|
Niedziela, godzina dziewiata rano. Adam spiacy w kuchni w naszym nowo wynajetym
podparyskim mieszkaniu. Ciasnota. Wpada teraz jak bomba, z krzykiem do pokoju - O rany, budzcie
sie! W Polsce wojna!!! Jak razeni piorunem podrywamy sie na naszych polowych lozkach. To dopiero
nasz czwarty miesiac emigracyjnego zycia. Bida z nedza i prowizorka. Jaka wojna? Z kim wojna? Cos
sie musialo pomieszac braciszkowi w glowie. Pewnie to ta czarna, mordercza robota przy weglu
zaciemnia mu umysl. Zrywamy sie jednak jak z procy, dopadamy radia. Naglosnione na maksa trzaski
Radia Wolna Europa. Ogloszenie stanu wojennego w Polsce. Wszystko juz niby jasne, nie rozumiemy nic.
Postanawiamy jechac do Paryza do hotelu dla Polakow, w ktorym mieszkalismy po przyjezdzie do
Francji. Nie zastanawiamy sie nad motywami tej decyzji. Jest oczywista. Czujemy sie nagle odcieci
od calego swiata, zagrozeni i bardzo samotni.
W hotelu podniecenie, zamieszanie. Jakis facet ciagnie za soba ogromny zeglarski worek
wypchany deficytowymi w
kraju towarami. Mial wracac w srode. Wyciaga teraz przed nami mydla, kawe,
rajstopy, jednorazowe pieluchy i
zimowe buty, bojac sie pewnie, ze mu nie wierzymy. A to on sam nie wierzy. Wszystko
przewidzial, przygotowal.
Jeszcze tylko w ostatniej chwili mial dokupic cytrusow dla dzieci, a teraz co?... |
|
Pan Mietek, ktorego znamy, jest w stanie szoku. Krzyczy, ze musi zaraz jechac na Orly.
To przeciez dzis po
poludniu przylatuje jego zona z corka. Mialy tu byc juz w zeszla niedziele, ale
corce wypadla pilna wizyta u
dentysty. Kogo stac na leczenie zebow we Francji. Przesunely lot, Moj Boze...
Ogolne porazenie. Panika. Gromadzimy sie w czyims pokoju. Potrzebne jest nam to bycie
razem. Ktos przynosi
butelki z winem, siegamy po szklanki. Mowimy wszyscy naraz, bez ladu i skladu. Staramy
sie zrozumiec przyczyny
i przede wszystkim przewidziec konsekwencje. Natarczywe pytania, brak odpowiedzi.
Krecimy sie w kolko.
Wszystko na nic.
Niepokoj dlawi i przygniata. Zaczynamy sie dusic w hotelowym pokoju, ktory dorasta
nagle jakby do rangi
przyczolka polskosci w tym wolnym swiecie odcietym od bratobojczej wojny,
"naszej" wojny. Samozwanczy
przyczolek, beznadziejnie ignorowany. Obezwladnia nas poczucie bezsilnosci.
Totez nagle rzucone przez kogos haslo, aby udac sie na Plac Inwalidow pod polska
ambasade jest iskra zapalna i
chwilowym wyzwoleniem z rozpaczliwego bezwladu. Jechac, pytac, wolac, zadac
wyjasnien i uspokojenia
najgorszych obaw - to wszystko, co mozemy zrobic.
Jest wczesny wieczor. Ospaly niedzielny ruch paryskiej ulicy. Zaczyna padac pierwszy w
tym roku snieg. Tancza
niesmialo w swietle latarni bialo-zlociste platki. Tlumek ludzi na placu.
Osamotniony, zagubiony taki. Wysoki,
zeliwny parkan odcina masywny budynek konsulatu. Pala sie swiatla. Nadzieja.
Moze ktos wyjdzie, wyjasni, przeploszy te zgroze paralizujaca mysli i uczucia.
Ludzie stoja milczacy, przygnebieni.
Czekaja. Ktos cicho placze. Jakas babcia uspokaja swa wnuczke, ze na pewno zobaczy
mamusie. Jest tez kilku francuskich reporterow. Ustawiaja sprzet, montuja oswietlenie. Przyszli zrobic
migawki z tego spontanicznego zgrupowania Polakow w centrum Paryza w ten dramatyczny dzien.
Dziennikarze sa dyskretni, uwazajacy. Podstawiaja mikrofon to jednym, to drugim,
zatrzymuja sie przed starsza
pania, wlasnie ta, ktora bezskutecznie usiluje pocieszyc swa placzaca wnuczke.
Kobieta podnosi glowe w okna kamer, usiluje cos powiedziec, wytlumaczyc. Glos
wieznie jej w krtani, przeprasza
bezsilnym gestem reporterow, placze. I jest to jakby sygnal dla nas - swiadkow i
uczestnikow tej sceny. Sciagnieci
jak magnesem stajemy polkolem wokol placzacej kobiety. Ktos intonuje: "Jeszcze
Polska nie zginela...". Spiewamy.
Spiewamy ze scisnietym sercem, z poczatku niesmialo, kazdy sobie, lecz juz po
chwili spiew nas jednoczy,
wyzwalajac nagromadzone uczucia: przerazenie, protest i solidarnosc z rodakami w
kraju. Wszystko jest w tej
piesni. Ta piesn nie zawodzi.
Gasna swiatla w konsulacie. Nikt do nas nie wyszedl. Powoli i ociezale, jak po
ogromnym wysilku rozchodzimy sie
w rozne strony. Spieszymy na dziennik telewizyjny. Bedzie to zapewne pierwsza
wiadomosc, nareszcie dowiemy sie
co i jak. Ktos gorzko podaje te nadzieje w watpliwosc - co tam Polska dla Francuzow
wobec faktu, ze spadl pierwszy
snieg.
Chociaz nie podzielam tego bezsilnego pesymizmu, wiecej, jestem prawie pewna, ze
Francuzi zareaguja, pomoga,
nic mi nie latwiej. A snieg sypie juz teraz duzymi, wilgotnymi platami. Tombe la
neige...
PS. 13 grudnia 1989 roku zmarl Adam - moj brat.
|
|