The VALETZ Magazine nr. 5 (V) - grudzien 1998
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

 
13 GRUDNIA

Niedziela, godzina dziewiata rano. Adam spiacy w kuchni w naszym nowo wynajetym podparyskim mieszkaniu. Ciasnota. Wpada teraz jak bomba, z krzykiem do pokoju - O rany, budzcie sie! W Polsce wojna!!! Jak razeni piorunem podrywamy sie na naszych polowych lozkach. To dopiero nasz czwarty miesiac emigracyjnego zycia. Bida z nedza i prowizorka. Jaka wojna? Z kim wojna? Cos sie musialo pomieszac braciszkowi w glowie. Pewnie to ta czarna, mordercza robota przy weglu zaciemnia mu umysl. Zrywamy sie jednak jak z procy, dopadamy radia. Naglosnione na maksa trzaski Radia Wolna Europa. Ogloszenie stanu wojennego w Polsce. Wszystko juz niby jasne, nie rozumiemy nic. Postanawiamy jechac do Paryza do hotelu dla Polakow, w ktorym mieszkalismy po przyjezdzie do Francji. Nie zastanawiamy sie nad motywami tej decyzji. Jest oczywista. Czujemy sie nagle odcieci od calego swiata, zagrozeni i bardzo samotni. W hotelu podniecenie, zamieszanie. Jakis facet ciagnie za soba ogromny zeglarski worek wypchany deficytowymi w kraju towarami. Mial wracac w srode. Wyciaga teraz przed nami mydla, kawe, rajstopy, jednorazowe pieluchy i zimowe buty, bojac sie pewnie, ze mu nie wierzymy. A to on sam nie wierzy. Wszystko przewidzial, przygotowal. Jeszcze tylko w ostatniej chwili mial dokupic cytrusow dla dzieci, a teraz co?...

Pan Mietek, ktorego znamy, jest w stanie szoku. Krzyczy, ze musi zaraz jechac na Orly. To przeciez dzis po poludniu przylatuje jego zona z corka. Mialy tu byc juz w zeszla niedziele, ale corce wypadla pilna wizyta u dentysty. Kogo stac na leczenie zebow we Francji. Przesunely lot, Moj Boze...
Ogolne porazenie. Panika. Gromadzimy sie w czyims pokoju. Potrzebne jest nam to bycie razem. Ktos przynosi butelki z winem, siegamy po szklanki. Mowimy wszyscy naraz, bez ladu i skladu. Staramy sie zrozumiec przyczyny i przede wszystkim przewidziec konsekwencje. Natarczywe pytania, brak odpowiedzi. Krecimy sie w kolko.
Wszystko na nic.
Niepokoj dlawi i przygniata. Zaczynamy sie dusic w hotelowym pokoju, ktory dorasta nagle jakby do rangi przyczolka polskosci w tym wolnym swiecie odcietym od bratobojczej wojny, "naszej" wojny. Samozwanczy przyczolek, beznadziejnie ignorowany. Obezwladnia nas poczucie bezsilnosci.
Totez nagle rzucone przez kogos haslo, aby udac sie na Plac Inwalidow pod polska ambasade jest iskra zapalna i chwilowym wyzwoleniem z rozpaczliwego bezwladu. Jechac, pytac, wolac, zadac wyjasnien i uspokojenia najgorszych obaw - to wszystko, co mozemy zrobic.
Jest wczesny wieczor. Ospaly niedzielny ruch paryskiej ulicy. Zaczyna padac pierwszy w tym roku snieg. Tancza niesmialo w swietle latarni bialo-zlociste platki. Tlumek ludzi na placu. Osamotniony, zagubiony taki. Wysoki, zeliwny parkan odcina masywny budynek konsulatu. Pala sie swiatla. Nadzieja.
Moze ktos wyjdzie, wyjasni, przeploszy te zgroze paralizujaca mysli i uczucia. Ludzie stoja milczacy, przygnebieni.
Czekaja. Ktos cicho placze. Jakas babcia uspokaja swa wnuczke, ze na pewno zobaczy mamusie. Jest tez kilku francuskich reporterow. Ustawiaja sprzet, montuja oswietlenie. Przyszli zrobic migawki z tego spontanicznego zgrupowania Polakow w centrum Paryza w ten dramatyczny dzien.
Dziennikarze sa dyskretni, uwazajacy. Podstawiaja mikrofon to jednym, to drugim, zatrzymuja sie przed starsza pania, wlasnie ta, ktora bezskutecznie usiluje pocieszyc swa placzaca wnuczke.
Kobieta podnosi glowe w okna kamer, usiluje cos powiedziec, wytlumaczyc. Glos wieznie jej w krtani, przeprasza bezsilnym gestem reporterow, placze. I jest to jakby sygnal dla nas - swiadkow i uczestnikow tej sceny. Sciagnieci jak magnesem stajemy polkolem wokol placzacej kobiety. Ktos intonuje: "Jeszcze Polska nie zginela...". Spiewamy.
Spiewamy ze scisnietym sercem, z poczatku niesmialo, kazdy sobie, lecz juz po chwili spiew nas jednoczy, wyzwalajac nagromadzone uczucia: przerazenie, protest i solidarnosc z rodakami w kraju. Wszystko jest w tej piesni. Ta piesn nie zawodzi.
Gasna swiatla w konsulacie. Nikt do nas nie wyszedl. Powoli i ociezale, jak po ogromnym wysilku rozchodzimy sie w rozne strony. Spieszymy na dziennik telewizyjny. Bedzie to zapewne pierwsza wiadomosc, nareszcie dowiemy sie co i jak. Ktos gorzko podaje te nadzieje w watpliwosc - co tam Polska dla Francuzow wobec faktu, ze spadl pierwszy snieg.
Chociaz nie podzielam tego bezsilnego pesymizmu, wiecej, jestem prawie pewna, ze Francuzi zareaguja, pomoga, nic mi nie latwiej. A snieg sypie juz teraz duzymi, wilgotnymi platami. Tombe la neige...

PS. 13 grudnia 1989 roku zmarl Adam - moj brat.

 
Magdalena Nawrocka { redakcja@valetz.pl }
 

poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

38
powrot do poczatku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzezone.