The VALETZ Magazine nr. III - październik 1998
[ ISO 8859-2 ]
( wersja ASCII ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

VALETZ KONTAKT INFORMACJE
 
Okiem fantasty
Konrad Wągrowski (redakcja@valetz.pl)

Kiedyś wymyśliłem sobie cztery kryteria oceny książki, czy filmu. Potraktujcie to jako zabawę, bowiem ja sobie świetnie zdaję sprawę, że takie ocenianie literatury według wymyślonej skali ma równie dużo sensu jak ocenianie jakości wiersza na podstawie wykresu jak to miało miejsce w "Stowarzyszeniu Umarłych Poetów". Pozwolicie, że moje rozważania oprę na literaturze i filmie fantastycznym, w końcu nazwa rubryki do czegoś zobowiązuje. A więc moje kryteria to: temat - czy jest oryginalny, czy ciekawy; akcja - czy jest wartka, czy wciąga, czy widz/czytelnik się nie nudzi; przesłanie - czyli, czy dane dzieło zmusza do myślenia, czy nachodzą cię jakieś późniejsze refleksje; oraz dla mnie najważniejszy, często decydujący o ocenie dzieła - klimat, czyli ta atmosfera, powodująca o tym, że zapominasz przy lekturze o całym tym smutnym, otaczającym cię świecie, całkowicie zagłębiasz się w treść, czujesz się prawie uczestnikiem wydarzeń tam opisanych. Nie wiem, może fakt, że cenię sobie najbardziej funkcję eskapistyczną literatury czy filmu, nie najlepiej o mnie świadczy, ale trudno, tak już jest. Co właściwie decyduje o tym klimacie? Cóż, właściwie dla każdego atmosfera jest tworzona przez coś zupełnie innego. Ale nie miałem pisać o każdym, tylko o sobie. Dla mnie więc klimat powinien być mroczny, ponury, przygnębiający. Właśnie coś takiego może mną całkowicie zawładnąć. A tworzone jest to na przykład przez ciemności i padający ciągle deszcz jak w "Blade Runnerze", czy "Siedem", jak przez poczucie całkowitej bezradności, jak w niektórych tekstach Rafała Ziemkiewicza, jak przez tajemnice i niedopowiedzenia jak w "Z Archiwum X", powieściach Dicka, czy konstruowaniu intrygi przez Stephena Kinga. Przykładów zresztą może być wiele.

Odpowiedni więc dobór składników (przy przewadze tych tworzących nastrój) powoduje więc, że powstaje dzieło pozwalające na oderwanie się od rzeczywistości.

Takie utwory powodują, że nie można pójść spać, aż nie skończy się czytać, niezależnie od tego, czy następnego dnia ma się egzamin, czy też trzeba wcześnie rano wstać. Nieprzypadkowo wspominam tu o egzaminach, kolokwiach, czy też innych klasówkach. Tak się bowiem składa, że takie nieprzespane noce spowodowane dopiero co zakupioną książką (niezależnie czy był to Tolkien, Bułhakow, czy nawet McLean), kojarzą mi się właśnie z czasami szkoły podstawowej, średniej, czy studiów. Teraz, po zakończeniu nauki, po rozpoczęciu pracy, wyprowadzeniu się na swoje, jest jakoś inaczej. Już aż takie zafascynowanie książką nie zdarza mi się praktycznie nigdy. Czytam wiele różnych rzeczy, bardzo często podobają mi się, ale cały czas czuję, że czegoś tu brakuje, że coś powinno być inaczej. I nie jest to tylko moje zdanie.

Dlaczego tak się właściwie dzieje? Czy to ja się zmieniłem, czy też może 10 lat temu powstawały wspanialsze dzieła? Czyżby następował regres literatury science fiction?

Wydaje mi się, że jest kilka powodów. Po pierwsze - niestety chyba coś złego dzieje się z fantastyką. Być może wyczerpują się już pomysły i autorzy powielają stare schematy. Oczywiście nie jest tak, że nie powstaje już nic dobrego, ale na pewno coraz trudniej jest znaleźć coś nowatorskiego, odkrywczego. Częściej czytając mam niejasne odczucie: "Ja skądś to znam". Czasem przyjemnie jest przeczytać kolejną sprawnie napisaną opowieść o dzielnej Drużynie zmierzającej do Celu we Wrogiej Krainie, aby zdobyć Magiczny Artefakt, czy też historię o tym, że tak naprawdę rządzą na Ziemi Oni, a my jesteśmy tylko marionetkami w Ich rękach. Ale ile razy można?

A może to ja się zestarzałem i nie tak łatwo mnie zachwycić, jak to było kiedyś? Dawniej wystarczyła najprostsza opowiastka, z akcją toczącą się w kosmosie, abym czytał to z wypiekami na twarzy. Teraz często boję się wracać do takich starych pozycji, aby nie zatrzeć wspomnień, nie rozczarować się, nie zastanawiać się, jak to mogło mi się podobać. Mam więc kolejne wyjaśnienie nurtującego mnie pytania - w dawnych czasach wydawano fantastykę rzadko, więc każda taka pozycja stawała się rarytasem. Teraz przy zalewie przeróżnych pozycji, człowiek staje się dużo bardziej wybredny. Szuka czegoś, co będzie się wyróżniało, pozostawi jakieś niezatarte wrażenie. Ale kłam temu twierdzeniu zadaje każde sięgnięcie do starszych numerów "Fantastyki". Nawet pomimo zalewu (rozejrzyjcie się w którejkolwiek księgarni) pozycji ze znaczkiem "SF" na okładce, wracając do "Piaseczników" G.R.R. Martina, "...za jeden miniony dzień" tegoż autora, opowiadania "Thor spotyka Kapitana Amerykę" Davida Brina, czy też starszych pozycji Philippa K. Dicka, wiem, że czytam coś znakomitego i że nie potrafię znaleźć równie dobrych odpowiedników w numerach z ostatnich kilku lat.

Wreszcie jest trzeci powód, wcale nie najmniej ważny. Czasy się zmieniły. I nie chodzi tu tylko o to, że jestem starszy. Po prostu w czasach szkolnych, dużo łatwiej było oderwać się od prawdziwego życia. Jakie się wtedy miało problemy? Z ówczesnego punktu widzenia pewnie niemałe - dziewczyny, klasówki, etc. Ale tak naprawdę nie było to nic od czego nie można się było oderwać. W momencie, gdy kończy się studia, zaczyna pracę, zaczyna się samemu mieszkać, już trudno jest przestać myśleć, co trzeba na jutro do pracy przygotować, co ugotować sobie na obiad, jakie zakupy trzeba zrobić. I nawet gdy późnym wieczorem próbujesz położyć się do łóżka ze świeżo zakupioną książką, gdzieś tam krążą pod czaszką wszystkie problemy, pytania. I tak naprawdę nigdy nie znajdziesz się całkowicie w tym stworzonym przez jakiegoś autora świecie, bo część twojego i tak zabierasz ze sobą. I wszelkie kwestie powracają do ciebie przy najmniejszym skojarzeniu, jakie tylko może się pojawić w czytanej książce. A wtedy gwałtownie i boleśnie powracasz do rzeczywistości.

Z filmami jest dużo prościej. Tu dla większości osób nie ulega wątpliwości, że kino fantastyczne zmierza w bardzo złym kierunku. Świetnym mottem może być tu slogan reklamowy "Godzilli" - "Liczy się wielkość". Może nie dokładnie wielkość, lecz rozmach, widowisko, efekty specjalne. Przestaje natomiast liczyć się fabuła i sens. Ważne, żeby było efektowne, nieważne, że treść się kupy nie trzyma. Moim zdaniem zaczęło się to filmem "Terminator 2" - pierwszym filmem, w którym zrezygnowano z treści na rzecz imponujących efektów specjalnych. A dalej już poleciało. Jak wiadomo liczy się zysk (i trudno właściwie się temu dziwić), a jak się okazało, zysk w filmach science fiction przynoszą fajerwerki techniczne. Już w owym "Terminatorze" realizatorzy nie zadbali o uwiarygodnienie zdarzeń w scenariuszu filmowym, popełniając jeden za drugim błędy logiczne. Sztandarowym natomiast przykładem staje się tu przebój kasowy "Dzień niepodległości", film o błahej i nieprawdopodobnej fabule, natomiast niesamowitych trikach. I tak jest cały czas, tytuły mógłbym wymieniać bez końca: "Park Jurajski", "Event Horizon", "Zaginiony świat", "Dzień zagłady","Armageddon", "Godzilla". Jeśli jakiś reżyser chciałby zrobić film ambitniejszy, inteligentny, z ciekawą fabułą, na pewno nie sięga już po poetykę science fiction - jest przecież tyle innych gatunków. Chyba musimy się przyzwyczajać do myśli, że takiego filmu jak "Blade Runner" już nie zobaczymy. Choć może przyszłoroczna pierwsza część "Gwiezdnych Wojen" okaże się udanym połączeniem efektownego widowiska i ciekawej fabuły? Mam taką nadzieję, ale jestem pełen obaw.

Teraz właściwie przyszedł czas na jakieś konkluzje, ale niestety, nie będzie żadnych. Po prostu tekst ten miał być próbą znalezienia przyczyny zmian i wyrazem mojej nostalgii za tymi dawnymi już czasami uniesień i zachwytów nad literaturą (niekoniecznie najwyższych lotów) i filmem sf, a które, jak wszystko na to wskazuje, już dla mnie niestety przeminęły. Mam jednak iskierkę nadziei, że się mylę.

20

powrót do początku

The VALETZ Magazine
[ http://www.valetz.pl ] lub
[ http://venus.wis.pk.edu.pl/magazine ]
kontakt: redakcja@valetz.pl oraz redakcja@valetz.pl

 

(c) Wszelkie prawa zastrzeżone.

Odpowiedzialność za treści tekstów i prac graficznych spoczywa
na barkach ich autorów, a poglądy wyrażane przez nich nie zawsze zgadzają
się z poglądami redakcji.

Redakcja The VALETZ Magazine nie zwraca nadesłanych materiałów,
zastrzega sobie też prawo do skracania tekstów.

Materiały prezentowane na łamach The VALETZ Magazine są własnością
ich autorów i jako takie są chronione przez ustawę o prawach autorskich.