Opowiadania
Kasia Ziemińska (redakcja@valetz.pl)
Eskapada kapała żółtym
piaskiem. I czasem tylko można było uchwycić coś ogólnie sensownego albo bliskiego na
tyle, że wydawać się mogło zrozumiałe. A było tylko znane, kiedyś myślą
zahaczone.
I tak w sumie tylko pingwiny na ścianie zmęczonym wzrokiem śledziły, co się w pokoju
działo. Działo się mało. Żółw zdychał, a ja chciałam reanimować dziewczynkę.
Ona chyba już zdechła dawno, a tymczasem żółw nadal zdychał, a palma zdechła
niedawno. A dziewczynkę co docuciłam, to zaraz jej peta w zęby i piwo. I żółtawe
piski wydobywały się z czegoś, co było jeszcze i mną, i dziewczynką - żółtawe
piski na widok gitary. Mama czasem szemrała w sianie w łazience i to jej szemranie mnie
uspokajało. Tata osuwał się balastowo w dużym pokoju. Wtedy było mi ciężko.
Eskapada trwa nadal. Może tylko kolory są bardziej sine. Chociaż nie wiem, bo przecież
to tylko pingwiny wzrokiem śledziły, a ja jakoś kiedyś je usłyszałam.
Nie uciekał nigdy ode mnie
dalej niż parę metrów. Kilka kroków pozostawiał na uformowanie się zbiega po chwili
wracał z kijem w zębach. Albo po prostu przynosił dwa końce to zależało od humoru.
Trudno było go gonić, bo zamykał się w skorupę, gdy nie miał siły. Lub też przewyższał
mnie tandetą do tego stopnia, że już tego nie czułam. Stawaliśmy czasem w miejscu,
zziajani, patrząc sobie w oczy, odbijając piłeczki uczuć. Ja zawsze bałam się coś
rzucić, potrząsałam więc tylko pudełkiem, z durnym pytaniem w oczach. To taka moja
siatkówka. Był pięknym graczem. Krztusiłam się piłką dla niego, gdy łagodnie toczył
mi swoją. I brakło mi rąk, by coś złapać. Rozczarowywał tę chwilę smutno trochę,
i znowu uciekał.
A ja chyba łzami moczyłam siatkówkę. Głośno przełykałam ślinę, jak koza Matylda.
I wtedy ja uciekałam. Na operację siatkówki, połamać nieśmiałość.
Boże, mówił, przecież tu są
sami idioci. A gdzie jest kosmonauta?
Był kosmonauta, jasne, że był. Ciemno tylko, że nie widział. Kosmonauta schował się
w sadzawce. Bulbonił gwiaździście, bulbonił nawet, gdy wyszedł. Kiedyś za daleko
poleciał i jego czas był w rozterce. Poza tym miał kłopot z gwiazdami. Pasał się w
gwiazdozbiorach miasta.
Karmił tym nawet małe dziewczynki. Idioci zamykali mu te łąki, czasem nie zdążyli.
Leciały wtedy dziewczynki za daleko, za daleko. Najgorzej, że te, którym to by się
przydało, nie słyszały w bulbonieniu muzyki. Takie nie mogły ulecieć. Inne miały
swoje sadzawki, po co się gdzieś topić, po co.
Zatopił się gdzieś kosmonauta. Za dużo się działo, chociaż nic się nie działo,
jak mówił. I przeżył koniec świata. Może zbyt bardzo kochał tę prostytutkę. W księdze
Izajasza się spotkali, kto z kim, chyba nie wiem. A może w jego obrazach był ten
Chrystus, którego szukał? Chyba to przeoczyłam.
|