The VALETZ Magazine nr. 5 (V) - grudzien 1998
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

 
Przechodzien
    cz. IV

Nie miala goscinnego pokoju, wiec spal na tej samej kanapie, na ktorej zlozyl ja pierwszego dnia ich znajomosci. Wszystko wskazywalo tez na to, ze nie miala znajomych; nie odbierala zadnych telefonow, nigdzie rowniez sama nie dzwonila. Po kilkunastu dniach przestala tez przychodzic pani Wanda, jak Alicja nazywala te starsza kobieta, z ktorej rak Emil przyjal koc. Zwykle kobieta zjawiala sie okolo osiemnastej, na godzine przed wyjsciem Alicji, i zostawala az do jej powrotu, co w zaleznosci od dnia wypadalo pozna noca lub wczesnym rankiem. Ale wraz z pojawieniem sie Emila, okres pomiedzy jej przyjsciem i wyjsciem stopniowo ulegal skroceniu, az pewnego dnia Alicja oswiadczyla Emilowi, ze zrezygnowala z pomocy pani Wandy.

- Uwazasz, ze to sluszna decyzja? - zapytal wtedy.

Dziewczyna odwrocila gwaltownie w jego strone twarz, odrywajac spojrzenie od bawiacego sie nieopodal dziecka. Park nie tetnil swym wlasnym zyciem; nie mial go juz wtedy, kiedy jakis architekt kreslil jego ksztalty, nie zyskal go tez w ciagu tylu dni swego istnienia; zadowalal sie substytutem, tymi okruchami zycia, jakimi wypelniali go spacerowicze, pijacy i psy.

- Sluszna dla kogo?

Slonce nie bylo nieznosne; laskawie saczylo cieple promienie na twarz Emila, kiedy siedzial tak z odchylona glowa. Polubil te codzienne wizyty w parku; zgaszony zielenia swad miasta, zduszony ryk jego ulic, oslabione, ledwo wyczuwalne tetno tlukace sie jego arteriami. Bywalo, ze przesiadywal tu godzinami, bliski, lecz rowniez daleki wydarzeniom, ktore mialy miejsce wokol niego. Swiat nagle zagescil sie i zmalal, i poza tymi oblozonymi zielenia alejkami oraz wypelnionym magicznym spokojem mieszkaniem Alicji, wszystko inne przestalo dla Emila istniec.

- Dla malej.

Otworzyl oczy i przekrecil glowe tak, aby widziec jej reakcje. Ku swemu zdziwieniu zobaczyl na jej ustach przemykajacy cien usmiechu.

- Ona cie uwielbia. Uwielbia przesiadywac wtulona w ciebie sluchajac opowiesci, ktore przed nia roztaczasz. Uwielbia, kiedy czytasz jej ksiazki. Uwielbia spacery z toba, czeka na ciebie pod drzwiami lazienki, kiedy za nimi znikasz.

- Ale rownie mocno, jesli nawet nie bardziej potrzebuje opieki, jaka zapewniala jej pani Wanda.

- Juz nie. Wystarczy twoja obecnosc.

- Alicjo, kiedy podczas twojej nieobecnosci, w srodku nocy...

- Nie mow, prosze, o srodku nocy. Dobrze?

Wrocila wzrokiem do malej, smialo maszerujacej w ich kierunku, zmeczonej, ale i rozesmianej, szczesliwej fascynujacym otoczeniem, w jakim sie znalazla.

- Nie chce juz nigdy wiecej przy tobie plakac - dodala Alicja i wstala z lawki wychodzac naprzeciw dziecku.

* * *

Nie plakala.

Kiedy wychodzila wieczorami, Emilowi zdawalo sie niekiedy, ze dostrzega w jej oczach cienie smutku, ktore niczym wyplywajace zza horyzontu ciezkie, deszczowe chmury, zwiastuja zblizajace sie lzy. Ale zwykle zamykala za soba drzwi smiejac sie i beztrosko poprawiajac przewieszona przez ramie torebke. Potem mala odwracala sie od drzwi, a pod wplywem jej z kolei spojrzenia, pryskalo poprzednie wrazenie. Sadzal ja na kolanach, a ona wtulajac sie coraz glebiej w jego ramiona wsluchiwala sie w wypowiadane prze niego slowa. Zasypiala niezmiernie szybko, a on zostawal sam.

Pokoj nagle wyzbywal sie calego swego ciepla, jakby oddawal je opadajacemu zwiewnie, niby lekka, bawelniana siatka, spokojowi. Budynki za oknem zamykaly swe oczy, mruzyly je w takt zapalania sie ulicznych lamp. Kazdy wieczor wygladal tak samo; ciemnosc, spokoj i samotnosc, ktorej Emil sie nie obawial - byla wrecz niezbednym skladnikiem jego zycia; bardziej elementarnym, niz sam sen. Samotnosc, ktora kontrolowal, eksplorowal na swoj wlasny sposob. W koncu samotnosc, ktora okreslala jego postepowanie.

* * *

Alicja nigdy nie mogla ukryc zdziwienia, kiedy bez wzgledu na pore powrotu, zastawala Emila czekajacego na nia.

- Czy ty nigdy nie spisz?

- Spie odpowiadal usmiechajac sie. - Kiedy sobie o tym przypomne.

Tego ranka wrocila szczegolnie pozno. Wczesniej zadzwonila do Emila i, przepraszajac, uprzedzila go o tym. Spodziewala sie, jak zwykle, swiezo zascielonego lozka, stojacych nieopodal kilku pachnacych kwiatow, wanny pelnej piany i pytania, czego sie napije. Zazwyczaj prosila o lekka kawe.

Powoli weszla do pokoju, zaciekawiona rozstawionymi tu i owdzie patykowatymi lampami - dostrzezonymi jeszcze z korytarza - przywodzacymi na mysli maki; chude lodygi z zatknietymi na nich ciezkimi glowkami. Pod jedna ze scian, na rownie watlym rusztowaniu, zawieszona zostala sporej wielkosci plachta niebieskiego materialu, mieniacego sie w promieniach, zagladajacego przez przeswity w zaslonach slonca, ciemniejszymi i jasniejszymi swymi odcieniami.

Zrobila jeszcze kilka krokow, stajac niemal na srodku pokoju i z szeroko otwartymi oczami okrecila sie, starajac sie cos z tego zrozumiec. Wtedy zobaczyla Emila; siedzial na kanapie przesunietej pod sciane z drzwiami na korytarz i usmiechal sie.

- Gdzie jest mala?

- Spi. Po spacerze. Bylismy tez razem w sklepie.

Nie odwzajemnila jego usmiechu.

- Emil, co tu sie dzieje? Albo dzialo?

- Dopiero bedzie sie dziac - wstajac nadal sie usmiechal .

Zaskoczona oddala mu torebke, pozwolila zdjac plaszcz i przyjela cieply pocalunek zlozony na chlodnym jeszcze policzku. Emil odlozyl jej rzeczy i podniosl z kanapy, nie dostrzezonym przez nia wczesniej, aparat fotograficzny.

- Skad to masz? - spytala zataczajac prawa reka polkole.

- Czesc wypozyczylem, czesc kupilem - odpowiedzial regulujac ustawienia aparatu.

- A mozna wiedziec, po co?

- Mozna.

Obszedl lampy zapalajac je; burczaly cicho, nieco sennie, ale zalaly pokoj oslepiajaco bialym swiatlem, podwazajacym ostrymi promieniami na wpol zamkniete powieki dziewczyny.

- Wiec - powiedziala zirytowana.

Jeszcze raz sprawdzil aparat i podszedl do niej. Widzial w jej oczach rodzaca sie zlosc gaszaca zmeczenie; widzial, jak stopniowo przyzwyczajaja sie do nienaturalnego oswietlenia. Oddychala bardzo wolno. Zbyt wolno, aby nie wiedzial, ze juz podejrzewa.

- Chcialbym, zebys dla mnie zatanczyla - powiedzial powoli.

- Zatanczyla?! - udala zdumienie.

Pokiwal glowa.

- Tylko tyle?

- Te lampy nie moga zbyt dlugo chodzic, instalacja jest zbyt slaba - powiedzial zamiast odpowiedzi.

Zmruzyla oczy, zmniejszajac przestrzen pomiedzy powiekami do niebezpiecznej odleglosci, w ktorej zablysl wrogo wybielony blekit. Wrogo i zmyslowo. Emil patrzyl prosto w niego.

Poruszyla sie nagle, w mgnieniu oka okrecila sie na lewej nodze, plynnym gestem unoszac rece i laczac je nad soba, i odskoczyla dwa kroki w tyl. Zastygla na moment, aby wezowym ruchem, nieco pochylona, powrocic na swoje poprzednie miejsce. Przysunela sie do chlopaka blisko - jednak materialy ich ubran nie zetknely sie - a potem wyprostowala sie, a kiedy jej wzrok padl wprost w zdumione objecia oczu Emila, pchnela go delikatnie do tylu. Odsunal sie kilka krokow, ustepujac jej miejsca i unoszac aparat.

Wtedy zrobil pierwsze zdjecie. Przykleknal i przygotowywal sie do drugiego, a ona w miedzyczasie zmyslowo przesuwala dlon po swojej nodze opietej czarnym materialem obcislych spodni. Odczekal, az jej zmyslowosc stanie sie mniej zwierzeca i pstryknal.

A potem poplyneli. Plyneli razem, choc ich ciala nie dotykaly sie, spojrzenia rzadko kiedy przecinaly, ale byli blizej siebie niz kiedykolwiek wczesniej. Objeci bialym swiatlem, otuleni cieplem pokoju i bezglosna muzyka ruchow dziewczyny, posuwali sie coraz dalej. W ciszy, przetykanej tylko sporadycznymi odglosami zza okna, stlumionymi dodatkowo niecodziennoscia wydarzenia i monotonnym burczeniem lamp, taniec dziewczyny kojarzyl sie z jakas tajemnicza, na wpol zapomniana i barbarzynska ceremonia. Czas odmierzaly kolejne zdjecia, a kiedy Emil zmienial rolke filmu, ona nie zaprzestala swojego tanca; upojona naturalnoscia swoich ruchow eksplodowala kolejnymi pokladami zmyslowosci. Nie usmiechala sie, nie smiala sie nawet wtedy, gdy z drzacych dloni Emila wypadl odkladany gdzies w pustke poprzedni film. Potoczyl sie wprost pod jej nogi, a ona potraktowala to, jako pretekst do kolejnej zabawy, jeszcze jednego etapu odkrywania siebie.

Zapomniala sie; upojona zmeczeniem i wsciekloscia, zrzucila z siebie buty, miekko opadla na plecy i unoszac wysoko nogi, jej dlonie dotknely guzika spodni.

Emil zamarl, aparat gwaltownie przybral na wadze i jego dlon bezsilnie osunela sie w dol, w tym samym momencie, kiedy ona uwolnila swoje nogi ze spodni. W jakims dziwnym piruecie, szczatkowo jeszcze ludzkim, wstala i kolyszacy biodrami przysunela sie do niego. Wyjela mu z zacisnietej reki aparat i trzymajac jego wzrok w szczypcach swojego, powrocila na srodek pokoju. Postawila go na ziemi i wolno pochylila sie nad nim, tak, ze spojrzala na Emila spomiedzy swoich nog. Usmiechnela sie.

A potem cos w niej peklo; wyprostowala sie tak gwaltownie, jakby jej cialo przeszyl bolesny skurcz, wygiela w tyl glowe, odwrocila sie i Emil zobaczyl, jak jej twarz stopniowo rozmazuje grymas bolu.

- Nienawidze cie - wycharczala ze srodku pokoju. - Jestes taki sam, jak wszyscy.

Nie odezwal sie. Poczul nagle pragnienie ucieczki.

- Nienawidze - powtorzyla o ton wyzej.

Obszedl pokoj uciszajac burczenie lamp, a ona nie spuszczala z niego wzroku. Stala dziwnie skulona, zlamana, drzaca i spocona.

- Chcesz sie tylko pieprzyc! Po co te wszystkie podchody? Trzeba bylo od tego zaczac!

Odszukal lezaca na podlodze rolke filmu.

- Przynajmniej oszczedzilbys mi zawodu. Chyba, ze.. chyba, ze ja cie gowno obchodze.

Przeszedl do przedpokoju i zdjal z wieszaka kurtke.

- Powiedz cos! Slyszysz? Odezwij sie i powiedz, dlaczego to zrobiles?

Zamknal za soba drzwi starajac sie, aby zadne slowo Alicji nie ulecialo przez nie.


ciag dalszy na nastepnej stronie...
 
Artur Dlugosz { redakcja@valetz.pl }
 

poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

36
powrot do poczatku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzezone.