nr. III - październik 1998
[ ISO 8859-2 ] |
( wersja ASCII ) | ( wersja CP-1250 ) | ||||||
|
|
|||||||
Filiżanka herbaty Magda Alina Pawlak-Mirowska (redakcja@valetz.pl)
Położyłam głowę na jego ramieniu. Chciałam, aby mnie przytulił, aby odwrócił
się i spojrzał mi w oczy z wyrazem zainteresowania i troski. Ale on tego nie uczynił.
Jak zwykle zresztą. Powinnam była się już do tego przyzwyczaić, ale jakoś nie
potrafiłam. Ciągle jeszcze naiwnie oczekiwałam, że się zmieni, że obudzi się w nim
skrywana czułość i serce. Popełniałam błąd, nie warto było czekać. Ale wtedy
jeszcze tego nie wiedziałam. Byłam wtedy jeszcze pełna nadziei. A on jak zawsze się
nie odwrócił i nie spojrzał na mnie z czułością. Nadal siedział nieruchomo w swoim
fotelu pochłonięty czytaniem gazety. Tej cholernej gazety. Przez niego zaczęłam
nienawidzieć wszelkiego rodzaju czasopism, bo były dla niego ważniejsze ode mnie, bo mi
go zabierały. Podniosłam się po raz nie wiem który z poczuciem odepchnięcia i
rozczarowania, i pomaszerowałam do kuchni, by podnieść się na duchu filiżanką
gorącej herbaty. Ona była moją najlepszą przyjaciółką. Wstawiłam wodę i
przysiadłam na wysokim zydlu spoglądając przez okno. Niebo mieniło się pięknymi
odcieniami niebieskości po zachodzie chłodnego zimowego słońca. Wtedy właśnie, wpatrując się w tę zimną niebieskość, postanowiłam, że muszę
z tym skończyć. Nie mogłam dłużej znosić jego nieobecności i chłodu.
Zasługiwałam na coś znacznie lepszego. Zasługiwałam na ciepło i bliskość,
zasługiwałam na prawdziwą miłość. Siedziałam na zydlu i czułam wyraźnie, jak
pęcznieje we mnie złość na niego i potworna nienawiść za to, z czego mnie odziera.
Byłam przy nim niczym, byłam pustką, kawałkiem chodzącego i dbającego o jego męskie
wygody, zwyczajnego mięsa. Tak to ujrzałam. I zrobiło mi się niedobrze, zebrało mi
się na wymioty. Opanowałam się w ostatniej chwili, wyrwana z obrzydzenia przez opary
gotującej się wody buchające z czajnika. Przyrządziłam sobie filiżankę mojej
ulubionej herbaty. Kochałam ten złocisty gorący napój, który budził we mnie dobre wspomnienia i
miłe uczucia. Otwierał we mnie ogromne przestrzenie, których nigdy bym nie poznała. Z
każdym łykiem odkorkowywał się we mnie świat subtelności i ledwo postrzegalnych
wrażeń. Rzeczywistość nabierała przyjemnej mgiełki czarowności, niesamowitości i
piękna. Zanurzałam się z lubością w ten inny świat, gotowa oddać się całkowicie
jego mocy. I dzisiaj też wstąpiłam w tę mgiełkę, pełna ufności oczekując
wytchnienia i odnalezienia ciepła, którego tak bardzo było mi brak. Osuwałam się w dobrze mi już znaną zaczarowaną rzeczywistość i odnajdywałam
ukojenie. Znikałam dla realnego świata innych ludzi, byli dla mnie nieobecni. Ja dla
nich stawałam się niemal niewidzialna, niedostrzegalna. Płynęłam z lekkością
płomienia świecy i tajemniczo się uśmiechałam. Ten uśmiech otwierał mi drogę do
każdych drzwi. Stawałam się dla każdego nieosiągalna i nietykalna. Nic, co się
wydarzało na zewnątrz mojego jestestwa, nie dotyczyło mnie już bezpośrednio.
Przebywałam w innej przestrzeni, oddzielona cienką nicią, która jednak zmieniała
całą rzeczywistość w sposób zasadniczy. Nie istniały tu prawa ani obowiązki, nie
obowiązywały ograniczenia ani prośby. Był to świat pozbawiony lęków i zagrożeń.
Wszystko unosiło się w poświacie wszechogarniającej delikatnej miłości i
łagodności. Dlatego czułam się tutaj tak dobrze. Nie lubiłam wracać do rzeczywistości. Wszystko nabierało znowu tych twardych,
ostrych kształtów i na wszystko trzeba było w jakiś wyraźny sposób reagować. W
tamtym świecie nie było przymusów, wszystko działo się w sposób przyjazny, płynny i
nieokreślony. Tutaj trzeba było się ciągle koncentrować, ponosić odpowiedzialność
i konsekwencje wymuszonych przez rzeczywistość czynów. Nienawidziłam tego. Wolałam
być przyjemną mgiełką. Dlatego, kiedy tylko kończyło się działanie herbaty, niemal
natychmiast parzyłam sobie następną. I znów uciekałam w przyjemną, bezpieczną
przestrzeń. Zawsze jednak trzeba było w końcu wrócić na pewien czas do
rzeczywistości i znów zaczynały się problemy i troski. Andre nadal siedział w fotelu, jakby nic się nie zmieniło, jakby czas wcale nie
płynął. On oczywiście nie miał pojęcia o moim herbacianym świecie. Czy on w ogóle
cokolwiek o mnie wiedział? Jego to w ogóle nie obchodziło. Byłam dla niego jedynie
kawałkiem mięsa, jak słusznie zauważyłam. Byłam tylko poruszającym się zbiorem
mięśni, ścięgien, kości i tłuszczu. Oczywiście nie widział tego tak dokładnie,
nie znalazł w sobie dość chęci na tak głęboką analizę. Widział tylko całkowity
obraz tych wszystkich części. Zresztą we wszystkim był powierzchowny i zimny. Nie mam
pojęcia jak to się stało, że znalazłam się przy nim. Musiałam kompletnie
zwariować, żeby łączyć się z takim człowiekiem. Mama twierdziła, że wszyscy mężczyźni są tacy, ale z moich doświadczeń
wynikało, że to nie całkiem prawda. Ciotka Julia uważała, że nie można mężczyznom
mówić prawdy i trzeba jakoś ułożyć sobie życie lawirując między udawaniem
idiotki, która nie ma własnych zainteresowań i poczucia wartości, a kuchnią. Z tym
też się nie zgadzałam. Widocznie miały pecha. Oczywiście zdarzali się tacy
mężczyźni, niestety Andre również należał do tej grupy, ale istniali też inni,
ciepli, czuli i partnerscy. Zawsze pragnęłam połączyć się z takim wspaniałym
mężczyzną, ale los popchnął mnie w niewłaściwe ręce. Wpadłam w tę samą
pułapką, co moja ciotka i matka. Nie mogłam zrozumieć dlaczego. Dlaczego mi też się
to przytrafiło? Jednak w przeciwieństwie do nich, postanowiłam dłużej na taką sytuację się nie
godzić. Nie miałam najmniejszego zamiaru rezygnować ze swoich praw do szczęścia i
wolności. Andre był wstrętnym, ograniczonym egoistą. Nie ulegało wątpliwości, że
popełniłam kardynalny błąd mając nadzieję, że dzięki mojej wrażliwości i chęci
pomocy, się zmieni. On wcale nie chciał się zmienić, mało tego, wydawał się z
siebie całkiem zadowolony. Opanowało mnie oburzenie, kiedy uświadomiłam sobie, ile
cennego czasu straciłam w towarzystwie tego tępego, nieciekawego i nadętego typa.
Miałam nieprzepartą ochotę zemścić się na nim za te pełne cierpień lata. Miałam
ochotę poorać mu całe ciało, zadać mu jakiś straszliwy ból, aby w jakiś wymierny
sposób odpokutował za moje nieszczęśliwe z jego powodu dni. Absolutnie uczciwie mu
się to należało. Może by wreszcie dotarło coś do jego upartej łepetyny i może
nabrałby trochę niezbędnej pokory. Nie znał uczucia skromności, nigdy nie poczuł
się wykorzystany ani poniżony, zawsze to on innych pogrążał i niszczył. Pozbawiony
był kompletnie jakiejkolwiek wrażliwości. Dlatego nie mógł nic wiedzieć o ludziach.
Wydawało mu się, że wie kim jest on sam i to mu w zupełności wystarczało, reszta
miała służyć jego potrzebom i zachciankom. Inni byli niczym. Z początku imponowała
mi jego siła i poczucie pewności, ale z czasem odkryłam, że to czyste grubiaństwo.
Bardzo się rozczarowałam. Nadal jednak nie mogłam uwierzyć, że można być takim
człowiekiem, sądziłam, że wystarczy trochę chęci z mojej strony i uda się go
obudzić do prawdziwego życia. Moje nadzieje okazały się jednak daremne. Nic nie
zdołało go zmienić i wiedziałam już, że nic nie zdoła go poruszyć. Był twardy i
zamknięty, nie było do niego dojścia. Sam skazał się na zagładę. Bo w moich oczach,
życie jakie prowadził, nie było wcale życiem, lecz umieraniem. Zdychał powoli z
upływem każdego dnia, każdej godziny. Zostawało mu coraz mniej czasu. A on tkwił jak
kompletny głupiec w środku swojej trumny nie zdając sobie sprawy z własnego
położenia. A przecież sam sobie tę trumnę zbudował. Zdychał z braku uczuć, ruchu i
powietrza. Powoli, niemal niedostrzegalnie umierał. Teraz to spostrzegłam, wcześniej
jakoś uszło to mojej uwadze. Herbata bardzo zmieniała sposób i zakres postrzegania,
cały czas działała. Jej drobny fluid stale krążył w moim ciele, zasilany wciąż
nową, świeżą dawką. Jej stężenie więc także powoli się zwiększało. Coraz
bardziej istniałam po tamtej stronie świata. Coraz więcej odczuwałam tamtymi
zmysłami. Byłam coraz bliżej tajemniczej, przyjaznej mgiełki. Nie wiedziałam co się
stanie, kiedy mnie całą ogarnie, ale pragnęłam tego, czułam że tamten świat jest
przeznaczony dla mnie, jest mój. Rano wstałam, zjadłam śniadanie, spakowałam najważniejsze rzeczy i zatrzasnęłam
za sobą drzwi. Klucze zostawiłam w środku, na zwykłym miejscu. Potem udałam się do
banku i wyciągnęłam wszystkie swoje oszczędności przelewając je na konto innego
banku i na nowe nazwisko. Chciałam bez słowa zniknąć z tego życia. Przynajmniej tyle
mi się należało. Nie chciałam jasno rozwiązywać swojego związku z Andre, to byłoby
zbyt uprzejme i zbyt trywialne, nie zasługiwał na to. Dla mnie po prostu zniknął i
nigdy go nie było, zdawało mi się tylko. I tak to wyglądało. Przynajmniej w mojej
wizji herbacianej. Kiedy bowiem tego pamiętnego wieczoru, po wypiciu swojej filiżanki herbaty,
spoglądałam z obrzydzeniem na Andre wspominając wszystkie jego braki i wady, zaczęło
się dziać coś dziwnego. Odnosiłam wrażenie, że Andre zaczyna znikać, coraz słabiej
go widziałam. Siedział tam w swoim fotelu, zaczytany nadal, ale jego kontury jakby
powoli zaczynały się zacierać. Jakby pochłaniała go lekka mgła. Stawał się coraz
mniej widzialny, coraz bardziej przeźroczysty. Podeszłam bliżej, aby się przekonać co
się dzieje. Nie wiedziałam, czy to ja tracę zmysły, czy rzeczywiście Andre znika. Ale
im bliżej do niego podchodziłam, tym wyraźniej rozpuszczał się w przestrzeni. I kiedy
znalazłam się całkiem blisko i chciałam dla pewności dotknąć jego ramienia, moja
dłoń zawisła w powietrzu, nikogo nie było. Przez jakiś czas nie bardzo mogłam pojąć, co się stało i przyglądałam się
nadal pustemu teraz fotelowi, czekając aż moja wizja minie i Andre znajdzie się
spowrotem na poprzednim miejscu. Nic jednak się nie działo i zrozumiałam, że jest po
wszystkim. Proces był nieodwracalny. Wtedy dla zapieczętowania sprawy, sama usadowiłam
się wygodnie w fotelu i rozpostarłam z radością ramiona - byłam wolna! Ponieważ nie byłam do końca pewna realności swojej wizji, wolałam się jak
najszybciej ulotnić. Dlatego opuściłam nasz dom i zatarłam wszelkie ślady, które
mogłyby na mnie naprowadzić. Potem wsiadłam w samolot i udałam się w długą
podróż. Chciałam przede wszystkim najpierw dobrze odpocząć. Potem zastanowię się
nad dalszymi krokami. Na lotnisku jednak przypomniałam sobie, że zostawiłam w mieszkaniu swoją ulubioną
filiżankę od herbaty. - Cholera, muszę po nią wrócić, - nie wyobrażałam sobie bez
niej swojego istnienia. Zostawiłam w przechowalni bagaże i poszłam na postój
taksówek. Kiedy podałam kierowcy mój adres stwierdził, że nie ma takiej ulicy.
Uznałam go za durnia i powiedziałam, że pomogę mu ją odnaleźć. Mówiłam mu więc
całą drogę jak ma jechać i kiedy byliśmy wreszcie na miejscu i już miałam
powiedzieć zjadliwie - no i widzi pan, a nie mówiłam, że istnieje taka ulica! - kiedy
zobaczyłam na tabliczce zupełnie inną nazwę. Nie mogłam w to uwierzyć. Kazałam mu
podjechać jeszcze kawałek, aż pod mój dom, ale okazało się, że mój dom także
zniknął, nie istniał. Byłam tak skonsternowana, że wysiadłam z samochodu,
zapłaciłam i puściłam go wolno. Nie wypowiedziałam ani jednego słowa. Stałam i nie
wiedziałam, co myśleć o tym wszystkim. Najwyraźniej to działało o wiele mocniej,
niż mogłam to podejrzewać nawet w swoich najśmielszych wyobrażeniach. I to nie było
już tylko pocieszające działanie herbaty, teraz byłam pewna, to była ta filiżanka.
No, może działała tylko pod warunkiem, że nalewało się do niej herbaty, ale to było
jej działanie. Kupiłam ją któregoś dnia na pchlim targu. Wpadła mi od razu w oko.
Kupiłam ją bez zbytniego targowania, wiedziałam, że muszę ją mieć, cena nie grała
roli. To ona otworzyła mi oczy, to ona uratowała moje życie. Ale teraz jej nie było.
Widocznie zrobiła wszystko, co do niej należało, spełniła swoją rolę. Być może
znowu czeka na jakimś pchlim targu, by komuś pomóc. |
||||||||
|
|
|||||||
The VALETZ Magazine [ http://www.valetz.pl ] lub [ http://venus.wis.pk.edu.pl/magazine ] kontakt: redakcja@valetz.pl oraz redakcja@valetz.pl
(c) Wszelkie prawa zastrzeżone.
Odpowiedzialność za treści tekstów i prac graficznych spoczywa
Redakcja The VALETZ Magazine nie zwraca nadesłanych materiałów,
Materiały prezentowane na łamach The VALETZ Magazine są własnością
|