The VALETZ Magazine nr. 4 (IX) - pazdziernik,
listopad 1999
[ ASCII ]
( wersja ISO 8859-2 ) ( wersja CP-1250 )
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

  Wybraniec
        debiut

W Roku 0000 n.e. trzech kroli zdazalo do stajenki za Gwiazda betlejemska. Jeden powiedzial do drugiego.
- Ale ta gwiazda sie dziwnie porusza.


W tej samej chwili na pokladzie pojazdu kosmicznego:
Z kabiny pilotow wyskoczyl jak strzala szarak (istota z kosmosu) a za nia stanal w drzwiach Ros (o wygladzie czlowieka) i powiedzial:
- Jeszcze nie jestes gotowy do prowadzenia SUNSPEEDA (tak nazywal sie pojazd). Marsz z powrotem na fotel cwiczebny, a jak jeszcze raz szarpniesz za joystick sterujacy to zloze oficjalny wniosek o wydalenie Cie z programu szkoleniowego.
Well - No dobra, chyba pokazalismy im droge.
Ros - Tak, dalej niech sobie radza sami.
Well - Wszystko w rekach tego dzieciaka.
Ros - Tak, oby wytrwal te dwa tysiace lat i przygotowal ludzkosc na wizyte Szefa.
Well - OK' wracamy do domu.

Aaaaa... - ziewnal Chip, i przeciagnal sie na lozku. - Jaki mialem piekny sen.
Spojrzal na swoj zegarek laserowy na ktorym widnialo 10 A.M. 31.12.1999.
- No dobra chlopie, czas wstawac - powiedzial sam do siebie.
Stojac przed lustrem pomyslal sobie ironicznie " Jaki jestes piekny, ta broda, dlugie wlosy, i juz trzydziestka na karku". Ubral sie i wyszedl na dwor. Mieszkal samotnie, w domku przy drodze ktora nikt nie jez dzil. Przed domem stal rower, a na siodelku lezala zalakowana koperta w kolorze niebieskawo - zlotym, z napisem "WAZNE!!! DO RAK WLASNYCH PANA CHIPA KELLY". Otworzyl koperte w ktorej widnial tylko napis "WEZ ROWER I JEDZ NA WSCHOD". Lubil ryzyko wiec wsiadl na rower i pojechal tak jak go o to proszono w liscie. Jechal przed siebie, jechal i jechal, nagle zauwazyl ze pedaluje mu sie coraz lzej. Spojrzal pod nogi. Zauwazyl ze grunt ma jakies piec metrow pod soba, a on sam wraz z rowerem unosi sie w powietrzu. Nagle uslyszal nad soba potezny huk, spojrzal w gore i jego oczom ukazal sie jasny, oslepiajacy blysk, a potem...

- No wreszcie, budzi sie - powiedzial Well.
- Ros, daj no cos do picia dla goscia!
- Prosze - powiedzial Ros podajac napoj.
Chip wzial gleboki lyk dobrego napoju, a nastepnie spytal sie obcych ludzi gdzie jest, i kim oni sa.
- Gdzie jestem i kim Wy jestescie?
- Jestes jakies dwa kilometry nad ziemia a to kim my jestesmy, nie ma na razie wiekszego znaczenia - odparl Well.
- Po pierwsze pamietaj abys nie zagladal za te czarne drzwi, a po drugie nie zadawaj zbyt wielu pytan. Powiem ci tylko ze jestes dla nas bardzo wazny. Wiec posluchaj mnie bardzo uwaznie, bo nie bede powtarzal. Dwa tysiace lat temu, ktos bardzo podobny do ciebie dostal od swego Pana misje przygotowania ludzkosci do jego przyjscia, ten ktos przez kilkanascie lat dobrze wywiazywal sie ze swego zadania, ale niektorym to przeszkadzalo i usuneli go z waszego Swiata, a nie tak mialo byc. Mial on zyc i nauczac ziemian przez dwa tysiace lat, aby byli gotowi na przyjecie swego stworcy z miloscia i zrozumieniem. Mial on tylko zmieniac miejsca nauczania, aby nikt z zyjacych na Ziemi nie zorientowal sie ze zyje on wiecznie. Mial wytrwac w mlodej postaci do dnia dzisiejszego, a my mielismy tego dopilnowac, z tym jednym szczegolem ze nasz agent ktory mial go pilnowac potajemnie na Ziemi, zginal przypadkiem razem z nim meczenska smiercia. Wiec widzisz, dzis przylatuje Szef aby obejrzec dzielo swego syna, ale nie wie o tym ze jego syn juz dawno nie zyje. On ma do odwiedzenia setki Swiatow takich jak wasz, wiec do kazdego z tych swiatow przydziela nas - agentow do pilnowania porzadku. Przydziela rowniez kogos do przygotowywania ludzkosci na jego wizyty ktore nastepuja mniej-wiecej co dwa tysiace waszych lat. Wiec latamy tak od dziesieciu lat, i szukamy idealnego kandydata do zastapienia tego ktory zginal, poniewaz gniew naszego Szefa bylby przeogromny gdyby dowiedzial sie o tym, ze ziemianie zabili jego wyslannika.
- Dobrze - powiedzial Well.
- Na razie tyle ci wystarczy. Siedz tutaj spokojnie, bedziesz nam potrzebny dopiero gdy przyleci delegacja.
- O czym oni gadaja, ja chyba trace zmysly - pomyslal Chip.
- Moze to, co znajduje sie za tymi drzwiami wyjasni mi troche te sytuacje, moze ktos sobie ze mnie zartuje? Tak, to na pewno jakis zart chlopakow z pracy.
Przeczolgal sie po cichu do holu z czarnymi drzwiami i otworzyl je. Ujrzal ciemnosc ale... w tej ciemnosci spostrzegl nagle pare swiecacych wielkich oczu, potem druga i jeszcze jedna, a w koncu swiatlo zapalilo sie, i ujrzal przed soba okolo siedmiu malych istot z oczami w ksztalcie migdalow i ze skora w szarym kolorze. Istoty siedzialy w czyms w podobnym do foteli dentystycznych, w ich glowy byla powtykana cala masa przewodow, a oczy byly nieruchomo wpatrzone w ekrany monitorow.
- Nie, to nie zart - pomyslal nasz bohater.
- Widze ze poznales juz naszych zwiadowcow - powiedzial stojacy nad Chipem Well.
- Nie boj sie ich, oni nie sa groz ni, jedyne co potrafia te glaby to pilotowac pojazdy takie jak ten. Do tego zostali stworzeni przez Szefa. Jeden z nich, kiedys tak wykierowal swoja maszyna, ze przyrabali z calej sily w Ziemie gdzies w okolicach miejsca ktore wy nazywacie Roswell, i byla z tego taka afera ze planowalismy juz powiedziec o wszystkim Szefowi, bo tajemnica naszego istnienia mogla wyjsc na jaw. Dobrze ze wasi wojskowi naukowcy zataili wszystko i sprawa przycichla.
- Wy wszyscy jestescie porabani!!- krzyknal Chip i rzucil sie z piesciami na Wella ktory tylko nacisnal jakis guzik. Chip nagle znalazl sie poza pojazdem i zaczal spadac w dol, prosto na betonowy chodnik jednej z ulic Chicago.
- To byl jakis palant, wiedzialem ze nas nie zrozumie - powiedzial Well zamykajac drzwi.
- Ale mamy tylko jego - odparl na to pilotujacy statek Ros.
- To co? Lapac go?
- Jeszcze sie glupio pytasz!?

- Aaaaaaa..a..a.a....a.a..a.a - krzyczal Chip zblizajac sie coraz szybciej do ziemi...
- Kiijj waaam www okkoo ... - Zaslonil sobie twarz rekoma i czekal na uderzenie o ziemie, ktore jednak nie nastapilo.
Odslonil twarz i zobaczyl... pajaczka ktory radosnie biegal sobie po chodniku jakies dwa centymetry od jego twarzy. Chip ujrzal jeszcze tylko jasny blysk i pomyslal "O nie, znowu mnie wciagaja".
- Dzien dobry - powiedzial radosnie Well.
- Uspokoilismy sie troche?
- Spadajcie! W niczym wam nie pomoge - burknal Chip ktory ukazal sie w drzwiach sciagany promieniem emitowanym z urzadzenia zamocowanego na spodzie statku.
- Wiec chodz za mna, zobaczysz cos, czego nie widzial zaden czlowiek w tym tysiacleciu - orzekl Well.
Weszli do dziwnej sali strzezonej przez promienie podobne do lasera. W sali tej stalo szklane pudlo podobne troche do trumny. Chip niesmialo spojrzal przez szybe i zobaczyl... siebie. Ze zdumieniem spytal Wella.
- Czy to jest ...?
- Tak to on, prawda ze podobny do ciebie? - odpowiedzial mu Well.
- Myslisz ze kto jak nie my, wykradl jego cialo z grobu?
- No i co, scielo go z nog? - krzyknal z kabiny pilotow Ros.
- W calym tego slowa znaczeniu - odkrzyknal mu zadowolony z biegu wydarzen Well.
- Co mam zrobic? - spytal na siedzaco Chip.

Statek mknal pelna szybkoscia na miejsce spotkania o godzinie 0:00 na pustyni Sahara.
- Masz tylko udawac ze jestes nim i wszystko bedzie TIP TOP.
- Po tym co mnie dzis spotkalo juz nigdy nie bedzie TIP TOP, ale zgadzam sie. Pomoge wam.
Pojazd z naszymi bohaterami nadlecial nad umowione miejsce dziesiec minut przed czasem. Drugi, znacznie wiekszy, nadlecial punktualnie o godzinie 0:00.
Wyladowal. Jego drzwi opuscily sie tworzac swojego rodzaju rampe po ktorej w klebach dymu wyszlo dwoch szarakow - ochroniarzy. Ros, Well i Chip stali na piasku i czekali na dalszy rozwoj wydarzen. Nagle z klebow dymu wylonila sie postac, tak to on..
- Ooo.. Nie, baba. - parsknal Chip.
- Zamknij sie, to Szef - uspokoil go Well.
- Gdzie jest moj syn? - spytala kobieta.
- No idz! - popchnal Chipa Well.
- Tttooo chychyba jaa - powiedzial trzesacym sie glosem Chip.
- Chodz do mnie kochanie, nie widzialam cie prawie dwa tysiace lat, ostatni raz, gdy miales 17 lat, poz niej mialam wazniejsze sprawy na glowie. No chodz, obejrzymy wspolnie to, co zdzialales przez te wszystkie lata pobytu na tej planecie. Twoi bracia na innych planetach zaprowadzili lad i porzadek, tylko jeden z nich dopuscil do wybuchu wojny na planecie "Xenon", i wlasnie ponosi za to okropna kare, ale mysle ze ty zaprowadziles tu lad i porzadek.
- Ros, Well - krzyknela.
- PREZENTACJA!!!
Na niebie ukazal sie wielki swietlny ekran o wymiarach 50x25metrow, na ktorym klatka po klatce zebrani ogladali kilkaset scen wojen, gwaltow, nieszczesc, morderstw, placzu i biedy, a tylko migawka dotyczyla milosci i szczescia.
- Zgascie to! Zgascie to natychmiast!!- krzyknela Szefowa ktorej oczy rozjasnialy zlotym blaskiem.
- Co to ma byc? Cos ty zrobil z ta planeta? Jakbym chciala zeby tak wygladala, to poslalabym na nia szatana, ktory w porownaniu z tym co tu zastalam jest aniolkiem.
- Zniszczyc wszystko!! - nakazala.
- A ty, ty i ty za mna, policze sie z wami poz niej - powiedziala, wskazujac na Chipa, Rosa i Wella trzesacych sie ze strachu.
Ziemia stanela w ogniu. Odlatujac, Szefowa rzucila tylko ziarenko na ziemie, mowiac:
- Moze z tego wyrosnie cos lepszego.
Na pustyni pozostal tylko statek Rosa i Wella. Siedzace w nim szaraki obserwowaly na swych monitorach fale ognia zblizajaca sie do nich nieublaganie. Jeden z nich odezwal sie do kolegi:
- Bzzz...hiiiii....tiii tiii...bllee...ble
Co mozna przetlumaczyc - TY! TO CHYBA JAKIS NOWY PROGRAM SZKOLENIOWY?"
Chip spojrzal przez okno statku i powiedzial po cichutku:
- Widze stad slonce.
- To nie slonce - powiedzial do niego Ros.
- To wasza Ziemia plonie.
Z rozmowy wyrwal ich glos Szefowej.
- Ty! - wskazala na Rosa - od dzis bedziesz pilotowal, ale kosiarke w moim rajskim ogrodzie.
- Ty! - wskazala na Wella - bedziesz od dzis moim osobistym niewolnikiem i tracisz prawa agenta I-go stopnia.
- A ty! - wskazala na Chipa - zostajesz skazany na meczarnie. Straznicy przykuc go do fotela!
- Spojrz w gore Chip - powiedzial kat z rogami i ogonem.
- Z tej rurki, co minute bedzie spadala na twoje czolo kropla wody, tak dlugo, az w koncu zrobi ci w niej dziure i umrzesz cierpiac przed tym niesamowicie.
- Do widzenia Chlopcy - powiedziala matka - zycze milych snow.
- Hej, chwileczke, nie odchodz, ja nie jestem twoim synem, ja tylko go udawalem bo chcialy mnie zabic te dwa porypance Well i Ros - krzyczal Chip.
- Zamknij sie - krzykneli na niego lezacy na sasiednich stolach przyjaciele.
- Jak sie dowiedziala ze ja oszukalismy to zmienila nam wyrok, wiec nie becz jak baba! - powiedzial Well.
- No dobra chlopaki, wiec giniemy we trzech, ja posrodku, a wy po mojej lewej i prawej stronie. Chcieliscie abym tylko udawal, a koncze podobnie jak on.

Kap, kap, kap, kap..... Chip otworzyl oczy i ujrzal nad soba znajomy sufit. Spojrzal na zegarek ktory wskazywal 10 A.M. 31.12.1999 Kap... kolejna kropla z przeciekajacego dachu ugodzila go w czolo.
- Ufffff.... - odetchnal z ulga.
- Wiec to byl tylko sen.
Wstal, umyl sie, i wyszedl na dwor. Na dworze stal rower, a na siodelku lezala kartka, na ktorej bylo napisane: "Pamietaj!!! 11 godzina, przejazdzka rowerowa, twoja Lucy Fer".
Wsiadl na rower, i pojechal na umowione miejsce.
Juz z daleka, Lucy siedzac na rowerze machala do niego reka i krzyczala:
- JUZ BARDZIEJ TO SIE NIE MOGLES SPOZNIC?
- Przepraszam... zaspalem... ale juz jestem.
Ruszyli razem na przejazdzke, Chip zaczal opowiadac co mu sie przydarzylo we snie.
- Nie uwierzysz mi Lucy, jak ci opowiem co mi sie w nocy snilo.
- Uwierze, uwierze - odparla Lucy i spojrzala na Chipa jasno swiecacymi sie zlotym blaskiem oczyma...

Informacje o autorze umieszczono przy opowiadaniu "Niesmiertelny"
 
Rafal Donica { redakcja@valetz.pl }
poprzednia strona 
			powrot do indeksu nastepna strona

13
powrot do poczatku
 
The VALETZ Magazine : http://www.valetz.pl
{ redakcja@valetz.pl }

(c) by The VALETZ Magazine. Wszelkie prawa zastrzezone.