The VALETZ Magazine nr. 1 (11) - marzec,
kwiecień 2000
[ ISO 8859-2 ]
( wersja ASCII ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

  Ruch Generała
        2/4
ilustracja: Michał Romanowski
ilustracja: Michał Romanowski

     - Że co??
    - Królewski rozkaz. Lecę jutro z rana - rzekł Generał siadając na ławie pod fosforyzującą ścianą bezokiennego gabinetu Zakracy.
    - Birzinni, co? - warknął ponuro major. - Jego robota, prawda?
    Generał nawet nie fatygował się odpowiedzieć.
    Zakraca wstał zza biurka, maszerując nerwowo w te i we w te sprawdził machinalnie główne zaklęcia antypodsłuchowego konstruktu pomieszczenia, wreszcie wybuchnął:
    - Owija go sobie dookoła palca! Nawet się z tym nie kryje! Przecież nie może się łudzić, że nikt nie widzi! Na co on liczy? Myśli, że ujdzie mu to na sucho? Właśnie mnie doszło, że re Duin przejął pakiet kontrolny Yaxa & Yaxa. Słyszał pan, generale? To jest już dwie trzecie Rady Królewskiej! Birzinni złapał nas za gardło!
    - Re Duin był do przewidzenia - mruknął Generał, spoglądając na przeciwległą ścianę, po której kartograficznym fresku para niewidzialnych dżinnów przesuwała symboliczne strzałki, linie, trójkąty i kółka. - Przebił się już?
    - Ptak? - major zwolnił, obejrzał się na ścianę. - Ciągle to samo. Ale trzebaby chyba cudu, żeby w końcu ich nie zdusił. Mam tu bierne odbicie ze sztabu Szczuki - wskazał na jedno z ustawionych na biurku lusterek. - Myślą już o oddaniu Zalesia i Prawej Hurty.
    - Ferdynand leży - rzekł Generał. - Leży i prosi o dorżnięcie. Wycofanie się z gwarancji dla Księstwa było największym błędem Birzinniego. Przyjdzie nam za to drogo zapłacić. Do uniknięcia było morze krwi.
    - Nic pan nie mógł poradzić, generale. - Zakraca wrócił za biurko, zaczął przestrajać jedno z lusterek. - Votum separatum dało przynajmniej niektórym do myślenia. Zresztą Warzhad i tak zrobiłby, co chciał Birzinni, chociażby zdołał pan przekonać Radę. A tam po prawdzie nie ma przecież kogo przekonywać, sam pan najlepiej wie, ile kosztuje głos takiego Spoty czy Chwalczyńskiego. Ale słowo Żelaznego Generała ma znaczenie, tak, tak, ludzie pana popierają, niech pan nie udaje zdziwionego, zapluty chłop z najdalszego zadupia dobrze wie, że Żelazny Generał nigdy nie łamie danego słowa i nie splamiłby swojego honoru żadną zdradą czy krzywoprzysięstwem, i prawda jest taka, że przyznają rację panu, Generale, nie królowi, król szczeniak, Generał legenda; ludzie jednak wiedzą, ludzie wiedzą bardzo dobrze, kto co warty... O, jest. Ilu pan chce?
    - Wezmę "Jana IV" z trójką kinetyków. Na głównego ściągnij Goulde'a. Pełna obsada urwicka, z ciężkim uzbrojeniem, sprzętem desantowym i tak dalej. Nadto zapasów ile się da... a, nie, one już są w stazach. Zresztą sam wiesz: chcę być przygotowany na każdą możliwość, skoro pojęcia nie mam, czego się tam spodziewać.
    - Słyszałeś, Kuzo - zwrócił się Zakraca do lustra. - Generał leci jutro rano. Zaraz pobudzę ludzi. Macie tam miejsce?
    - Stary Dwór stoi prawie pusty, już jakiś czas temu przygotowaliśmy miejsce dla uciekinierów z Krateru - odezwało się zwierciadło. - Na paręnaście klepsydr możemy tam zakwaterować i pułk. "Jan IV" jest w hangarze, nie ruszaliśmy go od lat, będę musiał pogonić dżinny. Załaduje pan ludzi od razu, Generale, czy też szykuje pan jakieś ćwiczenia, odprawę? W wyżywieniu jesteśmy uzależnieni od Ziemi i dodatkowa setka gąb na stanie...
    - Najwyżej jeden posiłek - mruknął Generał.
    - Najwyżej jeden posiłek - powtórzył Zakraca. - A właśnie, były jakieś sygnały z Krateru? Książęcy nie ruszają się? Ile mają statków?
    - Cztery lub pięć, nadto trzy w ruchu wahadłowym, ale, przypuszczam, zniszczone, przejęte bądź zablokowane, bo to już mija trzydzieści klepsydr, jak nic z Księstwa nie wyszło ponad atmosferę. Tak w ogóle to jest kwestia polityczna, urwici Ptaka robili tu podchody od Subbermayera jeszcze za starego Lucjusza, smęciły się jakieś duchy po szczelinach, pokazywały widma, prawdopodobnie niewyciszone manifestacje sprzężeń bilokacyjnych, piątego, czwartego stopnia. Pan wie, Generale, o tej próbie desantu na Wronę? Chcieli się wkopać na sto łokci i obłożyć wyrwiduszą, nie wiem, czemu się wycofali, to by im jednak dawało jakąś odskocznię; chociaż, nie da się ukryć, cholernie kosztowne to było, wszyscy w bąblach, główny konstrukt na żywych diamentach... Krater jednak się nie podda. A gdyby książęcy ewakuowali cywili tak bez niczego, z samego strachu...
    - Rozumiem, rozumiem. - Generał przeszedł za biurko, wchodząc w pole widzenia lustrzanego Kuzo. Kuzo poderwał się, ukłonił; Generał skinął mu głową. - Czyj to był rozkaz z tym Starym Dworem?
    - Mhm, po prawdzie myśmy się sami dogadali, tu, na miejscu, jak tylko wyszło to oświadczenie o neutralności. Było jasne, że nie będzie rozkazu do powrotu, a jak już Ptak weźmie Nową Plisę, Krater pozostanie ostatnim wolnym kawałkiem Księstwa Spokoju we wszechświecie. Tam się wkrótce rozpęta piekło. Szykują się już na śmierć.
    - A w Plisie o tych cywili nikt się nie upomniał? Zapomnieli o nich, czy co? Mówisz, że zostało im parę statków... Mhm, pomyślmy: na prawie azylu, u nas czy na Wyspach...
    - Nie mają kinetyków. Prawie nikogo nie mają. Z urwitów zostały chyba dwie osoby, reszta zwykli żołnierze. W ramach tej wielkiej mobilizacji sprzed heksonu ściągnęli wszystkich na dół. Pewnie właśnie giną gdzieś na Żabim Polu.
    - Powinniśmy więc wejść na Krater - rzekł twardo Generał, pochylając się ponad ramieniem majora ku zwierciadłu dystansowemu. - Teraz jest najlepszy moment: przed oddaniem Plisy, ale po klęsce Księstwa. Byłbyś w stanie to wykonać? Trzeba zatknąć tam sztandar Imperium zanim pojawi się pierwszy statek Ptaka.
    Kuzo skrzywił się.
    - Niezbyt mi się to podoba...
    - Nie bądź głupi, Kuzo - warknął Generał. - A po cóżeś szykował Stary Dwór? Ratujesz ludzi i ocalasz budynki i sprzęt, bo po szturmie urwitów kamień na kamieniu w Kraterze nie zostanie, wiesz o tym. A Ptak na bazę Imperium nie skoczy. Zero krwi.
    - Ale oni się nie poddadzą! Mówiłem przecież!
    - Ptakowi - nie; nam - tak. Uwierz mi, tam się właśnie modlą o jakieś honorowe wyjście. Nikt tak naprawdę nie pragnie śmierci, choćby nie wiadomo jak chwalebnej. Będę tam rano; tymczasem zrób tylko jedno: złóż im w moim imieniu propozycję. Warunki kapitulacji tak honorowe, jak tylko chcą. Sam przyjmę. Osobiście. Na moje słowo. Rozumiesz? Żadnej ujmy. Możesz to nawet ująć jako okresową protekcję.
    - Pan to mówi serio, Generale?
    - Nie zadawaj głupich pytań - warknął Zakraca.
    - W takim razie spróbuję.
    Kapitan Kuzo zasalutował i rozłączył się, lustro odbiło twarze Generała i majora.
    Generał wyprostował się, uśmiechnął.
    Zakraca pokręcił głową.
    - Już widzę minę Birzinnego. Zesra się, jak usłyszy. Teraz wszystko zależy od tego, czy skurwiel nie ma tam na Trybie jakiejś wtyki. No bo potem przecież już nie odda Krateru Ptakowi, na coś takiego nawet król nie pójdzie. A jak urwitom Ptaka puszczą nerwy, to może nareszcie będzie pan miał tę wojnę, generale...
    Ni z tego, ni z owego w Generale wezbrał zimny gniew. Jedną myślą obrócił Zakracę z fotelem przodem do siebie, po czym wycelował w majora obtoczony w szkle i metalu palec.
    - Nie obrażaj mnie, Zakraca - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Król i Birzinni nie rozumieją, bo nie chcą zrozumieć, ale czy również ty sądzisz, że mnie ta wojna potrzebna jest dla zabawy, rozrywki, popisu?
    - Bardzo przepraszam, jeśli tak pan to odebrał...
    Równie szybko minął generalski gniew.
    - Nieważne. - Żarny machnął laską, odwrócił się i wyszedł.



    Dżinn posadził służbowy rydwan Generała na dachu jego willi kilkanaście łokci od leżaka ze śpiącą Kasminą. Zasnęła oglądając bitwę na Żabim Polu, w opuszczonej bezwładnie ręce ściskała jeszcze kieliszek z odrobiną wina na dnie. Generał podszedł, stanął nad nią, spojrzał. Była w białym, jedwabnym szlafroku; ściskający go pasek rozwiązał się, jedwab spłynął po jeszcze bielszym ciele kobiety. Generał stał i patrzył: głowa oparta o ramię, opuszczone powieki, wpółotwarte usta, zmierzwione włosy przesłaniające pół twarzy, na drugiej połowie, na policzku, czerwonawy odcisk, zapewne dopiero co przewróciła we śnie głowę z barku na bark. Patrzył, jak oddycha. Piersi w dół i w górę. Od nocnego zimna spierzchły się jej brodawki. Uniósł prawą rękę i zatrzymał dłoń tuż przed rozchylonymi wargami Kasminy. Gorący oddech parzył mu skórę. Patrzył jak szamoczą się pod powiekami jej gałki oczne. Miała w sobie trzy czwarte krwi elfiej i niewykluczone, iż widziała go także przez powieki. Pochylił się i pocałował ją. W pierwszym odruchu, jeszcze śniąc, nie otworzywszy oczu - objęła go ramionami i przyciągnęła. Oparł się jej, bojąc się o leżak.
    - Starcy, jak ja - szepnął - wierzą już tylko takim wyznanionym: nieświadomym, mimowolnym.
    - Skąd wiesz, o kim śniłam?
    - O mnie.
    - O tobie. Zaglądnąłeś?
    - Nie. Widziałem, jak się uśmiechałaś, znam ten uśmiech.
    Podniósł kieliszek, wyprostował się, wypił.
    - Podobało ci się? - spytał, wskazując szkłem niebo.
    Pomasowała ucho, przeciągnęła się, zawiązała szlafrok.
    - Dzieci, jak ja - mruknęła - lubią kolorowe widowiska. Przyszło zaproszenie na bankiet u Ozraba, pójdziemy?
    - Nie.
    - Nawet nie spytałeś, kiedy to.
    - Jutro lub pojutrze.
    - Co, znowu wyjeżdżasz?
    - Polityka, Kas, polityka.
    Wstała z rozmachem, aż przewrócił się leżak.
    - Pieprzę politykę - burknęła.
    Zaśmiał się, przygarnął ją, przytulił.
    - Nie posądzałem cię o aż takie perwersje. Chodź już lepiej, chodź; przed świtem zawsze najzimniej.     Zeszli na drugie piętro. Poltergeisty przygotowały Generałowi gorącą kąpiel - Kasmina udała, że się na niego obraża, i odmówiła, poszła poplotkować przez lusterko z przyjaciółkami.
    Pół klepsydry letargu w parzącej skórę wodzie wystarczyło Generałowi dla pełnego relaksu. Ocknąwszy się, przeprowadził kilka rozmów korzystając z odbicia w sufitowym zwierciadle, które sklął na ten czas, by pozbyło się skroplonej nań pary oraz weszło w sieć miejskich luster dystansowych. Potem poltergeisty wytarły Żarnego grubymi, miękkimi ręcznikami i odziały w trójwarstwową szatę. Przeszedł do gabinetu. Szkoda mu było czasu na jedzenie, pobrał energię bezpośrednio z ręki, przesunąwszy nią przez buzujący w kominku ogień. Usiadłszy następnie w fotelu, uaktywnił dymnik: najobszerniejsze ze standardowych zaklęć wizualizujących magię. Dymnik miał wbudowany moduł deszyfrujący, aby przejść ewentualne blokady czarów, chroniące je przed otworzeniem się na oczach obcego; tu jednak wystarczyło rozpoznanie hasła, bo wszystko to były czary Żarnego. Ale, rzecz jasna, są czary i czary, hasła i hasła, różne poziomy tajności i różne dymniki.
ilustracja: Michał Romanowski
ilustracja: Michał Romanowski
    Jaskrawo pstrokate kwiaty konstruktów wystrzeliły ze ścian, z artefaktów leżących na biurku i na półkach regałów oraz z samego biurka, a lewa ręka Generała wprost wybuchnęła gigantycznym, wielobarwnym bukietem, który wypełnił niemal całe pomieszczenie. Odciąwszy pozostałe wizualizacje, Generał skupił się na tej. Przeskalował i rozwinął interesujące go jej gałęzie, resztę symbolicznych manifestacji zaklęć ściągając do wewnątrz. Ostały się jeno trzy konstrukty, jeden chwiejący się czarną w purpurowe pasy kontrzaklęć trąbą od palca wskazującego do drzwi, drugi spływający różnokolorowym kobiercem spod nadgarstka na kolana Generała i na dywan pod jego stopami, trzeci pajęczą siecią sztywnych algorytmów decyzyjnych wyrastający z przedramienia pod sufit, i układający się pod nim kołdrą gęstego dymu. Żarny odruchową boczną myślą wywołał quasiiluzyjne operatory magiczne, w postaci pary szczypiec, noża, igieł i szpuli srebrnej wstążki, który to kolor, jako jedyny, nie występował w żadnych wizualizacjach. Następnie Generał otworzył sferę podczasu i przystąpił do pracy. Płomienie w kominku pełgały w zwolnionym tempie, jak spływające we wnętrzu bezgrawitacyjnego pieca niedokrzepłe szkło.
    Tak naprawdę trwało to osiemnaście klepsydr, ale kiedy zamknął sferę, dopiero świtało. Przebrał się w mundur polowy. Lustro odbijało kilkanaście wywoławczych ornamentów, ale nie odebrał. Poltergeisty spakowały mu do torby wskazane dokumenty, artefakty, ubranie. Torbę zaniosły do rydwanu.
    Przechodząc, zajrzał do sypialni. Nie powinien był. Drugi raz zobaczył Kasminę śpiącą, bezbronne piękno, ufna nagość, spokojny oddech spomiędzy wpółrozchylonych warg. Zauroczyła go zupełnie biel jej stopy. Przeklął się; przeklął się po raz drugi; dopiero wtedy mógł się ruszyć.
    Wyszedł na dach. Po Żabim Polu już ani śladu, niechybnie oznacza to koniec Ferdynanda.
    - Akademia Sztuk Wojny, Baurabiss - rzekł Generał dżinnowi.



    Przez otwarty dach hangaru wpadał do wnętrza chłodny wiatr. Szarym prostokątem nieba sunęły brzydkie chmury. Poranek przyszedł na świat doprawdy niezbyt urodziwy.
    - Ilu? - spytał Generał Zakracę.
    - Siedemdziesięciu dwóch - odparł major spoglądając przez szybę kantoru na parę magtechów po raz ostatni skanujących przygotowany do lotu wahadłowiec.
    - Obróciliśmy we dwa, "Niebieskim" i "Czarno-czerwonym" - rzekł Tuul, hormistrz Baurabissu. - Po piętnastu. Teraz ostatni.
    - Goulde?
    - Już na Trybie.
    - Kapitan Głaz melduje gotowość - zakomunikował demon kryształu operacyjnego, spoczywającego w rogu biurka Tuula.
    Generał zerknął na zegarek.
    - Pół klepsydry - mruknął. - Trzeba się zbierać. Jest potwierdzenie od Kuzo?
    - Tak.
    - Birzinni przysłał papiery?
    - Jeszcze w nocy.
    Generał wstał, przeciągnął się, zatrzymał wzrok na suficie i wykrzywił usta.
    - Zakraca - rzucił - lecisz ze mną.
    Major obejrzał się nań zdumiony.
    - Generale, ja tutaj...
    - Lecisz ze mną - powtórzył Żarny i Zakraca wzruszył ramionami, bo znał ten ton i wiedział, że przeznaczenie już się zatrzasnęło.
    - Miejsce jest - westchnął Tuul, wizualizując kryształem na przeciwległej do wielkiej szyby ścianie schemat "Czarno-czerwonego". - W ostatnim leci tylko trzynastu. I reszta sprzętu.
    Generał podszedł do kryształu, położył na nim dłoń, na chwilę zaniewidział.
    - Dobrze - mruknął, odsunąwszy rękę.
    Hormistrz pokręcił z niesmakiem głową.
    - Mógłby pan, generale, robić to jakoś delikatniej, demony głupieją mi od takich wiwisekcji.
    - Przepraszam. Nie mam czasu. - Pochylił się nad zawalonym papierami biurkiem Tuula i uścisnął dłoń hormistrza. - Oby Bóg.
    - Oby Bóg - pożegnał się Tuul i od razu rozpoczął rozmowę z czyimś zdalnym odbiciem w jednym z rozstawionych na blacie luster.
    Major i Generał zeszli po żelaznych schodkach na poziom podłogi hangaru; drzwi kantorka automatycznie zatrzasnął za nimi dżinn budynku.
    Zakraca poszukał papierosa, zapalił, zaciągnął się.
    - Dlaczego? - spytał, odruchowo przykrywszy ich obu szybkim antypodsłuchowym.
    - Bo to jest coś więcej, niż ci się wydaje.
    - Co takiego?
    - Polecisz.
    - Polecę. Rozkaz. Oczywiście że polecę. Ale demon w intuicji podpowiada mi, żebym był ostrożny.
    - Masz dobrze ułożone demony - uśmiechnął się Generał. - Bądź ostrożny; bądź zawsze.
    - Nie powie mi pan?
    - Powiem.
    - Taak - westchnął Zakraca i zdjął czar.
    Ruszyli ku "Czarno-czerwonemu". Wahadłowiec unosił się dwadzieścia łokci nad posadzką. Miał kształt pękatego cygara, wykonany był z dębowego drewna, gładko wypolerowanego i pociągniętego pokostem; na obu końcach zamykały go symetryczne rozety wielkich, kryształowych okien. Generał mrugnął sobie w spojrzeniu dymnikiem, wizualizując jawne poczwórne zaklęcie hermetyzujące Łobońskiego-Krafta, które oplatało ściśle pojazd; nie dostrzegł w nim żadnych luk, i nie spodziewał się dostrzec, znając dokładność magtechów Tuula - a i tak musiał im przecież zawierzyć, nie sposób dopilnować wszystkiego samemu, konstrukty czarów statków kosmicznych należą do najrozleglejszych i najbardziej skomplikowanych. Miał jednak złe doświadczenia z lotami ponadatmosferycznymi. Raz już przeżył nagłą dehermetyzację statku na orbicie; tylko natychmiastowa, bezmyślna, artefaktyczna reakcja ręki uchroniła go od śmierci z wymrożenia i uduszenia. Od tamtego czasu - a zdarzyło się to jedenaście lat temu - nie opuszczał planety bez wielokrotnego zabezpieczenia sporządzonego z własnych czarów. Nie szyfrował ich i towarzyszący mu urwici mieli okazję podziwiać ten majstersztyk sztuki magicznej, redukujący Łobońskiego-Krafta do jednej tysięcznej energochłonności i toksyczności pierwotnego zaklęcia. Nikt wszakże nie potrafił skopiować owego dzieła. Takie przykłady świadczyły najdobitniej o słuszności stosowanej nomenklatury: nie nauka - sztuka. Żelazny Generał był zaś jej niekwestionowanym arcymistrzem.
    Przy oznaczonym rurą zielonego gazu pionie lewitacyjnym "Czarno-czerwonego", którym jeden z dżinnów statku wciągał pasażerów do jego wnętrza, spotkali pilota.
    - To zaszczyt, generale - rzekł kinetyk, przełknąwszy ostatni kęs spożywanej w pośpiechu kanapki.
    - Osobisty? - spytał Generał, wskazując wzrokiem kaburę przymocowaną do pasa pilota, z której wystawała rękojeść pistoletu, pod dymnikiem kwitnącego na złoto i czarno.
    - Mhm, tak - odparł kinetyk przenikając przez zieleń. - Po Baurabissie chodzą różne plotki. Krater siedem wężów od Mnicha, a przecież trwa wojna. Sam pan wie, generale. Zresztą, co taka pukawka może; to tylko dla komfortu psychicznego - dodał, szybując ku ciemnemu brzuszysku wahadłowca, które, posłuszne woli dżinna, otwierało się już sześciopłatowym włazem.
    Major i Generał wlecieli po pilocie. Wewnątrz ściany fosforyzowały pomarańczowo, było nawet jaśniej niż w hangarze. "Czarno-czerwony", jak wszystkie wahadłowce, stanowił w istocie po prostu solidne pudło do przewożenia ludzi i ładunków na orbitę i z powrotem. Był mniejszy, niż się wydawał z zewnątrz. Składał się z dwóch pomieszczeń: kabiny pilota z przodu oraz reszty cygara, gdzie do ścian przymocowano fotele dla pasażerów i haki dla ładunku. Aby wykorzystać przestrzeń do maksimum, ta część wahadłowca objęta była zaklęciem deformującym okresowo grawitację: "dół" znajdował zawsze pod stopami, o ile choć jedna z nich dotykała fosforyzującego drewna pojazdu. Średnica cygara przekraczała dwanaście łokci, więc nie zahaczało się głową o głowy chodzących po "suficie", jeśli tylko, rzecz jasna, nie zbliżyło się za bardzo do rozety widokowej, gdzie ściany "Czarno-czerwonego" zbiegały się ku sobie.
    Spał tu już, przypięty do fotela, jeden z przydzielonych urwitów, w niekompletnym mundurze bitewnym, w kokonie silnego czaru obronnego.
    Pilot, wleciawszy do wnętrza, zniknął od razu w swojej kabinie. Zakraca i Generał usiedli blisko rozety; przez jej okna widzieli z wysokości przekrzywiony nieco hangar, nieco przekrzywione niebo.
    - Wychodzę do Tryba - poinformował Żarny majora i zmienił się w smolistoczarny posąg. Zakraca uniósł tylko lekko brwi. Wyjął przenośne lusterko i wdał się w długą rozmowę ze sztabowcami z Zamku, którzy analizowali właśnie dane dostarczone przez ocalałe duchy szpiegowskie; blokada Ptaka była ściślejsza niż się spodziewali, i tych informacji nie było znowu tak wiele. Tymczasem Ptak szedł na Plisę. Główne siły przerzucał Tchatarakką, wyparowawszy oba Jeziora Jadowe, Mniejsze i Większe. Panika wśród ludności Księstwa sięgnęła takich rozmiarów, że nikt już nie panował nad ruchami migracyjnymi. Bogumił Warzhad stanął przed dylematem: wpuszczać ich, czy nie wpuszczać? Wyglądało na to, że nie ma wyjścia; zakazy imigracyjne skierowane przeciwko Lidze mściły się naporem uchodźców z innej strony. Na giełdzie Czurmy skoczyła w górę cena złota i diamentów, także ziemi na Wyspach. Monstrum ekonomii nigdy nie potrafiło panować nad swym obliczem, od jednego cienia myśli przebiegały po nim wysokie fale strachliwych min i grymasów.
    Wkrótce przybyło pozostałych jedenastu urwitów. Zakraca znał jednego z nich, chorążego Iurgę, i wdał się z nim w dyskusję na temat nowych zasad rekrutacji do Akademii, podług których dopuszczono do urwickiego szkolenia pierwsze kobiety; Iurga był przeciw, Zakraca był przeciw, wspierali się nawzajem w swym oburzeniu. W międzyczasie kinetyk podniósł wahadłowiec ponad miasto i zaczął się wspinać przez chmury ku gwiazdom. W dzień słabo widoczne, w miarę wznoszenia się "Czarno-czerwonego" świeciły coraz jaśniej; czary antyoporowe oraz klarujące czyniły widok lustrzanie wyraźnym.
    Nieboskłon ściemniał aż do głębokiego mroku zimnego kosmosu, weszli na orbitę Ziemi. Kilka nieumocowanych przedmiotów rozpoczęło lewitację po wnętrzu wahadłowca. Urwici w mgnieniu oka ściągnęli je telekinezą do siebie.
    Wszedłszy na odpowiedni kurs, "Czarno-czerwony" jął ścigać księżyc. Pasażerowie nie widzieli Tryba, dopóki nie rozpoczął się manewr lądowania, a raczej cumowania, bo Tryb, choć największy z naturalnych satelitów planety, i tak był przecież niczym więcej, jak sporych rozmiarów kulistym odłamkiem skały. Jego przyciąganie było niemal niezauważalne, wszyscy przebywający na jego powierzchni zmuszeni byli nosić specjalne buty, trwale sklęte wcześniej przez magów, aby nie "odskoczyć" przypadkiem w kosmos. Urwici, rzecz jasna, zaklinali swoje własne obuwie.
    Ledwo wahadłowiec opuścił się wgłąb księżycowego hangaru, Generał wyszedł z bezczasu.
    Kapitan Kuzo bilokował się do wnętrza opadającego statku, za którym zamknęła się już półsfera czaru hermetyzującego, i zameldował się Generałowi.
    - Za klepsydrę spotkanie w pół drogi. Re Quaz osobiście. Zgodziłem się na transmisję do Krateru, mam nadzieję, że nie ma generał nic przeciwko temu.
    - Oczywiście. Pokazali się ludzie Ptaka?
    - Jeszcze nie. Ale obrodziło naraz duchami, wciskają się wszędzie jak szczury, egzorcyzmujemy je masowo.
    - To Ptaka?
    - A czyje? Wywiad Ligi nigdy nie był specjalnie subtelny.
    - Gdzie jesteś?
    - Czekam już na miejscu, dlatego nie mogłem osobiście... Leci pan, generale, od razu?
    - Tak. Masz papiery?
    - Według sugestii majora Zakracy, oparłem tekst na kapitulacji Sześćdziesiątej Siódmej Arkadyjskiej, demony przekopiowały z archiwum.
    - Zfantomizuj mi to tu na moment.
    Kuzo wyciągnął rękę i pojawiła się w niej teczka z dokumentami. Generał dotknął jej swą lewą dłonią.
    - Dziękuję. Zapoznam się po drodze. Były jakieś rozkazy z Zamku?
    - Tylko potwierdzenie harmonogramu.
    Kapitan zniknął.
    Tymczasem "Czarno-czerwony" znieruchomiał i urwici zaczęli wyskakiwać z wahadłowca. Generał, Zakraca i pilot opuścili statek jako ostatni.
    Spłynęli bezpośrednio do drzwi hangaru. Cały teren bazy wojskowej objęty był czarem hermetyzującym, typ Kraft III, który utrzymywał tu ziemską atmosferę; temperaturę stabilizował zaś konstrukt na żywych diamentach, rozszczepiony na dwa w piątym wymiarze dla absorbcji żaru bezpośrednio ze Słońca.
    Oficer dyżurny polecił Generałowi i Zakracy wpisać się na listę przybyłych i wskazał drogę do lądowiska rydwanów, niepotrzebnie zresztą, bo zarówno Generał, jak i major, orientowali się w rozkładzie budynków Mnicha nie gorzej od samego dyżurnego. Ta nazwa - Mnich - wzięła się od kształtu skały górującej nad bazą: skała przypominała zakapturzoną, zgarbioną postać. O pewnej porze trybowego dnia kryła swym cieniem cały teren bazy.
v     Generał i Zakraca nie skierowali się od razu ku rydwanom, najpierw wstąpili do jednego z sąsiednich hangarów, który wypełniał w całości "Jan IV". "Jan IV" w niczym nie przypominał wahadłowców w rodzaju "Czarno-czerwonego". Był ponad dziesięć razy większy. Co do kształtu, to trudno było w jego przypadku mówić o jakimkolwiek: przywodził na myśl raczej przypadkowy zlepek kilkudziesięciu budowli, podniesionych jakimś czarem wzwyż, wyobracanych na wszystkie strony bez respektu dla grawitacji i zszczepionych ze sobą w przypadkowej konfiguracji. Sterczały z tej drewniano-metalowo-kamienno-płócienno-szklanej kontrukcji na wszystkie strony: wielkie maszty z żaglami wykonanymi z dziwnego, lustrzanego materiału, krzywe wieżyczki, szklane kopuły, kryształowe kule, nawet coś jakby żywe rośliny, bezlistne drzewka o białej korze, rosnące na boki, w dół, w górę, w skos. "Jan IV" został zbudowany z rozkazu Lucjusza, ojca Bogumiła Warzhada, z przeznaczeniem eksploracji pozostałych planet układu oraz układów sąsiednich. Rozpięto go na samodzielnej sieci żywokrystalicznej, aby bezpułapowym poborem energii umożliwić rozwinięcie w jego konstrukcie maksymalnie potężnych zaklęć. Stanowił samowystarczalny habitat dla ponad stu ludzi; mogli w nim żyć dowolnie długo, mogli nim podróżować w dowolnie odległe miejsca wszechświata, mogli w nim stawić czoła dowolnemu przeciwnikowi. Nierozgryzalny orzech życia w ocenie zimnej śmierci. Ściernik - mag, który wykonał "Jana IV" - w dziewiczym locie statku, dla przetestowania, a raczej udowodnienia niezawodności swego dzieła, przeszył, zamknięty w jego wnętrzu, jądro Słońca: konstrukt pompował był przez żywe diamenty energię w odwrotną stronę, wydalając żar.
    - Zostań - rzekł Generał Zakracy. - Zajmij się wszystkim. Załaduj ludzi i sprzęt. Sprawdź stary prowiant. Jak tylko wrócę - odlatujemy. Blokuj łączność z Zamkiem. Ludziom też przykaż ciszę. Rozkaz był otwarty?
    - Nie. Zarządziłem werbunek w ślepo; to nie ma znaczenia, ludzie idą na pana nazwisko, generale, pan wie. Legenda.
    - Nie kadź, nie kadź. Cel i koordynaty tylko Goulde'owi. Pozostałym sam powiem, jak wyjdziemy poza lusterka.
    - Tak jest.
    - Na Boga, przestaj mi wreszcie salutować!
    - Według rozkazu.
    - Jaki stary, taki głupi. - Generał, kręcąc głową i mamrocząc coś pod nosem, ruszył ku rydwanom. Po skale płynęły za nim cienie: od Ziemi - wielkiej, zielono-rdzawej na gwiaździstym niebie Tryba - oraz niezliczonych błędnych ogni szybujących leniwie pod sferą hermetyzującą bazy.
    Dżinn rydwanu był w dobrym humorze.
    - Toż to sam Żelazny Generał! Zaszczyconym, zaszczyconym.
    - Zamknij się i leć.
    Wyskoczyli ponad sferę i rydwan otoczył się samodzielnym bąblem Krafta II. Równocześnie pokrył go zwierciadlany czar maskujący, przekopiowany z półsfery bazy: duchy szpiegowskie były wszędzie i nie należało ułatwiać im sprawy dobrowolnie dostarczając informacji o pobycie na Trybie konkretnych osób oraz ich poczynaniach.
    Po raz pierwszy na dłuższy czas objęła Żarnego miękka nieważkość i jego artefaktyczna ręka strzyknęła mu w organizm serię krótkich klątw fizjologicznych, by zneutralizować nieprzyjemne skutki rewolucji grawitacyjnej.
    Rydwan leciał tuż nad gruntem, skacząc w niespodziewanych szarpnięciach ponad kolejne jego wypiętrzenia i spadając niczym głaz w obniżenia. Cień od Ziemi sunął po skale jak wierny pies, krótka fala nocy. Wielka planeta wisząca nad głową Generała - jak balon, jak malowany lampion - nadawała całej scenerii rys nierealności: bajkowe, oniryczne krajobrazy.
    Rydwan spadł w kolejny trybowy nibywąwóz. Błysnął w nim podwójnie odbitym światłem lustrzany bąbel, w trzech czwartych skryty w cieniu. Generał rzekł: - Stop - i kierowany przez domyślnego dżinna rydwan opadł ku bąblowi, bez problememu przenikając zwierciadlaną półsferę, jako że czary maskujące - stacjonarny oraz pojazdu - rozpoznały nawzajem zaszyfrowane sygnatury identyfikujące swój/obcy.
    Wewnątrz bąbla stało kilkadziesiąt osób, skupionych przy dwóch grupach rydwanów. Dżinn wylądował przy grupie kapitana Kuzo.
    Generał wyskoczył, kapitan podszedł doń szybko.
    - Przeczytałem - rzekł Żarny. - Podoba mi się. Mam kilka pomniejszych uwag, ale ważniejsza jest teraz szybkość decyzji niż prawnicze detale, więc akceptuję w całości. Re Quaz jest już gotów?
    - Ee... tak.
    Ruszyli we dwójkę ku grupie książęcych. Imperialni urwici oglądali się za nimi - gdy Generał uniósł w pozdrowieniu swą magiczną rękę, odpowiedzieli wysokimi salutami.
    - Jakie nastroje? - spytał telepatycznie kapitana pod mentalną blokadą, od której Kuzo aż lekko zbladł i zmylił krok.
    - U książęcych? Ponure. Nie są zachwyceni. Nikt by nie był. Nalegali na konsultacje z Plisą.
    - I co?
    - Pan sobie zdaje sprawę, generale, że dla Ptaka Nowa Plisa jest jak ze szkła, duchy tam chodzą na wskroś...
    - Więc?
    - Kazałem ich zagłuszyć - wyznał po chwili Kuzo, mimo wszystko dołożywszy do generalskiej swoją własną blokadę.
    - Bardzo dobrze - pochwalił Generał, śląc mu w myślach także półuśmiech i gest/wrażenie akceptujące.
    - Sądzą, że to Ptak. Dałem im termin do pana przylotu; wciąż utrzymujemy to zagłuszanie.
    - Nie zdejmuj go, aż się wszystko wyda. Po ewakuacji i tak będą korzystać z naszych pasm.
    - Trochę to wszystko nie fair - krzywił się w wyobrażeniu Kuzo.
    - Cóż ci mogę odrzec? Myślenie boli; powyżej pewnego stopnia w hierarchii nie można już tylko wykonywać rozkazów, majorze Kuzo.
    - Mhm, dziękuję.
    - Mam szczerą nadzieję, że równie przyłożyliście się do egzorcyzmów, bo nie chciałbym być w waszej skórze, jeśli przedostanie się tu choć jeden duch Ptaka lub, co gorsza, Birzinniego.
    Re Quaz wyszedł im naprzeciw. Towarzyszył mu czarnoskóry adiutant z regenerowanym jednym lub oboma oczyma, co się poznawało po niezgodności barw ich tęczówek.
    Generał uścisnął dłoń re Quaza; w tej samej chwili dojrzał przez dymnik odchodzącą od lewego oczodołu adiutanta boczną wstęgę.
    - Kto zabezpiecza tę transmisję? - zapytał telepatycznie kapitana (jeszcze kapitana) Kuzo - My czy oni?
    - Oni.
    - Cholera.
    - Szkoda, że poznajemy się w tak przykrych okolicznościach - mówił re Quaz. - Historia; cóż, historia... - Podkręcił wąsa, mrugnął, założył ręce za plecy. - Taak. Jest pan zatem gotów, generale, własnym słowem gwarantować dotrzymanie warunków układu? - Nie nazywał tego kapitulacją, jako że Księstwo nie znajdowało się w stanie wojny z Imperium; dzięki temu porozumienie zachowywało wszelkie pozory tymczasowego uzgodnienia warunków współpracy przez sąsiadujące ze sobą placówki zaprzyjaźnionych państw - nie było przecież aktem prawnym sensu stricto, nie zmieniało podziału terytorialnego Tryba, ani nie poruszało żadnych kwestii politycznych: stanowiło dobrowolną deklarację pewnej ilości poddanych księcia Ferdynanda o przyjęciu przez nich okresowego protektoratu Imperium, rozciągając to w rozszerzeniu na powierzone ich pieczy mienie ruchome i nieruchome. Po prawdzie - posiadało wszelkie cechy zdrady i przez książęcych kazuistów z całą pewnością mogło za nią zostać uznane. Jednakże wszyscy tu obecni zdawali sobie sprawę, iż takie konsekwencje podejmowanej właśnie decyzji są skrajnie mało prawdopodobne: Księstwo Spokoju de facto - bo jeszcze nie de iure - nie istniało.
    - Tak - odparł zdecydowanie Żelazny Generał re Quazowi.
    - Cieszę się. Cieszę się. - Re Quaz westchnął i skinął na adiutanta. Adiutant podał mu teczkę z umową, Kuzo zaś wyciągnął swój egzemplarz. Nie było pulpitu. Generał zfantomizował mahoniowe biurko, ustalając jego blat na poziomie zafiksowanej krótką klątwą płaszczyzny telekinetycznej. Rozłożyli więc papiery na nieistniejącym meblu, wyciągnęli pióra i, w seledynowym świetle szybko obracającego się ponad nimi globu, podpisali układ. Różnooki adiutant zaglądał im przez ramiona.
    Pociągnąwszy ostatnią kreskę, Żarny wyprostował się. Od strony rydwanów z Mnicha rozległy się niepewne oklaski. Re Quaz posłał imperialnym melancholijne spojrzenie.
    - Chciałbym móc teraz zajrzeć do wydanego za sto lat podręcznika historii - rzekł.
    - Ja nigdy nie zaglądam - stwierdził Generał, na szczęście łamiąc swoje pióro.

ciąg dalszy na następnej stronie
 
Jacek Dukaj { korespondencję prosimy kierować na adres redakcji }
poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

5
powrót do początku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzeżone.