The VALETZ Magazine nr. 5 (V) - grudzien 1998
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

 
MENO ALIST COIL MIX 97 A.D.

1.
Ciemnosc rozstapila sie i uformowala w tunel, na ktorego koncu widac bylo swiatlo. Gdyby moje oczy mogly widziec, bylby to pierwszy promien swiatla w moim zyciu. Uslyszalem wtedy krzyki, a bylyby to pierwsze slowa, gdyby moj umysl gotowy byl na ich przyjecie. Otoczyly mnie zapachy...
Bylo slowo - dzwiek raczej, i stala sie swiatlosc. Stali sie ludzie o siedem razy wieksi niz ja.
I zobaczylem. Szesc par oczu utkwionych we mnie; maly, krwawy strzep, trzymany glowa w dol. Pepowina zostala przecieta. Plakalem nad utraconym rajem, bo wstapilem w chlodne, krzykliwe, niebezpieczne i zupelnie nieznane otoczenie. Tutaj nie bylo juz blogostanu, z ktorego wyszedlem.
Z nicosci powstalo cos, cos bylo pchane przez biel i zatrzymywane przez czern. Juz wtedy wiedzialem, ze kochal bede i bede nienawidzil.
W tej jednej chwili, chwili swoich narodzin, bylem prawdziwa madroscia. Caly kosmos wstapil w moj umysl i trwal, poki nie nadeszla chec zrozumienia tego malego wycinka wszechrzeczy, w ktorym sie znalazlem. Poki nie wtargnal w moje pluca pierwszy moj oddech.
Przeszedlem wiec przez granice kontynentu wszystkiego z kraina czegos. Wtedy po raz pierwszy dano mi slyszec slowo, a slowo stwarzalo kolejne i kolejne, nowe i nowsze, lepsze i okropniejsze, madrzejsze i bardziej sztuczne swiaty.
2.
Utonac w namietnosci? Nie wyobrazam sobie wiekszego szczescia, niz gleboka woda, czolno, na ktorym wyplynalbym, na sam srodek gwiezdzistego stawu i skok miedzy zyciodajne swisty. Zmacona, ale czysta woda, fale placza sie pod moimi palcami i znika skrzek zab. Pod powierzchnia slychac juz tylko uderzajace i rozpryskujace sie o skaly swiatlo. Krysztal pekl, by obdarzyc wszystkich swoim sakramentem. Spiew starego swiata umilkl i nie slychac juz wiosel nade mna. Wspomnienie jego pozostalo jednak pieknym - tylko to warto zachowac. Teraz, gdy juz zaden skupiony fragment powietrza nie przedziera sie przez powierzchnie, zapanowal spokoj.
Powoli pojawialy sie pierwsze pierwiastki nowego, wtem - och! to nie syreny! Nie ryboksztaltne zwierzeta glebin o glosach delfinow, ani tez swiecace dziwnym blaskiem szklane meduzy. To tracane struny dziwnej lutni. Stare slowa sa tak malo warte, gdy nadciagaja te wszystkie barwy ukladajace sie w kalejdoskopowa igraszke swiatel (i cieni). Pelna przepychu, wciaz napelniajaca sie czara naszych umyslow, odbija sie we wszystkim i zewszad chlonie nowe. Wiecznie poza zasiegiem wzroku mrok... To wlasnie z cienia wyszly. Ognioglowe boginie, to wlasnie do cienia wroca.
Harfa, ktora delikatnie przytula plomien ich ust, zdaje sie spiewac, ledwo tracona lekkim liznieciem. Aniolowie glebin z nagimi torsami i twarzami Zaratustry wtoruja swoimi srebrzystymi glosami. Dlaczego ja? ktory tak wiele ognia mam w sobie i dla ktorego, ogien jest natura, znalazlem sie w tej chlodnej cieczy.
Patrzac na palce tych zlotopiorych ptakow morskich otchlani i oceanicznych regentow obiecanego ladu, rozumiem, jak nierozerwalny jest czas tutaj i teraz z tym, co jest prawdziwym mna. Czy naprawde kazdy moze byc mesjaszem? Zlaczylem strach ze soba, stal sie moim doradca i najlepszym przyjacielem. Nagle cisza zapanowala a otaczajace mnie rozowe skaly zostaly opuszczone przez zjawy z dziecinnych snow o Lorii. Rozgladalem sie tak, az uslyszalem kolejny glos znikad. Spiewny, jak chory starozytnej krainy wina i slonca. Pieszczony nim, zasypialem. Dzwonki subtelnie dzwonily a ja uwilem sobie, niczym ptak, gniazdo z blekitno srebrnych wlosow splywajacych po jednej stronie skaly. Blekit wody otulajac mnie, odbijal moje promienie - stalem sie sloncem. Pomyslalem, ze przeciez wszedzie widze swoje odbicie - stalem sie sloncem - moglem juz odejsc.
Wtedy to zauwazylem ja; skala okazala sie byc kobieta, a ja lezalem wtulony w jej wlosy. To wlasnie jej glos, to ja slyszalem, choc ona wcale nie spiewala, to ona, To spiew jej mysli. To dla tego jestem.

3.
Kolory powoli zaczely sie rozmywac. Poczulem jej dlon, ktora wsliznela sie niepostrzezenie w moja. W przerazajacych blaskach ujawniano sekret przepowiedzianego nam niedawno miejsca. Przez powieki widzialem tylko czerwone blaski rodzace we mnie jakies skojarzenia, slowa, glosy? Otworzylem oczy!
Widzialem ponad moja glowa wynurzajace sie spoza materii zycia szczyty gor. Byl to wielki lodowy szpic, ktory znikal pod naszymi stopami, tonac we mgle. Zlapalismy go i trzymajac sie jako jedynej, niemal pewnej rzeczy, zanurzalismy sie glebiej i glebiej. Otaczajaca nas wielka czern, nie ukazywala niczego, procz chlodu. Musimy jednak przejsc przez i te pustynie, takze na tej pustyni musimy znalezc nauke.
Stopniowo w miare zaglebiania sie w tej czarnej otchlani czulismy, jak prowadzaca nas gora traci swoja lodowatosc i zmienia sie w zelowaty kopiec bijacy od srodka delikatnym swiatlem. Im glebiej schodzilismy w Czelusc Bezpamieci , tym cieplejsza i jasniejsza stawala sie nasza droga. Zapytala wtedy, gdzie jestesmy, a ja odpowiedzialem znikomym, ale nieskonczenie wymownym szczerym i cieplym usmiechem. Wtedy zobaczylem jakies swiatlo.
Zachwyt, ktory ja ogarnal promieniowal na wszystko co znajdowalo sie dookola. Dostrzeglem, ze nie plynie juz ze mna, ale zaczyna bawic sie ze swoim cieniem. Rozmawia z nim jezykiem gestow i nie potrzebuje juz nikogo. Cien, ktory padal na ruchoma powierzchnie przezroczystej skaly zdawal sie jej odpowiadac.
Znalem juz i te zastawiona przez nas samych pulapke. Wystraszylem sie, bo kto wie, co moze sie stac, gdy oddalimy sie od siebie. Poki moc zaklec dziala, musimy pozostac razem. Weszlismy tu razem i razem musimy stad wyjsc. Co moglo by sie z nami stac, gdybysmy sie rozdzielili, w jakie smiertelne szpony moglibysmy wpasc, goniac za zludzeniami.
Zblizylem sie do niej i sprawilem, ze nasze cienie sie zlaczyly. Wtedy stopniowo zblizalem sie do swiatla powiekszajac swoj cien. Kiedy ogarnal ja cala, poddala sie i pobrnela wraz ze mna. Powoli docieralismy do pierwszego etapu naszej wedrowki. Etapu, ktory mial odkryc to, co do tej pory pozostawalo nieznane.
Kiedy juz stalismy u bram ogrodu swiatel, wreszcie dostrzegla mnie. Jej smutna skupiona twarz blysnela nieopisanym usmiechem. Jej dzwieczny dziecinny smiech rozbrzmiewal z glebokim echem w falujacym powietrzu. Z nikim jeszcze nie doszedlem tak daleko, a kazdy krok sprawial, ze nastepny oczekiwany byl z jeszcze wiekszym glodem.
Przekroczylismy wiec prog, a za nim ukazaly sie naszym oczom wielkie, opierzone niczym orly, zwierzeta o kociej urodzie. Krazyly dookola witajac nas w tych innych czesciach wszechistnienia. W centrum bylo miejsce Tysiacrekiego. Kazda z jego dloni zapisywala cos na okraglej scianie otaczajacej jego jaskinie. Rytmicznie wypisywane znaki tworzyly niepowtarzalna siec znaczen. Patrzylismy teraz na nie i wiedzielismy, ze mozemy odczytac dowolna chwile z naszego zycia. Mozemy poznac kazda mysl i kazda osobe, ktora bylismy w ciagu calego pobytu na zewnatrz. Ona sama jednak nie znaczy przeciez nic, bo dopiero tutaj, poza czasem, osiagamy prawdziwe istnienie.
Ogladajac te swiatynie wiedzielismy, ze jej oltarze moga runac pod kazdym slowem, ale kazde tez slowo buduje ja na nowo. Ogladalismy sanktuarium lona, z ktorego przyjdzie nam wyjsc. Przez ten krotki czas, zdolalismy stworzyc swiety ksztalt, ktory nas otoczy niczym pierscien ognia. Widzialem siebie przez jej oczy, a ona siebie widziala przeze mnie. Pierscien zostal nalozony.
4.
Przebudzilem sie w jakims halasie. Powoli otworzylem oczy, aby sprawdzic, co stalo sie z moim ptasim cialem. Otwieram sie na swiatlo, ktore palilo moje powieki. Zobaczylem ludzi obok siebie; wszyscy ubrani na bialo krzatali sie nerwowo w eterycznej cieczy. Jestem na noszach, jestem w ludzkim ciele. Skonczyl sie wiec ptasi czas. Dzwiek szyderczo nazwanego urzadzenia odstrasza wszystkich wraz ze mna.
Wracalem wiec, ale dokad? Gdzie jest dom, w ktorym mieszkam. Przebudziwszy sie jak co rano stracilem bagaz pamieci. Nazwali to amnezja, nazwali to amnezja. Usiasc pod drzewem i przypomniec sobie to, czego jeszcze nikt sobie nie przypomnial. Gdzie ona jest? Boze dlaczego musze wierzyc w to wszystko? Przeciez wiesz, przeciez wiem, nie mam juz sil. Musze ja odnalezc. Pamietam tylko jakas nazwe, nazwe miasta. Nic jednak wiecej; nic wiecej niz skora, oddech, glos, czy moze byc cos wiecej? Alchemik znalazl zloto, ale stracil recepture. Pamietam tak, jak dom z dziecinstwa, kazde zadrapanie futryny, kazda skrzypiaca deske, ulamany schodek , wgiecie w scianie i plamke na meblach. Jak mam dojsc do ANES MILOT. Miasto szczescia daj mi znak istnienia, pokaz mi ta blogoslawiona strone swiata, ktora zsyla cie podroznikom. Jezyk, ktorym oni tutaj mowia jest tak rozny od naszego. Anes Milot - miasto zatopione na dnie oceanu, to ty jestes miejscem, ktore daje swit. Slonce wschodzace czerwonych w bolach porodowej krwi.
Teraz niezdolny do tworzenia ptakow placze. Anes Milot, daj znak, ze choc jeden mieszkaniec pamieta wybuch. Jak posluzyc sie ta mapa, ktora pamietam z opowiesci zeglarza? Jak odnalezc sen w realnym swiecie. Tyle cieni co wieczor przechadza sie za sciana japonskiego domu. Miliony prawd odkryc musze, nim zabiora mnie do siebie, nim zesla chocby pyl. Namacalny dostrzegalny zmyslami slad snu na poscieli.
Gdybym tak choc na chwile mogl spojrzec na ten blizniaczy swiat, w ktorym wszystko odkrywa swoje znaczenia. Moze lepiej jednak, gdybym mogl, jak nasienie zycia, wsliznac sie do skarbnicy wszechistnienia przez swiety otwor w sklepieniu. Kto pamieta dzien, po ktorym nie ma innego, ostatni dzien przed poczeciem. Kto pamieta pociag wiozacy nas w ten swiat?
Ona jest brama i celem. Malowana kula przez ktora nie moge dojrzec tego, co istnieje naprawde. Ponad blekitem, ktory koic mial moje rany, czaja sie drapiezne oczy.
Ja, niewierny, ktory osmielil sie wstapic w cialo za przykazaniem niewiadomego, chce wypic ukryte w sanktuarium slow wino. Oni nazwali to amnezja, nazwali to amnezja. Mamia mnie znaczeniami ich plugawych slow, czekajac, az opowiem im co widzialem. Bede jednak milczal i nie powiem ani slowa. Wyczekam moment, a wtedy zedre te wszystkie maski. Zedre i ujrze nagie, przerazone twarze. Blade z nie krytej milosci i nie skrywanej nienawisci. Bloto pozorow zniknie wtedy z oczu ludzkosci.


ciag dalszy nastapi...
 
Michal Brzezinski { redakcja@valetz.pl }
 

poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

10
powrot do poczatku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzezone.