takiej
przemianie, metamorfozie jakiejś wewnętrznej i po jakimś czasie się wynurza z tego coś,
co bym chciał zrobić. No i właśnie, kiedy odczuwam taką chęć i przygotowany jestem,
czuję to, do namalowania tego, to zaczynam to robić. Jak zaczynam robić to trwa to
trochę. Czasami trwa. "Opętanie" malowałem pół roku. Wciąż nie wiedziałem, jak
to zrobić. Najdłużej ze wszystkich obrazów.
|
Zdarza ci się przerwać pracę nad obrazem i wrócić do niego później?
Oczywiście, bardzo często. Zostawiam po prostu i daję sobie spokój i siana z tym
wszystkim, bo uważam, że być może coś spieprzę. I każdy kawałeczek, każdy
centymetr, co już jest namalowany biorę pod lupę. Czasami zamalowuję część.
Czy, gdy zaczynasz malować masz już pełną koncepcję tego, co chcesz
osiągnąć?
O, nigdy. Ale mam zarys ogólny, tak w pięćdziesięciu, sześćdziesięciu
procentach. Że to musi mniej więcej tak wyjść. A reszta, to już samo wychodzi. Czasem
po prostu dopowiada się. Zaczyna się spajać, lub nie. Ja wtedy jestem troszeczkę w
rozterce. Ale nigdy nie staram się kombinować. Jeżeli widzę, że to, co chciałem nie
wychodzi, że nie dam rady tego zrobić, to zamalowuję płótno. I co innego będę
malował.
Powiedz, po czym poznajesz, że praca nad obrazem jest już skończona, że
namalowałeś już wszystko, co chciałeś?
Po prostu odpycha mnie coś od niego. Już podchodzę z pędzlem, tu kropkę zrobię,
ale nic nie pozwala mi więcej zrobić. To jest dziwne, jakby metafizyczne. W chwili, gdy
jestem połączony z tą przygodą, która zaistniała gdzieś w mojej podświadomości i
która rozwinęła się na obrazie, jestem całkowicie utożsamiony z nią. I w tym
momencie jesteśmy połączeni. Być może to magicznie trochę brzmi, niemniej jest dużo
w tym prawdy. Ja się bardzo przyzwyczajam do obrazów. Mogę się ich nawet pozbyć, ale
one istnieją we mnie. Dlatego dla mnie pozbycie się obrazu jest proste. Ta rzecz,
którą stworzyłem, która się narodziła, której byłem ojcem i matką, ona już jest
we mnie. Ja w każdej chwili mogę sobie ją przemalować, tylko w innej już wersji.
Podczas pierwszej wystawy pani Etien, właścicielka pubu na Marszałkowskiej - ona jest
żoną Francuza, też miłośnika sztuki - wzięła ode mnie parę obrazów i życzy sobie
już inną wersję tych obrazów. Ona ma koło dziesięciu moich obrazów. Jest bardzo
zadowolona z tego. Ale w pewnym momencie mi tak powiedziała: "Na razie wystarczy, za
rok znowu się spotkamy, zobaczymy jak pan sobie radzi. Ja bardzo na pana liczę. Być
może będzie jeszcze lepiej". Myślę, że może być lepiej, chociaż nie jest
powiedziane, że po roku wszystko wciąż będzie zwyżkować. Może to, co miałem
najważniejszego do powiedzenia już powiedziałem. Może będę musiał wrócić do
niektórych spraw. No, ale mi się zdaje, że to jest taka droga, prawda?
|
|
|
Jeśli chodzi o malowanie na zamówienie, czy poza robieniem kopii swoich
obrazów...
Nigdy kopii. Po prostu nie umiem. Mam za słaby warsztat. Ja bym to zrobił, coś
bardzo podobnego, ale tak na
prawdę robię inne wersje.
Czyli nowe opracowanie tego samego pomysłu?
Powiedzmy wizji, nie pomysłu. Parę razy potykałem się o to słowo. U mnie to nie
jest pomysł. Zdarza się, że gdy mam gotową większość, to pomysły, takie drobne
rzeczy pomagają mi to skończyć. Ale w ogóle to się bierze z wizji. Kalejdoskopu,
który kiedyś przeleciał mi przez głowę i który kazał mi malować. Nie zawsze to
wyszło dokładnie tak, jakbym chciał, nie zawsze mi się udało. Brak jeszcze znajomości
technik, brak dystansu, pewnego spojrzenia. Niektóre rzeczy robię z impetem, a potem
już nie chcę zmieniać. Myślę, że w przyszłości mogę wrócić do każdego tematu,
rozszerzyć go, pogłębić.
Czy obraz namalowany, jako kolejna wersja tej samej wizji jest dla ciebie
równie ważny jak pierwowzór?
Tak, bardzo ważny. Bo to jest na zasadzie zdjęcia rodzinnego. Ja te wszystkie
postacie utożsamiam ze sobą. Mało tego, ja jestem do nich bardzo przywiązany. Czasami
się ich pozbywam, ale one są we mnie.
| | |
|
|
|
|