The VALETZ Magazine nr. 5 (X) - grudzien 1999,
styczen 2000
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

  Mandala
        16. Powrot

    Ciezka, soczysta cisza, w ktorej od czasu do czasu cos szuralo i szczekalo. Oddychalem z wielkim bolem. Piekly oczy, swedziala skora. Uchylilem powieki. Polmrok... Przed oczami migaja barwne plamki, desenie. Gdzie jestem? Zrenice wychwycily nieco swiatla, uaktywnily sie siatkowki. Przejrzalem. Sala medyczna, popodswietlane wskazniki, mnostwo kabli, przewodow, przelacznikow. Polmrok i cisza.. Gaszcz kabli przeszkadzal spojrzeniu, zdawalo sie, ze znieksztalcaja przestrzen. Ledwo poruszalem rekami... Oplatane zwojami, ciezkie, niewladne, zdretwiale. Unioslem glowe, tez oklejona pekiem przewodow. I nogi w pajeczynie... Poprawilem pozycje, poczekalem, poki krew nie doplynela i mile mrowienie nie przywrocilo mi czucia. Wtedy powoli podkulilem nogi, usiadlem i zaczalem odrywac przyklejajace elektrody plaster po plastrze i odrzucac kable. Wskazniki gasly jeden po drugim, bylo to nawet zabawne, gdy poczalem zgadywac, ktora dioda odpowiada odlaczanej elektrodzie. Niezmacona niczym cisza nie przerywala tych czynnosci. To nie przywidzenie, nie mara, nie sen, bol nadrywanych wloskow i dotyk gladkiej powierzchni przylepca, i mile drapanie swedzacych miejsc skory... I co chwila gasnaca losowo dioda. Zapewne kogos tu sciagnie...
    Ktos nadchodzil, narastalo echo stukajacych po posadzce butow. Zapalone swiatlo wycielo prostokat obramowania drzwi. Snop swiatla padl skosnie na podloge, wykrajajac w blasku czyjs czarny cien, wyciagnieta reka siegnela do przelacznika i czerwone, lagodne swiatlo splynelo ze scian i z sufitu. Wiktor! Zmruzywszy oczy siedzialem i nie przerywalem odrywania elektrod. Wiktor podszedl, zatrzymal sie w przyzwoitej ode mnie odleglosci, przekrzywil lekko glowe i uwaznie sie mi sie przyjrzal, czy aby nie zmienilem sie wiecej niz przypuszczal.
    - No, i jak. . . - jego glos zachrypial, jakby odwykl od czestego mowienia. Odkaslal i zaczal juz pewniej i naturalniej.
    - Jak sie czujesz?
    - Dobrze - nie uslyszalem siebie. Z ust wydostal sie ledwie dech. Nie moglem mowic. Chrzaknalem, podciagnalem sie ponad obrzeza stolu i zsunalem nogi. Zeskoczylem. Bol w klatce piersiowej ustapil. Dalem krok, drugi, gdy nagle pokoj sie zakolysal, a Wiktor, czyms zaskoczony, gwaltownie sie cofnal. Nie zrazony zabalansowalem cialem, podszedlem ku niemu wolno kolyszacym sie, kaczkowatym chodem i przywierajac przedramiona do bokow podalem mu dlon. Oniemialy Wiktor wyciagnal swoja reke z ociaganiem, niepewnie, bez przekonania, lecz uscisnal mnie... I nagle zdalem sobie sprawe z groteskowosci tej sytuacji i powodu rezerwy Wiktora.
    - Hmm... zostalo mi co nieco po nim - glos moj docieral z bardzo daleka. Zabolalo gardlo. Przelknalem sline i do uszu dotarl szmer. Usmiechnalem sie, by rozladowac atmosfere, ale miesnie twarzy musialem miec bardzo stezale i wymalowane musialem jakis niemily grymas, bo Sasso tym razem odskoczyl juz nie na zarty przestraszony.
    - Co ty!
    Oniemialem.
    - Nie chcialem... - slowa ugrzezly mi w gardle. Bliski rozpaczy wrocilem na lozko, polozylem sie w jego wglebieniu i rozluznilem miesnie.
    - Jak dlugo to trwalo? - wyszeptalem po dlugim milczeniu.
    - Jak dlugo to trwalo? Trzydziesci dni, miejscowych dni, mistyjskich... No, dwa nasze miesiace.
    - To dlugo? Tak myslisz? Wystarczajaco dlugo, bym stal sie inakiem? - pytalem. - Boisz sie?
    - Nie... Tak. Na wypadek gdybys...
    - ...zdziczal i chcial gryzc - wpadlem mu w slowa. - To miales na mysli, tak?
    - Tak.
    - Jestes przynajmniej szczery, Wiktor. Nie boj sie. Oni nie sa tacy... dzicy. Nie sa drapiezcami. Nie boja sie obcych inakow, nie boja sie siebie. Tylko czlowiek czlowiekowi musi byc zaraz wilkiem...
    - Nie bierz sobie tak tego do serca, Dorian. Na moim miejscu tez bylbys ostrozny do przesady.
    - Nie tylko. Zrobilbym wszystko, by odgrodzic go od innych. Najlepiej zamknalbym go w klatce i dalbym mu cos na sen. Z czasem powinno mu to minac. Nie udalo sie wam cofnac do konca zmian psychosomatycznych? Nie zneutralizowaliscie do konca mediatorow synaptycznych?
    - Nie, dobrze wiesz, ze nie mozna tego zrobic natychmiast, od zaraz. Dlatego jestem ostrozny. Powinienes spac, duzo spac, we snie twoj organizm rozlozy je stosunkowo szybko. Srodki farmakologiczne powoduja jedynie powolny spadek poziomu inaczych peptydow.
    - Na co wiec czekasz? Rob, co do ciebie nalezy. Nie ugryze cie.
    - Nie myslelismy, ze tak szybko dojdziesz do siebie - tlumaczyl, wysuwajac ostroznie najpierw jedna noga, potem druga. - To dopiero dwa dni - podchodzil tak bojazliwie, ze mialem ochote jednak go ugryzc - odkad cie sciagnelismy z okolic podbiegunowych. - Podlaczyl kroplowke, poprzyklejal na powrot elektrody czujnikow, a kiedy aparatura diagnostyczna stopniowo odzyla, wbil igle strzykawki w przezroczysta rurke...
    - Odzyskuje przytomnosc...
    - Najwyzszy czas...
    - Poziom bialek: jedynka na piatym miejscu - Stavros z powaga spogladal to na mnie, to na wskazania przyrzadow. - Magnetogram i encefalogram czolowych platow mozgowych w normie, sporo...
    Napotkal moje spojrzenie i usmiech rozjasnil mu twarz. On jeden naprawde cieszyl sie na moj widok.
     - No i jak tam, ofiaro nauki? Jestes prawie zdrow - odlaczyl zrecz-nie elektrody i zwinal kable. - Mozesz wstac. Tylko chodz mi normalnie!
    Przeszedlem kilka krokow starajac sie unikac garbienia, bujania i podobnych im inaczych ruchow. Poszlo gladko, nawet ramiona same nie przywieraly do tulowia.
    - Jaka mamy teraz pore roku?
    - Srodek mistyjskiej zimy. Biosfera zupelnie uspiona...
    Dostrzeglem Kellera i Vitoinena, a w chwile potem, w cieniu aparatury, czarnowlosa czupryne Japonczyka i blysk jego okularow. Omal nie rozczulilem sie.
    - Co u was? - pytam.
    - A u was? Spicie? Hibernujecie? Czy moze czekacie na lepsze czasy?
    Zasmialem sie, ale zamilklem zdziwiony, gdy zlowrogi, obcy ton zabrzmial w tym smiechu.
    - Wszystko w normie - Okimura udal, ze nie doslyszal grozby w smiechu. - Impaktor na orbicie w stalym z nami kontakcie, o ile oczywiscie pulsar nie zaburza magnetosfery Misty. Hassan zaginal. Po prostu wyszedl z bazy bez jakiegokolwiek wyposazenia. No i daje sie nam we znaki ta planeta! Zaburza bioprady czynnosciowe naszych mozgow, nie pozwala spac, wypoczywac... Jestesmy nia zmeczeni. Mgla, ciemnosc, nuda. Tanski... jego musielismy uspic i odeslac na orbite, stal sie zbyt niebezpieczny. Rozpad psychiki, mimo ze zrobilismy wszystko, by po tym wypadku doszedl do siebie...
    Zapadla dluzsza, przygnebiajaca cisza, ktora przerwaly dopiero odglosy krokow na korytarzu. Wszedl Sasso.
    - Juz? - rzucil beztrosko , a ujrzawszy mnie spowaznial. - Chodzcie na obiad, stygnie.
    Rzeczywiscie, dolecial mnie zapach jedzenia. Co za aromat! Zoladek gwaltownym skurczem dal znac o swoim istnieniu. Poza nim nie mialem w sobie chyba zadnego innego organu! Poszedlem szybko, wprost pobieglem do jadalni i rzucilem sie na jedzenie. Nic wiecej sie w tej chwili dla mnie nie liczylo. Slony smak, pikantne przyprawy, grzyby, kruche, wypelniajace usta kesy pieczonego miesa... Przypomnialem sobie zapach papierosa i aromat swiezo parzonej kawy - to bedzie ukoronowanie uczty! Keller cos powiedzial, skinalem tylko glowa nie majac pojecia o co mu chodzi, uslyszalem cos jak umiar, jedzenie i picie, o nieprzyzwyczajeniu, spozywaniu pokarmow, stanie stalym. Kiwalem bez zrozumienia glowa, odpowiadajac mu zdawkowymi uwagami, nie zdajac sobie sprawy, o co mu chodzi, i dopiero gdy narastajacy ponizej mostka bol powstrzymal ma zarlocznosc pojalem, ze mnie to dotyczylo. Zostawilem niedokonczony posilek, odsapnalem, dlonmi obmacalem kieszenie i czym predzej wyskoczylem do wlasnej kabiny. Rozrzucalem wszystko, co wpadlo w rece, wreszcie znalazlem papierosy i zapaliwszy wrocilem do stolu zahaczajac po drodze o barek z kawa. Siadlem wsrod patrzacych sie na mnie twarzy zaciagajac sie raz po raz dymem i pijac wielkimi lykami kawe, upajajac sie na przemian to jednym, to drugim... Zaszumialo w glowie. To bylo wspaniale! Jeszcze jeden papieros, jeszcze jedna kawa...
Dotarlo do mnie. Wszyscy, przerwawszy jedzenie, patrzyli na mnie z nieukrywanym rozbawieniem. Zaczerwienilem sie, zaplonely uszy.
    - Ej, Dorian... Nie masz sie czego wstydzic - smial sie Sasso. - Po takim poscie ja tez bym mial taki apetyt. - Dawno nie widzialem tu nikogo jedzacego az z takim zacieciem.
    - Nawet daruje ci, ze palisz przy nas - odezwal sie wspanialomyslny Jiri - Nie slyszales Kellera? Tylko dlaczego nie odpowiadasz na pytania?
    - Odpowiadalem.
    - Wydawalo ci sie. Pewnie tylko pomyslales...
    - Myslisz? Mozliwe, bo... z nimi, inakami, tak wlasnie sie porozumie-walem. Myslami, a wlasciwie wyobrazeniami myslowymi, ktore w dziwny sposob przeksztalcaly sie w bioelektroniczne modulacje pola. To bylo dziwne uczucie...
    - Jakie?
    - Nie wiem... To bylo jak sen, nie, jak wrazenia osob, ktore przezy-waly swa smierc, albo inaczej. Jak...
    - I pamietasz to wszystko? - Sasso wpil we mnie swoj przenikliwy wzrok. - Myslalem, ze nie da sie wrazen przelozyc... juz czulem, ze z kontaktu nic nie wyszlo. Wiec udalo sie? Warto bylo... No powiedz...
    Przytaknalem.
    Jeden przez drugiego przekrzykiwali sie zasypujac mnie lawina pytan. Z jazgotu tego docieraly do mnie albo rozumialem zaledwie pojedyncze slowa. Zamknalem oczy i zatkalem uszy. Przycichli. Uchylilem powieki, ale nie moj gest nakazal im milczec. Wszyscy wpijali spojrzenia w glosnik nadajnika.
    - Baza, baza, tu orbita. Sanderson do Sassy. Akcelerator sondy orbitalnej pulsara zanihilowal obiekt, ktory pojawil sie w naszym korytarzu prozniowym. Nie odpowiadal na sygnaly procedury iff. Powtarzam... Akcelerator...
Spojrzalem na twarze kolegow. Emanowaly od nich rozne uczucia: ulga, strach, triumf, zal... Poczulem, ze antagonizmy ludzkie nie zostaly na Ziemi, ze Hassan nie byl jedynym agentem przeciwnikow, ze wkrotce sie tu cos niedobrego wydarzy... Z wczucia sie wyrwaly mnie ostre slowa Wiktora.
    - Przysylaj zdjecia, analizy spektralne, dane komputerowe, wszystko, co tam masz, Sanderson. Dowody, czy zniszczonym obiektem byl prywatny impaktor Korporacji, czy nasz... - glos mu sie zalamal i rzucil przed siebie polglosem - Jezeli to prawda, to mamy pierwsze ofiary oblednego wyscigu do Misty... Dlaczego tak glupio wpadli? Mieli przeciez tak dobry wywiad... Idioci! Wiedzieli przeciez, ze bez przelamania szyfru kwantowego zgina!
    - Wiktor, nie zaluj ich. Oni sa bezwzgledni, a nas, zwlaszcza tutaj, z pewnoscia by nie oszczedzili. Moze oszukano ich, nie powiedziano prawdy, ze liczyc moga tylko na szczesliwy przypadek, o ile rozszyfruja procedury zabezpieczen. Mogli nie wiedziec, ze zgina...
    - Dyskusje i zale nic tu nie pomoga. Nie przywroca im zycia. Nic juz dla nich nie zrobimy, mamy wlasne zadania. Dorian, zaspokoiles juz swe zadze? To chodzmy do labu, opowiesz nam...
    Zabralem z soba nieodzowna kawe i papierosy.
    - Grote opuscilismy w kilka godzin po twoim przeobrazeniu, gdyz zaczely pojawiac sie drapiezniki, o, takie jak ten tutaj...
    Upuscilem wszystko co nioslem. Posrodku laboratorium, na niewysokim podwyzszeniu, stalo zatopione w krystalicznej masie stworzenie, ktore wygla-dalo jak wywrocona na opak komora ciszy. Mnostwo chwiejnych wyrostkow grubosci palca pokrywalo jego srebrzystobialy, oplywowy jak u ryby tulow. Plaski, potezny leb pod spodem mial rekinie szczeki. Trzy pary masywnych odnozy, grubych jak u ryby trzonopletwej, wspieraly niewatpliwie silne, sprezyste i zwinne cialo. Widoczne na poboczach szeregi szpar przypominaly skrzela, a zamiast oczu mialo liczne wezowe wneki - receptory ciepla. Nie, to nie zwierze tak mnie zaszokowalo, ale wspomnienie, ktore nagle nadeszlo z niepamieci, gdy inaczym dotykiem rozpoznawalem jednego z najwiekszych, niewidzialnych wrogow inakow.
    Ktos wsunal mi w dlonie kolejna kawe.
- Dlaczego odlaczyles od korowych obszarow nerwow wzrokowych wszystkie zabezpieczenia? Mialy cie chronic przed takimi jak tutaj stworami.
    - Moglo to zaszkodzic kontaktowi. Wyobraz sobie, ze nie potrafisz odroznic prawdziwego niebezpieczenstwa od niebezpieczenstwa wyimaginowanego, takiego, ktore myslami przekazuje ci inak. Rozmawiasz z nim, taka rozmowa to czyste przezywanie, on przekazuje ci lek, ty nagle boisz sie, mimowolnie drga powieka i strzelasz...
    - Ale kontekst sytuacyjny jest inny podczas takiej rozmowy, a inny podczas spotkania oko w oko z drapieznikiem.
    - Inny, ale odruchy i wrazenia takie same. Realne, rzeczywiste, nie do odroznienia.
    - Nie przekonuje mnie...
    - No dobrze, mikrolaser w gestej i wilgotnej atmosferze jest malo przydatny. Te powietrzne aglomeraty rozpuszczone w parze wodnej, w amoniaku, rozpraszaja i pochlaniaja energie.
Sasso uderzyl sie dlonia w czolo, kaciki ust Harpera drgnely skrywanym usmiechem.
    - No i taki z ciebie fizyk? - rzucil Harperowi, a gdy ten milczal, tlumiac smiech, doznal naglego olsnienia. - Wiedziales! Od samego poczatku wiedziales! Oszukiwales mnie! Obaj oszukiwaliscie!
    Magnetyczny zapis mej odysei, zarejestrowany magnetyczna mikrokamera, przypomnial mi koleje nie tak dawnych przezyc. Pracowicie dostosowany komputerowo przez kolegow, z niewielka glebia, dopracowany do najdrobniejszych szczegolow i wzbogacony o zewnetrzny plan marszruty, wygladal calkiem inaczej, powiedzialbym bardziej ludzko, anizeli zapamietane przeze mnie wrazenia. Obok natomiast, na sasiednim stanowisku, oscylowaly, falowaly i plynely wykresy emocji, mysli i tysiace danych o towarzyszacych im stanie mego organizmu, wraz z barwnymi, pulsujacymi obrazami aktywnosci mej kory mozgowej, aktywnosci symbionta i jego mozgu. Z zaciekawieniem, z innej perspektywy, niemal obojetnie, ogladalem skroty swej podrozy do wnetrza etnosu inakow i zwrotne momenty tej eskapady. Samotna walka z zywiolami gor i rowniny, wejscie do siedliska inakow, spotkania z nimi, rozne scenki z zycia wziete, komory, podziemne korytarze i jaskinie, inaczy cmentarz, przewodzenie, walki z drapiezcami, doswiadczanie swiata, podroz inaczym wehikulem po blotach rownin, lodowcach, hiberancja... Surrealna gra fabularna. Czulem czasami, ze waham cialem, ze uwypuklam czy poglebiam obraz wlasnymi doswiadczeniami, ze widze cos w rodzaju krzyza namiarowego symbolizujacego trzy glowne kierunki pola magnetycznego planety... Ale widac bylo tylko jedna linie, inne byly barwy, inna jasnosc. Kiedys ogladalem swiat widziany oczami pszczoly i pamietalem te pozioma prosta, ktora rozdzielala niebosklon na dwa symetryczne obszary polaryzacji swiatla slonecznego, dwie polprzestrzenie o jasnosciach malejacych w kierunku bocznych lukow horyzontu. Analogia ta narzucala sie sama, ale wtedy, w inaczej skorze, nie bylo to takie jednoznaczne. Bylo doznaniem, czyms w rodzaju stalego bodzca, ktory objawial swoje istnienie podczas szczegolnego dostrojenia zmyslow. Nie komentowalem wydarzen, chociaz burze na wykresach wymownie wskazywaly o wewnetrznym, psychicznym zyciu moim i symbionta. Chwilami obraz drgal, falowal, topologicznie odksztalcala sie jego przestrzen, czasami tracil rozdzielczosc, jakby sie rozpadal na fragmenty, ale dzialo sie to na granicy szumow, jakby to byly zaburzenia od mowy opartej na wymianie bioelektrycznych potencjalow, mowy, generujacej slabiutkie pola magnetyczne. Gdy ogladalem ostatnie wydarzenia, probe zapadniecia w stan utajonej smierci, zrozumialem, ze doswiadczenia osobiste doznawane w kontakcie psychicznym i fizycznym z inakami pozostac moga moja wylaczna wlasnoscia. Moglem powiedziec, wbrew zarejestrowanym wskazaniom, ze niczego nie pamietam, ze ich wewnetrzne stany swiadomosci byly poza moim doswiadczeniem, poza ma psychika, gdyz byly zbyt odlegle od tego, co widzi, czuje, rozumie, mysli i wyobraza sobie czlowiek, zgodnie z powszechnie przyjeta zasada niemoznosci porozumienia sie, ba, nie-[G1]zrozumienia nie-ludzkich istot. Ja tylko moglem decydowac, czy swe doswiadczenia ujawnic, czy nie, mimo ze obarczone byly moja subiektywnoscia. Myslalem, wahalem sie, nagle chcialem wyrzucic je z siebie, zaraz potem ogarnialo mnie zwatpienie... "Jakkolwiek uczynisz, bedziesz zalowal." Kto to powiedzial? Te mysli, uczucia, ktore tak wyraznie podczas odbierania wiadomosci z orbity pojawialy sie w umyslach i malowaly sie na tych twarzach, przynajmniej na niektorych, pod znakiem zapytania stawialy sens ujawnienia calej prawdy... Cos jednak nakazywalo mi ja przemilczec.
    - No, wiemy co przezyles, Dorian. Teraz chcielibysmy dowiedziec sie, jak to przezyles - cicho, dobitnie rzekl Okimura. - Czekamy na t w o j e potwierdzenie rozumnosci inakow...
    Mam go zawiesc? Jego, ktory calym sercem przygotowywal mnie do eksperymentu i pokladal najwieksze nadzieje? Jesli odpowiem przeczaco, a zbyt wiele faktow za tym nie przemawia, powtorza eksperyment, tym razem juz nie ze mna. Jesli przytakne - zrobia to samo, moze nie oni, ale inni. Powroca tu i ciagle beda wracac. Beda powtarzac. W imie czego mam wystawiac te istoty na pastwe ludzi? Nikt nie da im gwarancji, ze ta rodzaca sie kultura zostanie zachowana. Wczesniej czy pozniej zostanie zniszczona, wytepiona, starta jak inne kultury czy gatunki zwierzat. Agencja nie jest az tak mocna, by temu zapobiec. Naraze te istoty na gwalt ze strony ziemskiej kultury dostosowanej do ich zmyslow. Wystarczy przeciez umiescic na orbicie satelite telewizyjnego i emitowac dowolne programy, nawet te watpliwej wartosci, by zasmiecic ich podswiadomosc obrazami niedostepnymi bezposrednio przez zmysly. Najpierw kulturowy szok, potem psychiczna destrukcja i niezrozumiale dla inakow pospieszne zabojstwo. Ilez to bylo rozwazan i rozpraw ekologicznych, filozoficznych, esejow na ten temat! Ale to byly gdybania... Choc z drugiej strony sa tak odlegli od ludzkich wyobrazen, ze nie sposob przejac sie ich losem...
    Cisza sie przeciagala. Wodzilem spojrzeniem po twarzach spokojnych, obojetnych, skupionych, nerwowych, wyczekujacych... Burza obcych uczuc wciskala sie w ma swiadomosc, uczuc, w ktorych zawieralo sie wszystko, ludzkie dobro i zlo. Utkwilem wzrok w Smirnowie, pozniej w Nashui. Obaj naleza do ludzi o przeciwnych sobie zapatrywaniach moralnych i etycznych. Beda wspolpracowac dalej, dopoki sa na siebie skazani, lecz ich drogi sie rozejda, jak tylko wroca do swoich mocodawcow. Jeden z nich wyzyska moje doswiadczenia do nie naszych, nie naszej ekipy, celow? Dokona przewrotu, proby jakiegos zamachu... Milczenie stawalo sie nieznosne, cisza krzyczala coraz glosniej i raptem cos jakby peklo, i do mojej swiadomosci dotarlo, ze to ja i tylko ja jestem wsrod nas istota dwoch swiatow, a nawet trzech swiatow, a na pewno przedstawicielem dwoch psychozoow. Do mnie nalezy decyzja, ktory z nich lepszy! Ooo, przyroda nie odroznia dobra od zla, dla niej istnieja wielkosci energetyczne, i to jakosciowe, nie ilosciowe. A ja musze to rozroznic. Nie czas jeszcze na wybor, i nie czas na ujawnianie prawdy o swiadomosci inaczej. Nie poznalem jeszcze najistotniejszego elementu nowego swiata, elementu, o ktory wielokrotnie sie ocieralem.
    - Dorian, zrozum - glos Sassy sie lamal. - Ta wyprawa kosztowala krocie... Nie moze nie przyniesc rezultatow, rozumiesz? Potrzebne sa jakiekolwiek wyniki... nawet negatywne. Twoje milczenie stawia pod znakiem zapytania sens badania tego swiata, sens badania kosmitow, a zwlaszcza innych psychik. Rozumiem twoje wahanie, ale... - podniosl glos - jestes umowa zwiazany z Agencja!
    - Nic trudnego - odparowalem. - Chcesz wynikow, to sobie je wymysl. Sa fakty, dopisz teorie! Nie bedziesz pierwszym, ktory tak uczyni.
     - Kpisz sobie!? - zachnal sie, ale zaraz opanowal. - Skad w tobie takie moralne i etyczne opory? Jestes przeciez integralem i nie mozesz, nie powinienes ich miec. Nie o mnie tu chodzi, nawet nie o nas wszystkich. Chodzi o prestiz Agencji Kosmicznej, o... Wrocimy i co napisze w sprawozdaniu? Zes nic nie chcial powiedziec? Nie bedziesz wtedy bezpieczny, o nie... A jezeli zostaniesz tutaj, to tym bardziej Mista nie zazna spokoju. Jej status zalezy od wynikow naszej ekspedycji! Kto wie, czy nie podamy nieprawdziwych informacji albo nie opatrzymy wynikow wyprawy etykietka "top secret"? Za takim rozwiazaniem bede optowal, nawet przed sama Rada. Mista powinna pozostac dziewicza, nietknieta. Ludzkosc nie jest przeciez az tak barbarzynska, jak ci sie wydaje.
    - Pomysl i o nas - odezwal sie Akira. - Odrzuc gornolotne i etyczne racje i pomysl tylko o nas. O mnie, o Stavrosie, Siergieju... Bedziemy milczec. Tak, gotowi jestesmy opracowac falszywe wyniki. Inak zostanie zwierzeciem, powiedzmy przedstawicielem jakichs tutejszych "naczelnych", a Mista grozna, nieciekawa, zimna planeta z prymitywna biosfera podobna do tych dwoch odkrytych wczesniej. Ale ciekawi jestesmy, czy rzeczywiscie odkrylismy Rozum, czy warto bylo wlozyc tyle wysilku w stworzenie naszego klona, czy przynioslo to nam oczekiwane efekty i czy w koncu nie popelnilismy bledu wystawiajac ciebie, twoj organizm i twoj umysl, na ryzyko zmian psychosomatycznych... Zdaje sobie sprawe, ze nie nalezysz juz do nas, przeobrazenie zaszlo troche za daleko. Przynalezysz niejako do dwoch rodzajow zycia, tkwisz przynajmniej na ich pograniczu. W tobie tkwi juz inny kod genetyczny, inaczej postrzegasz swiat, pojales, ze istnieje moze inny system wartosci, inna aksjologia... Tak... Zderzenie dwoch psychik, dwoch kultur, nie mija bez sladu. Mozesz miec zal do nas o to. Ale tym bardziej powinienes rozwiac nasze watpliwosci i uspokoic sumienia...
    Nie slowa, przekonywanie, racje, ale ton glosu mego alter ego - lagodny, pelen zalu, rozpaczy, rezygnacji, z zabarwieniem wymowki - tak charakterystyczny dla ludzi, ktorym cel zycia nagle rozplynal sie lub sie stal nieosiagalny czy wrecz iluzoryczny - ten wlasnie ton glosu mocno mnie uklul. Kazdy z nich dolozyl do mnie cos z siebie. I Bradupoulos, i nieszczesny Andrej, ryzykanci Dyas i Carman, nieustannie bojazliwy Khazar i zalamany zupelnie Sasso... Kazdy z nich liczyl, ze cos w zamian dostanie. Bylem ich dluznikiem i ten dlug zaczal mi strasznie ciazyc...
    - Nie mam do was zalu. Jestem wam nawet wdzieczny za te niepowtarzalne dla mnie doznania. Nie wiecie jak jestem wdzieczny...
    - Decyzja o pozostawieniu Misty w spokoju zapadla wsrod nas juz dawno, bez twojego udzialu - Sasso uspokoil sie. - Powzielismy ja widzac twoje poczynania wsrod inakow. Nawiasem mowiac, masz swietne zadatki by im przewodzic.
    - Wiecie, co mozna zrobic? - wciaz jakby spiacy czy znudzony Bergerac ozywil sie. - Odlatujac zmienimy szyfr procedury iff w komputerach sondy anihilacyjnej, co? Wtedy nie przyleca tu nawet prozniowce Agencji. Powiemy, ze ulegly uszkodzeniu. A jesli nalozymy na siebie dwa, trzy takie szyfry, to sam diabel tu nie zajrzy!
    - Nie... Jesli za tysiaclecia kultura inakow stworzy cywilizacje i wyjdzie w fizyczna przestrzen, napotka bariere nie do przebycia.
    - Szyfr moglibysmy zdeponowac w jakims banku. Co jakis czas ujawniac go Radzie i tak co sto, dwiescie lat badac i przypatrywac sie ich rozwojowi...
    - Teraz rozumiem! - z blyskiem w oczach odezwal sie podniecony Nashua. - Akcelerator antyneutronow w ukladzie Wolfa 28!
    - Mylisz sie - odparl obojetnie Sasso. - Wiesz przeciez, ze wokol bialych karlow, produktow szybkiej ewolucji srednio masywnych gwiazd, nie zdaza sie uformowac uklady planetarne. Agencja sama nie wie, co sie tam naprawde stalo. Casus Wolfa dal tylko szereg coraz to dziwaczniejszych hipotez. Od ingerencji jakiejs cywilizacji kosmicznej do choroby psychicznej komputerow sondy. Nic ponadto.
    - Zadowala cie takie rozwiazanie? - zwrocil sie do mnie Stavros.
    - Calkowicie, ale pod kilkoma warunkami - odparlem niewzruszenie. - Dacie mi czterdziesci cztery godziny czasu. Musze nad czyms popracowac, a potem prawde o inakach wyznam, ale w postaci zapisu lub nagrania. Nie powiem publicznie. Sadze, ze zrozumiecie moje obawy i na to przystaniecie.
    - Co znowu zamierzasz? - wybuchnal nerwowo Khazar. - Czego nas tak dreczysz?
    - Nie zycze sobie publicznej konferencji. Zapis odtworzycie sobie kiedy bedziecie chcieli, i komu bedziecie chcieli. Z czasem zrozumiecie ze tak bedzie lepiej.
    - W porzadku, Brain, zgadzam sie na to - odetchnal Wiktor. - Czy masz jeszcze jakies zyczenia?
    - Tak. Porozmawiac z toba sam na sam!
    Sasso zbladl.
    - Chodzmy wiec do mnie.
    Odprowadzaly mnie nieprzychylne mi spojrzenia. Dlugo czulem na sobie ich wzrok, z pewnoscia tak bedzie jakis czas.
    Usiadlem naprzeciw Wiktora, za skladanym biurkiem, ktore jakims cudem udalo sie przemycic na impaktor. Twarz Sassy, pozbawiona slonca, wyblakla, pomarszczona bardziej niz zazwyczaj, byla zmeczona. Sam Sasso wyraznie zmeczony byl i znuzony i mna, i cala ta ekspedycja. Przez moment wydawalo mi sie, ze wszystko zaczyna sie od nowa, ze jestem znowu w CERN-ie i widze go po raz pierwszy po dlugim, dlugim czasie, ale po chwili wrazenie sie rozwialo.
    - No to slucham cie.
    - Nie wiem, od czego zaczac... Nie chcialbym byc zle zrozumiany, ale...
    - Po prostu mow i nie baw sie w konwenanse.
    - Widzisz... Podczas komunikatu Sandersona nie wszyscy byli zadowoleni ze zniszczenia obcego impaktora. Czulem to. To wlasnie jest przyczyna mojego milczenia. Nie ufam niektorym, dlatego wolalem nic nie mowic.
    - Czys ty przypadkiem nie zaczales cierpiec na manie przesladowcza? Skad ta twoja paranoja? Wszedzie widzisz wrogow... - skrzywil sie z niesmakiem.
    - Nie widze, ja ich czuje. Wiem, ze sa. Nie do konca znasz sie na ludziach.
    - Malo ci dali wszyscy dowodow, by im nie wierzyc?
    - Tak, ale... To jest normalne zjawisko dzialania w grupie skazanej na wspolprace dopoty, dopoki sie wszystko nie skonczy.
    - No dobrze, kogo teraz podejrzewasz?
    - Moje przeczucia moga nie miec podstaw.
    - Teraz to juz cie nie rozumiem. To w koncu sa, czy nie?
    - Sa. Licze, ze moje milczenie ich sprowokuje. Jesli dokonam zapisu, rozpocznie sie o niego walka. Wspoldzialanie grupy zalamie sie.
    - Taaak. beda ofiary... Hmm... Musze zwiekszyc srodki ostroznosci, prawda? Jak bys to zrobil nie budzac podejrzen, co?
    - Nie wiem. Wydaje mi sie, ze sonderom mozna zaufac. Naukowcom tez.
    - Coz, zastanowie sie nad tym. Potrzebujesz jakiejs szczegolnej ochrony?
    - Na okreslony przeze mnie czas. Musze spokojnie popracowac.
    - Nie pojmuje tego - Wiktor rozlozyl nagle rece. - Za Sandersona i Kosica moge reczyc. Bez nich nikt nie odleci! Nikt nie ma szans!
    - Poza nimi samymi... - zasialem zwatpienie.
    - A co myslisz o Jordanie?
    - On? Chyba nieszkodliwy... Patrzy i patrzy w te gwiazdy i nic poza nimi nie widzi. Jakby go wcale nie bylo.
    - Zaglada impaktora moze naszych przeciwnikow albo powstrzymac od dzialan przeciwko nam, albo sprowokowac... - Wiktor bezwiednie roztrzasal warianty.
    - Wolalbym to pierwsze.
    - Ja takze.
    - Wiesz co? Zaszyfruje wszystko, co zapisze. Kontroluj tylko, aby w tym czasie nikt nie grzebal w systemach operacyjnych. Szyfr dostaniesz wylacznie ty i ty zdecydujesz, komu dasz dostep do informacji. Zgoda? Od ciebie zalezec bedzie, kto i jak go wykorzysta.
    - I sam sobie potem bede winien, jesli dam go niewlasciwej osobie... Z twego co mowisz odnosze wrazenie, ze inak jest jednak rozumny bardziej niz mysle. Mowisz co najmniej tak jakbys pisal testament. Nie popelnisz chyba jakiegos glupstwa?
     - Nie, nie popelnie. Sam slyszales, ze przeobrazenie zaszlo za daleko. Wiem, co sie stanie.
    - Zrobimy wszystko, co bedzie mozna, abys nie...
    - Obawiam sie - przerwalem mu - ze bedziecie mogli zrobic tylko jedno.
    Wyszedlem.
    Za drzwiami stal Okimura. Zaklopotany usmiech oznajmial, ze Akira albo podsluchiwal, albo slyszal ma rozmowe z Sassa. Rzeczywiscie.
    - Slyszalem - przyznal sie. - Jesli nie masz nic przeciwko temu, bym ci pomogl... Moge przynosic ci jedzenie, kawe, dbac, by nikt ci nie przeszkadzal, pilnowac permuterow...
    - Dobrze, Akira - jego twarz sie rozpromieniala. - Tylko sie nie odzywaj i nie narzucaj. Potrzebuje naprawde skupienia.
    W laboratorium zasiadlem przed pulpitem dowodzenia, zajalem wszystkie lacza bazy i poblokowalem konta, polaczylem sie na stale z centralnym systemem sterowania polowca, nawiazalem tez stala lacznosc z systemem impaktora i cala przebogata programoteke i mnemoteka. Sanderson nie protestowal, lecz pozostawil w swej dyspozycji zespoly dublujace. Korzystac musialem z calej mocy obliczeniowej i nieobliczeniowej dostepnej na Miscie. Dla wygody i przezornosci wylaczylem takze na magnocrafcie ostatni, trzeci encefektor, by nikt w system nie ingerowal. W tym czasie wszedl Okimura i bez slowa postawil na stole kawe.
    - Moge przygladac sie temu, co bedziesz robil? Byloby to dla mnie najwyzsza przyjemnoscia...
    Zjawial sie i znikal jak duch. Cichutko, bez slowa, przynosil wszystko, co bylo mi potrzebne, jakby odgadywal moje zyczenia. Dyskretnie, milczaco, przygladal sie mej pracy. Nawet nie draznila mnie jego obecnosc, szybko sie do niej przyzwyczailem, a pozniej w ogole przestalem go dostrzegac. Pochlaniala mnie calkowicie praca, ktora wyzwalal jakis wewnetrzny nakaz, praca, ktora dla odpoczynku tylko przerywac musialem krotkimi autogennymi relaksacjami...

ciag dalszy na nastepnej stronie
 
Grzegorz Rogaczewski { korespondencje prosimy kierowac na adres redakcji }
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

28
powrot do poczatku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzezone.