Nie miala goscinnego pokoju, wiec spal na tej samej kanapie, na ktorej zlozyl
ja pierwszego dnia ich znajomosci. Wszystko wskazywalo tez na to, ze nie miala
znajomych; nie odbierala zadnych telefonow, nigdzie rowniez sama nie dzwonila. Po
kilkunastu dniach przestala tez przychodzic pani Wanda, jak Alicja nazywala te
starsza kobieta, z ktorej rak Emil przyjal koc. Zwykle kobieta zjawiala sie okolo
osiemnastej, na godzine przed wyjsciem Alicji, i zostawala az do jej powrotu, co w
zaleznosci od dnia wypadalo pozna noca lub wczesnym rankiem. Ale wraz z pojawieniem
sie Emila, okres pomiedzy jej przyjsciem i wyjsciem stopniowo ulegal skroceniu, az
pewnego dnia Alicja oswiadczyla Emilowi, ze zrezygnowala z pomocy pani Wandy.
- Uwazasz, ze to sluszna decyzja? - zapytal wtedy.
Dziewczyna odwrocila gwaltownie w jego strone twarz, odrywajac spojrzenie od
bawiacego sie nieopodal dziecka. Park nie tetnil swym wlasnym zyciem; nie mial go
juz wtedy, kiedy jakis architekt kreslil jego ksztalty, nie zyskal go tez w ciagu
tylu dni swego istnienia; zadowalal sie substytutem, tymi okruchami zycia, jakimi
wypelniali go spacerowicze, pijacy i psy.
- Sluszna dla kogo?
Slonce nie bylo nieznosne; laskawie saczylo cieple promienie na twarz Emila,
kiedy siedzial tak z odchylona glowa. Polubil te codzienne wizyty w parku; zgaszony
zielenia swad miasta, zduszony ryk jego ulic, oslabione, ledwo wyczuwalne tetno
tlukace sie jego arteriami. Bywalo, ze przesiadywal tu godzinami, bliski, lecz
rowniez daleki wydarzeniom, ktore mialy miejsce wokol niego. Swiat nagle
zagescil sie i zmalal, i poza tymi oblozonymi zielenia alejkami oraz wypelnionym
magicznym spokojem mieszkaniem Alicji, wszystko inne przestalo dla Emila istniec.
- Dla malej.
Otworzyl oczy i przekrecil glowe tak, aby widziec jej reakcje. Ku swemu
zdziwieniu zobaczyl na jej ustach przemykajacy cien usmiechu.
- Ona cie uwielbia. Uwielbia przesiadywac wtulona w ciebie sluchajac opowiesci,
ktore przed nia roztaczasz. Uwielbia, kiedy czytasz jej ksiazki. Uwielbia spacery z
toba, czeka na ciebie pod drzwiami lazienki, kiedy za nimi znikasz.
- Ale rownie mocno, jesli nawet nie bardziej potrzebuje opieki, jaka zapewniala
jej pani Wanda.
- Juz nie. Wystarczy twoja obecnosc.
- Alicjo, kiedy podczas twojej nieobecnosci, w srodku nocy...
- Nie mow, prosze, o srodku nocy. Dobrze?
Wrocila wzrokiem do malej, smialo maszerujacej w ich kierunku, zmeczonej, ale i
rozesmianej, szczesliwej fascynujacym otoczeniem, w jakim sie znalazla.
- Nie chce juz nigdy wiecej przy tobie plakac - dodala Alicja i wstala z lawki
wychodzac naprzeciw dziecku.
* * *
Nie plakala.
Kiedy wychodzila wieczorami, Emilowi zdawalo sie niekiedy, ze dostrzega w jej
oczach cienie smutku, ktore niczym wyplywajace zza horyzontu ciezkie, deszczowe
chmury, zwiastuja zblizajace sie lzy. Ale zwykle zamykala za soba drzwi smiejac
sie i beztrosko poprawiajac przewieszona przez ramie torebke. Potem mala odwracala
sie od drzwi, a pod wplywem jej z kolei spojrzenia, pryskalo poprzednie wrazenie.
Sadzal ja na kolanach, a ona wtulajac sie coraz glebiej w jego ramiona wsluchiwala
sie w wypowiadane prze niego slowa. Zasypiala niezmiernie szybko, a on zostawal sam.
Pokoj nagle wyzbywal sie calego swego ciepla, jakby oddawal je opadajacemu
zwiewnie, niby lekka, bawelniana siatka, spokojowi. Budynki za oknem zamykaly swe oczy,
mruzyly je w takt zapalania sie ulicznych lamp. Kazdy wieczor wygladal tak samo;
ciemnosc, spokoj i samotnosc, ktorej Emil sie nie obawial - byla wrecz
niezbednym skladnikiem jego zycia; bardziej elementarnym, niz sam sen. Samotnosc,
ktora kontrolowal, eksplorowal na swoj wlasny sposob. W koncu samotnosc, ktora
okreslala jego postepowanie.
* * *
Alicja nigdy nie mogla ukryc zdziwienia, kiedy bez wzgledu na pore powrotu,
zastawala Emila czekajacego na nia.
- Czy ty nigdy nie spisz?
- Spie odpowiadal usmiechajac sie. - Kiedy sobie o tym przypomne.
Tego ranka wrocila szczegolnie pozno. Wczesniej zadzwonila do Emila i,
przepraszajac, uprzedzila go o tym. Spodziewala sie, jak zwykle, swiezo
zascielonego lozka, stojacych nieopodal kilku pachnacych kwiatow, wanny pelnej
piany i pytania, czego sie napije. Zazwyczaj prosila o lekka kawe.
Powoli weszla do pokoju, zaciekawiona rozstawionymi tu i owdzie patykowatymi lampami
- dostrzezonymi jeszcze z korytarza - przywodzacymi na mysli maki; chude lodygi z
zatknietymi na nich ciezkimi glowkami. Pod jedna ze scian, na rownie watlym
rusztowaniu, zawieszona zostala sporej wielkosci plachta niebieskiego materialu,
mieniacego sie w promieniach, zagladajacego przez przeswity w zaslonach slonca,
ciemniejszymi i jasniejszymi swymi odcieniami.
Zrobila jeszcze kilka krokow, stajac niemal na srodku pokoju i z szeroko otwartymi
oczami okrecila sie, starajac sie cos z tego zrozumiec. Wtedy zobaczyla Emila;
siedzial na kanapie przesunietej pod sciane z drzwiami na korytarz i usmiechal sie.
- Gdzie jest mala?
- Spi. Po spacerze. Bylismy tez razem w sklepie.
Nie odwzajemnila jego usmiechu.
- Emil, co tu sie dzieje? Albo dzialo?
- Dopiero bedzie sie dziac - wstajac nadal sie usmiechal .
Zaskoczona oddala mu torebke, pozwolila zdjac plaszcz i przyjela cieply
pocalunek zlozony na chlodnym jeszcze policzku. Emil odlozyl jej rzeczy i
podniosl z kanapy, nie dostrzezonym przez nia wczesniej, aparat fotograficzny.
- Skad to masz? - spytala zataczajac prawa reka polkole.
- Czesc wypozyczylem, czesc kupilem - odpowiedzial regulujac ustawienia
aparatu.
- A mozna wiedziec, po co?
- Mozna.
Obszedl lampy zapalajac je; burczaly cicho, nieco sennie, ale zalaly pokoj
oslepiajaco bialym swiatlem, podwazajacym ostrymi promieniami na wpol zamkniete
powieki dziewczyny.
- Wiec - powiedziala zirytowana.
Jeszcze raz sprawdzil aparat i podszedl do niej. Widzial w jej oczach rodzaca sie
zlosc gaszaca zmeczenie; widzial, jak stopniowo przyzwyczajaja sie do
nienaturalnego oswietlenia. Oddychala bardzo wolno. Zbyt wolno, aby nie wiedzial, ze
juz podejrzewa.
- Chcialbym, zebys dla mnie zatanczyla - powiedzial powoli.
- Zatanczyla?! - udala zdumienie.
Pokiwal glowa.
- Tylko tyle?
- Te lampy nie moga zbyt dlugo chodzic, instalacja jest zbyt slaba - powiedzial
zamiast odpowiedzi.
Zmruzyla oczy, zmniejszajac przestrzen pomiedzy powiekami do niebezpiecznej
odleglosci, w ktorej zablysl wrogo wybielony blekit. Wrogo i zmyslowo. Emil
patrzyl prosto w niego.
Poruszyla sie nagle, w mgnieniu oka okrecila sie na lewej nodze, plynnym gestem
unoszac rece i laczac je nad soba, i odskoczyla dwa kroki w tyl. Zastygla na
moment, aby wezowym ruchem, nieco pochylona, powrocic na swoje poprzednie miejsce.
Przysunela sie do chlopaka blisko - jednak materialy ich ubran nie zetknely sie -
a potem wyprostowala sie, a kiedy jej wzrok padl wprost w zdumione objecia oczu Emila,
pchnela go delikatnie do tylu. Odsunal sie kilka krokow, ustepujac jej miejsca i
unoszac aparat.
Wtedy zrobil pierwsze zdjecie. Przykleknal i przygotowywal sie do drugiego, a
ona w miedzyczasie zmyslowo przesuwala dlon po swojej nodze opietej czarnym
materialem obcislych spodni. Odczekal, az jej zmyslowosc stanie sie mniej
zwierzeca i pstryknal.
A potem poplyneli. Plyneli razem, choc ich ciala nie dotykaly sie, spojrzenia
rzadko kiedy przecinaly, ale byli blizej siebie niz kiedykolwiek wczesniej. Objeci
bialym swiatlem, otuleni cieplem pokoju i bezglosna muzyka ruchow dziewczyny,
posuwali sie coraz dalej. W ciszy, przetykanej tylko sporadycznymi odglosami zza okna,
stlumionymi dodatkowo niecodziennoscia wydarzenia i monotonnym burczeniem lamp, taniec
dziewczyny kojarzyl sie z jakas tajemnicza, na wpol zapomniana i barbarzynska
ceremonia. Czas odmierzaly kolejne zdjecia, a kiedy Emil zmienial rolke filmu, ona
nie zaprzestala swojego tanca; upojona naturalnoscia swoich ruchow eksplodowala
kolejnymi pokladami zmyslowosci. Nie usmiechala sie, nie smiala sie nawet wtedy,
gdy z drzacych dloni Emila wypadl odkladany gdzies w pustke poprzedni film.
Potoczyl sie wprost pod jej nogi, a ona potraktowala to, jako pretekst do kolejnej
zabawy, jeszcze jednego etapu odkrywania siebie.
Zapomniala sie; upojona zmeczeniem i wsciekloscia, zrzucila z siebie buty,
miekko opadla na plecy i unoszac wysoko nogi, jej dlonie dotknely guzika spodni.
Emil zamarl, aparat gwaltownie przybral na wadze i jego dlon bezsilnie osunela
sie w dol, w tym samym momencie, kiedy ona uwolnila swoje nogi ze spodni. W jakims
dziwnym piruecie, szczatkowo jeszcze ludzkim, wstala i kolyszacy biodrami przysunela
sie do niego. Wyjela mu z zacisnietej reki aparat i trzymajac jego wzrok w
szczypcach swojego, powrocila na srodek pokoju. Postawila go na ziemi i wolno
pochylila sie nad nim, tak, ze spojrzala na Emila spomiedzy swoich nog.
Usmiechnela sie.
A potem cos w niej peklo; wyprostowala sie tak gwaltownie, jakby jej cialo
przeszyl bolesny skurcz, wygiela w tyl glowe, odwrocila sie i Emil zobaczyl, jak
jej twarz stopniowo rozmazuje grymas bolu.
- Nienawidze cie - wycharczala ze srodku pokoju. - Jestes taki sam, jak wszyscy.
Nie odezwal sie. Poczul nagle pragnienie ucieczki.
- Nienawidze - powtorzyla o ton wyzej.
Obszedl pokoj uciszajac burczenie lamp, a ona nie spuszczala z niego wzroku. Stala
dziwnie skulona, zlamana, drzaca i spocona.
- Chcesz sie tylko pieprzyc! Po co te wszystkie podchody? Trzeba bylo od tego
zaczac!
Odszukal lezaca na podlodze rolke filmu.
- Przynajmniej oszczedzilbys mi zawodu. Chyba, ze.. chyba, ze ja cie gowno
obchodze.
Przeszedl do przedpokoju i zdjal z wieszaka kurtke.
- Powiedz cos! Slyszysz? Odezwij sie i powiedz, dlaczego to zrobiles?
Zamknal za soba drzwi starajac sie, aby zadne slowo Alicji nie ulecialo przez
nie.