1.
Ciemnosc rozstapila sie i uformowala w tunel, na ktorego koncu widac bylo
swiatlo. Gdyby moje oczy mogly widziec, bylby to pierwszy promien swiatla w moim
zyciu. Uslyszalem wtedy krzyki, a bylyby to pierwsze slowa, gdyby moj umysl gotowy
byl na ich przyjecie. Otoczyly mnie zapachy...
Bylo slowo - dzwiek raczej, i stala sie swiatlosc. Stali sie ludzie o siedem
razy wieksi niz ja.
I zobaczylem. Szesc par oczu utkwionych we mnie; maly, krwawy strzep,
trzymany glowa w dol. Pepowina zostala przecieta. Plakalem nad utraconym rajem,
bo wstapilem w chlodne, krzykliwe, niebezpieczne i zupelnie nieznane otoczenie. Tutaj
nie bylo juz blogostanu, z ktorego wyszedlem.
Z nicosci powstalo cos, cos bylo pchane przez biel i zatrzymywane przez czern. Juz
wtedy wiedzialem, ze kochal bede i bede nienawidzil.
W tej jednej chwili, chwili swoich narodzin, bylem prawdziwa madroscia. Caly kosmos
wstapil w moj umysl i trwal, poki nie nadeszla chec zrozumienia tego malego
wycinka wszechrzeczy, w ktorym sie znalazlem. Poki nie wtargnal w moje pluca
pierwszy moj oddech.
Przeszedlem wiec przez granice kontynentu wszystkiego z kraina czegos. Wtedy po raz
pierwszy dano mi slyszec slowo, a slowo stwarzalo kolejne i kolejne, nowe i nowsze,
lepsze i okropniejsze, madrzejsze i bardziej sztuczne swiaty.
2.
Utonac w namietnosci? Nie wyobrazam sobie wiekszego szczescia, niz gleboka
woda, czolno, na ktorym wyplynalbym, na sam srodek gwiezdzistego stawu i skok
miedzy zyciodajne swisty. Zmacona, ale czysta woda, fale placza sie
pod moimi palcami i znika skrzek zab. Pod powierzchnia slychac juz tylko uderzajace
i rozpryskujace sie o skaly swiatlo. Krysztal pekl, by obdarzyc wszystkich swoim
sakramentem. Spiew starego swiata umilkl i nie slychac
juz wiosel nade mna. Wspomnienie jego pozostalo jednak pieknym - tylko to warto
zachowac. Teraz, gdy juz zaden skupiony fragment powietrza nie przedziera sie przez
powierzchnie, zapanowal spokoj.
Powoli pojawialy sie pierwsze pierwiastki nowego, wtem - och! to nie syreny! Nie
ryboksztaltne zwierzeta glebin o glosach delfinow, ani tez swiecace dziwnym
blaskiem szklane meduzy. To tracane struny dziwnej lutni. Stare slowa sa tak malo
warte, gdy nadciagaja te wszystkie barwy ukladajace sie w kalejdoskopowa igraszke
swiatel (i cieni). Pelna przepychu, wciaz napelniajaca sie czara naszych
umyslow, odbija sie we wszystkim i zewszad chlonie nowe. Wiecznie poza zasiegiem
wzroku mrok... To wlasnie z cienia wyszly. Ognioglowe boginie, to wlasnie do cienia
wroca.
Harfa, ktora delikatnie przytula plomien ich ust, zdaje sie spiewac, ledwo tracona
lekkim liznieciem. Aniolowie glebin z nagimi torsami i twarzami Zaratustry wtoruja
swoimi srebrzystymi glosami. Dlaczego ja? ktory tak wiele ognia mam w sobie i dla
ktorego, ogien jest natura, znalazlem sie w tej chlodnej cieczy.
Patrzac na palce tych zlotopiorych ptakow morskich otchlani i oceanicznych regentow
obiecanego ladu, rozumiem, jak nierozerwalny jest czas tutaj i teraz z tym, co jest
prawdziwym mna. Czy naprawde kazdy moze byc mesjaszem? Zlaczylem strach ze soba,
stal sie moim doradca i najlepszym przyjacielem. Nagle cisza zapanowala a otaczajace
mnie rozowe skaly zostaly opuszczone przez zjawy z dziecinnych snow o Lorii.
Rozgladalem sie tak, az uslyszalem kolejny glos znikad. Spiewny, jak chory
starozytnej krainy wina i slonca. Pieszczony nim, zasypialem. Dzwonki subtelnie
dzwonily a ja uwilem sobie, niczym ptak, gniazdo z blekitno srebrnych wlosow
splywajacych po jednej stronie skaly. Blekit wody otulajac mnie, odbijal moje
promienie - stalem sie sloncem. Pomyslalem, ze przeciez wszedzie widze swoje
odbicie - stalem sie sloncem - moglem juz odejsc.
Wtedy to zauwazylem ja; skala okazala sie byc kobieta, a ja lezalem wtulony w
jej wlosy. To wlasnie jej glos, to ja slyszalem, choc ona wcale nie spiewala, to
ona, To spiew jej mysli. To dla tego jestem.
3.
Kolory powoli zaczely sie rozmywac. Poczulem jej dlon, ktora wsliznela sie
niepostrzezenie w moja. W przerazajacych blaskach ujawniano sekret przepowiedzianego
nam niedawno miejsca. Przez powieki widzialem tylko czerwone blaski rodzace we mnie
jakies skojarzenia, slowa, glosy? Otworzylem oczy!
Widzialem ponad moja glowa wynurzajace sie spoza materii zycia szczyty gor. Byl
to wielki lodowy szpic, ktory znikal pod naszymi stopami, tonac we mgle. Zlapalismy
go i trzymajac sie jako jedynej, niemal pewnej rzeczy, zanurzalismy sie glebiej i
glebiej. Otaczajaca nas wielka czern, nie ukazywala niczego, procz chlodu. Musimy
jednak przejsc przez i te pustynie, takze na tej pustyni musimy znalezc nauke.
Stopniowo w miare zaglebiania sie w tej czarnej otchlani czulismy, jak prowadzaca
nas gora traci swoja lodowatosc i zmienia sie w zelowaty kopiec bijacy od srodka
delikatnym swiatlem. Im glebiej schodzilismy w Czelusc Bezpamieci , tym cieplejsza
i jasniejsza stawala sie nasza droga. Zapytala wtedy, gdzie jestesmy, a ja
odpowiedzialem znikomym, ale nieskonczenie wymownym szczerym i cieplym usmiechem.
Wtedy zobaczylem jakies swiatlo.
Zachwyt, ktory ja ogarnal promieniowal na wszystko co znajdowalo sie dookola.
Dostrzeglem, ze nie plynie juz ze mna, ale zaczyna bawic sie ze swoim cieniem.
Rozmawia z nim jezykiem gestow i nie potrzebuje juz nikogo. Cien, ktory padal na
ruchoma powierzchnie przezroczystej skaly zdawal sie jej odpowiadac.
Znalem juz i te zastawiona przez nas samych pulapke. Wystraszylem sie, bo kto wie,
co moze sie stac, gdy oddalimy sie od siebie. Poki moc zaklec dziala, musimy
pozostac razem. Weszlismy tu razem i razem musimy stad wyjsc. Co moglo by sie z
nami stac, gdybysmy sie rozdzielili, w jakie smiertelne szpony moglibysmy wpasc,
goniac za zludzeniami.
Zblizylem sie do niej i sprawilem, ze nasze cienie sie zlaczyly. Wtedy stopniowo
zblizalem sie do swiatla powiekszajac swoj cien. Kiedy ogarnal ja cala,
poddala sie i pobrnela wraz ze mna. Powoli docieralismy do pierwszego
etapu naszej wedrowki. Etapu, ktory mial odkryc to, co do tej pory pozostawalo
nieznane.
Kiedy juz stalismy u bram ogrodu swiatel, wreszcie dostrzegla mnie. Jej smutna
skupiona twarz blysnela nieopisanym usmiechem. Jej dzwieczny dziecinny smiech
rozbrzmiewal z glebokim echem w falujacym powietrzu. Z nikim jeszcze nie doszedlem
tak daleko, a kazdy krok sprawial, ze nastepny oczekiwany byl z jeszcze wiekszym
glodem.
Przekroczylismy wiec prog, a za nim ukazaly sie naszym oczom wielkie, opierzone
niczym orly, zwierzeta o kociej urodzie. Krazyly dookola witajac nas w tych innych
czesciach wszechistnienia. W centrum bylo miejsce Tysiacrekiego. Kazda z jego dloni
zapisywala cos na okraglej scianie otaczajacej jego jaskinie. Rytmicznie wypisywane
znaki tworzyly niepowtarzalna siec znaczen. Patrzylismy teraz na nie i wiedzielismy,
ze mozemy odczytac dowolna chwile z naszego zycia. Mozemy poznac kazda mysl i
kazda osobe, ktora bylismy w ciagu calego pobytu na zewnatrz. Ona sama jednak nie
znaczy przeciez nic, bo dopiero tutaj, poza czasem, osiagamy prawdziwe istnienie.
Ogladajac te swiatynie wiedzielismy, ze jej oltarze moga runac pod kazdym
slowem, ale kazde tez slowo buduje ja na nowo. Ogladalismy sanktuarium lona, z
ktorego przyjdzie nam wyjsc. Przez ten krotki czas, zdolalismy stworzyc swiety
ksztalt, ktory nas otoczy niczym pierscien ognia. Widzialem siebie przez jej oczy, a
ona siebie widziala przeze mnie. Pierscien zostal nalozony.
4.
Przebudzilem sie w jakims halasie. Powoli otworzylem oczy, aby sprawdzic, co stalo
sie z moim ptasim cialem. Otwieram sie na swiatlo, ktore palilo moje powieki.
Zobaczylem ludzi obok siebie; wszyscy ubrani na bialo krzatali sie nerwowo w
eterycznej cieczy. Jestem na noszach, jestem w ludzkim ciele. Skonczyl sie wiec ptasi
czas. Dzwiek szyderczo nazwanego urzadzenia odstrasza wszystkich wraz ze mna.
Wracalem wiec, ale dokad? Gdzie jest dom, w ktorym mieszkam. Przebudziwszy sie jak co
rano stracilem bagaz pamieci. Nazwali to amnezja, nazwali to amnezja. Usiasc pod
drzewem i przypomniec sobie to, czego jeszcze nikt sobie nie przypomnial. Gdzie ona
jest? Boze dlaczego musze wierzyc w to wszystko? Przeciez wiesz, przeciez wiem, nie
mam juz sil. Musze ja odnalezc. Pamietam tylko jakas nazwe, nazwe miasta. Nic
jednak wiecej; nic wiecej niz skora, oddech, glos, czy moze byc cos wiecej?
Alchemik znalazl zloto, ale stracil recepture. Pamietam tak, jak dom z dziecinstwa,
kazde zadrapanie futryny, kazda skrzypiaca deske, ulamany schodek , wgiecie w scianie i plamke na meblach. Jak mam dojsc do ANES MILOT. Miasto
szczescia daj mi znak istnienia, pokaz mi ta blogoslawiona strone swiata, ktora
zsyla cie podroznikom. Jezyk, ktorym oni tutaj mowia jest tak rozny od naszego.
Anes Milot - miasto zatopione na dnie oceanu, to ty jestes miejscem, ktore daje swit.
Slonce wschodzace czerwonych w bolach porodowej krwi.
Teraz niezdolny do tworzenia ptakow placze. Anes Milot, daj znak, ze choc jeden
mieszkaniec pamieta wybuch. Jak posluzyc sie ta mapa, ktora pamietam z
opowiesci zeglarza? Jak odnalezc sen w realnym swiecie. Tyle cieni co wieczor
przechadza sie za sciana japonskiego domu. Miliony prawd odkryc musze, nim zabiora
mnie do siebie, nim zesla chocby pyl. Namacalny dostrzegalny zmyslami slad snu na
poscieli.
Gdybym tak choc na chwile mogl spojrzec na ten blizniaczy swiat, w ktorym wszystko
odkrywa swoje znaczenia. Moze lepiej jednak, gdybym mogl, jak nasienie zycia,
wsliznac sie do skarbnicy wszechistnienia przez swiety otwor w sklepieniu. Kto
pamieta dzien, po ktorym nie ma innego, ostatni dzien przed poczeciem. Kto pamieta
pociag wiozacy nas w ten swiat?
Ona jest brama i celem. Malowana kula przez ktora nie moge dojrzec tego, co istnieje
naprawde. Ponad blekitem, ktory koic mial moje rany, czaja sie drapiezne oczy.
Ja, niewierny, ktory osmielil sie wstapic w cialo za przykazaniem niewiadomego,
chce wypic ukryte w sanktuarium slow wino. Oni nazwali to amnezja, nazwali to
amnezja. Mamia mnie znaczeniami ich plugawych slow, czekajac, az opowiem im co
widzialem. Bede jednak milczal i nie powiem ani slowa. Wyczekam moment, a wtedy
zedre te wszystkie maski. Zedre i ujrze nagie, przerazone twarze. Blade z nie krytej
milosci i nie skrywanej nienawisci. Bloto pozorow zniknie wtedy z oczu ludzkosci.