The VALETZ Magazine nr. III - październik 1998
[ CP-1250 ]
( wersja ASCII ) ( wersja ISO 8859-2 )
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

VALETZ KONTAKT INFORMACJE
 
Pamięć umarłych
Agnieszka Kubiak (redakcja@valetz.pl)

Krwawa łuna unosiła się nad wzgórzami. Panowała idealna, niczym niezmącona cisza i wszystko wydawało się być zastygłe na zawsze w tym bezruchu, zanurzone w purpurowej poświacie. On także przez chwilę zdawał jarzyć się czerwienią-jeździec, którego obecność nie zakłócała jednak panującego wokół spokoju. Słońce błysnęło ostatni raz i znikło pozostawiając mgiełkę koloru ognia. Jego gasnące promienie jeszcze tylko musnęły samotną, znieruchomiałą postać ożywiając barwami wieczorny krajobraz.

W szybko zapadającym zmierzchu jeździec lśnił jasno i wydawał się stanowić jedność nie tylko ze swoim wierzchowcem, ale i z otaczającym go światem.

. . . . .

Kopyta białego konia o oczach pełnych dzikości prawie nie zostawiały śladów na mokrym piasku. Jeździec wbił chmurny wzrok w horyzont. Jego biały płaszcz unosił się za nim i łopotał szarpany przez wiatr. Białe włosy spadły mu na czoło, więc roztargnionym ruchem odgarnął je z oczu, które były jeszcze dziksze i bardziej szalone niż oczy jego wierzchowca. Wsłuchany w szum morza, dumał.

Jego najdawniejszym wspomnieniem była biel lodowego zamczyska. Nie pamiętał o nim nic poza tym, że tam się wszystko zaczęło wśród oślepiającej jasności uwięzionych w lodowych ścianach promieni słonecznych. Tam obudził się pewnego dnia-obudził się takim, jakim był teraz w swej starożytnej, białej zbroi rzeźbionej w zawiły wzór i w swym śnieżnym płaszczu. Obok stał biały rumak, a u jego wezgłowia wbity był w lodową posadzkę zamczyska cud-miecz kuty w lodzie.

Pamiętał, jak wstał i ujął miecz. Lekkie drżenie przebiegło go całego-ten miecz był żywy. Czuł uwięzione w nim tętniące życie. W podziwie uniósł oręż nad głowę. Tysiące błysków jego klingi na zawsze zapadło mu w duszę.

Dotknął lodowato zimnej rękojeści i poczuł się prawie szczęśliwy.

Tak...Miecz był istnym cudem. Nigdy nie istniał i nie będzie istniał oręż cudniejszy od tego. Był arcydziełem... lecz czyim, tego nie wiedział. Nie wiedział też, jak długo wtedy stał... Mogły minąć nawet lata, zanim otrząsnął się z oczarowania. Dosiadł rumaka i odtąd trwa jego wieczna wędrówka.

Mijał już skute lodem przestrzenie podobne do tych, które go zrodziły, błądził przez puszcze, odwiedzał krainy, miasta, wsie, przemierzał morza, równiny, góry i ciągnące się w nieskończoność pustkowia, których nie tknęła ludzka stopa. Szukał odpowiedzi. Szukał jej tym bardziej, im więcej zobaczył.

Zacisnął usta i spiął konia. Chciał przed wieczorem dotrzeć do niedalekiego miasta. Czuł, że to czego szukał, powoli zbliża się.

. . . . .

Obserwowała promienie słońca tańczące na jej dłoniach. Nie wiedziała, co to czas - dla niej były to tylko wschody i zachody słońca w otaczającej ją ciszy umarłego miasta. Pamiętała... Pamiętała wszystko to, co zostało skończone, to, o czym nikt już nie wiedział, to, co dawno zostało zapomniane, co nikogo nie obchodziło - była bowiem pamięcią umarłych. Znała powikłane ścieżki tych, którzy błądzili po świecie nie znając swego celu - była bowiem przeznaczeniem poszukujących. Była przeznaczeniem wygnańców takich, jak ona, przeznaczeniem, które się wypełniło. Przez chwilę chciała wiedzieć -dlaczego? On tu niedługo przybędzie...Ktoś musi pamiętać.

. . . .

Zmierzchało. ¦piew podpitych marynarzy mieszał się z szumem morza i krzykiem mew. Gospodarz popatrzył na niego w osłupieniu.

- Niech sobie patrzy - pomyślał i jego twarz wykrzywił grymas uśmiechu.

Pulchny, mały człowieczek oblizał nerwowo wargi, pewnie nigdy nie widział kogoś takiego, jak on. Przez chwilę rozbiegany wzrok gospodarza zatrzymał się na niepasującej do reszty postaci ozdobie; zawieszonym na szyi czerwonym koraliku. Wtedy wiedział już i przerażony prosił o przebaczenie oferując najlepsze pokoje.

. . . . .

Ludzie w gospodzie przyglądali mu się uważnie. Robili wszystko, by to tak nie wyglądało, ale nawet, gdy wbijał wzrok w stół, to wiedział, że się na niego patrzą. Zawsze tak było.

Kilka osób w kącie - podpici cudzoziemcy - dziwili się jego błękitnawej skórze, zimnej, jak lody wśród których się narodził, i bieli dominującej w jego postaci. Zaczęli się śmiać. Inni jednak wiedzieli. Zaraz tamtym powiedzą. Na pewno. Powiedzą, że jest Lodowym Rycerzem, że jest jedynym żywym bohaterem ostatnich dwudziestu wojen, że jest wiecznym wojownikiem, wygnańcem, że jest... Nie wiedział już nawet, co znów dopiszą do jego historii, która od dawna była już raczej legendą, zawsze ubarwiali ją tak, że mógłby nawet nie poznać, iż jest to opowieść o nim.

Nienawidził wspomnień, które wiązały się z tym, co czyniło go bohaterem. Dlatego omijał zazwyczaj ludzkie osady i przemierzał dzikie przestrzenie, gdzie był sam, wolny od wszystkiego, z wyjątkiem wspomnień. Zacisnął dłoń na koraliku. Wspomnienia...

Wielkie, otwarte szeroko oczy wpatrujące się w niego z podziwem - ona też uważała go za bohatera. Dała mu koralik. To amulet, powiedziała.

Pochłonęła ją wojna... Nikt już nie pamięta.

Koralik był czerwony... Czerwień, purpura, karmin... Niegdyś żyzne pola pokryte teraz mogilnymi kopcami. Brzydził się tej krwi, która znaczyła niegdyś jego szlak. Tak... Były idee, byli też władcy, którym ślubował, ale w niczym nie potrafił znaleźć usprawiedliwienia dla tego, że wtedy zabijał. Jego miecz - lodowy cud - zbrukany śmiercią i gorącą krwią, i te oczy, oczy tych wszystkich, którzy zginęli z jego ręki.

. . . . .

Była przeznaczeniem poszukujących i pamięcią umarłych. Pamiętała...

. . . . .

Znów obudził się w nocy, przerażony tym koszmarem prześladującym go od lat nawet na jawie, serce waliło mu szaleńczo w lodowej piersi. Zaczął się śmiać dziko, rozpaczliwie, a ludzie, którzy słyszeli to przez sen, drżeli.

Odjechał.

. . . . .

Las przywłaszczył sobie to miasto już dawno temu. Już od wieków natura kształtowała jego nowe oblicze, popadłego całkowicie w ruinę, wrośnięte w tę puszczę. Nad drzewami wznosił się symbol dawnej świetności tego niegdyś najpiękniejszego miasta - strzelista wieża katedry, która wyglądała prawie tak, jak wtedy-zachwycająco. Tam właśnie zmierzał. Nie rozglądał się wokół siebie, bo nie interesowało go oblicze zrujnowanego miasta. Katedra była jego celem, którego szukał od tak dawna.

Patrzył tylko na nią.

Rosła naprzeciw niego coraz wyżej, przygniatając go swym ogromem i pięknem, które nie uległo zniszczeniu pomimo upływu czasu. Kiedyś górowała nad miastem, teraz nad puszczą - to się nie zmieniło, lecz nie było już tysięcy pielgrzymów, którzy przybywali tylko po to, by ją ujrzeć. Mimo swego ogromu, wydawała się być niezwykle delikatna. Strzeliste wieże, lekkie łuki, potężne kamienie rzeźbione w najpiękniejsze kształty...

Z bliska zobaczył, że jednak i ona nie potrafiła oprzeć się nieubłaganemu czasowi i naturze. Miejscami nie było już murów, jednak misterna konstrukcja, dzieło najwybitniejszych umysłów tamtych czasów, podtrzymywała niezwykłej piękności sklepienia. Wszędzie wdarł się mech, a gęste bluszcze oplotły potężne kolumny. Katedra jaśniała w słońcu, którego promienie przedzierały się przez drzewa, a rzeźbione potwory, zdobiące jej ściany i portale zdawały się szykować do skoku.

Zsiadł z konia i padł na twarz z zaciśniętymi mocno oczami. Oto dotarł do kresu swej wiecznej wędrówki. Odnajdzie odpowiedź, odnajdzie spokój, którego nigdy nie zaznał... Podniósł wzrok, gdy usłyszał ciche kroki. W olbrzymich wrotach stała dziewczyna odziana w czerń, miała zamknięte oczy, gdy do niego podeszła.

- Witaj Synu Lodów...- jej głos rozniósł się echem wśród ruin - Ja, Dziecię Burzy jestem tą, której szukasz, tą, która da ci odpowiedź.

Otworzyła oczy i przyglądała mu się przez chwilę, jakby przenikając spojrzeniem jego duszę.

- Szukasz spokoju, szukasz ukojenia...- zanuciła.

- Możesz mi rzec, o Dziecię, jak?! Jak to się może stać?! - głos drżał mu.

-Synu Lodów, chodź! - wyciągnęła ku niemu rękę-Nazywam się Ananke, Ta, Która Wie. Jestem twoim przeznaczeniem.

Wewnątrz panował chłód. Patrzył na Ananke i czekał.

- Synu Lodów, ty szukasz śmierci...- zaczęła śpiewnie.

- Tak... Tego właśnie chcę, ukojenia...- wyszeptał przez zaciśnięte zęby.- Ale nigdy dotychczas... Ja nie wiem... Mnie nie można zabić. ¦mierć nie ma do mnie dostępu.

Spojrzała na niego uważnie.-¦mierć dosięgnie każdego. Ty także należysz do Niej.

- Tak, ty także - powtórzyła widząc jego pytające spojrzenie. - Daj mi swą broń.

Ananke z dłońmi opartymi na lodowym mieczu spoczywającym jej na kolanach dumała przez chwilę.

- Widzisz, Synu Lodów, ten miecz jest potężny. Jest żywy. Czułeś to. On żyje twoim życiem, ty żyjesz nim. Jego unicestwienie będzie twoją śmiercią.

Podniosła wzrok znad miecza.

- Przecież on nie może zostać zniszczony... - wyszeptał w przerażeniu.

- W swoim sercu znajdziesz odpowiedź... - Ananke wstała-Zostań tu.

Gdy uniósł głowę, nie było jej. Zadrżał. Znał odpowiedź. Znał ją od dawna, ale nie wierzył, nie chciał wierzyć. Dlatego ciągle szukał... Wieczna wędrówka dobiegła kresu, jej cel był tak oczywisty, odpowiedź tak prosta. Poszukiwanie, nadzieja były ważniejsze. Znał odpowiedź.

Ujął miecz i uniósł go nad głowę tak, jak wtedy. Znów tysiące błysków ozwało się w jego klindze, lecz teraz tylko chwilę trwał ten bezruch. Z całych sił pchnął lodowy miecz w swe serce bijące pod starożytnym pancerzem w lodowej piersi. Czuł pochłaniającą jego ciało gorączkę, miecz topił się w jego rękach.

Wspomnienia opuszczały go, gdy osunął się na kolana. Zacisnął drżącą dłoń na czerwonym koraliku. Poszukiwanie, nadzieja były ważniejsze... Te oczy... Sen.

. . . . .

Gdy zgasły ostatnie promienie słońca igrając blaskiem na ruinach najwspanialszej z katedr-ostatniej ze świątyń, nad zdziczałym miastem rozległ się śpiew wibrujący dzikością i szaleństwem. To ostatni hymn z prastarego miasta. Nikt nie słyszał go od wieków i nikt go już nie usłyszy. To był hymn ku czci tych, którzy odeszli. Ostatnie z Dzieci Burzy śpiewało wybijając dziwny rytm w rytualnym tańcu. Na szyi Ananke wisiał koralik, który znalazła na popękanej posadzce katedry. Tańczył wraz z nią szaleńczy rytm migocząc błękitem na jej czarnej szacie. Bowiem koralik był błękitny.

7

powrót do początku

The VALETZ Magazine
[ http://www.valetz.pl ] lub
[ http://venus.wis.pk.edu.pl/magazine ]
kontakt: redakcja@valetz.pl oraz redakcja@valetz.pl

 

(c) Wszelkie prawa zastrzeżone.

Odpowiedzialność za treści tekstów i prac graficznych spoczywa
na barkach ich autorów, a poglądy wyrażane przez nich nie zawsze zgadzają
się z poglądami redakcji.

Redakcja The VALETZ Magazine nie zwraca nadesłanych materiałów,
zastrzega sobie też prawo do skracania tekstów.

Materiały prezentowane na łamach The VALETZ Magazine są własnością
ich autorów i jako takie są chronione przez ustawę o prawach autorskich.