TERAZ? Cos, co wlasnie minelo. Jakas mgielka, jakowas pajeczynka Tak
jakby nieistniejaca, cienka szklana nozka pucharu dzwiga na sobie swiat,
wszechswiat, mnie. Siegam reka po kielich i chce przechylic. Nierozwazny,
bezczelny, zostalem skarcony drzemka i tak minela godzina.
Kiedys, bylo to za czasow mego sztubactwa, zapragnalem zatrzymac czas i zbadac jego
istote. Pragnienie to zrodzilo sie we mnie podczas pewnej niezapomnianej jazdy rowerem
po lesnych sciezkach, gdy poczulem na sobie czyjes oko, a bylo to podobne do tego,
jakbym to ja sam o sobie ogladal film z jakims chlopcem w roli glownej, a bylo to
za siedmioma gorami?
W nastepstwie tego uczestniczenia w filmie o samym sobie zrozumialym bylo juz, malo
precyzyjne na razie, dazenie do utrwalenia tego lasu, tego dnia, tych mysli, tego
zycia, i mnie, i mrowek, i woni. Wiele razy probowalem wielu sposobow.
Czlowiek zyje w pojeciach. W obrazach, w dzwiekach, w wywolanych wojnach. W slowach
chyba najzrozumialej. O ile maja byc one zrozumiale.
Moje slowa pojawialy sie i znikaly pod czupryna (gdy ja mialem) w moich dloniach
pozostawaly jedynie strzepki, piorka, jak po ucieklym wroblu. Moje slowa pojawialy
sie i znikaly wraz ze zgubionymi brulionami. Moje slowa tkwia gdzies we mnie jeszcze,
ale niezupelnie potrafia odtworzyc sie, by zaistniec wlasnym zyciem, tak jak
kiedys.
to tak jakbym udawal ze jeszcze
jestem szczery
to tak jakbym smiech przypominal
i wychylil z okna
podskakujac do najblizszego ksiezyca
jakbym znow byl wierny swoim swiatom
a tylko szyba w srodku tkwi i czas graniczy
a dlon o szybe wsparta dotyka
drugiego swiata
beztrosko rezygnujacego ze swiadomosci
czy jest przeszloscia czy dopiero
bedzie
------------------- i nie ma mnie tu
to tak jakbym byl tamtym
podrapanych kolan wlascicielem
i dalszym ciagiem swojej wiernosci
kontynuacji co biega jeszcze marzeniem
(lipiec 1977)
SKOJARZENIA. Na poczatek dzialam pod presja chwili. Kiedys moje skojarzenia beda
utrwalac sie spontanicznie, teraz jednak wymuszam na sobie jakies haslo wywolawcze i
bede pisac.
Moze siegnac daleko, daleko w czasie, do najciemniejszych zakamarkow?
ZLOBEK. Wbrew pozorom - mnostwo skojarzen.
PRZYJSCIE. Musialem wstawac wczesnym rankiem, aby ojciec zdazyl do pracy, a
wczesniej zaprowadzil mnie do zlobka. Na dworze bylo jeszcze ciemno; wedrowki do
zlobka nie pamietam, ale moment rozstania z ojcem doskonale. Zlobek byl na pierwszym
pietrze. Waska i stroma klatka schodowa, pomieszczenie bedace szatnia. Dluga i
sliska lada. Bylem na niej sadzany. Na niej ojciec zdejmowal mi buciki, paltocik,
przygotowywal mnie na oddanie w obce rece. Idea ta byla mi obca.
Nie pamietam kiedy, wymyslilem swoj dzieciecy sposob na zatrzymanie ojca nieco
dluzej przy sobie. Byl to nocnik. Wzywalem do dania mi go, zaraz, natychmiast, bo
bedzie katastrofa?
Oczywiscie dawano mi pod pupe owo naczynie, ktore w efekcie i tak pozostawalo puste,
ale przy pozorowanej czynnosci przynajmniej towarzyszyl mi ojciec trzymajac mnie za
reke.
PANTOFLE. Utkwilem kiedys wzrok w haftowanych pantoflach. Posrodku wierzchniej
czesci byla rozeta z kolorowych nitek promieniscie wywiedzionych z jednego punktu.
Nitki byly niebieskie, zolte i chyba zielone. Coz, pantofle jak pantofle, nitki
tez. Tyle, ze caly dzien chodzilem wtedy z obrazem tych pantofli. I mam go do tej
pory. Czy moze ma to jakies szczegolne znaczenie?
BUDYN. Tak, to wlasnie wtedy po raz pierwszy ujrzalem i potem skosztowalem budyniu
z sokiem. Byl w wysokim, prostym, fajansowym kubku, ktory stal wsrod innych kubkow
na malym stoliczku stojacym oczywiscie wsrod innych stoliczkow. Czemu nie mam
zadnych skojarzen z pierwszym kotletem schabowym czy z kiszona kapusta?
BICIE INNYCH DZIECI. Naprawde niczego takiego nie pamietam. Podobno opiekunki
skarzyly sie na mnie w zwiazku z takim wlasnie moim postepowaniem, ale nie bardzo
chce mi sie w to wierzyc: w przedszkolu nie bylo o tym mowy.
WSPANIALE PRZERWANIE ZABAWY. "Stary niedzwiedz mocno spi", ktoras z wersji
tej zabawy, nuzyla mnie okropnie. Juz wtedy - na pewno! - nie lubilem zabaw
oglupiajacych, gdy dzieci, jak male malpeczki, powtarzaly narzucone im ruchy.
Zdarza mi sie, gdy patrze na maluchy trzymajace sie za rece i chodzace w kolko
przy jakiejs melodii, ze widze przede wszystkim ich wzrok rwacy sie do rozmaitych
zdarzen tuz obok, takze do przedmiotow przykuwajacych uwage daleko bardziej niz to
upiorne krecenie sie po okregu. Kiedys odwolano mnie od takiej zabawy. Akurat
kleczalem pochylony nisko, z glowka ukryta pod rekami, bo "stary niedzwiedz
spal". Wlasnie przyszedl po mnie ojciec i stary niedzwiedz poszedl z ulga do
domu.
W DOMU. Przypomnial mi sie dom w tym okresie. Byl on dla mnie swietnie znany, wiec
choc tak naprawde mial pelno tajemnic, nie penetrowalem go. Dopiero w przedszkolu
Na razie wszystko bylo na swoim miejscu i bylo soba. Piec kuchenny w kacie pokoju
lubil wieczorem szumiec i trzaskac, a na suficie migotal mnostwem blyskow. I byl
tylko piecem. Czern siedzaca w przeciwleglym kacie byla jedynie cieniem, a nie
jaskinia smoka czy Baba Jaga. Drewniana podloga z desek potrafila skrzypnac sobie
od niechcenia, a ja, mimo, ze znalem wierszyk "Wy dorosli to nie wiecie",
sluchalem tylko skrzypienia podlogi.
Nie umiem powiedziec, czy to dorosli narzucaja te mysl, ze dzieci zyja w swiecie
bajek, czy ja bylem wtedy nienormalny. No bo juz dlugo, dlugo potem, w przedszkolu i w
pierwszych latach szkoly, to - ho, ho! - mialo sie te pomysly i bajkowe odloty.
Przyznam: nawet dosc dlugo. Dluzej niz tylko w pierwszych latach szkoly.
PUDELKO Z ZABAWKAMI. Wyciagniete spod szafy odstrasza kurzem, pajeczynami i
uciekajacym skorkiem. To tylko pierwsze wrazenie. Przeciez w srodku zolty pluszowy
misiaczek, ktory byl przyczepiony do skutera; plastikowy slon - maszeruje z
powazna mina, splotlszy z tylu rece - swiateczny podarunek Babci; z takiegoz
plastiku labedz do kapieli w wannie; resztki samochodu, ktoremu wkrotce po pierwszej
zabawie oderwalo sie kolo; komin od traktora nakrecanego kluczykiem; kilka klockow
- bywaly wieza, brama - lukiem triumfalnym, domkiem dla kilku ludzikow z
zoledzi.
Taki byl moj swiat. Nawet gdy byl zakurzony, zyl po swojemu i byl jedynym swiatem.
Sciany pudelka, jak sciany pokoju oddzielaly mnie od niego, zamykaly mnie wsrod
moich zabawek. Zabawki znaly droge z pudelka na podloge, albo na stol. Ja znalem
droge na podworko, albo do przedszkola. Zanim na stole odbyla sie jakakolwiek zabawa,
i misio, i kominiarczyk, i slonik, i ksiaze Witold zdjety z konia i trzymajacy w
gorze miecz - wedrowali w moich dloniach. Ja bylem prowadzony do przedszkola.
Po drodze rozpoznawalem wciaz ten sam plac przed budynkiem strazy pozarnej, ten sam
wyszczerbiony kraweznik, gdzie kiedys urwalo sie kolo od wozka, w ktorym wtedy
akurat siedzialem; rozpoznawalem ten sam gmach "bilbioteki", ten sam sklep miesny,
gdzie mama kupowala mi czasem serdelka; ten sam kiosk, te sama brame i to samo drzewo
przy ogrodzeniu przedszkola.
Kiedys ucieklem mamie po odebraniu mnie z przedszkolnych zajec. Moze nie tyle
ucieklem, co po prostu odbylem swa droge powrotna samodzielnie, mijajac brame,
kiosk, sklep miesny i tak dalej. Zabawki nieraz wypadaly mi z rak na podloge i pewnie
bylo to dla nich wielkie wydarzenie.
Moj swiat byl pozbawiony Stalina, wydarzen 1956 roku i muru berlinskiego. Czasem
poszerzal sie o park, jazde tramwajem do jakichs odleglych domow, czasem o Rabke
albo Szklarska Porebe.
Rodzina. W moim domu panowal cichy kult przodkow. Nie bylo to nigdy nic natretnego,
ani patetycznego, ani napuszonego. Zwyczajnie ojciec dbal, bym wiedzial cos o tych,
ktorzy byli przed nami. Wiazalo sie to jednak z jakas duma, ze dziedziczymy
rozne cechy, glownie te po Janie z Czarnolasu. Bylo w tym cos z prawdy, bo i moj
ojciec, i ja, mielismy pewne sklonnosci do pisania. Podobnie tez jak i Jan nie
mielismy zbytniego talentu do robienia pieniedzy ani tez "politycznego nosa".
Zdarzylo sie nawet kiedys, kiedy spowinowacone z nami ex-hrabianki - zamieszkaly po
wojnie na swojej ziemi, jak chlopki, pelniac role opiekunek nad maluczkimi, choc same
nieraz potrzebowaly pomocy - patrzac na mnie, z cala powaga twierdzily o
podobienstwach w ksztalcie mojej czaszki, ksztalcie czaszki Jana oraz czaszek innych,
nieznanych mi czlonkow rodu.
Nie pochodzilismy w prostej linii od Jana-Poety. Nasza linia wywodzila sie od Kacpra,
Janowego brata, ktory bywal mu nieraz podpora. Prawde powiedziawszy to ta konkretna
linia Kochanowskich konczyla sie na mojej babci, matce mojego ojca.
PROBA SIL. Stanalem nad otworem muszli klozetowej i patrzylem wen natarczywie. W
reku trzymalem pionka z ulubionej gry. Gdzies nade mna, ponad chmurami, werbelek
wstrzymal oddech i male aniolki z Hitlerjugend przerwaly swoje plasy. Byla to moja
naprawde ulubiona gra, ale przede mna byla proba nie do pogardzenia. Mialem przemoc
sam siebie.
Czas mijal. Niewatpliwie ktos tam spojrzal na zegarek i pokrecil glowa. Moje palce
odklejaly sie powoli od pionka. Dlugo, bolesnie, z tryumfem. Pionek zakolysal sie
na drobinie wody. Werbelek zaterkotal radosnie, aniolki wzniosly rownie radosny
okrzyk, a moja trzyletnia duszyczka klaniala sie na lewo i prawo, ukrywajac zmoczona
chusteczke. Maly Lafcadio, sprawdzilem sie.
Znacie "Lochy Watykanu" Gide'a?
KUPA. Wiem, ze to moze nie jest wdzieczny temat, ale chce pozostac wierny
skojarzeniom, a nie wdziecznym tematom.
Kupa znalazla sie posrodku mojego dziecinnego lozeczka, gdy chyba bylem jeszcze za
maly, aby podjac decyzje o innych rozwiazaniach. Dotad zawsze pojawiala sie mama z
odpowiednim naczyniem. Teraz jednak mama wyszla, naczynie bylo potrzebne, ja zas bez
rozeznania w sprawie. Tak wiec kupa znalazla sie posrodku mojego dziecinnego
lozeczka, lozeczko mialo barierke, a ja trzymajac sie tej barierki chodzilem
dookola kupy trzymajac sie od niej z daleka. Wiedzialem, ze kupa byla nie w
porzadku.