nr. 2 - wrzesien 98 (ASCII) | ( wersja CP-1250 ) | ( wersja ISO 8859-2 ) | |||
|
|
||||
Przechodzien (czesc pierwsza) Nigdy sie nie rozmawia, jak sie pisze. Pisze sie
dlatego, zeby powiedziec to, czego sie nie mowi. Czesc pierwsza - Do dolu Wszystko zaczelo sie od tego, ze zgubil sie w miescie, w ktorym mieszkal od dziecka. Tak naprawde to zgubil sie w samym sobie. Dawno temu pozostawil za plecami sklep, w ktorym mial kupic mleko i pieczywo, a przystanek, ktory kazdego dnia byl punktem powrotu stal sie punktem wyjscia. Kiedy gdzies na obrzezach miasta autobus opustoszal, wysiadl i podjal wedrowke. Szedl powoli, ze wzrokiem obejmujacym kilkanascie plyt chodnika, ktore juz wkrotce mialy stac sie czescia jego zycia. Stapal rowno, obdzielal szary chodnik beznamietnym, zamyslonym spojrzeniem. Z okien i bram domow docieraly odglosy zmeczonego dniem zycia; ktos wolal dzieci na kolacje, jakis mezczyzna uciszal kobiete najwyrazniej przeszkadzajaca mu sledzic mecz pilki noznej, ktos krzyczal, ktos krzyczal, jeszcze inny spiewal. Coraz rzadziej spotykal ludzi, ulice opustoszaly, zapalily sie lampy. Zmierzchalo. Wkrotce natknal sie na czynny jeszcze sklep. Zatrzymal sie przed nim i dlugo patrzyl na rozblyskajacy raz po raz neon. Dochodzila dziesiata i wglebi ducha mial nadzieje, ze lada moment sklep zostanie zamkniety, a on bedzie mogl pojsc spokojnie dalej. Widzial przez szyby, ze klientela sklepu skupila sie przy oddzielnym stoisku monopolowym, a ci, ktorzy wchodzili na sale przynosili do kasy w swych koszykach najczesciej piwo. Wiekszosc z nich stanowili mezczyzni, podjezdzali pod sklep samochodami lub przychodzili pieszo z pobliskich domow, zalatwiali sprawunki i znikali. Wtedy pojawiali sie nastepni, a sklep wciaz byl otwarty. Tkwil nieruchomo przed tym sklepem tak dlugo, ze zwrocilo to uwage kogos z personelu. Chwile pozniej tegi ochroniarz przeslonil mu widok. - Jakis problem, koles? - spytal obcesowo mezczyzna zatykajac kciuki za pasek spodni. - Czemu ten sklep jest jeszcze otwarty? - Co takiego? - ochroniarz najwyrazniej nie mogl zaskoczyc. - Normalne sklepy sa o tej porze zamkniete. - To jest sklep calodobowy, koles. Jak masz jakies sprawunki do zrobienia, to wskakuj, zalatw je migusiem i spadaj stad. Jak nie, to im szybciej stad znikniesz, tym lepiej dla ciebie. Rozumiesz? Nie czekajac na odpowiedz ochroniarz machnal z dezaprobata reka, westchnal i wszedl do sklepu. Na zewnatrz dotarly strzepy prowadzonej rozmowy barwnej w prozaiczne epitety poprzedzajace powtarzajace sie wciaz slowa czubek i narkoman. Mlody czlowiek postal jeszcze chwile przed sklepem, a potem ruszyl sladem ochroniarza. Ze sterty koszykow wybral jeden i podszedl do chlodziarki, wyszukal wzrokiem kartony marki mleka, ktore zwykle kupowal i juz siegal po jeden, kiedy nagle znieruchomial. Przed oczami zafalowaly obrazy, w uszach zadzwieczal glos i niemal poczul zapach... Potrzasnal glowa, wszystko zniklo i znowu stal przed chlodziarka. Poczul bijacy z niej chlod, odwrocil sie i szybko wyszedl ze sklepu. *** Bezmyslnie przecinal ulice. Chronila go pozna pora, lecz mimo to kilkakrotnie uslyszal ryk klaksonu i wyzwiska. Raz nawet komus szczegolnie rozezlonemu zechcialo sie wysiasc z samochodu; przyspieszyl wtedy kroku i zniknal miedzy domami. Dobiegly go wtedy wyjatkowo przemawiajace do wyobrazni okreslenia i serdeczne zyczenia. Od dawna nie patrzyl na zegarek. Od dawna tez nie palil. W zasiegu wzroku znajdowala sie ciemniejsza plama parku, a na jego obrzezu stala lawka. Skrecil w jej kierunku. Idac wydawalo mu sie, ze poslyszal harmonijke, przystanal nasluchujac uwaznie, ale dzwiek nie powtorzyl sie. Lawka byla zepsuta; nie mozna bylo liczyc na oparcie, wiec usiadl na niej okrakiem. Zapalil papierosa i zapatrzyl sie miedzy drzewa, zdajac sobie sprawe, ze i tak niczego tam nie dojrzy. Swiadomosc tego sprawila mu ulge. Nie chcial niczego ogladac, niczyjej twarzy. Potrzebowal samotnosci i takiej namiastki ciszy, jaka tylko miasto potrafil zaofiarowac. Kiedy gasil peta znowu uslyszal odglosy harmonijki. Odwrocil glowe i zobaczyl samotnego mezczyzne idacego chodnikiem wzdluz linii drzew parku. Jego krok byl rowny, choc nieco taneczny, rytmem wspolgral z wygrywana bez falszu melodia. Nietypowosc zjawiska podkreslal jeszcze stroj mezczyzny; ciemny, idealnie skrojony garnitur, jasna koszula i szeroki, wzorzysty krawat. Mezczyzna usiadl na tej samej lawce i dopiero wtedy oderwal harmonijke od ust. Z wprawa uderzyl nia kilkakrotnie o kant dloni i schowal do kieszeni marynarki. - Cisza mnie zabija - odezwal sie patrzac przed siebie. - Wiec zagluszam ja czym moge. Poza alkoholem. On tylko pogarsza sytuacje. - Ja tez nie przepadam za nim. - Lubie za to rozmawiac z nieznajomymi. - Jestes pedalem? - Nie. I nie jestem muzykiem. Mam na imie Andrew. - Emil - dopiero teraz spostrzegl, ze rozmawiaja po angielsku. Wymienili usciski dloni. - Grasz na czyms? - spytal Andrew. - W zasadzie tak. Na ludzkich uczuciach. - Zmieniasz temat, przyjacielu. Jesli masz ochote na wywewnetrznianie sie, to zapewniam cie, ze jestem ostatnia osoba, ktora sie do tego nadaje. - Kiedys gralem na flecie poprzecznym. - Czemu przestales? - Z tego samego powodu, dla ktorego ty wyrzucasz pusta ksiazeczke czekowa. - Nie korzystam z czekow. - Nie umiem inaczej... - Emil zastanowil sie. - Rozumiem. Ja mam piekna zone, ktora wyszla za mnie tylko dla pieniedzy. Nie mam dzieci. Wiesz... dba o sylwetke. Zartuje, ze musi byc reprezentatywna. Dieta, cwiczenia, masaze i tym podobne atrakcje. - Ale? - Ale bzyka ja sasiad z naprzeciwka. Jest artysta czy kims takim. - Kochasz ja? - To stagnacja i obawa. Kiedys bylem w niej zakochany po uszy. Oswiadczylem sie jej podczas nurkowania? - Jak? - Na migi. Zrozumiala i zgodzila sie. Sadzilem, ze ona tez czuje to samo. - Byc moze tak wlasnie bylo. - Nie sadze. - A teraz? - Przyzwyczajenie, strach przed samotnoscia. Nie pociaga mnie stereotyp nadzianego faceta korzystajace z uslug kurew. - Za pierwszym razem balem sie tego samego. Wydawalo mi sie, ze nie ma juz nikogo z kim moglbym byc tak blisko. Ale to jest wlasnie stereotyp. Zawsze ktos czeka. - Jestes zonaty? - Nie. - I nie badz. To fuzja na dziwnych warunkach. Na dodatek regularnie lamanych. - A ty? - Pytasz, czy mimo niecheci, chodze na dziwki? - Pytam ogolnie. - Sekretarka. Ale to niejako pochodna wybrykow zony... - Rewanz? - Raczej zapomnienie. Zreszta to i tak znowu pieniadze. - Jednak jestes stereotypowy. Andrew odwrocil glowe i popatrzyl na Emila. Wyjal delikatnie harmonijke, przez moment stukal nia rownomiernie o kolano. - Pojde juz - rzekl wreszcie. - Znowu naszla mnie ochota na granie. - Czemu nie jestes muzykiem? Swietnie grasz. - Bo chcialem zdobyc dziewczyne. Zaimponowac ofiarowujac jej wszystko, czego tylko zapragnie. - Moze w ofercie zabraklo ciebie? - To nie to. Bylem nawet objety promocja - Andrew usmiechnal sie i wstal. - Powodzenia. - Nawzajem - powiedzial Emil. Kiedy mrok nocy obejmowal sylwetke mezczyzny, krzyknal jeszcze za nim. - Andrew! Mezczyzna zatrzymal sie i odwrocil - Rozwiedz sie! *** Bylo ich trzech i potrzebowali pieniedzy na wodke. Oto los zeslal im niezwykla, zwazywszy na okolicznosci, okazje i podeszli do niej niekonwencjonalnie. Poprosili. Kiedy Emil ociagal sie, brodaty uswiadomil mu jego sytuacje. - Przeciez my cie mozemy zabic. To go przekonalo. Mezczyzni okazali sie wielkoduszni i kilkanascie minut pozniej rozpijali zakupione butelki wspolnie. - Nie boisz sie tak sam spacerowac? - zagadnal lysawy. - To nie spacer. - odrzekl krotko Emil. Mezczyzna czekal na ciag dalszy. Nie doczekawszy sie, czknal i odezwal sie. - Posluchaj. Mozesz wyrazac sie jasniej, do kurwy nedzy. Kiedy pijesz z kims wodke, to nie ma zadnych tajemnic. Zadnego owijania w bawelne. Wodka wyostrza zmysly i zaciesnia wiezy. Nawet jesli pytanie zostalo postawione w niefortunny sposob, to dzieki wodce wiesz doskonale, co pytajacy mial na mysli. Wyrazilem sie jasno? Prawda? - Tak. - Poniewaz byc moze jest to dla ciebie niejako inicjacja, powtorze pytanie. Co tu porabiasz o tej porze? Emil zapil sokiem, odetchnal gleboko i poczul, jak zaczyna krecic mu sie w glowie. - Wyszedlem na zakupy i... - I co? - trzeci z mezczyzn, w rogowych oprawkach, z zaciekawieniem nastawil uszy. - Zrozumialem, ze nie mam po co wracac. - Kobieta? - bardziej stwierdzil niz spytal okularnik. Emil nie odezwal sie. - Mlody jestes - zabral glos brodaty. Malo jeszcze przezyles ? odszedl w krzaki. - Romus ma racje. Ja ze swoja Danka dre koty co drugi dzien, a bywa, ze i czesciej. A o co idzie? O gowno. Znaczy sie byle co. O zasrany kibel, niezakrecony kurek, przypalona patelnie, zbita szklanke i inne takie gowna. Idziemy spac zli na siebie, jak diabli, ale rano kanapki i termos zawsze czekaja na stole.. - Mietek, stul pysk - odezwal sie lysawy. - Mlody ma problem. Nie widzisz tego? A ty mu wyjezdzasz z malzenska rutyna. To wyzsza szkola jazdy. - Jasne - przyznal racje okularnik. - najpierw se trzeba kobitke wychowac - zasmial sie paskudnie. - To jak? - brodaty wrocil z niedopietym rozporkiem. - Dlugo ze soba jestescie? - Nieco ponad rok. - Dziecka, mam nadzieje, nie ma. - Zgadza sie. - To mi sie podoba - wtracil lysawy. Jasne, klarowne odpowiedzi na pytanie. - Zdzisiu, prosze nie przerywaj mi terapii. Zasmiali sie wszyscy trzej. Emil tez sie usmiechnal, okupiwszy to bolem w tyle czaszki; szum w glowie stawal sie nieznosny. Czul, jak stopniowo przekracza granice, do ktorej mial sie nawet nie zblizac. - Ladna jest? - brodaty wrocil do pracy. - Bardzo. - Jak ja poznales? - Weszla do przedzialu, w ktorym siedzialem. Czytala taka sama ksiazke. Zaczelismy rozmawiac. - Co pomyslales, kiedy ja ujrzales? Emil zastanowil sie. - Pomoge ci - rzekl lysawy. - W uproszczeniu koledze chodzi o to, czy pomyslales o jej wlosach, czy tez szparce? - Wlasnie - potwierdzil Roman. - Ladnie powiedziane. - O oczach. - Na jedno wychodzi - zabral glos okularnik. - Znaczy, zakochales sie. - Mietek! Nie mieszaj! A pamietasz mlody, gdziescie sie pierwszy raz calowali. - Pamietam. - I to potem powiedziales? - Tak. - A to co ona odrzekla? - Tez. - Mlody, wychodzisz po zakupy i ot tak sobie nie wracasz do dziewczyny, ktora w glebi serca kochasz. Ty jestes przypadek kliniczny. - To nieco bardziej skomplikowane. - Wyjasnij laskawie - wtracil lysawy. - Moja rola w jej zyciu dobiegla konca. Nie pozostalo mi juz nic do zrobienia, poza... - Znaczy sie drugi facet - podsunal okularnik. - Naprawde? - lysawy niedowierzal. Emil znowu zbyl pytanie milczeniem. Zaczynalo zbierac mu sie na wymioty. - Kurwa mac. A to jebany - podsumowal brodacz i zasepil sie. Zapadla miedzy nimi cisza. Wypili po kolejce. Roman pil ostatni, kiedy otarl usta rekawem koszuli jego usta rozpromienil usmiech. - A moze, by tak chuja przejechac? Mietek ma ciezarowke. Nie byloby co zbierac. - To nie tak - zaoponowal Emil. - Ale dziekuje. - No to jak, jak nie tak? Jeszcze lyk, dwa i sie rozlozy. - Poczekajcie musze sie odlac. Odchodzac slyszal, jak z przejeciem roztrzasali kolejne pomysly. Z trudem udawalo mu sie utrzymac rownowage, zataczal sie od drzewa do drzewa i zadne mu nie odpowiadalo. Wreszcie uswiadomil sobie, ze wcale nie zamierzal wracac. Ale nie umial inaczej. *** Wreszcie miasto umarlo. Jak dla Emila, to trwalo to stanowczo za dlugo. Byl elementem tego organizmu, tych wszystkich budynkow i ulic, parkow i placow, byl wreszcie jednym z jego mieszkancow niemal bezustannie krazacym arteriami miasta i ta niekonczaca sie agonia jego zywiciela po prostu go zmeczyla. Kiedy odchodzil za potrzeba juz czul sie fatalnie. Odbieral rzeczywistosc przez soczewke, nierownomiernie przesuwana przed jego oczami przez jakas wyjatkowo zlosliwa istote; drzewa i krzaki przybieraly coraz to bardziej zaskakujace ksztalty, fantasmagoryczne, chore, schizofreniczne; grunt raz wznosil sie, raz opadal, a przezierajacy gdzieniegdzie horyzont to zapadal sie, to wypuklal. Nie znosil tego. Ale prawdziwa fala nadeszla pozniej. Uderzyla znienacka, zakrecila nim, zlamala wpol. Nieopatrznie przymknal powieki, chcac odciac doplyw tych wszystkich spaczonych informacji o swiecie, ale to tylko pogorszylo sytuacje. Zachwial sie, ziemia uskoczyla spod nog gdzies na boki, ziejac bezdenna czernia przepasci. Juz mial runac, kiedy w ostatniej chwili jakims cudem wymacal chropowaty pien drzewa i uczepiwszy sie go, osunal sie po nim. Siedzac zwymiotowal miedzy szeroko rozstawione nogi. Byl gotow pozostac w tej pozycji juz na zawsze, przysypiajac, czkajac i belkoczac do siebie pod nosem, ale smrod rzygowin stal sie w pewnej chwili nie do zniesienia. Z trudem podniosl sie i ruszyl wprost przed siebie, na przelaj, omijajac z koniecznosci napotkane drzewa, przedzierajac sie zawziecie przez geste skupiska krzakow. Wciaz z soczewka przed oczyma. Przecial kilkanascie alei, ciemnych i nieprzyjemnych, szerokim lukiem obszedl cichy i spokojny staw i zaczal marzyc o lawce, na ktorej moglby wyciagnac sie i zasnac. Marzenie ziscilo sie kilka minut pozniej. Wlasnie przedarl sie przez geste zasieki z krzakow, sepleniac zbesztal ogrodnikow, ktorzy w jego mniemaniu dopuscili sie karygodnego zaniedbania nie przerzedzajac ich, siarczyscie splunal, gestem podejrzanym u brodatego i wybaluszyl oczy. Nie dalej niz kilka krokow od niego znajdowala sie lawka. Byla zajeta. Dziewczyna kleczala na siedzeniu lawki zapierajac sie dlonmi o jej oparcie. Emil wyraznie widzial jej przymruzone rozkosza oczy, bielejace z wysilku klykcie niemal wbite w deski, dlugie, ciemnoblond wlosy, opadajace koncami az do samej ziemi. I slyszal ja az nazbyt wyraznie. Jeczala w rytm ruchow swego ciala sterowanego energicznymi pchnieciami stojacego za nia chlopaka. Tkwil nieporuszony, zaskoczony tym naglym widokiem, urzeczony fascynacja, z jaka kochankowie oddawali sie milosci. Dookola Emila wszystko zastyglo; zamarly w bezruchy konary drzew i liscie na ich galeziach ucichly, zasnely. Pozostali jedynie oni, dynamiczni, glosni i rozbudzeni swymi zadzami. Pierwsza zauwazyla go dziewczyna. Otworzyla szerzej oczy, drgnela cialem zaklocajac przez moment rytm swego partnera i wtedy rowniez on dostrzegl Emila. Stopniowo zwalnial swoje ruchy, coraz mniej pewne i precyzyjne. Kiedy zaskoczenie dziewczyny minelo zaoponowala i gwaltownie wypiela posladki, nabijajac sie tak gleboko, ze chlopak az jeknal. - Chodz tutaj - wyjeczala chwile pozniej dziewczyna, niebezpiecznie kuszaco. - No, podejdz nieznajomy. Przesunela zmyslowo jezykiem po ustach, tam i z powrotem, po czym dodala lubieznie. - Zrobie sobie dobrze dogadzajac i tobie - powolnym ruchem wsunela palec miedzy usta. Emil zamierzal sie wycofac. Robilo mu sie niedobrze. Czknal raz i drugi. Tymczasem dziewczyna niemal polknela swoj palec. Przez dluzsza chwile ssala go namietnie mruzac przy tym oczy. W koncu rownie powoli go wyjela i skinela nim na Emila. I wtedy podszedl do niej. Nie patrzyl w zdezorientowane i odrobine przerazone oczy jej partnera. W ogole na nic nie patrzyl. Ujal oburacz jej glowe zanurzajac rozcapierzone szeroko palce w jej wlosach i przycisnal ja do swego krocza. Dziewczyna przywarla twarza, szybko rozpiela mu rozporek i pochlonela jednym ruchem jego meskosc. Po plecach i ledzwiach Emila przemknely dreszcze, rozkoszne i chorobliwie perwersyjne. Powracaly za kazdym razem, kiedy jego czlonek dotykal jej podniebienia i jeszcze dalej, gardla, niezmiennie intensywne, rozlewajace sie podnieceniem po calym ciele. Sledzil ruchy glowy dziewczyny interferujace z jego wlasnymi doznaniami, zupelnie niezalezne od poczynan jej dotychczasowego partnera. Sprawiala wrazenie rozdwojonej, z rowna namietnoscia oddawala sie obu mezczyznom, dostarczajac obydwom niewyslowionych rozkoszy, a sobie sprawiajac przy tym podwojna. Eksplodowali rownoczesnie. Wszyscy troje. Wrzasneli krotko, zadrzeli, jakby ziemia pod ich nogami miala zaraz sie rozstapic, a potem bylo slychac juz tylko pomrukiwanie dziewczyny, przeciagle, glebokie, nieustajace. Emil patrzyl na jezyk dziewczyny zlizujacy z jej twarzy i palcow jego sperme. Czul won alkoholu i smrod spoconych cial. Poczul, jak zoladek podjezdza mu do gardla i nagle rozkosz, doznawana jeszcze przed chwila, odplynela gdzies daleko. Wyrwal sie dziewczynie, odwrocil i pobiegl przed siebie, tak szybko jak pozwalaly ma na to niedopiete spodnie. Biegl przez krzaki, czul ich ostre smagniecia, czul piekacy bol. Kilka razy wymiotowal wsparty o drzewo lub na szeroko rozstawionych nogach, ale zaraz potem ruszal dalej. Na oslep, bezmyslnie, byle dalej. Nagle potknal sie i przewrocil. Wszystko zawirowalo, ziemia i gwiazdy, drzewa i krzaki. Upadl na plecy i ujrzal rozgwiezdzone niebo wyzierajace spomiedzy koron drzew. Czyste, przejrzyste, granatowe. Zamknal oczy. Zasnal z obrazem dziewczyny z pociagu na powiekach. ciag dalszy nastapi |
|||||
|
|
||||
The VALETZ Magazine [ http://www.valetz.pl ] lub [ http://venus.wis.pk.edu.pl/magazine ] kontakt: redakcja@valetz.pl oraz redakcja@valetz.pl |
|||||
(c) Wszelkie prawa zastrzezone. Odpowiedzialnosc za tresci tekstow i prac graficznych spoczywa na barkach ich autorow, a poglady wyrazane przez nich nie zawsze zgadzaja sie z pogladami redakcji. |